JOURNEY ITSELF IS A DESTINATION…
A
A
A
Rzeczą, którą powinny wymyślić linie lotnicze, jest odpowiednia ścieżka dźwiękowa. Odkąd na ekranach zagościł rewelacyjnie zrobiony trailer do filmu „Kac Vegas” nie pojawiło się lepsze wykorzystanie muzycznego motywu Phila Collinsa „In the Air Tonight”. Chociaż… czy nie o niebo lepiej piosenka ta brzmiałaby zsynchronizowana ze startem samolotu? Spokojne akordy pierwszej części budowałyby powoli napięcie. Wraz jednak z rosnącą mocą silników, w momencie, w którym kilka ton stali wzbijałoby się w powietrze, Phil miałby swój wielki finał: mocne uderzenie perkusji, zmiana perspektywy i zapewne też ciśnienia w uszach słuchających. Scenariusz idealny. Niestety w przypadku takiej strony artystycznej startu na linie lotnicze nie można chyba liczyć. Skoro nie, szansę powinien dostać inny środek transportu, np. kolej. Zwłaszcza Państwowej przyda się trochę rozrywki.
Katowice będą miały nowy dworzec. Chwilowo trwa intensywna przebudowa dezorganizująca ruch wszelaki i opóźniająca komunikację akurat o te 10 minut, o które spóźnialscy przesuwają zegarki do przodu. Zmienia się tam powoli wszystko. Wraz ze znikającymi z rozkładu pociągami zniknęli także podziemni grajkowie, których dźwięki wprawiały w irytację co bardziej wrażliwe na muzykę uszy. Pomijając aspekt utraty miejsca pracy przez owych wirtuozów z bożej łaski, warto pamiętać, że bez ich stymulującej obecności dworzec nie będzie już dla wielu takim samym miejscem. Aby zatem pewne rzeczy pozostałe niezmienne, trzeba chyba stworzyć dworcową, tudzież kolejową playlistę i podążać od teraz własną drogą muzyczną. Przynajmniej do czasu – aż nie wrócą na swoje miejsce pseudoartystyczne skrzypeczki z przejścia między estakadą a placem Andrzeja.
Kiedy w latach 60 zaczął powstawać budynek katowickiego dworca, nikt nie widział w tym paraleli do płyty The Temptations „Could Nine” z 1969 roku. Zapewne dlatego, że The Temptations już wtedy było na szczycie, podczas gdy coś tak powszechnego jak dworzec dopiero miało stać się legendą. Podobieństwo polega tu na dwóch rzeczach. Tak jak producent „Could Nine” odmienił całkowicie wizerunek zespołu, tak i Katowice nie były już takie same, kiedy dworzec wyrósł jak spod ziemi, piękny subtelnością swego betonowego bloku. Nie ma niestety w korytarzach dworcowych stylizacji na „Zachodnie Wybrzeże”, jednakowoż jako podkład muzyczny płyta – w tym przypadku już nie betonowa, a właśnie The Temptations – wydaje się całkiem nieźle dobrana. Pełne energii muzyczne poszukiwania, powiew zmian zza oceanu, coś, co przywodzi na myśl rytmiczne uderzenia kół o tory pociągu, a jednocześnie przynosi wspomnienie lat, w których zamordowano Kennedy'ego, Gagarin poleciał w kosmos, a kubański kryzys rakietowy wybuchł na pełną skalę. Piosenka „Run Away Child, Running Wild” (z wcześniej wspomnianego albumu) zdecydowanie powinna otwierać prywatną playlistę PKP. Nie tylko brzmi świetnie, ale i mieści się w kategorii tzw. train songs, czyli pieśniczek traktujących o szynach, morowych kolejarzach, przemierzaniu wielkich odległości najczęściej w klimacie blues czy country. Skoro już pojawia się motyw country i niemal od razu przychodzi nam na myśl Alabama, a całość w tym przypadku dodatkowo łączy się tematycznie z bluesem, nie sposób nie wspomnieć takiego tytułu jak „Slow Train Coming”. Jeśli zwróci się uwagę na wielki ładunek treści, który niesie w sobie nazwa płyty, nie sposób nie zgodzić się z jej aktualnością. Kiedy nastały czasy wiecznego oczekiwania na pociągi odwołane, opóźnione, zepsute (i te pozostałe, które po prostu gdzieś się zawieruszyły), przymiotnik „slow” zaczyna jawić się jako najbardziej chyba adekwatny. A fakt, że cała płyta jest w takim też nastroju sprawia, że nic nie przebije Dylana w tej rozgrywce w poszukiwaniu straconego czasu. Co ciekawe Dylan wcale nie chciał piosenek z tej płyty śpiewać (jak i pociągi nie chcą się spóźniać, a podróżni na nie czekać). Muzyk był przekonany, że lepiej spędzi czas w ośrodku studiujących Biblię przy kościele chrześcijańskim nieopodal jego domu w Malibu niż w studio nagraniowym. Był też przekonany, że nie będzie mu się układać współpraca z Knopflerem czy Withersem. Przypadkowe znajomości, jak te zawierane w pociągowych przedziałach, mogą podobnie jak przypadkowe spotkanie fragmentu Dire Straits z Dylanem zaowocować rewelacyjnym i nagrodzonym Grammy albumem „Slow Train Coming”, na którego przesłuchanie PKP najwyraźniej postanowiła co wytrawniejszym weteranom muzycznym zostawić sporo czasu na peronach.
Nie jest to typ rozrywki na okres podróży. Polska kolej ma to do siebie, że jej soundtrack jest po prostu rytmiczną wariacją na temat: pędzą koła, pędzą, a wagon w ich rytmie kołyszę się, hej! Przekrzyczy go albo mocny rock, albo głośny pop. I tak z jednej części wagonu rozlegać się powinno nieśmiertelne The Rolling Stones, z drugiego Kelly Clarkson. Parafrazując niezastąpionego w subtelnej ironii House'a (bo Stonesi zazwyczaj go przypominają, a i on odwołuje się do ich radosnej twórczości nad wyraz często): „As philosopher Jagger once said – You can't always get what you want”. Nie sposób się z tym nie zgodzić. Jeśli dodatkowo cały czas podążamy tropem Polskich Kolei Państwowych przez mroki Katowickiego Dworca, a teraz już wsiadamy nawet do rozklekotanego pociągu w drodze donikąd – brak jakiejkolwiek satysfakcji z tej podróży i jej niewspółmierność do pasażerskich oczekiwań automatycznie przywołują motto Jaggera. Tym razem do zestawu należy bezsprzecznie dopisać utwór „All down the line" zdecydowanie nawiązujący do ogromu czasu, który każdy pasażer poświęca na kupno biletu. Polish Queuing wydaje się narodowym sportem naszym i w jego ramach kasy postanowiły zredukować niebezpiecznie swoją ilość, obniżyć wydajność pracy pań i pozbawić cierpliwości całe rzesze oczekujących. „All down the Line” dynamicznie oddaje frustrację związane ze staniem w takich wężykach, jednocześnie niosąc w sobie wspomnienie dobrego rocka. Wspomnienie, bo „Exile On Main St.”, z której pochodzi „All down…” jest jednym z najlepszych albumów lat 70, na którym Stonesi toczą się wartko i szybko.
Z oczekiwaniem w kolejkach, z czasem spędzonym w labiryncie peronów i komunikatów płynnie koresponduje wcześniej wspomniana gwiazdeczka pop Clarkson i jej „Just Missed the Train”. Nostalgiczna i nieco zbyt patetyczna piosenka jest idealnym podkładem do „wielkich nadziei” towarzyszących intensywnemu biegowi w stronę pociągu. Do „ukrytych pragnień”, by zwyczajnie i po ludzku – zdążyć. Do desperacji w stylu „za wszelką cenę”. W końcu – do pociągu, który odjeżdża w stylistyce „przeminęło z wiatrem”.
Jest tego cały arsenał, w który należy się koniecznie uzbroić szykując się na przygodę z PKP: Travis – „Last Train”, U2 – „Zoo Station”, The Cure – „Another Journey by Train”, The Who – „5:15”, Queen – „Dead on time”, Genesis – „Driving the last spike” itp. itd. Kawałki są lepsze i gorsze. Bardziej metaforyczne i mniej. Jest jednak coś, co wszystkie je łączy. Kiedy w końcu nowy dworzec, symbol następnego pokolenia, wyrośnie na miejscu tego starego, pewne rzeczy pozostaną niezmienne. Ostatnie pociągi, na które się nigdy nie zdąża, rozgardiasz na całej stacji kolejowej, nieważne o jakiej porze i w jaki dzień tygodnia. Kolejna podróż o 5:15 i nieprzytomny, niemal nieżywy wzrok, kiedy dociera się na czas to tu, to tam. A za ostatnim, ostrym zakrętem jaskrawa prawda: że nawet jeśli przebudują w Katowicach dworzec, na zawsze pozostanie niezmienne PKP, którego absurd się trzyma jak zbawiennej poręczy.
Katowice będą miały nowy dworzec. Chwilowo trwa intensywna przebudowa dezorganizująca ruch wszelaki i opóźniająca komunikację akurat o te 10 minut, o które spóźnialscy przesuwają zegarki do przodu. Zmienia się tam powoli wszystko. Wraz ze znikającymi z rozkładu pociągami zniknęli także podziemni grajkowie, których dźwięki wprawiały w irytację co bardziej wrażliwe na muzykę uszy. Pomijając aspekt utraty miejsca pracy przez owych wirtuozów z bożej łaski, warto pamiętać, że bez ich stymulującej obecności dworzec nie będzie już dla wielu takim samym miejscem. Aby zatem pewne rzeczy pozostałe niezmienne, trzeba chyba stworzyć dworcową, tudzież kolejową playlistę i podążać od teraz własną drogą muzyczną. Przynajmniej do czasu – aż nie wrócą na swoje miejsce pseudoartystyczne skrzypeczki z przejścia między estakadą a placem Andrzeja.
Kiedy w latach 60 zaczął powstawać budynek katowickiego dworca, nikt nie widział w tym paraleli do płyty The Temptations „Could Nine” z 1969 roku. Zapewne dlatego, że The Temptations już wtedy było na szczycie, podczas gdy coś tak powszechnego jak dworzec dopiero miało stać się legendą. Podobieństwo polega tu na dwóch rzeczach. Tak jak producent „Could Nine” odmienił całkowicie wizerunek zespołu, tak i Katowice nie były już takie same, kiedy dworzec wyrósł jak spod ziemi, piękny subtelnością swego betonowego bloku. Nie ma niestety w korytarzach dworcowych stylizacji na „Zachodnie Wybrzeże”, jednakowoż jako podkład muzyczny płyta – w tym przypadku już nie betonowa, a właśnie The Temptations – wydaje się całkiem nieźle dobrana. Pełne energii muzyczne poszukiwania, powiew zmian zza oceanu, coś, co przywodzi na myśl rytmiczne uderzenia kół o tory pociągu, a jednocześnie przynosi wspomnienie lat, w których zamordowano Kennedy'ego, Gagarin poleciał w kosmos, a kubański kryzys rakietowy wybuchł na pełną skalę. Piosenka „Run Away Child, Running Wild” (z wcześniej wspomnianego albumu) zdecydowanie powinna otwierać prywatną playlistę PKP. Nie tylko brzmi świetnie, ale i mieści się w kategorii tzw. train songs, czyli pieśniczek traktujących o szynach, morowych kolejarzach, przemierzaniu wielkich odległości najczęściej w klimacie blues czy country. Skoro już pojawia się motyw country i niemal od razu przychodzi nam na myśl Alabama, a całość w tym przypadku dodatkowo łączy się tematycznie z bluesem, nie sposób nie wspomnieć takiego tytułu jak „Slow Train Coming”. Jeśli zwróci się uwagę na wielki ładunek treści, który niesie w sobie nazwa płyty, nie sposób nie zgodzić się z jej aktualnością. Kiedy nastały czasy wiecznego oczekiwania na pociągi odwołane, opóźnione, zepsute (i te pozostałe, które po prostu gdzieś się zawieruszyły), przymiotnik „slow” zaczyna jawić się jako najbardziej chyba adekwatny. A fakt, że cała płyta jest w takim też nastroju sprawia, że nic nie przebije Dylana w tej rozgrywce w poszukiwaniu straconego czasu. Co ciekawe Dylan wcale nie chciał piosenek z tej płyty śpiewać (jak i pociągi nie chcą się spóźniać, a podróżni na nie czekać). Muzyk był przekonany, że lepiej spędzi czas w ośrodku studiujących Biblię przy kościele chrześcijańskim nieopodal jego domu w Malibu niż w studio nagraniowym. Był też przekonany, że nie będzie mu się układać współpraca z Knopflerem czy Withersem. Przypadkowe znajomości, jak te zawierane w pociągowych przedziałach, mogą podobnie jak przypadkowe spotkanie fragmentu Dire Straits z Dylanem zaowocować rewelacyjnym i nagrodzonym Grammy albumem „Slow Train Coming”, na którego przesłuchanie PKP najwyraźniej postanowiła co wytrawniejszym weteranom muzycznym zostawić sporo czasu na peronach.
Nie jest to typ rozrywki na okres podróży. Polska kolej ma to do siebie, że jej soundtrack jest po prostu rytmiczną wariacją na temat: pędzą koła, pędzą, a wagon w ich rytmie kołyszę się, hej! Przekrzyczy go albo mocny rock, albo głośny pop. I tak z jednej części wagonu rozlegać się powinno nieśmiertelne The Rolling Stones, z drugiego Kelly Clarkson. Parafrazując niezastąpionego w subtelnej ironii House'a (bo Stonesi zazwyczaj go przypominają, a i on odwołuje się do ich radosnej twórczości nad wyraz często): „As philosopher Jagger once said – You can't always get what you want”. Nie sposób się z tym nie zgodzić. Jeśli dodatkowo cały czas podążamy tropem Polskich Kolei Państwowych przez mroki Katowickiego Dworca, a teraz już wsiadamy nawet do rozklekotanego pociągu w drodze donikąd – brak jakiejkolwiek satysfakcji z tej podróży i jej niewspółmierność do pasażerskich oczekiwań automatycznie przywołują motto Jaggera. Tym razem do zestawu należy bezsprzecznie dopisać utwór „All down the line" zdecydowanie nawiązujący do ogromu czasu, który każdy pasażer poświęca na kupno biletu. Polish Queuing wydaje się narodowym sportem naszym i w jego ramach kasy postanowiły zredukować niebezpiecznie swoją ilość, obniżyć wydajność pracy pań i pozbawić cierpliwości całe rzesze oczekujących. „All down the Line” dynamicznie oddaje frustrację związane ze staniem w takich wężykach, jednocześnie niosąc w sobie wspomnienie dobrego rocka. Wspomnienie, bo „Exile On Main St.”, z której pochodzi „All down…” jest jednym z najlepszych albumów lat 70, na którym Stonesi toczą się wartko i szybko.
Z oczekiwaniem w kolejkach, z czasem spędzonym w labiryncie peronów i komunikatów płynnie koresponduje wcześniej wspomniana gwiazdeczka pop Clarkson i jej „Just Missed the Train”. Nostalgiczna i nieco zbyt patetyczna piosenka jest idealnym podkładem do „wielkich nadziei” towarzyszących intensywnemu biegowi w stronę pociągu. Do „ukrytych pragnień”, by zwyczajnie i po ludzku – zdążyć. Do desperacji w stylu „za wszelką cenę”. W końcu – do pociągu, który odjeżdża w stylistyce „przeminęło z wiatrem”.
Jest tego cały arsenał, w który należy się koniecznie uzbroić szykując się na przygodę z PKP: Travis – „Last Train”, U2 – „Zoo Station”, The Cure – „Another Journey by Train”, The Who – „5:15”, Queen – „Dead on time”, Genesis – „Driving the last spike” itp. itd. Kawałki są lepsze i gorsze. Bardziej metaforyczne i mniej. Jest jednak coś, co wszystkie je łączy. Kiedy w końcu nowy dworzec, symbol następnego pokolenia, wyrośnie na miejscu tego starego, pewne rzeczy pozostaną niezmienne. Ostatnie pociągi, na które się nigdy nie zdąża, rozgardiasz na całej stacji kolejowej, nieważne o jakiej porze i w jaki dzień tygodnia. Kolejna podróż o 5:15 i nieprzytomny, niemal nieżywy wzrok, kiedy dociera się na czas to tu, to tam. A za ostatnim, ostrym zakrętem jaskrawa prawda: że nawet jeśli przebudują w Katowicach dworzec, na zawsze pozostanie niezmienne PKP, którego absurd się trzyma jak zbawiennej poręczy.
Fot. Bartosz Koszowski
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |