ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 grudnia 23 (167) / 2010

Marek Lyszczyna,

EGZORCYZMY PONOWOCZESNE

A A A
„Wielką narracją” każdego horroru jest wywołanie u widza lęku. Stanowi ono cel ostateczny i jako taki nie może zostać zakwestionowane, a precyzyjniej: nie jest to możliwe bez przekroczenia ram gatunku. Jednak ewolucja filmu grozy od czasu pierwszych produkcji wytwórni Universal obrazuje zmiany, jakie zaszły w owej „wielkiej narracji” gatunku w zakresie ikonografii i charakterystycznych motywów. Filmowcom udało się uwolnić od gumowych stworów i klonów Borisa Karloffa oraz zamienić źródło ekranowego lęku z bezpośredniego (opierającego się głównie na wizualnej nieestetyczności rzeczywistości świata przedstawionego) na pośrednie, zakorzenione w odwołaniach do przeżyć, doświadczeń, uczuć, przeczuć i wyobrażeń widzów. W tym sensie „wielka narracja” została rozbita na różnorodne narracje lokalne, nadal jednak połączone wspólnym celem. Przejście to spowodowało zmianę formy gatunku, najpełniej widoczną w filmie „Blair Witch Project” w zakresie środków technicznych (oraz wspomnianej „pośredniości” źródła strachu).

W nową formułę wpisuje się film „Ostatni egzorcyzm”, który modyfikując nieco (niekonsekwentnie) model reality horroru, stylizowany jest na paradokument. Niekonsekwencje stylizacji sygnalizuje obecność pewnych scen niemożliwych w czystym gatunkowo dokumentalnym filmie amatorskim, takich jak prezentacja demonów z księgi egzorcyzmów. Oczywiście, można przyjąć, że oglądany obraz jest surowym zapisem wydarzeń bez etapu montażu, jednak wspomniane sceny kwestionują takie stanowisko. Można również przyjąć, iż film dzieli się na dwie części. Pierwsza z nich wprowadza nas we wszechświat głównego bohatera, pastora (rodzinna tradycja), showmana, który potrafi porwać publiczność samą formą swego wystąpienia, bez względu na to, czy jest ona wypełniona treścią religijną, czy przepisem na bananowe ciasto. Jednak ta wspaniała kariera pastora Cottona Marcusa (Patrick Fabian) jest właśnie jedynie karierą, amerykańską job, a nie polskim powołaniem, mającym rangę niemal aksjomatu. Wielebny stracił wiarę; kręci oglądany przez nas film jedynie po to, aby obnażyć egzorcyzmy jako mistyfikacje, a po wypełnieniu tej misji może nawet sprzedawać ubezpieczenia, zapewne z takim samym szerokim uśmiechem na ustach, z jakim sprzedawał zbawienie.

Momentem przełomowym filmu jest scena, w której pastor żegna się z rodziną i wraz z ekipą filmową wyrusza na odludzie, aby egzorcyzmować tam opętaną dziewczynkę. Od tego momentu film podążą utartym szlakiem „Blair Witch Project”, czerpiąc również obficie z dokonań swoich innych gatunkowych poprzedników (choćby narzucającego się w tym kontekście „Egzorcysty” Williama Freidkina). Oczywistym miejscem akcji jest amerykańskie odludzie (alienacja sama w sobie rodzi przecież lęk), tak samo jak oczywiste jest zakończenie (znowu nasuwające skojarzenie z „Blair Witch Project”, ale także z „REC” czy „Paranormal Activity”).

„Ostatni egzorcyzm” jest filmem postmodernistycznym w kontekście rozpadu tradycyjnej narracji oraz konstrukcji fabuły, która została utkana z cytatów z wcześniejszych filmów o tej tematyce. Fakt ten rodzi pewne rozczarowanie, chociaż bowiem dzieło spełnia podstawowy wymóg oddziaływania na emocje i budzenia lęku, jego wtórność zniwelowała nieco możliwość zogniskowania uwagi na interesujących motywach, których, zwłaszcza w pierwszej części filmu, nie brakuje. Mam na myśli głównie wątek mistyfikacji, który dotychczas w sferze religijnej stanowił w mainstreamowym kinie temat tabu. Mimo wielu filmów eksploatujących motywy teologiczne, żaden z nich nie zakwestionował owej „wielkiej narracji” egzorcyzmu jako zneutralizowania aktu opętania w taki sposób, w jaki czyni to obraz Daniela Stamma. Dla polskich widzów, zwłaszcza tych mających w pamięci film „Egzorcyzmy Annalise Michel”, ten punkt widzenia może być ożywczy i kojący niczym okład przyłożony na ciężką ranę zakwestionowania racjonalnej rzeczywistości.

W gradacji poziomów strachu „Ostatni egzorcyzm” nie przynosi żadnego postępu, nie odkrywa nowego źródła lęku. Wręcz przeciwnie, poprzez ostatnią scenę – pozornie niejednoznaczną, w gruncie rzeczy jednak ustanawiającą na nowo racjonalny porządek świata – staje się w pewnym sensie antyhorrorem, gdyż negując paranormalność zaistniałej sytuacji, wyklucza strach płynący z zaburzenia poznawalnej rzeczywistości. Jednakże we wspomnianym polskim kontekście film ten ma duży walor terapeutyczny i może stanowić antidotum na obraz stworzony przez rodzimą kinematografię. W pamięć zapada również pojawiająca się w jednej ze scen kwestia dotycząca wiary w Boga i szatana, której można nadać metaforyczne znaczenie związane z faktem odczuwania strachu w kinie, wiarą w strach i jego źródło, jakie trzeba przyjąć na wzór religijnej łaski, aby wyjść z sali projekcyjnej z poczuciem spełnienia płynącym z oczekiwanej (i doznanej) emocji.

Tym samym powstaje pytanie o kierunek, w którym zmierza horror jako gatunek. Czy przyswojenie postmodernistycznej formy przez kino komercyjne, reprezentowane przez „Ostatni egzorcyzm”, spowoduje narodziny nowych, filmowych środków wyrazu? Czy patrząc na ewolucję gatunku, uprawnieni jesteśmy do stwierdzenia, że twórcy będą próbowali jeszcze bardziej przybliżyć nas do wydarzeń przedstawionych w diegezie, a nowy styl reality horroru, zapoczątkowany przez „Blair Witch Project”, jest jedynie etapem przejściowym, po którym nastanie nowy, nieodgadniony jeszcze dla nas sposób wywoływania lęku? Czy coraz nowsze technologie pozwolą wyeksploatować do granic możliwości tę najbardziej niejasną, a zarazem najbardziej fascynującą emocję – strach?
„Ostatni egzorcyzm” („The Last Exorcism”). Reż.: Daniel Stamm. Scen.: Huck Botko, Andrew Gurland. Obsada: Patrick Fabian, Iris Bahr, Tony Bentley i in. Gatunek: horror. Produkcja: Francja / USA 2010, 87 min.