
WIERSZE
A
A
A
Il bambina
Jarkowi Mikołajewskiemu
Oto jest anarchista Luccheni. brat da Gubbio,
Od którego zaczęły się modły
(Zachował się dobrze, ale drut był konieczny),
Concettina jest młodsza w kąciku dziewic,
Niccolo trafiła kula przypadkowo pod Aspromonte,
(Wkręt uratował mu zwichniętą szczękę)
Wszyscy wypoczęci, w wannach z wapnem,
O zapachu octu i ziół, posypani kredą.
Na tarasie, w cieniu lipy i cedru libańskiego.
Czy rozumiecie państwo smutek tych pałub?
Parodię z materii, która nie zna żartów,
W mundurach i frakach, mantylu i szapoklaku?
(Piski myszy w prałacie, pod sutanną,
Chrobot skorków, szmer, jakieś życie),
Imię powtarzane z czcią na wszystkich piętrach,
Niszach pełnych trocin i rozpadu, Solafia, doktor,
I tajemne ingrediencje: gliceryna, formaldehyd,
Kwas salicylowy, siarczan cynku.
Nóż z obsydianu
Składałem ofiary z ludzi, odurzałem ich bajkami
I wykradałem serca w nocy, półżywe,
Półsenne, i szedłem z nimi na dach, na balkon,
Żeby wypełnić to puste miejsce.
Pisałem głównie nocą, głównie krwią,
Spałem na wznak, w piżamie, przebrany
Za żywego. Ten gatunek tak ma,
Przychodzi na świat w listopadzie,
Lgnie do światła, ale nie może się spalić.
W szafie przechowuje sto masek
Na każdą okazję, interpretuje znaki
(Wszędzie, na szyldach sklepów i w gazetach,
Na korzyść świata, na niekorzyść siebie)
„Nie krąży energia, pozatykane czakramy,
Za dużo ludzi w twojej głowie, za dużo zmarłych.”
Nie jestem w całości, jestem jak sto kawałków,
Na stole leżą, równo pokrojone,
Może mnie poskładasz, ale nie wiem,
Jaki to będzie człowiek, co z tego wyjdzie
Za hybryda, jaki doktor Frankenstein
(Kiedy powie ja, rzeczywiście będzie tu obecny).
Broken wing swallow
Drzwi są stare, z dużą szybą, potem długo nic,
Jakieś sześćset kilometrów. Za drzwiami jest matka,
Królowa śniegu, Kaj, chodzi za nią jak pies
I zgadza się na wszystko. Potem dostaje jej ciało,
W kawałkach, jego pięć minut, koniecznie w nocy,
Przed snem, (tak, przyjechał tu kiedyś na sankach).
Okno we mnie wychodzi już tylko na zachód,
I wiszą na nim czerwone rolety. Niknę, zanikam,
Czerwoną sukienkę też zakładam z żalu.
Potem długo nic. Człowiek idzie z psem przez mgłę,
Potyka się o wszystkie krawędzie poranka,
Jest ciemny i surowy jak węgiel z Borinage.
Ściany. Te są w kolorze jagód, prawie czarne,
Budzik, który czas odmierza za głośno,
Chowam do szuflady. Co jeszcze? Wazon z makówkami,
Kapelusz w jodełkę, męski z H&M, portret Julii,
Pudełko po ‘Wedlu’ z negatywami. Dalej nic.
Tymczasowo wszystko jest zakazane,
Z ogromną pieczątką z napisem tabu.
Czasem, wiesz, jeszcze przed śniadaniem wierzę
W sześć niemożliwych rzeczy,
A potem słyszę za ścianą: „Powinnaś mieć jakiś cel,
Powinnaś być kimś.” I już przestaję wierzyć.
Taniec na rurze i dawanie dupy. Następnie długo,
Długo nic.
Jarkowi Mikołajewskiemu
Oto jest anarchista Luccheni. brat da Gubbio,
Od którego zaczęły się modły
(Zachował się dobrze, ale drut był konieczny),
Concettina jest młodsza w kąciku dziewic,
Niccolo trafiła kula przypadkowo pod Aspromonte,
(Wkręt uratował mu zwichniętą szczękę)
Wszyscy wypoczęci, w wannach z wapnem,
O zapachu octu i ziół, posypani kredą.
Na tarasie, w cieniu lipy i cedru libańskiego.
Czy rozumiecie państwo smutek tych pałub?
Parodię z materii, która nie zna żartów,
W mundurach i frakach, mantylu i szapoklaku?
(Piski myszy w prałacie, pod sutanną,
Chrobot skorków, szmer, jakieś życie),
Imię powtarzane z czcią na wszystkich piętrach,
Niszach pełnych trocin i rozpadu, Solafia, doktor,
I tajemne ingrediencje: gliceryna, formaldehyd,
Kwas salicylowy, siarczan cynku.
Nóż z obsydianu
Składałem ofiary z ludzi, odurzałem ich bajkami
I wykradałem serca w nocy, półżywe,
Półsenne, i szedłem z nimi na dach, na balkon,
Żeby wypełnić to puste miejsce.
Pisałem głównie nocą, głównie krwią,
Spałem na wznak, w piżamie, przebrany
Za żywego. Ten gatunek tak ma,
Przychodzi na świat w listopadzie,
Lgnie do światła, ale nie może się spalić.
W szafie przechowuje sto masek
Na każdą okazję, interpretuje znaki
(Wszędzie, na szyldach sklepów i w gazetach,
Na korzyść świata, na niekorzyść siebie)
„Nie krąży energia, pozatykane czakramy,
Za dużo ludzi w twojej głowie, za dużo zmarłych.”
Nie jestem w całości, jestem jak sto kawałków,
Na stole leżą, równo pokrojone,
Może mnie poskładasz, ale nie wiem,
Jaki to będzie człowiek, co z tego wyjdzie
Za hybryda, jaki doktor Frankenstein
(Kiedy powie ja, rzeczywiście będzie tu obecny).
Broken wing swallow
Drzwi są stare, z dużą szybą, potem długo nic,
Jakieś sześćset kilometrów. Za drzwiami jest matka,
Królowa śniegu, Kaj, chodzi za nią jak pies
I zgadza się na wszystko. Potem dostaje jej ciało,
W kawałkach, jego pięć minut, koniecznie w nocy,
Przed snem, (tak, przyjechał tu kiedyś na sankach).
Okno we mnie wychodzi już tylko na zachód,
I wiszą na nim czerwone rolety. Niknę, zanikam,
Czerwoną sukienkę też zakładam z żalu.
Potem długo nic. Człowiek idzie z psem przez mgłę,
Potyka się o wszystkie krawędzie poranka,
Jest ciemny i surowy jak węgiel z Borinage.
Ściany. Te są w kolorze jagód, prawie czarne,
Budzik, który czas odmierza za głośno,
Chowam do szuflady. Co jeszcze? Wazon z makówkami,
Kapelusz w jodełkę, męski z H&M, portret Julii,
Pudełko po ‘Wedlu’ z negatywami. Dalej nic.
Tymczasowo wszystko jest zakazane,
Z ogromną pieczątką z napisem tabu.
Czasem, wiesz, jeszcze przed śniadaniem wierzę
W sześć niemożliwych rzeczy,
A potem słyszę za ścianą: „Powinnaś mieć jakiś cel,
Powinnaś być kimś.” I już przestaję wierzyć.
Taniec na rurze i dawanie dupy. Następnie długo,
Długo nic.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |