KABARET STARSZYCH PANÓW (I JEDNEJ PANI)
A
A
A
Bruce Willis jest aktorem nie do zdarcia. Gwiazdor kina akcji przekroczył sześćdziesiątkę, przybyło mu zmarszczek, wyłysiał, ale wciąż jest gotów szaleć na ekranie, czy to z bronią w garści, czy za kółkiem samochodu. I chociaż skrót R.E.D. w filmie Roberta Schwentke zostaje rozwinięty jako Retired Extremely Dangerous (emerytowany śmiertelnie niebezpieczny) widać wyraźnie, że na emeryturę Bruce’owi wcale niespieszno. Śmiertelnie niebezpieczny zaś potrafi być nadal, bez dwóch zdań.
W „RED” Willis wciela się w postać Franka Mosera – agenta CIA. w stanie spoczynku. Życie emeryta nie służy bohaterowi. Przywykły do adrenaliny i nieustannego narażania się Frank nie może znieść tego, że nie ma już kompletnie nic do roboty. Jedyne, co umila mu codzienną rutynę, to telefony do przedstawicielki funduszu emerytalnego, Sary (Mary-Louise Parker), z którą flirtuje. Spokojny żywot emeryta nie jest mu jednak pisany. Pewnej nocy jego dom zostaje zaatakowany przez bliżej niezidentyfikowanych napastników, którzy z jakiegoś powodu chcą wyprawić Franka na tamten świat. Oczywiście dziarski emeryt wychodzi z masakry bez szwanku (czego nie da się powiedzieć o napastnikach). Wkrótce prosi o pomoc swych dawnych kolegów z agencji – Joego (Morgan Freeman), ździebko niezrównoważonego Marvina (John Malkovich) i wirtuozkę karabinu snajperskiego, Victorię (Helen Mirren). Na tę trójkę też ktoś poluje. Razem bohaterowie starają się dociec, kto chce ich zabić i dlaczego.
Film Roberta Schwentke opiera się na komiksie autorstwa Warrena Ellisa i Cully Hamnera. Ci jednak, którzy spodziewali się wiernej ekranizacji, mogą przeżyć spory zawód. Komiks „RED” jest bowiem mrocznym, brutalnym, psychologicznym thrillerem o człowieku, który nie może dać sobie rady z demonami przeszłości. Filmowa adaptacja to natomiast czystej krwi komedia, choć może bardziej pasowałoby tu określenie komedia akcji.
Mimo wszystko nie sposób jednak scharakteryzować „RED-a” innym słowem niż „komiksowy”. Akcja jest tu mocno przerysowana i przez to wpisana w komediową konwencję. Na ekranie dzieją się czasem cuda-niewidy. Wysiąść (nie wyskoczyć – wysiąść!) ze skręcającego na ręcznym samochodu, jednocześnie oddając strzały do oponentów? Żaden problem. Odbić granat kolbą karabinu, niczym kijem baseballowym? Normalka. Trafić wystrzeloną kulą w sam środek lecącego (sic!) pocisku przeciwpancernego? To potrafi tylko John Malkovich. Takie iście komiksowe przerysowanie nie przeszkadza ze względu na luźny, komediowy charakter dzieła.
Tym, na czym w głównej mierze opiera się film Schwentkego, są postacie protagonistów. W zasadzie „RED” jest pretekstem do zaprezentowania komediowego talentu czwórki pierwszoplanowych aktorów. I pod tym względem nie zawodzi. Cała czwórka wywiązuje się z zadania bardzo dobrze, może poza Freemanem, któremu niestety przypadła w udziale najmniej ciekawa postać. Humor też stoi na dobrym poziomie. Oglądając film, miałem jednak wrażenie, że choć jest on zabawny, to jego komediowy potencjał nie został w pełni wykorzystany. Nie ma tu dialogów czy żartów sytuacyjnych, które pozostałyby w pamięci na dłużej.
Zabrakło mi również wyrazistego antagonisty, z którym bohaterowie mogliby się zmierzyć. Agent Cooper (Karl Urban), ścigający głównych bohaterów, najpierw jest nieludzki i bezwzględny, potem nagle sprawiedliwy i honorowy. Można zatem odnieść wrażenie, że twórcom zabrakło konsekwencji lub że nie wiedzieli, jak zgrabnie przedstawić przemianę postaci. Z kolei tożsamość sprawcy całego zamieszania jest tajemnicą ujawnioną dopiero w finale filmu, co wiąże się z fabularnym „twistem”. Problem w tym, że cała intryga jest na dobrą sprawę tylko pretekstem do popisów Willisa i spółki, przez co odpowiedź na pytanie: „Kto za tym stoi?” nie budzi już zbyt wielkich emocji.
Niemniej jednak film ogląda się dobrze, przede wszystkim dzięki głównym postaciom i aktorom, którzy się w nie wcielają. „RED” reprezentuje typ filmu, w którym fabuła jest pretekstem do humorystycznej zabawy zarówno z konwencją kina akcji, jak i z postaciami. I rzeczywiście, zabawa ta jest niezła.
W „RED” Willis wciela się w postać Franka Mosera – agenta CIA. w stanie spoczynku. Życie emeryta nie służy bohaterowi. Przywykły do adrenaliny i nieustannego narażania się Frank nie może znieść tego, że nie ma już kompletnie nic do roboty. Jedyne, co umila mu codzienną rutynę, to telefony do przedstawicielki funduszu emerytalnego, Sary (Mary-Louise Parker), z którą flirtuje. Spokojny żywot emeryta nie jest mu jednak pisany. Pewnej nocy jego dom zostaje zaatakowany przez bliżej niezidentyfikowanych napastników, którzy z jakiegoś powodu chcą wyprawić Franka na tamten świat. Oczywiście dziarski emeryt wychodzi z masakry bez szwanku (czego nie da się powiedzieć o napastnikach). Wkrótce prosi o pomoc swych dawnych kolegów z agencji – Joego (Morgan Freeman), ździebko niezrównoważonego Marvina (John Malkovich) i wirtuozkę karabinu snajperskiego, Victorię (Helen Mirren). Na tę trójkę też ktoś poluje. Razem bohaterowie starają się dociec, kto chce ich zabić i dlaczego.
Film Roberta Schwentke opiera się na komiksie autorstwa Warrena Ellisa i Cully Hamnera. Ci jednak, którzy spodziewali się wiernej ekranizacji, mogą przeżyć spory zawód. Komiks „RED” jest bowiem mrocznym, brutalnym, psychologicznym thrillerem o człowieku, który nie może dać sobie rady z demonami przeszłości. Filmowa adaptacja to natomiast czystej krwi komedia, choć może bardziej pasowałoby tu określenie komedia akcji.
Mimo wszystko nie sposób jednak scharakteryzować „RED-a” innym słowem niż „komiksowy”. Akcja jest tu mocno przerysowana i przez to wpisana w komediową konwencję. Na ekranie dzieją się czasem cuda-niewidy. Wysiąść (nie wyskoczyć – wysiąść!) ze skręcającego na ręcznym samochodu, jednocześnie oddając strzały do oponentów? Żaden problem. Odbić granat kolbą karabinu, niczym kijem baseballowym? Normalka. Trafić wystrzeloną kulą w sam środek lecącego (sic!) pocisku przeciwpancernego? To potrafi tylko John Malkovich. Takie iście komiksowe przerysowanie nie przeszkadza ze względu na luźny, komediowy charakter dzieła.
Tym, na czym w głównej mierze opiera się film Schwentkego, są postacie protagonistów. W zasadzie „RED” jest pretekstem do zaprezentowania komediowego talentu czwórki pierwszoplanowych aktorów. I pod tym względem nie zawodzi. Cała czwórka wywiązuje się z zadania bardzo dobrze, może poza Freemanem, któremu niestety przypadła w udziale najmniej ciekawa postać. Humor też stoi na dobrym poziomie. Oglądając film, miałem jednak wrażenie, że choć jest on zabawny, to jego komediowy potencjał nie został w pełni wykorzystany. Nie ma tu dialogów czy żartów sytuacyjnych, które pozostałyby w pamięci na dłużej.
Zabrakło mi również wyrazistego antagonisty, z którym bohaterowie mogliby się zmierzyć. Agent Cooper (Karl Urban), ścigający głównych bohaterów, najpierw jest nieludzki i bezwzględny, potem nagle sprawiedliwy i honorowy. Można zatem odnieść wrażenie, że twórcom zabrakło konsekwencji lub że nie wiedzieli, jak zgrabnie przedstawić przemianę postaci. Z kolei tożsamość sprawcy całego zamieszania jest tajemnicą ujawnioną dopiero w finale filmu, co wiąże się z fabularnym „twistem”. Problem w tym, że cała intryga jest na dobrą sprawę tylko pretekstem do popisów Willisa i spółki, przez co odpowiedź na pytanie: „Kto za tym stoi?” nie budzi już zbyt wielkich emocji.
Niemniej jednak film ogląda się dobrze, przede wszystkim dzięki głównym postaciom i aktorom, którzy się w nie wcielają. „RED” reprezentuje typ filmu, w którym fabuła jest pretekstem do humorystycznej zabawy zarówno z konwencją kina akcji, jak i z postaciami. I rzeczywiście, zabawa ta jest niezła.
„RED”. Reż.: Robert Schwentke Scen.: Erich Hoeber, Jon Hoeber. Obsada: Bruce Willis, Morgan Freeman, John Malkovich, Helen Mirren, Mary-Louise Parker, Karl Urban. Gatunek: komedia / film akcji. Produkcja: USA 2010, 111 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |