
STAN KRYTYCZNY (3)
A
A
A
Od lat już niezmiennie zżymamy się na to, co dzieje się na polskim rynku literackim. Utyskując na „detronizację” i „abdykację” rodzimej literatury (P. Śliwiński: „Detronizacja literatury. Notatki do tematu”. „Kresy” 2002, nr 2), mamy świadomość, że z upływem czasu jest coraz gorzej, że z roku na rok pogłębia się „zanik potrzeb kulturalnych społeczeństwa, upadek czytelnictwa, komercjalizacja literatury, sprzedajność i koteryjność recenzentów” (K. Uniłowski: „Bezkrytyczna literatura, bezsilna krytyka”. „Opcje” 2002, nr 6). Transformacje społeczno-polityczno-gospodarcze oraz wiążące się z nimi przemiany w specyfice i stratyfikacji życia literackiego spowodowały, że krytyka po 1989 roku nie chce, bo nie musi (a może nadal powinna) stawiać wyzwań literaturze. W efekcie tego zamiast literatury mamy – co obwieściła Anna Nasiłowska – „literaturkę”, zaś w miejscu krytyki „z prawdziwego zdarzenia” bujnie kwitnie recenzenctwo. Przy okazji dyskusji (czy raczej: dyskusyjek) na temat kryzysu literatury i krytyki wielokrotnie grymaszono na to, iż zawodowe komentowanie bieżącej produkcji wydawniczej coraz mniej bywa okopane na uniwersyteckich pozycjach, w efekcie czego pojawia się dotkliwy brak profesjonalizmu, jakim wykazują się „młodzi” adepci sztuki krytycznej, którym zdarza się formułować wnioski bez uważnej lektury książki, o jakiej przyszło im pisać. Ubolewano nad tym, że niewiele zostało ze złudzeń, zgodnie z którymi rozumiana według dawnych paradygmatów krytyka, mając kontrolować serwowane przez wydawców marketingowe „ściemy”, powinna była spełniać funkcję swoistego korektora. Tymczasem często dzieje się tak, że nie tylko nie podważa, ale potwierdza owe okrągłe, reklamowe frazesy zamieszczane w presbookach. Złorzeczono na dramatyczną sytuację finansową tzw. czasopism specjalistycznych, które coraz częściej rezygnując z długich analitycznych recenzji na rzecz krótkich, mających charakter informacyjno-publicystyczny notek, stawiają na mało wyraziste, afirmujące lub negujące tekściki. Kondycja finansowa szeroko pojmowanej kultury stopniowo wymusza na pismach przenoszenie życia literackiego do internetu, w którym obok stron „fachowych” znajdują się witryny dyletantów, obok podejmowania heroicznych prób wywiązania się z tradycyjnych oczekiwań stawianych krytyce (z jakimi mamy do czynienia m.in. w przypadku internetowych periodyków takich jak choćby „artPAPIER” czy „Dwutygodnik”), otrzymujemy niezliczoną ilość amatorskich blogów koncentrujących się na recenzowaniu bieżącej produkcji wydawniczej. Nadrzędnym obiegiem literackim naszych czasów jest zatem ten, który opiera się na zasadach komercyjnych, zaś główną przestrzenią komunikacyjną – pełniący funkcję swoistego śmietnika World Wide Web.
Stan krytyczny rodzimej krytyki wziął się również stąd, że współcześnie nie dochodzi do wykształcania się szkół metodologicznych, które troszczyłyby się o zachowanie ciągłości, szanowanie tradycji, uczenie przestrzegania krytycznoliterackiego etosu. Wyjątkiem mógł być wprawdzie region śląsko-zagłębiowski, w którego kontekście swego czasu mówiło się o szkole „FA-artu”, ale okazało się de facto, że używanie szyldu „szkoły” nie wyszło poza myślenie w kategoriach sentymentalno-życzeniowo-symbolicznych. Brak krytycznoliterackich szkół wiąże się także ze spadkiem roli autorytetów. Powszechnym szacunkiem i uznaniem cieszą się nadal krytycy „średniego” pokolenia, wśród których najbardziej aktywni są: Przemysław Czapliński, Dariusz Nowacki, Piotr Śliwiński, Krzysztof Uniłowski, Karol Maliszewski. To dopiero początek listy, przywoływanie kolejnych nazwisk – tym razem reprezentantów tzw. roczników siedemdziesiątych i osiemdziesiątych – na niewiele, jak sądzę, by się zdało. Dla większości z nich zajmowanie się krytyką nie jest sprawą jedyną czy najważniejszą.
Krytyka literacka nie jest dziś sexy. Toteż już rzadko kiedy zdarza się bowiem, by absolwenci filologii polskiej kontynuowali swoją recenzencką działalność po skończeniu studiów. Komentowanie bieżącej produkcji okazuje się być zajęciem dorywczym, aktywnością czynioną niejako „na marginesie”. Dzieje się tak dlatego, że z „byciem krytykiem” nie wiążą się żadne przywileje ani profity. Zamiast zatem uformowanej grupy od czasu do czasu pojawia się kilka wyrazistszych indywidualności, które – zgodnie z przysłowiem – na własną rękę rzepkę skrobią. Gdyby wziąć pod lupę jedynie ówczesne śląsko-zagłębiowskie środowisko krytycznoliterackie, to okaże się, że mieszkających tu „zawodowych” komentatorów cechuje metodologiczny pluralizm, brak przywiązania do regionalizmu oraz wyzbycie się odczuwania moralizatorskich powinności. Z podobną sytuacją będziemy mieli do czynienia w pozostałych częściach kraju. Ponadto pisanie nie jawi się już nie tylko jako „interes regionalny”, ale także przestaje być „sprawą pokoleniową”. Uwagę recenzentów zwracają przede wszystkim pisarze lokujący się w obrębie „dominującego dyskursu medialnego”, co w konsekwencji wywołuje wrażenie jednowymiarowości, schematyczności życia literackiego.
Nie sposób nie przyłączyć się do grona grymaszących. Nie da się polemizować z przywołanymi wcześniej zarzutami lub kwestionować stan krytyczny bieżącej krytyki literackiej. Pozostaje jednak sprawa – jak dla mnie – najważniejsza. Trzeba bowiem zapytać o to, dlaczego mimo wszystko robimy to, co robimy, dlaczego czytamy i komentujemy nasze lektury? Odpowiedzi może być kilka: z przyzwyczajenia, z obowiązku, z masochizmu, a może po prostu z miłości, bo – jak powszechnie wiadomo – miłość jest ślepa, wiele zniesie i jeszcze więcej wybaczy?
Stan krytyczny rodzimej krytyki wziął się również stąd, że współcześnie nie dochodzi do wykształcania się szkół metodologicznych, które troszczyłyby się o zachowanie ciągłości, szanowanie tradycji, uczenie przestrzegania krytycznoliterackiego etosu. Wyjątkiem mógł być wprawdzie region śląsko-zagłębiowski, w którego kontekście swego czasu mówiło się o szkole „FA-artu”, ale okazało się de facto, że używanie szyldu „szkoły” nie wyszło poza myślenie w kategoriach sentymentalno-życzeniowo-symbolicznych. Brak krytycznoliterackich szkół wiąże się także ze spadkiem roli autorytetów. Powszechnym szacunkiem i uznaniem cieszą się nadal krytycy „średniego” pokolenia, wśród których najbardziej aktywni są: Przemysław Czapliński, Dariusz Nowacki, Piotr Śliwiński, Krzysztof Uniłowski, Karol Maliszewski. To dopiero początek listy, przywoływanie kolejnych nazwisk – tym razem reprezentantów tzw. roczników siedemdziesiątych i osiemdziesiątych – na niewiele, jak sądzę, by się zdało. Dla większości z nich zajmowanie się krytyką nie jest sprawą jedyną czy najważniejszą.
Krytyka literacka nie jest dziś sexy. Toteż już rzadko kiedy zdarza się bowiem, by absolwenci filologii polskiej kontynuowali swoją recenzencką działalność po skończeniu studiów. Komentowanie bieżącej produkcji okazuje się być zajęciem dorywczym, aktywnością czynioną niejako „na marginesie”. Dzieje się tak dlatego, że z „byciem krytykiem” nie wiążą się żadne przywileje ani profity. Zamiast zatem uformowanej grupy od czasu do czasu pojawia się kilka wyrazistszych indywidualności, które – zgodnie z przysłowiem – na własną rękę rzepkę skrobią. Gdyby wziąć pod lupę jedynie ówczesne śląsko-zagłębiowskie środowisko krytycznoliterackie, to okaże się, że mieszkających tu „zawodowych” komentatorów cechuje metodologiczny pluralizm, brak przywiązania do regionalizmu oraz wyzbycie się odczuwania moralizatorskich powinności. Z podobną sytuacją będziemy mieli do czynienia w pozostałych częściach kraju. Ponadto pisanie nie jawi się już nie tylko jako „interes regionalny”, ale także przestaje być „sprawą pokoleniową”. Uwagę recenzentów zwracają przede wszystkim pisarze lokujący się w obrębie „dominującego dyskursu medialnego”, co w konsekwencji wywołuje wrażenie jednowymiarowości, schematyczności życia literackiego.
Nie sposób nie przyłączyć się do grona grymaszących. Nie da się polemizować z przywołanymi wcześniej zarzutami lub kwestionować stan krytyczny bieżącej krytyki literackiej. Pozostaje jednak sprawa – jak dla mnie – najważniejsza. Trzeba bowiem zapytać o to, dlaczego mimo wszystko robimy to, co robimy, dlaczego czytamy i komentujemy nasze lektury? Odpowiedzi może być kilka: z przyzwyczajenia, z obowiązku, z masochizmu, a może po prostu z miłości, bo – jak powszechnie wiadomo – miłość jest ślepa, wiele zniesie i jeszcze więcej wybaczy?
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |