ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 maja 10 (58) / 2006

Krzysztof Ociepa,

DOKĄD TĄ AUTOSTRADĄ?

A A A
Będę bronił tego filmu, mimo jego oczywistych słabości. Wydaje mi się, że krytyczne uwagi padające pod jego adresem są grubo przesadzone, zaś piszący mieli zbyt wygórowane oczekiwania wobec filmowych debiutantów. Nasuwa się w tym miejscu skojarzenie z sytuacją sprzed kilku lat, kiedy prawdziwą furorę w polskich kinach zrobiło „Pół serio” Andrzeja Saromonowicza i Tomasza Koneckiego. Na ówczesny dorobek filmowy obu panów składały się etiudy pełniące funkcję ironicznego przerywnika w trakcie emisji programu kulturalnego. Pomimo realizatorskiej nieporadności i naciąganej fabuły „Pół serio” zostało uhonorowane nagrodą na festiwalu w Gdyni, a jego autorów okrzyknięto wielką nadzieją polskiego kina. Trudno się oprzeć wrażeniu, że wszystkie te zaszczyty spłynęły na młodych twórców w dużej mierze dlatego, że po filmie debiutantów bez szkoły filmowej nie spodziewano się niczego dobrego. Wydaje się, że analogiczna sytuacja powinna zaistnieć w przypadku filmu Borusińskiego. Nie zaistniała. Gwoli sprawiedliwości należy jednak dodać, że te oczekiwania skutecznie były podsycane przez kampanię reklamową, mogącą sugerować spotkanie z dziełem wyjątkowym („film, którego nie było”) i projektującą kultowy odbiór („film, który trzeba obejrzeć 2 do 3 razy”).

Gdyby jednak odstawić na bok działania marketingowe to okaże się, że między „Hi way” a „Pół serio” istnieją podobieństwa, które powinny nieco dać do myślenia. Podobnie jak autorzy „Pół serio”, twórcy „Hi way” są debiutantami i swoją przygodę z filmem zaczęli od realizacji krótkich form filmowych. Dzięki serii spotów reklamowych twarze członków kabaretu Mumio stały się znajome milionom telewidzów. Taka sytuacja nigdy nie miała miejsca w przypadku panów Koneckiego i Saromonowicza, którzy swój udział w realizacji kolejnych projektów ograniczali do funkcji scenarzysty i reżysera. Członkowie kabaretu Mumio byli nie tylko autorami swoich obrazów, ale także w nich występowali. To sprawiło, że na „Hi way” czekano jak na filmowy fajerwerk, dzieło gwiazd, które dotychczas zmuszone były realizować filmy reklamowe. A teraz wreszcie mogą spełnić się jako twórcy filmu pełnometrażowego, w którym niczego nie będą reklamować. A więc będzie dłużej, śmieszniej i mniej komercyjnie. I można powiedzieć, że rzeczywiście tak jest, co wcale nie czyni „Hi way” filmem idealnym. Jednak wydaje mi się, że film zasługuje na coś więcej niż lekceważące machnięcie ręką.
Wyszukiwanie błędów w tym filmie nie będzie zajęciem szczególnie trudnym, bo „Hi way” to w dużej mierze obraz nieporadności debiutantów. Nie brakuje tu dłużyzn, chwilami całość staje się nużąca, a widz nieustannie zadaje sobie pytanie „do czego to wszystko zmierza?”. Trudno też uznać film za dzieło spójne – kolejne epizody są raczej odrębnymi skeczami niż częściami większej całości. Niektóre elementy wydają się być doklejone na siłę, inne nie znajdują swojego ciągu dalszego. Nie bardzo wiadomo, co było celem twórców filmu, a o tzw. przesłaniu lepiej od razu zapomnieć. A mimo to obejrzałem „Hi way” z przyjemnością. Mamy oto historię dwóch, pożal się Boże, filmowców, którzy podróżują przez pół Polski, aby zrobić wywiad z biznesmenem.

Jaco (Jacek Borusiński) i Pablo (Dariusz Basiński) mają niezwykle wysokie mniemanie o swoich umiejętnościach i uważają, że w swojej obecnej pracy tylko się marnują. Jak łatwo się domyślić, ich wyobrażenia o sobie niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. Przeprowadzenie telewizyjnego wywiadu okazuje się być zadaniem spod znaku „mission impossible”. Postacie kreowane przez Borusińskiego i Basińskiego to osobnicy, których pełna jest nasza rzeczywistość. Zakompleksieni, we własnym mniemaniu niedoceniani przez cały świat i nieustannie snujący rozważania „co to by oni nie zrobili gdyby ktoś im dał szansę”. Sęk w tym, że gdy już taką szansę dostają, dają popis nieudolności i braku profesjonalizmu. Frustrację pogłębia osoba pewnego siebie biznesmena, człowieka opływającego w dostatek, ale niewiele mającego do powiedzenia. Jedyną bronią, jaką bohaterowie mogą użyć wobec wrogiej rzeczywistości, jest ich własna wyobraźnia. Nie można biznesmenowi powiedzieć wprost, co się o nim myśli, ale można sobie pofantazjować, co by było, gdyby role uległy odwróceniu. Skoro rzeczywistość jest oporna, to może lepiej na chwilę ją porzucić i oddać się beztroskim rozmyślaniom o projektach, których realizacja nigdy nie dojdzie do skutku. Dla pary nieudaczników jest to nawet lepsze, gdyż w tych wyimaginowanych filmach nie grozi im spotkanie ze złośliwością sprzętów martwych. A pomysły bohaterów na film? Oczywiście są zwariowane, zakręcone tak bardzo jak zwariowany i zakręcony jest mumiowy humor. Jest to seria skeczy pozwalająca twórcom zrealizować się w formie, która jest im najbliższa. Tutaj rzeczywiście błyszczą talentem i ich wielbiciele będą w 100% usatysfakcjonowani. Widzowie znający „mumiowy” humor tylko z reklam mogą czuć się zawiedzeni i nie pozostaje im nic innego jak czekać na następny film i wierzyć, że tym razem Borusiński i spółka więcej uwagi poświęcą fabule filmu, bo kolejna seria skeczy może okazać się niewystarczająca nawet dla najzagorzalszych fanów.
„Hi Way” Reż.: Jacek Borusiński. Scenariusz: Jacek Borusiński Obsada: Jacek Borusiński, Dariusz Basiński. Gatunek: komedia. Polska 2006, 85 min.