ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 kwietnia 8 (176) / 2011

Ryszard Knapek,

PAMIĘTNIK ROZKŁADU

A A A
„Ta książka jest potworna, jest niszczycielska do granic. Nie polecam nikomu, kto ma ochotę na życie. Dobrze rozumiem Austriaków, którzy znienawidzili swojego ziomka. Dochodzę do granicy – i staję się konserwatystą”. Trudno wyobrazić sobie recenzję bardziej zachęcającą do lektury „Autobiografii” Thomasa Bernharda. I celniejszą.

Dlaczego „Autobiografie”, dlaczego liczba mnoga? Tytuł oryginału to „Autobiographische Schriften”, co najwłaściwiej byłoby przetłumaczyć na język polski jako „Pisma autobiograficzne”. Jest to, zaznaczmy, tytuł prosty, kliszowy, raczej określenie gatunkowe niż indywidualne. Znajdziemy je w niemieckojęzycznej tradycji szczególnie często – chociażby wśród dzieł Goethego, Thomasa Manna czy Waltera Benjamina. Kto pisze dużo, ten napisał już właściwie, przy okazji, „Autobiographische Schriften”. Tytuł ten wskazuje po prostu na to, że nie mamy do czynienia z jednolitą biografią, ale dziełem wyrywkowym, fragmentarycznym, często składanym dopiero na poziomie redakcji, niekoniecznie przez autora (tak jest w tym wypadku – pięć kolejnych części było najpierw wydawane osobno). Pisma autobiograficzne nie łączą się w autobiografię, są czymś mniej niż autobiografia. Autobiografie natomiast – to coś więcej. Zamiast urywków, zapisków i fragmentów, powinniśmy otrzymać przynajmniej kilka skończonych, zamkniętych całości. Sugeruje się tym tytułem klika opowieści, kilka razy opowiedziane to samo życie. Mamy tu więc do czynienia, na poziomie przekładu, z wyraźną interpretacją Sławy Lisieckiej, sugerującą raczej nadmiar niż niedobór opowieści biograficznej. Rzeczywiście, wznowione dzieło Bernharda (pierwsze polskie wydanie – 1998, WL), składa się z pięciu części, najpierw wydawanych jako osobne powieści, potem złożone w całość. Czemu jednak takie złożenie miałoby uprawniać do zmiany oryginalnego tytułu?

Jest też w literaturze niemieckiej przykład autobiografii (l.mn.), choć fikcjonalny – w „Grze szklanych paciorków” Hermanna Hessego. Do obszernej opowieści o życiu Józefa Knechta (narrator kreuje się na jego biografa) dołączone są trzy jego autobiografie, napisane jako intelektualne ćwiczenia, każda umieszczająca auto-bohatera w innym momencie historycznym, raz z czasów pogańskich, raz wczesnochrześcijańskich, a raz z praczasów indyjskich. Każda próbuje ująć bohatera i jego rozwój w innym wymiarze i w odmiennym kontekście. Hesse próbuje w ten sposób „wydestylować” mieszające się elementy osobowości, oddzielić tym samym człowieka od jego życia.

Wspominam o tym z dwóch powodów. Przede wszystkim dlatego, że w pierwszym odczuciu „Autobiografie” Bernharda są czymś zupełnie przeciwnym. Nie tylko nie opowiadają tego samego wielokrotnie, nie tylko nie mieszczą nawet jednego życia (opowiadają tylko czasy młodości), ale mają wspólny cel, jakim jest uzasadnienie potwornej osobowości, która została w wyniku opisanych historii ukształtowana. Księga Bernharda nie jest skończoną autobiografią, opisuje tylko pewien wycinek młodzieńczego życia autora. Jest raczej pamiętnikiem z okresu dojrzewania, choć tutaj owocowa metafora dojrzewania powinna raczej zostać zastąpiona przez inne ogrodnicze pojęcie – mutacji, z jego deformacyjnymi (a nie ewolucyjnymi) konotacjami. Kultura kształtująca młodego Bernharda zamiast czynić go dojrzalszym, krzywdzi go, zniekształca i karłowaci. W gruncie rzeczy wszystkie opowieści są więc razem podobną próbą do tej, którą podjął Hesse: unieważniają fabularną osnowę każdej z osobna i odkrywają stojącą za nimi samodzielność. Nie bez znaczenia jest równie mocna fascynacja Schopenhauerem u obu pisarzy – za złudą przedstawia (w postaci „fabuły życia”) stoi świat osoby, woli, siły duchowej.

Mamy tu do czynienia z charakterystycznym dla romantyków opowiadaniem o genialnym, niezrozumianym dziecku, dla którego wchodzenie w świat jest założycielską krzywdą. Społeczeństwo krzywdzi je wychowaniem. Zepsucie, któremu ulega, ma nie tylko charakter moralny, może nawet przede wszystkim chodzi o zepsucie cielesne, najpierw w postaci fizycznego znęcania się nad dzieckiem (wychowawcy, matka), upokarzania aż po fizjologię, a w końcu wewnętrznym, fizycznym zepsuciem płuc (gruźlica). Instytucje opiekuńcze (rodzina) – krzywdzą, wychowawcze – odczłowieczają, społeczne – działają w odwrotny niż założony sposób (gruźlicą zaraża się w szpitalu). Pozytywnie ocenione mogą być tylko te instytucje i osoby, które kultura i społeczeństwo odrzuciły. Dlatego jedynym miejscem, w którym Bernhard zdaje się być szczęśliwy, jest osiedle Scherzhauserfeld, salzbuska dzielnica przestępców, nieudaczników i wyrzutków, „przedpiekle”. Dlatego też jedynych przyjaciół znajduje pośród kalek i odszczepieńców. Jedyną osobą, którą ceni, którą kocha ponad życie, jest jego dziadek – mistrz i wychowawca, komunista i pisarz.

Bunt przeciw mieszczańskiemu społeczeństwu wychowanemu w nazizmie i katolicyzmie – przy czym jedno nie różni się od drugiego („gdzie wcześniej wisiał portret Hitlera, zawisł obecnie ogromny krzyż, na miejscu fortepianu zaś, […] stanęła fisharmonia”) – Bernhard uniwersalizuje, idąc od swojego życia w stronę ogólnego sądu na temat tzw. świata. Bliskie jest to koncepcjom gnostyckim, które świat uznają za zło, a uwolnienie się od niego za najwyższy cel człowieka, niemożliwy jednak do spełnienia w prosty sposób. Życie jest błędem, fatalnym rozwiązaniem, o czym zaświadcza zupełnie wprost: „Nawet gdybyśmy narazili się na niebezpieczeństwo, że uznają nas za wariatów, nie powinniśmy lękać się stwierdzenia, iż ci, którzy nas spłodzili, czyli rodzice, popełnili przestępstwo spłodzenia, czyli przestępstwo umyślnego unieszczęśliwienia naszej natury, i wspólnie ze wszystkimi innymi dopuścili się przestępstwa unieszczęśliwienia coraz nieszczęśliwszego świata, podobnie jak ich przodkowie i tak dalej”.

Z tego samego powodu tak obszerne fragmenty „Autobiografii” poświęcone są samobójstwu, które wszechotacza Bernharda (jego rodzinny Salzburg miałby być miastem samobójców), na granicy którego ciągle stoi, ale którego nigdy nie dokona. Ludzie (najczęściej młodzi) wokół niego nieustannie odbierają sobie życie, raczej nie z powodów ideowych czy emocjonalnych, ale „z beznadziei”. Thomas w samotności, w ukryciu ciągle rozważa odebranie sobie życia, wybiera nawet najlepsze do tego miejsca i sposoby, ale nie dokonuje tego aktu – nie można orzec, czy z przyczyny słabości, czy siły, raczej należałoby pominąć rozstrzyganie tego. Jeżeli śmierć jest dążeniem, to młodzieniec (to zbyt witalne określenie dla tego potworka) przekracza ją na zasadzie sublimacji – grając na skrzypcach, pracując i wreszcie – pisząc. Na wzór swojego dziadka, Bernhard odwraca się od życia w stronę pisania.

Stąd pewnie kilka zdań tylnej okładki, wyjęte z wypowiedzi Krzysztofa Vargi, wszystkie, zdaje się, zupełnie zmylone. Być może „Autobiografia” to „klucz do zrozumienia Thomasa Bernharda, klucz, bez którego nie można w pełni przyswoić sobie jego powieści”, ale czemu miałbym dalej cokolwiek czytać, skoro nie ma, nie może tam być nic więcej, nic nie zostaje do powiedzenia. Dla perwersyjnej przyjemności potworności i śmierci, na pewno, ale z pewnością nie dla „zrozumienia”. Owszem, „proza Bernharda [jest] trudna, zapętlona w swoich obsesjach, drażniąca” i być może – wybitna, ale z pewnością nie „jest jedną wielką odtrutką na bezmyślną wegetację”, jest bowiem najgorszą egzystencjalną trucizną i wyłącznie w tym kryć się może jej wybitność (osąd pozostawiam czytelnikom). I wreszcie, największym kłamstwem Vargi jest stwierdzenie: „Bernhard nie był wrogiem ludzi, był zaciekłym wrogiem ludzkiej hipokryzji”. Bernhard jest właśnie wrogiem ludzi, ludzkości, świata. Czysta nienawiść, która wypływa z jego pism, arbitralnie, jednoznacznie nakazuje stwierdzić, że ktokolwiek gotowy jest umoralnić czy uzasadnić tę prozę, powinien zacząć (i skończyć) na „Autobiografiach”.

Idąc po myśli autora i jego popleczników ideowych, powinienem ciągnąc tok mojej wypowiedzi aż do ostatniego zdania, które brzmiałoby pewnie: „Nie można, nie wolno go czytać, pod groźbą poznania prawdy”.
Thomas Bernhard: „Autobiografie.” Przeł. Sława Lisiecka. Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011 [seria: Proza świata].