SEZON NA CZERWIEŃ
A
A
A
Reklamówka FoxLife stwierdza jednoznacznie: w tym sezonie obowiązuje czerwień. Fantastycznie skomponowany trailer promujący kolejny sezon „True Blood” nie wspomina niestety o muzyce. I słusznie. Po co opowiadać o wątpliwej jakości pioseneczkach country, które muszą towarzyszyć filmom z akcją w Luizjanie.
Słuchając jedynie ścieżki dźwiękowej do pierwszej części serialu można odnieść wrażenie, że dżins znów jest w modzie a kowbojskie kapelusze to niemalże obligatoryjny obowiązek. Faceci na potańcówce w stodole podrywają dziewoje w bufiastych kiecach. Wszystko utrzymane jest w typowej, kowbojskiej konwencji. Tymczasem faceci to nic innego jak wampiry a kobiety to m.in. Anna Paquin, zdobywczyni Oscara, filmowa Sookie. Blondyneczka irytująco ciesząca się na widok każdego, żywego stworzenia tudzież epatująca dobrym wychowaniem na każdym kroku (Bezcenna scena, kiedy uderza jednego z wampirów w twarz i protekcjonalnie-matczynym tonem dodaje: „Shame on you!”). Ekranowa para bohaterów, a raczej ich związek, idealnie opiszą nam soundtrack do tej produkcji. Drapieżny i mroczny wampir spotykający się z grzeczną acz wyjątkową, delikatną pięknością z południa – dziewczynką. Muzycznie przedstawia się to tak: z jednej strony pieśniczka Dixie Chicks „Lullaby”, z drugiej namiętne „Cold Ground” Rusty Truck. A całość pod ironiczną banderą „Bad Things” Jace Everett. Ten ostatni utwór wyjaśnia chyba najwięcej. Łączy regionalną przyśpiewkę z okolic właśnie Luizjany, z nowoorleańskimi wierzeniami w siły nadprzyrodzone. Warto pamiętać o jednej, podstawowej zasadzie tego terytorium. Wszystkie czary działają tylko i wyłącznie jeśli się w nie uwierzy. Podobnie jest w przypadku „True Blood” - bez niewątpliwie ciekawej czołówki każdego odcinka zrobionej niczym klip do piosenki „Bad Things” sam utwór wydałby nam się bezbarwnie tendencyjny. Trzeba dopiero uwierzyć w serial, zobaczyć to wszystko na własne oczy, żeby wychwycić z muzyki jej ukryte brzmienia. Co z tego, że mężczyzna zachęcająco mówi „I wanna do bad things with you”. Dopiero w kontekście całości brzmi to co najmniej jak wilk przekonujący Czerwonego Kapturka, że lepiej pójść w las zbierać kwiatki i paść w ramiona przystojnego brutala, niż pójść bezpieczną ścieżynką przez park. Konotacja swoją drogą ciekawa. „True Blood” choćby tematyką łączy się z wszechobecnym „Zmierzchem”. Poniekąd także ścieżką dźwiękową. Jeden utwór jest niemal kalką melorecytacji Belli z soundtracku do pierwszej części księżycowej sagi. Reżyser „Zmierzchu” postanowił z kolei nakręcić kolejną wersję „Czerwonego Kapturka”, w której znów będzie się działo: wilki, wilkołaki, piękna blondynka i czerwień mocno odcinająca się od bieli śniegu. Tym samym znów wracamy do czerwonych nastrojów „True Blood”.
Kolejne ciekawe skojarzenie. Czerwień w tym przypadku nie jest tylko krwią, która rozlewa się w Tarrantinowski sposób: przesadą i ironią. Owszem, jest jej dużo, lecz więcej ma ona związku z erotyką niż przemocą. O ile oczywiście wypada w tym przypadku te dwie kwestie rozdzielać. Znawcy kwestii wampirycznych z całą pewnością świetnie nam to wytłumaczą. Muzycznie jednak rzecz biorąc na ścieżce dźwiękowej znalazł się świetny utwór „Cold Ground” Rusty Truck – formacji, którą najlepiej określić chyba mianem szczęśliwego przypadku. Gdyby Sheryl Crow nie zmotywowała swego czasu pewnego fotografa do napisania kilku piosenek zestaw składający się np z perkusisty Grant Lee Buffalo mógłby nigdy nie zaistnieć. Byłaby to niewyobrażalna wręcz strata. Dzięki ciekawemu spojrzeniu autora tekstu muzyka nabiera perspektywy – typowej dla fotografii, obrazowego postrzegania świata. Idealnie nadaje się jako ścieżka dźwiękowa. Plastycznie uzupełnia to, czego aktorzy nie są w stanie pokazać na ekranie. W tym przypadku niesie przesłanie, któremu bliżej jednak do Tarrantino niż do Sheryl Crow. Jakby nam do snu śpiewano perwersyjną piosenkę o niegrzecznych rzeczach. Podobnie dzieje się w wielu innych utworach soundtracku do „True Blood”. Aż dziw bierze, że nie znalazł się wśród nich utwór Shivaree „Goodnight moon”. Idealnie pasowałby do konwencji grzecznych pozorów, pod którymi rozbrzmiewa przyjemnie stymulujący niepokój. Tak jest w przypadku „Cold Ground” i „Bad Things”.
Muzyka sama w sobie jest świetna. Na pierwszym krążku znajdziemy m.in. Wilco, na drugim nawet Boba Dylana! Fantastycznie brzmi „How To Become Clairvoyant” Robbie Robertsona i pozostałe, wcześniej wspomniane przeze mnie utwory. Jednak bez podtekstu, który dopisuje do muzyki serial będzie... nadal świetna, aczkolwiek nieco pozbawiona głębszego znaczenia. To nie ścieżka dźwiękowa do komedii romantycznej, gdzie nawet wyrwane z kontekstu piosenki pasują do ogólnego nastroju kierującego pojazdem – taka muzyka drogi nie musi mieć głębokich znaczeń, wystarczy samo brzmienie i świetnie sprawdza się jako podkład do jazdy samochodem. W przypadku „True Blood” dźwięk to dopiero początek.
Słuchając jedynie ścieżki dźwiękowej do pierwszej części serialu można odnieść wrażenie, że dżins znów jest w modzie a kowbojskie kapelusze to niemalże obligatoryjny obowiązek. Faceci na potańcówce w stodole podrywają dziewoje w bufiastych kiecach. Wszystko utrzymane jest w typowej, kowbojskiej konwencji. Tymczasem faceci to nic innego jak wampiry a kobiety to m.in. Anna Paquin, zdobywczyni Oscara, filmowa Sookie. Blondyneczka irytująco ciesząca się na widok każdego, żywego stworzenia tudzież epatująca dobrym wychowaniem na każdym kroku (Bezcenna scena, kiedy uderza jednego z wampirów w twarz i protekcjonalnie-matczynym tonem dodaje: „Shame on you!”). Ekranowa para bohaterów, a raczej ich związek, idealnie opiszą nam soundtrack do tej produkcji. Drapieżny i mroczny wampir spotykający się z grzeczną acz wyjątkową, delikatną pięknością z południa – dziewczynką. Muzycznie przedstawia się to tak: z jednej strony pieśniczka Dixie Chicks „Lullaby”, z drugiej namiętne „Cold Ground” Rusty Truck. A całość pod ironiczną banderą „Bad Things” Jace Everett. Ten ostatni utwór wyjaśnia chyba najwięcej. Łączy regionalną przyśpiewkę z okolic właśnie Luizjany, z nowoorleańskimi wierzeniami w siły nadprzyrodzone. Warto pamiętać o jednej, podstawowej zasadzie tego terytorium. Wszystkie czary działają tylko i wyłącznie jeśli się w nie uwierzy. Podobnie jest w przypadku „True Blood” - bez niewątpliwie ciekawej czołówki każdego odcinka zrobionej niczym klip do piosenki „Bad Things” sam utwór wydałby nam się bezbarwnie tendencyjny. Trzeba dopiero uwierzyć w serial, zobaczyć to wszystko na własne oczy, żeby wychwycić z muzyki jej ukryte brzmienia. Co z tego, że mężczyzna zachęcająco mówi „I wanna do bad things with you”. Dopiero w kontekście całości brzmi to co najmniej jak wilk przekonujący Czerwonego Kapturka, że lepiej pójść w las zbierać kwiatki i paść w ramiona przystojnego brutala, niż pójść bezpieczną ścieżynką przez park. Konotacja swoją drogą ciekawa. „True Blood” choćby tematyką łączy się z wszechobecnym „Zmierzchem”. Poniekąd także ścieżką dźwiękową. Jeden utwór jest niemal kalką melorecytacji Belli z soundtracku do pierwszej części księżycowej sagi. Reżyser „Zmierzchu” postanowił z kolei nakręcić kolejną wersję „Czerwonego Kapturka”, w której znów będzie się działo: wilki, wilkołaki, piękna blondynka i czerwień mocno odcinająca się od bieli śniegu. Tym samym znów wracamy do czerwonych nastrojów „True Blood”.
Kolejne ciekawe skojarzenie. Czerwień w tym przypadku nie jest tylko krwią, która rozlewa się w Tarrantinowski sposób: przesadą i ironią. Owszem, jest jej dużo, lecz więcej ma ona związku z erotyką niż przemocą. O ile oczywiście wypada w tym przypadku te dwie kwestie rozdzielać. Znawcy kwestii wampirycznych z całą pewnością świetnie nam to wytłumaczą. Muzycznie jednak rzecz biorąc na ścieżce dźwiękowej znalazł się świetny utwór „Cold Ground” Rusty Truck – formacji, którą najlepiej określić chyba mianem szczęśliwego przypadku. Gdyby Sheryl Crow nie zmotywowała swego czasu pewnego fotografa do napisania kilku piosenek zestaw składający się np z perkusisty Grant Lee Buffalo mógłby nigdy nie zaistnieć. Byłaby to niewyobrażalna wręcz strata. Dzięki ciekawemu spojrzeniu autora tekstu muzyka nabiera perspektywy – typowej dla fotografii, obrazowego postrzegania świata. Idealnie nadaje się jako ścieżka dźwiękowa. Plastycznie uzupełnia to, czego aktorzy nie są w stanie pokazać na ekranie. W tym przypadku niesie przesłanie, któremu bliżej jednak do Tarrantino niż do Sheryl Crow. Jakby nam do snu śpiewano perwersyjną piosenkę o niegrzecznych rzeczach. Podobnie dzieje się w wielu innych utworach soundtracku do „True Blood”. Aż dziw bierze, że nie znalazł się wśród nich utwór Shivaree „Goodnight moon”. Idealnie pasowałby do konwencji grzecznych pozorów, pod którymi rozbrzmiewa przyjemnie stymulujący niepokój. Tak jest w przypadku „Cold Ground” i „Bad Things”.
Muzyka sama w sobie jest świetna. Na pierwszym krążku znajdziemy m.in. Wilco, na drugim nawet Boba Dylana! Fantastycznie brzmi „How To Become Clairvoyant” Robbie Robertsona i pozostałe, wcześniej wspomniane przeze mnie utwory. Jednak bez podtekstu, który dopisuje do muzyki serial będzie... nadal świetna, aczkolwiek nieco pozbawiona głębszego znaczenia. To nie ścieżka dźwiękowa do komedii romantycznej, gdzie nawet wyrwane z kontekstu piosenki pasują do ogólnego nastroju kierującego pojazdem – taka muzyka drogi nie musi mieć głębokich znaczeń, wystarczy samo brzmienie i świetnie sprawdza się jako podkład do jazdy samochodem. W przypadku „True Blood” dźwięk to dopiero początek.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |