ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 maja 10 (178) / 2011

Paweł Świerczek,

PRZETRWA TYLKO KAMERA

A A A
Pomysł jest nienowy. W kinie po raz pierwszy wykorzystał go Ruggero Deodato w niesławnym „Cannibal Holocaust” (1980), a jego prapoczątki sięgają dziewiętnastowiecznych opowiadań grozy. Ich treść stanowiły tajemnicze zapiski sporządzane przez bohatera, zanim zginął w starciu z nadprzyrodzonym złem, „znalezione” przez redaktora, który udostępniał je światu. Film poszerza możliwości wykorzystania tej konwencji – kamera potrafi rejestrować rzeczywistość nawet po śmierci bohatera, „odnalezione” taśmy odkryć mogą więc jeszcze bardziej przerażającą „prawdę”. I odkrywają. Grupa filmów, określana mianem found footage horror, z roku na rok się powiększa. Czy kolejni reżyserzy twórczo rozwijają koncepcję, czy też raczej chwytliwy pomysł rozmieniany jest na drobne? Bez względu na odpowiedź, z pewnością mamy do czynienia ze współczesnym fenomenem kulturowym, któremu warto bliżej się przyjrzeć.

Drogę ku obecnej formie horroru found footage otworzył oczywiście „Blair Witch Project” (1999, reż. D. Myrick, E. Sánchez). W tym przypadku ważniejsza od samego filmu okazała się otoczka medialna wokół niego wykreowana. Rewolucyjne wykorzystanie Internetu pozwoliło stworzyć aurę prawdziwego wydarzenia, a tajemnicze zniknięcie bohaterów filmu, którzy nosili takie same imiona jak odgrywający ich aktorzy (co stało się częstą praktyką w filmach spod znaku znalezionych taśm), uwiarygodniały także anonse w gazetach czy telewizji. „Blair Witch Project” nie przetrwał próby czasu, z biegiem lat ujawniając swoje filmowe słabości, pociągnął jednak za sobą falę naśladowców.

Ogromną popularność zdobyły takie filmy jak „REC” (2007, reż. J. Balagueró, P. Plaza), „Paranormal Activity” (2007, reż. O. Peli) czy „Projekt: Monster” (2008, reż. M. Reeves), które stanowią tylko wierzchołek góry lodowej o nazwie found footage horror. W konwencji tej swych sił próbowało wielu reżyserów, z samym George’em A. Romero na czele, a tajemnicze taśmy nieustannie „odnajdywane” są na całym świecie – od Stanów Zjednoczonych, przez Hiszpanię, aż po Daleki Wschód. I choć niewielu nadal daje się nabierać na rzekomą prawdziwość opowiadanych historii, horrory te wciąż budzą spore emocje.

Źródeł boomu na konwencję found footage należy doszukiwać się przede wszystkim w technologicznych zmianach, jakie nastąpiły u progu XXI wieku. Ekspansja urządzeń rejestrujących obraz oraz powszechna dostępność kamer sprawiły, że każdy z nas może nagrać to, co niewiarygodne i przedstawić taśmę jako niezbity dowód rzeczowy. Cyfrowe urządzenia zrewolucjonizowały wszystko, od kina poczynając, na branży detektywistycznej kończąc, a wyciąganie kamery czy aparatu w obliczu potencjalnie interesujących wydarzeń niezauważalnie weszło w powszechny nawyk zmediatyzowanych społeczeństw. Rejestrujemy wszystko, co nas otacza, nieraz kosztem uczestnictwa, z nadzieją, że niezawodny sprzęt uchroni naszą ułomną pamięć.

Kamera znajduje się w centrum naszego życia, czego odzwierciedleniem są horrory found footage. Bohaterowie „Projekt: Monster” instynktownie rejestrują atak kosmicznych najeźdźców, ucieczkę i ratowanie bliskich odsuwając na drugi plan. Podobnie zachowuje się ekipa telewizyjna z „REC”, za cenę własnego życia starając się uchwycić w obiektywie kamery wydarzenia z bloku zainfekowanego tajemniczym wirusem. Jeszcze przed dekadą czy dwiema takie działania wydawałoby się absurdalne i nielogiczne, dziś jednak nikt nie zastanawia się, dlaczego bohaterowie tych filmów postępują w taki, a nie inny sposób. Kamera i obsesja rejestracji modyfikują nasze instynkty samozachowawcze, wabiąc nas w miejsca, gdzie „coś się dzieje”.

Dosyć skrajnym przykładem obsesji rejestracji wydaje się Micah (Micah Sloat) z „Paranormal Activity” – postać szczerze wierząca w to, że nagranie demona nawiedzającego jego partnerkę (Katie Featherston), będzie równało się jego pokonaniu. Jednak kamera w filmie Peliego jest nie tylko znaczącym rekwizytem, narzędziem w rękach protagonisty. Staje się ona pełnoprawnym bohaterem, obserwując wydarzenia, podczas gdy Katie i Micah pogrążeni są we śnie, czy odbierając wiadomość przesyłaną przez demona za pomocą tabliczki ouija.

Świadomość formy i filmowego medium to jeden z najciekawszych aspektów horroru found footage. Samozwrotność konwencji wskazuje na kamerę jako konstytutywny element istnienia filmu. Kolejni bohaterowie giną, w kadrze zabraknąć może ludzkich postaci, ale film trwa, dopóki nie przestanie działać kamera. Zależność dzieła od sprzętu technicznego znakomicie oddają Balagueró i Plaza. „REC” kończy się w momencie, kiedy w kamerze głównych bohaterów wyczerpuje się bateria. By zaoszczędzić energii, ostatnie sceny kręcone są bez lampy, jednak nieuchronny finał, moment wyłączenia kamery, prędzej czy później musi nadejść.

Twórcy horrorów found footage starają się udowodnić, że filmowi niepotrzebny jest nawet montaż. Wrażenie obcowania z nieposkładanymi ujęciami, powstałymi niejako przypadkowo, od włączania do wyłączenia kamery, łączy się jednak często z zaskakująco precyzyjną dramaturgią, osłabiającą efekt prawdziwości oglądanego materiału. Trudno uwierzyć w to, że kamera ekipy telewizyjnej z „REC” wyłączyła się akurat w tak krytycznym momencie. Odmienną strategię zastosował Peli, otwarcie selekcjonując i montując materiał „znaleziony” w domu Katie i Micah. Reżysera bardziej zdają się interesować relacje między dwójką bohaterów niż tytułowe zjawiska paranormalne, dość sztampowo obrazowane przez skrzypiące drzwi, kołyszący się żyrandol czy ślady stóp na rozsypanym proszku.

Najdoskonalej efekt braku montażu (być może faktycznie go tutaj nie ma?) wykorzystał Harmony Korine w „Trash Humpers” (2009). Film skandalizującego reżysera to jeden z niewielu przykładów przeniesienia konwencji found footage horror na łono kina autorskiego. „Trash Humpers” nie dotyczy zjawisk paranormalnych, trudno więc nazwać go horrorem, pod wieloma względami wpisuje się jednak w nurt. Zarejestrowany został na zdartej taśmie wideo, brak w nim spójnej fabuły, a kolejne sceny łączą przede wszystkim główni bohaterowie – grupa zdegenerowanych wyrzutków w maskach starców. Oddają się oni szokującym, wynaturzonym czynnościom (od terroryzowania niewinnych ludzi poczynając, na kopulowaniu z koszami na śmieci kończąc), wszystko rejestrując starą kamerą.

Wykorzystanie technologii lo-fi i sprzętu z poprzedniej epoki wiąże się bezpośrednio z treścią filmu. Korine nie oszczędza widza, konfrontując go ze skutkami ubocznymi naszego ułożonego i czystego życia, ludźmi przekraczającymi wszelkie społeczne normy. Dobitnym symbolem tego kulturowego śmietnika jest przestarzały sprzęt, przewijający się przez cały film. „Trash Humpers” nie jest bynajmniej dziełem zaangażowanym społecznie, to raczej obsceniczna zabawa, połączona z badaniem granic wytrzymałości widza. Jednak w filmie Korine’a zawarte zostały implicite oskarżenia wobec współczesnej kultury, będącej źródłem zła i degeneracji. Wszak każda norma jest przyczyną odstępstw od niej, a każda zmiana natury technologicznej generuje niepotrzebne odpady.

Podobnego typu przesunięcie obecne jest również w horrorach found footage. Podczas gdy klasyczne filmy grozy eksplorowały mroczną stronę (ludzkiej) natury, w dziełach spod znaku znalezionych taśm zło wiąże się z kulturą. Reprezentuje ją przede wszystkim kamera, która jest głównym źródłem strachu. Ten zaś, inaczej niż w klasycznych horrorach, budzony jest przez widzialne. Wynika to z wpisanego we współczesną kulturę sceptycyzmu wobec zjawisk nadprzyrodzonych: nieudowodnione i niezarejestrowane nie istnieje, a więc nie jest problemem i nie napawa obawami. Jedynie obiektywne oko kamery, podważające naszą spójną, racjonalną wizję świata, może wyzwolić niechciany strach. Bohaterowie przedstawianych wyżej filmów wierzą sprzętowi bardziej niż samym sobie. A jeśli kamera odkryje coś, czego, zgodnie z naszą wiedzą, nie miała prawa odkryć?

W nurcie found footage odnaleźć możemy niepokojące przeczucie rychłego upadku współczesnej kultury, odrzucającej to, co irracjonalne. Twórcy wskazują na autodestrukcyjny aspekt takiego ograniczonego postrzegania rzeczywistości. Symboliczne odzwierciedlenie znajduje to w konstrukcji przestrzeni. Klasyczne monstra czaiły się w podziemiach, jaskiniach, piwnicach, symbolizujących ludzką podświadomość, naturalne instynkty i popędy. Found footage horror lokuje zło na najwyższych kondygnacjach budynków (strych w „REC” czy „Paranormal Activity”), które w wykładni psychoanalitycznej reprezentują nadświadomość, kulturę i narzucane przez nią wzory. To ona stworzyła potwora, by teraz negować jego istnienie. Podobnie jak spotwornieni bohaterowie „Trash Humpers”, found footage’owe monstrum jest wymykającym się spod kontroli, niewygodnym kulturowym śmieciem, skutkiem ubocznym, efektem kulturowej przemiany materii.

Found footage horror znakomicie oddaje lęki naszych czasów, eksponując wszechobecność rejestrującego sprzętu i wynikającą z niego zmianę naszych zachowań. Zwraca uwagę na efekty uboczne kultury, represjonującej to, co niemożliwe do zracjonalizowania. W gruncie rzeczy „znalezione taśmy” same w sobie są takim (sfalsyfikowanym) efektem ubocznym. Ich bohaterowie giną z powodu bezradności instytucji kultury wobec nadprzyrodzonych zjawisk (vide policja w „REC” czy lekarz w „Paranormal Activity”), a pozostałe po nich taśmy są jedynymi dowodami zbrodni, zagrażającymi stabilności naszej wizji świata. Kontrkulturowy potencjał takich historii sprawia, że kolejni reżyserzy co jakiś czas „odnajdują” tajne taśmy, przywracając światu wymazanych z publicznej pamięci, zmarłych w tragicznych okolicznościach obywateli. Wszystko to w obrębie sali kinowej, pozwalającej bać się w bezpieczny sposób. „To tylko film” – powiemy sobie po zakończonym seansie i wrócimy do normalnego, racjonalnego życia.