STARY WILK PRZEDSTAWIA…
A
A
A
Elvis Costello “National Ransom”. Hear Music.
Elvis Costello startuje w drugiej połowie lat 70. Po mocnym uderzeniu Beatlesów scena muzyczna wydaje się unormowana. Wszechobecna sielskość jest nie do zniesienia. Wtedy to właśnie powstaje punk rock rozwijający się w dusznych klubach Londynu. Ci, którzy mieli kiedyś zamienić się w „bohaterskich ćpunów” dopiero raczkują muzycznie. A między nimi – Costello. W książce Parsonsa „All you need is love” czytamy: “Nie chodziło o jakąś błahą możliwość wyboru stylu – między długimi a nastroszonymi włosami, rozkloszowanymi a wąskimi spodniami, Elvisem a Johnnym Rottenem – lecz o wybór fundamentalny (…) między złem, nienawiścią, rasizmem, ksenofobią, bigoterią a wszystkim, co jest ich przeciwieństwem” (s. 23). Między tym wszystkim – Costello, zdecydowanie po stronie punk, ideologicznie zaangażowany, nietaktowny. A dziś? Stateczny mąż Diany Krall, ugrzeczniony, ułagodzony i stonowany. Z dawnego Costello pozostały tylko klasyczne już oprawki okularów.
Zeszłoroczna płyta Costello, „National Ransom” budzi pewną wątpliwość. Z jednej strony po raz kolejny wałkuje te same metafory, to same upychanie między poetyckie wersy tych samych frazesów o tym, że sączy się jad, albo coś znów jest niezdrowe, spleśniałe, martwe, obrzydliwe i przecięte w pół. Z drugiej album jest uroczy. Całkowicie oderwany od sielskich ogródków Wielkiej Brytanii, całkowicie amerykański, w swojej stylistyce utrzymany między Nowym Orleanem a Arizoną. Nie jest zatem krążkiem z gatunku user friendly. Zabawa, którą kiedyś Costello przeprowadzał całkowicie w strukturze tekstu, grając ironią i operując podtekstem, tym razem przerzuca się na kontrast pomiędzy treścią a brzmieniem. Przez to „National Ransom” jest jednocześnie bardzo serio, ale i bardzo z przymrużeniem oka.
Kiedy powstaje „My Aim Is True” (1977) wszystko jest jeszcze jasne. Teksty są oczywiste, ironia pojawiająca się w co drugiej linijce jest zrozumiała. Płyta jest albo o prawdziwych intencjach („Alison”), albo o poszukiwaniu (genialne odwrócenie typu vouyera w piosence „Watching The Detectives”), czy w końcu o zdecydowanie złej kalkulacji ideologicznej (inspirowany faszystowskim liderem Oswaldem Mosleyem utwór „Less Than Zero”). Takiego Costello kupuje się w całości. Klasyka w typie niesubordynowanym, wcielona wolność artystyczna podszyta chwytliwymi melodyjkami i dźwięcznym brzmieniem typowym dla drugiej połowy lat 70. XX wieku. Od „My Aim…” do „National Ransom” jest jednak daleko. Rok po „My Aim…” wychodzi album „This Year’s Model”, nagrany przy pomocy The Attractions, o ciężkiej i zdeformowanej miłości. Pojawia się też płyta surfowa „Mighty Like A Rose” oraz klasyka gatunku „The Juliet Letters”. Costello opada w dół, odchodzi od konwencji zbuntowanego grajka z wyłupiastymi oczami i rozsiada się w puchowych fotelach niezmiennego uwielbienia stałej publiczności. Aż do „Brutal Youth” z 1994 roku, gdzie znów robi się groźnie, brawurowo, gwałtownie („All The Rage”). Paul Stokes, piszący dla „Q” czy „NME”, określił tę płytę zgrabną formułką, że „Angry Young Man jest atrakcyjny, ale angry wise Man jest wspaniały”. Miał sporo racji, choć wspaniały Costello zrobił się chyba dopiero wraz z „National Ransom”.
Wokalnie Costello opada w dół. Zamiast echa lat 70., które w przypadku Elvisa stało się niemal znakiem firmowym, w tle pobrzmiewa chrapliwe gardło podstarzałego buntownika. Zamiast wychodzić przed kilkutysięczną publiczność Costello schodzi do zadymionej, londyńskiej knajpy i śpiewa tam swoje piosenki z podróży do Ameryki. Chciałoby się nazwać tę płytę manifestem, choć należałoby traktować ten termin z dużą pobłażliwością. Co Costello ma lub miał do powiedzenia, zostało już wspomniane na poprzednich płytach. „Ransom” nie stara się tego zbierać czy powtarzać. Ten krążek to całkowicie pomija. Wycisza zgiełk brutalnej zawieruchy po śmierci Lennona, w której rodzi się „pierwszy Costello”, dystansem tego drugiego – mądrzejszego i sprytniejszego. Wilk na okładce nie potrzebuje już więcej dopowiedzeń. Wygląda jak stary wyga, jak wyrachowany złodziejaszek o chytrym i podstępnym spojrzeniu. Niczym postać wycięta z bajek okresu konfederackiego. Z bajki właśnie bierze się ta infantylność, która widoczna jest nie tylko na okładce albumu, ale także w sferze kompozycji. Dźwięk jest nieproporcjonalnie wesoły w porównaniu z tekstem piosenek. Wspominaniu o „Cut-Throat Cutbert, revening maws” (wygłodniałe żołądki) czy „half-cut cowboy” towarzyszy radosna harmonijka, przyjazne gwizdanie, pocieszna taneczność i życzliwa rytmiczność. Dlatego wilk-Costello wydaje się jeszcze bardziej podstępnym. Aluzyjność „National Ransom” do kultury rodzimej, czyli wspominanie postaci z bajek, legend, przysłów to właśnie powód wspominanego już user unfriendly. Teksty Costello odwołują się do nieznanej powszechnie frazeologii, do postaci będących przykładami zrozumiałymi tylko dla mieszkańców okolic kowbojsko-nowoorleańskich. Utwory powstawały właśnie w Stanach, słychać w nich wiejską potańcówkę w Arizonie i tańce ludowe okolic Orleanu. Stąd wątpliwość, która rodzi się przy słuchaniu „Ransom”. Nie zrozumie tej płyty Amerykanin, bo do archetypów tamtego kontynentu Costello tylko nawiązuje, a spojrzenie krytyczne artysty jest czysto brytyjskie. Nie poradzi sobie z nią mieszkaniec wysp, bo całość zrobiła się zbyt hermetyczna przez tą zawiłą aluzyjność. Ojczyzna robi się nieco nieokreślona i ciężko sprecyzować komu nagle trzeba spłacić ten tytułowy okup. Muzyczna zagadka, którą skonstruował Costello jest po prostu trudna. Trzeba się nią najpierw pobawić, żeby później wziąć ją na serio.
Elvis Costello startuje w drugiej połowie lat 70. Po mocnym uderzeniu Beatlesów scena muzyczna wydaje się unormowana. Wszechobecna sielskość jest nie do zniesienia. Wtedy to właśnie powstaje punk rock rozwijający się w dusznych klubach Londynu. Ci, którzy mieli kiedyś zamienić się w „bohaterskich ćpunów” dopiero raczkują muzycznie. A między nimi – Costello. W książce Parsonsa „All you need is love” czytamy: “Nie chodziło o jakąś błahą możliwość wyboru stylu – między długimi a nastroszonymi włosami, rozkloszowanymi a wąskimi spodniami, Elvisem a Johnnym Rottenem – lecz o wybór fundamentalny (…) między złem, nienawiścią, rasizmem, ksenofobią, bigoterią a wszystkim, co jest ich przeciwieństwem” (s. 23). Między tym wszystkim – Costello, zdecydowanie po stronie punk, ideologicznie zaangażowany, nietaktowny. A dziś? Stateczny mąż Diany Krall, ugrzeczniony, ułagodzony i stonowany. Z dawnego Costello pozostały tylko klasyczne już oprawki okularów.
Zeszłoroczna płyta Costello, „National Ransom” budzi pewną wątpliwość. Z jednej strony po raz kolejny wałkuje te same metafory, to same upychanie między poetyckie wersy tych samych frazesów o tym, że sączy się jad, albo coś znów jest niezdrowe, spleśniałe, martwe, obrzydliwe i przecięte w pół. Z drugiej album jest uroczy. Całkowicie oderwany od sielskich ogródków Wielkiej Brytanii, całkowicie amerykański, w swojej stylistyce utrzymany między Nowym Orleanem a Arizoną. Nie jest zatem krążkiem z gatunku user friendly. Zabawa, którą kiedyś Costello przeprowadzał całkowicie w strukturze tekstu, grając ironią i operując podtekstem, tym razem przerzuca się na kontrast pomiędzy treścią a brzmieniem. Przez to „National Ransom” jest jednocześnie bardzo serio, ale i bardzo z przymrużeniem oka.
Kiedy powstaje „My Aim Is True” (1977) wszystko jest jeszcze jasne. Teksty są oczywiste, ironia pojawiająca się w co drugiej linijce jest zrozumiała. Płyta jest albo o prawdziwych intencjach („Alison”), albo o poszukiwaniu (genialne odwrócenie typu vouyera w piosence „Watching The Detectives”), czy w końcu o zdecydowanie złej kalkulacji ideologicznej (inspirowany faszystowskim liderem Oswaldem Mosleyem utwór „Less Than Zero”). Takiego Costello kupuje się w całości. Klasyka w typie niesubordynowanym, wcielona wolność artystyczna podszyta chwytliwymi melodyjkami i dźwięcznym brzmieniem typowym dla drugiej połowy lat 70. XX wieku. Od „My Aim…” do „National Ransom” jest jednak daleko. Rok po „My Aim…” wychodzi album „This Year’s Model”, nagrany przy pomocy The Attractions, o ciężkiej i zdeformowanej miłości. Pojawia się też płyta surfowa „Mighty Like A Rose” oraz klasyka gatunku „The Juliet Letters”. Costello opada w dół, odchodzi od konwencji zbuntowanego grajka z wyłupiastymi oczami i rozsiada się w puchowych fotelach niezmiennego uwielbienia stałej publiczności. Aż do „Brutal Youth” z 1994 roku, gdzie znów robi się groźnie, brawurowo, gwałtownie („All The Rage”). Paul Stokes, piszący dla „Q” czy „NME”, określił tę płytę zgrabną formułką, że „Angry Young Man jest atrakcyjny, ale angry wise Man jest wspaniały”. Miał sporo racji, choć wspaniały Costello zrobił się chyba dopiero wraz z „National Ransom”.
Wokalnie Costello opada w dół. Zamiast echa lat 70., które w przypadku Elvisa stało się niemal znakiem firmowym, w tle pobrzmiewa chrapliwe gardło podstarzałego buntownika. Zamiast wychodzić przed kilkutysięczną publiczność Costello schodzi do zadymionej, londyńskiej knajpy i śpiewa tam swoje piosenki z podróży do Ameryki. Chciałoby się nazwać tę płytę manifestem, choć należałoby traktować ten termin z dużą pobłażliwością. Co Costello ma lub miał do powiedzenia, zostało już wspomniane na poprzednich płytach. „Ransom” nie stara się tego zbierać czy powtarzać. Ten krążek to całkowicie pomija. Wycisza zgiełk brutalnej zawieruchy po śmierci Lennona, w której rodzi się „pierwszy Costello”, dystansem tego drugiego – mądrzejszego i sprytniejszego. Wilk na okładce nie potrzebuje już więcej dopowiedzeń. Wygląda jak stary wyga, jak wyrachowany złodziejaszek o chytrym i podstępnym spojrzeniu. Niczym postać wycięta z bajek okresu konfederackiego. Z bajki właśnie bierze się ta infantylność, która widoczna jest nie tylko na okładce albumu, ale także w sferze kompozycji. Dźwięk jest nieproporcjonalnie wesoły w porównaniu z tekstem piosenek. Wspominaniu o „Cut-Throat Cutbert, revening maws” (wygłodniałe żołądki) czy „half-cut cowboy” towarzyszy radosna harmonijka, przyjazne gwizdanie, pocieszna taneczność i życzliwa rytmiczność. Dlatego wilk-Costello wydaje się jeszcze bardziej podstępnym. Aluzyjność „National Ransom” do kultury rodzimej, czyli wspominanie postaci z bajek, legend, przysłów to właśnie powód wspominanego już user unfriendly. Teksty Costello odwołują się do nieznanej powszechnie frazeologii, do postaci będących przykładami zrozumiałymi tylko dla mieszkańców okolic kowbojsko-nowoorleańskich. Utwory powstawały właśnie w Stanach, słychać w nich wiejską potańcówkę w Arizonie i tańce ludowe okolic Orleanu. Stąd wątpliwość, która rodzi się przy słuchaniu „Ransom”. Nie zrozumie tej płyty Amerykanin, bo do archetypów tamtego kontynentu Costello tylko nawiązuje, a spojrzenie krytyczne artysty jest czysto brytyjskie. Nie poradzi sobie z nią mieszkaniec wysp, bo całość zrobiła się zbyt hermetyczna przez tą zawiłą aluzyjność. Ojczyzna robi się nieco nieokreślona i ciężko sprecyzować komu nagle trzeba spłacić ten tytułowy okup. Muzyczna zagadka, którą skonstruował Costello jest po prostu trudna. Trzeba się nią najpierw pobawić, żeby później wziąć ją na serio.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |