ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lutego 4 (172) / 2011

Olga Knapek,

KSIĄŻEK SIĘ NIE CZYTA

A A A
Moda na książki sięgnęła bruku. A dokładniej dywanu. W tym przypadku – czerwonego. Natalie Portman pojawiła się na premierze „Black Swann” z książką Nabokova pod pachą…

…wydawać by się mogło. Złudzenie zapewniła jej zgrabna torebeczka stylizowana na popularną książkę. Internetowe rankingi zaczęły szaleć. Najpierw wyprzedano wszystkie egzemplarze „Lolity”, dopiero później do fanek wszelkich modowych fanaberii dotarło, że to tylko mistyfikacja. Popędziły zatem do źródła. Okazało się, że za całe zamieszanie odpowiedzialna jest pewna projektantka, której kontrowersyjne torebki nagle zaczęły udawać popularne pozycje z literatury powszechnej. Cena tej konkretnej torebki, dzierżonej dziarsko przez Portman, wzrosła kilkakrotnie w bardzo krótkim czasie. Nie można oprzeć się pytaniu – to przez wybitną wartość literacką tej konkretnej książki, czy przez gwiazdę?

Co sprawiło, że „Lolitę” z salonów przerzucono na dywany, zapewniając jej tym samym towarzyskie zmartwychwstanie? Nie sądzę, żeby kiedykolwiek w historii literatury ktoś sprawniej i sugestywniej dokonał rozdziału treści od formy. Sama „Lolita” niewiele ma tu do powiedzenia. Książkę wypruto z jej strony literackiej wnętrze zastępując pomadką, telefonem komórkowym, paczką chusteczek higienicznych i innymi akcesoriami pierwszej kobiecej potrzeby. Nieco koresponduje to z sytuacją dosyć typową na wszelkich damskich portalach internetowym. Co jakiś czas pojawiają się ogłoszenia o tym, że książka powinna być przechodnia (gdzież będzie bardziej przechodnia niż jako torebka?). Dziewczyny chcą pozbyć się zalegających na półkach i gromadzących roztocza pozycji, próbując jeszcze na tym skorzystać. Wartość literatury zamienia się w tę ironiczną pomadkę, o której obecność posądzam wnętrze damskiej torebki. Na portalu wizaż.pl czytamy wprost: „czy pasuje ci taka wymiana: mój błyszczyk za Twoje 3 pozycje?”. Rzecz tyczy się serii „Literatura na obcasach”. Mamy już zatem komplet: torebka, szpilki i błyszczyk!

Co ciekawe, torebki projektu Olympii Le-Tan sprzedają się znakomicie! Światek mody oszalał, coraz więcej gwiazd zaczyna grzebać w „Moby Dicku” czy „Lordzie Jimie”. Treść zapewniła popularność formie, która teraz znów przywołuje nam znane treści. „Lolita” to przecież niemalże symbol. Temat mężczyzny zafascynowanego nieletnią dziewczyną zaczyna się może w ręku Natalie Portman jako świetne akcesorium świata mody, ale kończy na szerszej dyskusji o tym, gdzie kończy się sztuka, a zaczyna pedofilia. Mówię o kampaniach promujących 6-letnie dziewczynki w sesjach np. dla magazynów typu „Vogue”. Skandalizująca sesja ze świątecznego numeru to nie tyle promowanie seksualnego wizerunku dzieci, ale przede wszystkim powrót do sprawy sprzed lat. Już wcześniej na wysokich piętrach paryskich atelier mody działy się podobne rzeczy. Mocny makijaż, ciężka biżuteria, czerwone paznokcie, znudzona poza kilkuletniej lolitki prezentującej najnowsze kolekcje topowych projektantów. Dziewczyny na wybiegach są coraz młodsze, coraz szczuplejsze, coraz bardziej w typie efeba czy właśnie niewykształconej jeszcze (przynajmniej w zakresie tzw. kobiecych wdzięków) dziewczynki. Choć nie o to chodziło Alcott, gdy pisała o „małych kobietkach” , ten typ zagościł na stałe w przestrzeni wizualnej mody. Nic dziwnego zatem, że Natalie Portman galopuje przed obiektywami, prezentując dumnie właśnie „Lolitę”.

Pytanie pozostaje tylko jedno: jak uzasadnić obecność Hemingwaya, Rilkego czy choćby Conrada lub – nie daj Boże! – Gilberta Keitha Chestertona? Czyżby obecnie to projektanci tworzyli kanon literacki? Powiało mocniej z Long Island – czas przywdziać marynarski styl, a na ramieniu zawiesić Hermana Melville’a? Jeśli walentynki w Paryżu, to przyozdabiamy się czymś z Balzaka? Tak, to z pewnością nie jest banalne. Przecież projektantka wzoruje się na pierwszych wydaniach, na okładkach z lat 40. czy 50. Na jednym pasku zawiesza nam i literacki model kulturowy (jak w przypadku „Lolity”), odrobinę vintage i trochę „Vogue”. Całość doprawia solidnym rachunkiem. Nieprzystawalność trendów mody do zawartości portfeli przeciętnych czytelniczek „Glamour” jest, jak się okazuje, wprost proporcjonalna do zawartości intelektualnej całego przedsięwzięcia. Podczas gdy Natalie Portman wydaje od 150 do 1000 euro za samą okładkę, ja płacę 1,50 zł za przetrzymanie książki Adorno w bibliotece. Bynajmniej nie nosiłam w niej błyszczyka.