FILOZOFIA GLOBALIZACJI
A
A
A
Praca Petera Sloterdijka „Kryształowy pałac” (w oryginale:Im Weltinnenraum des Kapitals) w chwili jej wydania w Polsce może wydawać się lekko anachroniczna. Siedmioletnie opóźnienie wobec oryginału, dla książki, której tematem jest sytuacja globalna – to cała epoka. Każda niekasandryczna opinia sprzed kryzysu brzmi przecież jak „przedpotopowe”, nietrafione rozważania, a opowieść Sloterdijka o globalnym kapitalizmie przedstawia go jako zjawisko trwałe i rozwojowe (mimo jednoznaczniej krytyki tego stanu rzeczy przez filozofa). Jako analiza i krytyka ponowoczesnego społeczeństwa, ale także (może przede wszystkim) jako praca historyczna i genologiczna, książka nie tyle broni się przed zarzutami o anachroniczność, co zupełnie nie musi się z nimi spierać. Świat w kryzysie nie stał się ani trochę mniej globalny.
Sfery filozofii
„Kryształowy pałac” jest raczej streszczeniem niż samodzielną pracą, poświęconą problemowi globalizacji. Stoi za nim ponad 2000 stronic wielkiego projektu „Sphären” (sfery, kule). W trzech tomach niemiecki filozof analizuje tam ogromny materiał historyczny zachodniego doświadczenia przestrzeni, którego rezultat zawiera się w ogólnym – i jeszcze przez filozofa uogólnionym – pojęciu globalizacji. „Kryształowy pałac” jest zatem pozycją, która – pomimo tego, że ma wszelkie znamiona poważnej pracy naukowej – powinna zostać nazwana popularną wersją „Sfer”, przeznaczoną do rozpowszechniania efektów ogromnej pracy niemieckiego filozofa. „Sphären” nie jest ani jednostronnie zbudowanym dziełem filozoficznym (ontologicznym, epistemologicznym), ani pracą historyczną czy politologiczną. Pomimo deklaracji poświęcenia pracy przestrzeni jako uwarunkowaniu i przedmiotowi doświadczenia, nie przypomina ona prac Kanta i Heideggera (którego pracy o czasie miałaby być kontynuacją), ze względu na badany materiał historyczny, polityczny i gospodarczy.
Praca Sloterdijka podejmuje problem epistemologiczny, ale jest to epistemologia świadoma tego, że rozważania ogólne, pozbawione kontekstu nie są możliwe. Poznanie człowieka osadzone jest w jego historii. Na czym więc polega deklaracja filozoficzności, pojawiająca się w podtytule: „O filozoficzną teorię globalizacji”? Przede wszystkim na myśleniu metodycznym. Wydaje się, że tym, co autor przede wszystkim zarzuca badaczom globalizacji, jest brak precyzji w myśleniu. Wszystkie dalsze wątpliwości wynikają z tego, że dany badacz nie sięga odpowiednio głęboko i daleko. Zadaniem, które stawia sobie Sloterdijk jest przywrócenie miejsca filozofii wśród języków, które mówią i są słuchane w rozważaniach nad sprawami współczesnego świata. Sprzeciwia się „zmonopolizowaniu dyskursu globalizacji przez politologów i przedstawicieli nauk społecznych, którym zawdzięczamy rozwój zrzędliwego dziennikarstwa”, za pierwszy argument stawiając to, że cały ten dyskurs jest zbudowany z „zapoznanych terminów filozoficznych, których amatorskie użycie jest sugerujące i zniekształca znaczenia”. Filozoficzne źródło języka nie byłoby wystarczającym faktem, żeby ponownie uznać filozofów za ważnych dyskutantów – równie dobrze należałoby nakazać ich powrót do wszystkich dziedzin nauk szczegółowych, które z filozofii się wyłoniły (od astronomii po językoznawstwo). Znaczenie ważniejsze od podstawowych stwierdzeń są przydawkowe zdania dopowiadane w powyższych cytatach. Nauki społeczne, zdaniem Sloterdijka, zniekształcają język i uczą błędnego, płytkiego rozumienia pojęć. Inspirowane przez nie formy przekazu są „zrzędliwe”, co w gruncie rzeczy oznacza, że nie bardzo zdają sobie sprawę z tego, czym się zajmują i dlatego wypełniają czas antenowy narzekaniami. Co ciekawe, w jednym z nowszych wywiadów, Sloterdijk podobnie podchodzi do niekompetencji ekonomistów, którzy nie przewidzieli kryzysu, ponieważ całą swoją naukę oparli na do gruntu nieprawdziwym twierdzeniu o racjonalności świata i ludzi (sugeruje nawet, że należałoby „pozabierać im te wszystkie Noble”).
Zadanie, które Sloterdijk stawia przed patrzącym na świat filozofem, to praca metaforologa, który krytycznie postrzegać winien wszystkie totalizacje i rządzący nimi język. Z praktyki omawianej książki wynika, że chociaż Sloterdijk przejmuje założenia od Blumenberga (twórcy metaforologii), to swoje myślenie o metaforach opiera na koncepcjach kognitywnych i być może stamtąd (a nie od Kanta i Heideggera, którym zawdzięcza najwięcej) pochodzi jego przekonanie o tym, że odpowiednio zorganizowana (w sfery) przestrzeń do wypełnienia jest podstawą działania zachodniego umysłu (żeby to stwierdzić, należałoby zapewne dobrze przyjrzeć się „Sferom”).
Wezwanie filozofa pochodzi wprost z asortymentu nowoczesnego kapitalizmu – oddajcie to trudne zajęcie profesjonalistom, którzy przygotują wam pole do właściwie przeprowadzonej pracy. Ten filozof-profesjonalista to teoretyk, przy czym teoria nie tylko polega tu na przygotowaniu do badań, ale właściwie już tymi badaniami jest, ponieważ musi być zbudowana na tym samym, co owe badania, materiale. Zanim zaczniemy rozważać globalizację wewnątrz różnych dyscyplin – proponuje Sloterdijk – zapytajmy najpierw: skąd wzięła się ta „hybrydyczna figura” i co właściwie znaczy? Przyjrzyjmy się słowom, które wypowiadamy. Zapytajmy o ich znaczenie i o to, jak to się stało, że zaczęliśmy ich używać. Zobaczmy wreszcie, do czego służą nasze słowa i w jakim języku (a więc w jakim świecie) ich używamy. Zaznaczmy od razu – kwestię znaczenia Sloterdijk odkłada na drugi plan, zakładając najwyraźniej, że rozumienie przybliży się samo, kiedy na poważnie zajmiemy się zagadnieniami genologicznymi.
Trzy etapy globalizacji
„Globalizacja”, jako pojęcie zupełnie młoda, ma za sobą długą przeszłość, która jest w zasadzie przeszłością Zachodu. Tą właśnie drogą idą rozważania Sloterdijka. Kiedy mówimy o globalizacji, to piszemy obszerną historię rozwoju zachodniego świata, opartą na jednym wyobrażeniu – jego sferyczności. Sfera (powłoka kuli), czyli figura, której wszystkie punkty oddalone są od jej środka na tę samą odległość, jest geometrycznym modelem globu – kuli ziemskiej, ale także innych, wcześniejszych koncepcji świata. Sloterdijk przedstawia trzy stadia procesu globalizacji: kosmiczno-uraniczną albo ontomorfologiczną (hellenizm), ziemską (nowożytność) i synchroniczną (ponowoczesny zglobalizowany świat).
Starożytni Grecy za pomocą sfery obrazowali sobie byt i Kosmos. Kształt kolisty, taki sam w każdym miejscu, nie mający początku ani końca i dlatego idealny – jest najważniejszą metaforą bytu dla greckich filozofów po Parmenidesie i Pitagorasie. Dzięki obserwacjom astronomicznym zostaje on też uznany za kształt nieba otaczającego Ziemię i zamykającego ją w tej ochronnej formie (m.in. Arystoteles). Kształt kolisty jest tu więc wykorzystany przede wszystkim do obserwacji (także w platońskim sensie wejrzenia w istotę świata).
Wraz z wielkimi odkryciami geograficznymi radykalnie zmienia się nie tyle postrzeganie świata – nadal jest on sferą – co miejsce, w kierunku którego nowożytny człowiek patrzy i to, co nazywa światem. Uświadomienie sobie, że to Ziemia jest kulą i, wbrew jej nazwie, w przeważającej mierze składa się z wody, zwraca uwagę na samą planetę, która, jak się okazuje, nadal jeszcze czeka na poznanie. Przemianę, która następuje, Sloterdijk określa jako „przeniesienie transcendencji do horyzontalności”. Żeby przekroczyć granice swojej wiedzy i samego siebie, nie trzeba już spoglądać ku niebu – należy zwrócić się w stronę bezmiernego oceanu.
Żegluga – przekonuje Sloterdijk – jest dla nowożytnych tym, czym wcześniej była religia, a później stała się terapia, a więc tym, w czym świat szuka swojego ratunku i uzdrowienia. Podróż morska jest więc instytucją proponującą techniki odciążenia, podobnie jak średniowieczny klasztor. Człowiek, który oddala się od Starego Świata, robi to dla siebie, ale – znów jak klasztorni mnisi – swoim działaniem służy temu światu. Razem z wyprawami morskimi rozpoczyna się też wielki ruch pieniądza, którego zasadą jest, że powinien wrócić pomnożony. Właściwym celem wyprawy Kolumba było odnalezienie morskiej – szybszej i tańszej – drogi do Indii. Tak samo większość wielkich podróży to najpierw poszukiwanie drogi i opisywanie świata handlowego, a potem – po prostu wyprawy handlowe. W ten właśnie sposób miał się narodzić nowoczesny globalistyczny kapitalizm.
Sloterdijk przygląda się temu momentowi najdokładniej i zauważa kilka interesujących analogii. Pierwsza z nich zachodzi pomiędzy organizacją zamorskich wypraw a nowoczesnymi korporacjami. Rzuca się w oczy nie tylko bezwzględność działań przywódców (łącznie ze skazywaniem na śmierć pesymistów jako potencjalnych buntowników), ale też „psychotechnika”, dotycząca odpowiedniego nastrojenia myślenia grupowego i ideologia „przysięgi niezachwianego parcia do przodu”. Model korporacyjny – stwierdza filozof – jest najwyraźniej oparty na modelu podróżnika-zdobywcy. W morskich wyprawach badacz zauważa również początek idei ubezpieczenia. Jej zaistnienie około XVII wieku wparło się na porozumieniu handlarzy, narażonych na niepowodzenia swoich wypraw, oraz bankierów, którzy te wyprawy finansują. Skoro każda ekspedycja łączy się z ryzykiem utraty majątku, to zostaje obciążona dodatkowym kosztem, których suma pokryje rzeczywistą stratę. Nowa zasada polega na równoważeniu ryzyka. Zauważmy, że w tym wypadku wyprawa traktowana jest wyłącznie jako abstrakcyjna inwestycja; pomija się zupełnie biorących w niej udział ludzi. Ubezpieczający i ubezpieczany, jako ludzie lądu, są poza bezpośrednim zagrożeniem. Gra toczy się więc wyłącznie o kapitał, najbardziej abstrakcyjny i najbardziej realny przedmiot nowoczesnego świata.
Całą drugą część „Kryształowego pałacu” autor poświęca trzeciej fazie globalizacji, której namiastkę widać już w XIX wieku, ale która rzeczywiście rozpoczyna się w XX wieku, wraz z założeniem w 1944 roku globalnego systemu walutowego opartego na złocie. Trzecie stadium nie jest więc epoką globalizacji rozumianej jako postępujący proces, ale epoką globalną, w której uniwersalistyczne zapowiedzi zaczynają się spełniać. W sensie technologicznym i gospodarczym świat jest już zglobalizowany – sieć komunikacji i transportu pokrywa cały glob, przy czym 95% transportu (według niepotwierdzonych przypisem danych) odbywa się drogą morską. Jedynym kierunkiem, w jakim mogłaby jeszcze rozwijać się globalizacja, jest powiększenie grupy jej beneficjentów, wobec czego jednak Sloterdijk wydaje się sceptyczny. Zamiast tego zajmuje się więc światem zglobalizowanym i jego zupełnie nowymi warunkami funkcjonowania – często o wektorach przeciwnych do procesu, które doń doprowadziły. I tak ponownie w centrum jego rozważań znajduje się przestrzeń.
O ile ziemska globalizacja zdołała rozwinąć swoje horyzonty w nieskończoność i ze zdobycia przestrzeni uczyniła swój cel (ostatnim etapem jest podbój Kosmosu), o tyle świat globalny zmierza do likwidacji przestrzeni, to znaczy do jej zupełnego unieważnienia, w skracaniu czasu podróży i umożliwianiu natychmiastowej komunikacji radiowej z każdym punktem na świecie. Podobnie likwiduje się zagrożenie związane z eksploracją i podbojem. Pierwszym tego sygnałem były wspomniane już ubezpieczenia. Teraz świat zglobalizowany minimalizuje zagrożenia dzięki opiekuńczemu państwu, rozwijającej się medycynie i unifikacji kontrolowanej przestrzeni (najlepiej widać to w egzotycznych kurortach wypoczynkowych, dostosowanych do potrzeb i przyzwyczajeń przyjezdnych, perfekcyjnie odgrodzonych od otaczającego je świata).
Życie w Cristal Palace
W tym miejscu pojawia się tytułowy kryształowy pałac, czyli dom społeczeństwa o cechach „kultu Baala, które dzisiejsi ekonomiści opisują mianem społeczeństwa konsumpcyjnego”. Metafora pochodzi z powieści Dostojewskiego „Notatki z podziemi” i porównuje naszą cywilizację do sytuacji, w jakiej znaleźli się po raz pierwszy ludzie odwiedzający niesamowity budynek londyńskiej wystawy światowej z 1851 roku. Piękny, przeszklony pałac pełen dóbr przywiezionych z całego świata wyraźnie dzieli ludzi na tych na zewnątrz i tych w środku, służąc tym drugim, a w tych pierwszych budząc wyłącznie pożądanie i nienawiść. Sloterdijk podkreśla kilka elementów, którymi charakteryzuje się życie w tym miejscu. Poza wymienionymi – radykalnym konsumpcjonizmem i kompresją przestrzeni – istotne jest to, co Sloterdijk nazywa „przestrzenią rozpieszczenia”. Chodzi tu o udostępniony mieszkańcom kryształowego pałacu ograniczony zakres marzeń i celów, do realizacji których zachęca się współczesnych: marzenie o dochodzie bez wysiłku, polityczne bezpieczeństwo bez konieczności gotowości bojowej, odporność bez zagrożenia cierpieniem (ubezpieczenia), konsumowanie wiedzy bez konieczności doświadczenia (Internet), sława bez wcześniejszych osiągnięć. Wszystko to składa się na cieplarniany świat, obejmujący cały świat zachodni i kolejne aspirujące do niego kraje. Jego mieszkańcy zaczynają żyć spokojnie, bez poczucia zagrożenia (długofalowo nie zmienił tego nawet terroryzm). W tym sensie, twierdzi Sloterdijk, kryształowy pałac w Europie zastąpił religię, której obietnica przyszłego zadośćuczynienia nie jest już tak atrakcyjna w życiu spokojnym i pozbawionym zagrożeń (swoją intuicję autor potwierdza w następujący sposób: Stany Zjednoczone, czyli kraj o najmniejszej pomocy socjalnej spośród państw zachodnich, jest też najbardziej religijnym z tych krajów).
Co ciekawe, Sloterdijk niewiele pisze o możliwych zagrożeniach tego świata; w tym sensie jego książka może wydać się nieco anachroniczna. Co jednak, jeżeli okaże się, że cieplarniana sytuacja, którą przedstawia – nie tak znowu rewolucyjna – teoria Sloterdijka, jest trwalsza niż tak przerażający nas dziś kryzys? Zastanawiające jest choćby, jak łatwo żyć w świecie, podobno ogarniętym przez kryzys, jeśli tylko udało się już wcześniej w nim zadomowić. Poza grupami, które rzeczywiście bezpośrednio doznały straty, w gruncie rzeczy nie tak wiele się zmieniło. Znacząca zwyżka ceny franka szwajcarskiego, apokalipsa medialna sprzed kilku miesięcy, nie doprowadziła nikogo do bankructwa, co najwyżej zmusiła do oszczędności. Siedząc przed telewizorem obserwujemy demonstracje w Grecji i USA, nawet w Warszawie, bardziej jak kolejny film o ataku zombie, niż poważny gest prawdziwych ludzi. Być może tożsamość człowieka z kryształowego pałacu jest w stanie przetrwać w poczuciu bezpieczeństwa wszystko – łącznie z wyburzeniem pałacu. Pewnie dlatego w swojej nowej książce, którą, jak mam nadzieję, również będzie można wkrótce przeczytać po polsku, Sloterdijk zamiast rewolucyjnego wezwania do zmiany świata, wzywa nas: „Musisz odmienić swoje życie” (Du mußt dein Leben ändern”).
Uwaga na koniec: potężny materiał „Sfer”, który przeniósł się do „Kryształowego pałacu”, najwyraźniej nie jest pozbawiony luk i wypaczeń. Niektóre łatwe do sprawdzenia dane okazują się nieprawdziwe (jak stwierdzenie o tym, że na fladze Brazylii widnieje pewna konkretna kula herbowa przypominająca globus, podczas gdy obecnie jest tam sfera niebieska, owa kula zaś widniała na fladze XIX-wiecznego Królestwa Brazylii). Słabością rozprawy jest brak lokowania za pomocą przypisów większości materiału, a przy artystycznych zapędach autora (od nowa pisze na przykład pewien łaciński tekst przysięgi, która mogła powstać, ale nigdy nie powstała), trudno czasem zdecydować, czy jest to kolejne źródło, czy może narracyjna fikcja.
Sfery filozofii
„Kryształowy pałac” jest raczej streszczeniem niż samodzielną pracą, poświęconą problemowi globalizacji. Stoi za nim ponad 2000 stronic wielkiego projektu „Sphären” (sfery, kule). W trzech tomach niemiecki filozof analizuje tam ogromny materiał historyczny zachodniego doświadczenia przestrzeni, którego rezultat zawiera się w ogólnym – i jeszcze przez filozofa uogólnionym – pojęciu globalizacji. „Kryształowy pałac” jest zatem pozycją, która – pomimo tego, że ma wszelkie znamiona poważnej pracy naukowej – powinna zostać nazwana popularną wersją „Sfer”, przeznaczoną do rozpowszechniania efektów ogromnej pracy niemieckiego filozofa. „Sphären” nie jest ani jednostronnie zbudowanym dziełem filozoficznym (ontologicznym, epistemologicznym), ani pracą historyczną czy politologiczną. Pomimo deklaracji poświęcenia pracy przestrzeni jako uwarunkowaniu i przedmiotowi doświadczenia, nie przypomina ona prac Kanta i Heideggera (którego pracy o czasie miałaby być kontynuacją), ze względu na badany materiał historyczny, polityczny i gospodarczy.
Praca Sloterdijka podejmuje problem epistemologiczny, ale jest to epistemologia świadoma tego, że rozważania ogólne, pozbawione kontekstu nie są możliwe. Poznanie człowieka osadzone jest w jego historii. Na czym więc polega deklaracja filozoficzności, pojawiająca się w podtytule: „O filozoficzną teorię globalizacji”? Przede wszystkim na myśleniu metodycznym. Wydaje się, że tym, co autor przede wszystkim zarzuca badaczom globalizacji, jest brak precyzji w myśleniu. Wszystkie dalsze wątpliwości wynikają z tego, że dany badacz nie sięga odpowiednio głęboko i daleko. Zadaniem, które stawia sobie Sloterdijk jest przywrócenie miejsca filozofii wśród języków, które mówią i są słuchane w rozważaniach nad sprawami współczesnego świata. Sprzeciwia się „zmonopolizowaniu dyskursu globalizacji przez politologów i przedstawicieli nauk społecznych, którym zawdzięczamy rozwój zrzędliwego dziennikarstwa”, za pierwszy argument stawiając to, że cały ten dyskurs jest zbudowany z „zapoznanych terminów filozoficznych, których amatorskie użycie jest sugerujące i zniekształca znaczenia”. Filozoficzne źródło języka nie byłoby wystarczającym faktem, żeby ponownie uznać filozofów za ważnych dyskutantów – równie dobrze należałoby nakazać ich powrót do wszystkich dziedzin nauk szczegółowych, które z filozofii się wyłoniły (od astronomii po językoznawstwo). Znaczenie ważniejsze od podstawowych stwierdzeń są przydawkowe zdania dopowiadane w powyższych cytatach. Nauki społeczne, zdaniem Sloterdijka, zniekształcają język i uczą błędnego, płytkiego rozumienia pojęć. Inspirowane przez nie formy przekazu są „zrzędliwe”, co w gruncie rzeczy oznacza, że nie bardzo zdają sobie sprawę z tego, czym się zajmują i dlatego wypełniają czas antenowy narzekaniami. Co ciekawe, w jednym z nowszych wywiadów, Sloterdijk podobnie podchodzi do niekompetencji ekonomistów, którzy nie przewidzieli kryzysu, ponieważ całą swoją naukę oparli na do gruntu nieprawdziwym twierdzeniu o racjonalności świata i ludzi (sugeruje nawet, że należałoby „pozabierać im te wszystkie Noble”).
Zadanie, które Sloterdijk stawia przed patrzącym na świat filozofem, to praca metaforologa, który krytycznie postrzegać winien wszystkie totalizacje i rządzący nimi język. Z praktyki omawianej książki wynika, że chociaż Sloterdijk przejmuje założenia od Blumenberga (twórcy metaforologii), to swoje myślenie o metaforach opiera na koncepcjach kognitywnych i być może stamtąd (a nie od Kanta i Heideggera, którym zawdzięcza najwięcej) pochodzi jego przekonanie o tym, że odpowiednio zorganizowana (w sfery) przestrzeń do wypełnienia jest podstawą działania zachodniego umysłu (żeby to stwierdzić, należałoby zapewne dobrze przyjrzeć się „Sferom”).
Wezwanie filozofa pochodzi wprost z asortymentu nowoczesnego kapitalizmu – oddajcie to trudne zajęcie profesjonalistom, którzy przygotują wam pole do właściwie przeprowadzonej pracy. Ten filozof-profesjonalista to teoretyk, przy czym teoria nie tylko polega tu na przygotowaniu do badań, ale właściwie już tymi badaniami jest, ponieważ musi być zbudowana na tym samym, co owe badania, materiale. Zanim zaczniemy rozważać globalizację wewnątrz różnych dyscyplin – proponuje Sloterdijk – zapytajmy najpierw: skąd wzięła się ta „hybrydyczna figura” i co właściwie znaczy? Przyjrzyjmy się słowom, które wypowiadamy. Zapytajmy o ich znaczenie i o to, jak to się stało, że zaczęliśmy ich używać. Zobaczmy wreszcie, do czego służą nasze słowa i w jakim języku (a więc w jakim świecie) ich używamy. Zaznaczmy od razu – kwestię znaczenia Sloterdijk odkłada na drugi plan, zakładając najwyraźniej, że rozumienie przybliży się samo, kiedy na poważnie zajmiemy się zagadnieniami genologicznymi.
Trzy etapy globalizacji
„Globalizacja”, jako pojęcie zupełnie młoda, ma za sobą długą przeszłość, która jest w zasadzie przeszłością Zachodu. Tą właśnie drogą idą rozważania Sloterdijka. Kiedy mówimy o globalizacji, to piszemy obszerną historię rozwoju zachodniego świata, opartą na jednym wyobrażeniu – jego sferyczności. Sfera (powłoka kuli), czyli figura, której wszystkie punkty oddalone są od jej środka na tę samą odległość, jest geometrycznym modelem globu – kuli ziemskiej, ale także innych, wcześniejszych koncepcji świata. Sloterdijk przedstawia trzy stadia procesu globalizacji: kosmiczno-uraniczną albo ontomorfologiczną (hellenizm), ziemską (nowożytność) i synchroniczną (ponowoczesny zglobalizowany świat).
Starożytni Grecy za pomocą sfery obrazowali sobie byt i Kosmos. Kształt kolisty, taki sam w każdym miejscu, nie mający początku ani końca i dlatego idealny – jest najważniejszą metaforą bytu dla greckich filozofów po Parmenidesie i Pitagorasie. Dzięki obserwacjom astronomicznym zostaje on też uznany za kształt nieba otaczającego Ziemię i zamykającego ją w tej ochronnej formie (m.in. Arystoteles). Kształt kolisty jest tu więc wykorzystany przede wszystkim do obserwacji (także w platońskim sensie wejrzenia w istotę świata).
Wraz z wielkimi odkryciami geograficznymi radykalnie zmienia się nie tyle postrzeganie świata – nadal jest on sferą – co miejsce, w kierunku którego nowożytny człowiek patrzy i to, co nazywa światem. Uświadomienie sobie, że to Ziemia jest kulą i, wbrew jej nazwie, w przeważającej mierze składa się z wody, zwraca uwagę na samą planetę, która, jak się okazuje, nadal jeszcze czeka na poznanie. Przemianę, która następuje, Sloterdijk określa jako „przeniesienie transcendencji do horyzontalności”. Żeby przekroczyć granice swojej wiedzy i samego siebie, nie trzeba już spoglądać ku niebu – należy zwrócić się w stronę bezmiernego oceanu.
Żegluga – przekonuje Sloterdijk – jest dla nowożytnych tym, czym wcześniej była religia, a później stała się terapia, a więc tym, w czym świat szuka swojego ratunku i uzdrowienia. Podróż morska jest więc instytucją proponującą techniki odciążenia, podobnie jak średniowieczny klasztor. Człowiek, który oddala się od Starego Świata, robi to dla siebie, ale – znów jak klasztorni mnisi – swoim działaniem służy temu światu. Razem z wyprawami morskimi rozpoczyna się też wielki ruch pieniądza, którego zasadą jest, że powinien wrócić pomnożony. Właściwym celem wyprawy Kolumba było odnalezienie morskiej – szybszej i tańszej – drogi do Indii. Tak samo większość wielkich podróży to najpierw poszukiwanie drogi i opisywanie świata handlowego, a potem – po prostu wyprawy handlowe. W ten właśnie sposób miał się narodzić nowoczesny globalistyczny kapitalizm.
Sloterdijk przygląda się temu momentowi najdokładniej i zauważa kilka interesujących analogii. Pierwsza z nich zachodzi pomiędzy organizacją zamorskich wypraw a nowoczesnymi korporacjami. Rzuca się w oczy nie tylko bezwzględność działań przywódców (łącznie ze skazywaniem na śmierć pesymistów jako potencjalnych buntowników), ale też „psychotechnika”, dotycząca odpowiedniego nastrojenia myślenia grupowego i ideologia „przysięgi niezachwianego parcia do przodu”. Model korporacyjny – stwierdza filozof – jest najwyraźniej oparty na modelu podróżnika-zdobywcy. W morskich wyprawach badacz zauważa również początek idei ubezpieczenia. Jej zaistnienie około XVII wieku wparło się na porozumieniu handlarzy, narażonych na niepowodzenia swoich wypraw, oraz bankierów, którzy te wyprawy finansują. Skoro każda ekspedycja łączy się z ryzykiem utraty majątku, to zostaje obciążona dodatkowym kosztem, których suma pokryje rzeczywistą stratę. Nowa zasada polega na równoważeniu ryzyka. Zauważmy, że w tym wypadku wyprawa traktowana jest wyłącznie jako abstrakcyjna inwestycja; pomija się zupełnie biorących w niej udział ludzi. Ubezpieczający i ubezpieczany, jako ludzie lądu, są poza bezpośrednim zagrożeniem. Gra toczy się więc wyłącznie o kapitał, najbardziej abstrakcyjny i najbardziej realny przedmiot nowoczesnego świata.
Całą drugą część „Kryształowego pałacu” autor poświęca trzeciej fazie globalizacji, której namiastkę widać już w XIX wieku, ale która rzeczywiście rozpoczyna się w XX wieku, wraz z założeniem w 1944 roku globalnego systemu walutowego opartego na złocie. Trzecie stadium nie jest więc epoką globalizacji rozumianej jako postępujący proces, ale epoką globalną, w której uniwersalistyczne zapowiedzi zaczynają się spełniać. W sensie technologicznym i gospodarczym świat jest już zglobalizowany – sieć komunikacji i transportu pokrywa cały glob, przy czym 95% transportu (według niepotwierdzonych przypisem danych) odbywa się drogą morską. Jedynym kierunkiem, w jakim mogłaby jeszcze rozwijać się globalizacja, jest powiększenie grupy jej beneficjentów, wobec czego jednak Sloterdijk wydaje się sceptyczny. Zamiast tego zajmuje się więc światem zglobalizowanym i jego zupełnie nowymi warunkami funkcjonowania – często o wektorach przeciwnych do procesu, które doń doprowadziły. I tak ponownie w centrum jego rozważań znajduje się przestrzeń.
O ile ziemska globalizacja zdołała rozwinąć swoje horyzonty w nieskończoność i ze zdobycia przestrzeni uczyniła swój cel (ostatnim etapem jest podbój Kosmosu), o tyle świat globalny zmierza do likwidacji przestrzeni, to znaczy do jej zupełnego unieważnienia, w skracaniu czasu podróży i umożliwianiu natychmiastowej komunikacji radiowej z każdym punktem na świecie. Podobnie likwiduje się zagrożenie związane z eksploracją i podbojem. Pierwszym tego sygnałem były wspomniane już ubezpieczenia. Teraz świat zglobalizowany minimalizuje zagrożenia dzięki opiekuńczemu państwu, rozwijającej się medycynie i unifikacji kontrolowanej przestrzeni (najlepiej widać to w egzotycznych kurortach wypoczynkowych, dostosowanych do potrzeb i przyzwyczajeń przyjezdnych, perfekcyjnie odgrodzonych od otaczającego je świata).
Życie w Cristal Palace
W tym miejscu pojawia się tytułowy kryształowy pałac, czyli dom społeczeństwa o cechach „kultu Baala, które dzisiejsi ekonomiści opisują mianem społeczeństwa konsumpcyjnego”. Metafora pochodzi z powieści Dostojewskiego „Notatki z podziemi” i porównuje naszą cywilizację do sytuacji, w jakiej znaleźli się po raz pierwszy ludzie odwiedzający niesamowity budynek londyńskiej wystawy światowej z 1851 roku. Piękny, przeszklony pałac pełen dóbr przywiezionych z całego świata wyraźnie dzieli ludzi na tych na zewnątrz i tych w środku, służąc tym drugim, a w tych pierwszych budząc wyłącznie pożądanie i nienawiść. Sloterdijk podkreśla kilka elementów, którymi charakteryzuje się życie w tym miejscu. Poza wymienionymi – radykalnym konsumpcjonizmem i kompresją przestrzeni – istotne jest to, co Sloterdijk nazywa „przestrzenią rozpieszczenia”. Chodzi tu o udostępniony mieszkańcom kryształowego pałacu ograniczony zakres marzeń i celów, do realizacji których zachęca się współczesnych: marzenie o dochodzie bez wysiłku, polityczne bezpieczeństwo bez konieczności gotowości bojowej, odporność bez zagrożenia cierpieniem (ubezpieczenia), konsumowanie wiedzy bez konieczności doświadczenia (Internet), sława bez wcześniejszych osiągnięć. Wszystko to składa się na cieplarniany świat, obejmujący cały świat zachodni i kolejne aspirujące do niego kraje. Jego mieszkańcy zaczynają żyć spokojnie, bez poczucia zagrożenia (długofalowo nie zmienił tego nawet terroryzm). W tym sensie, twierdzi Sloterdijk, kryształowy pałac w Europie zastąpił religię, której obietnica przyszłego zadośćuczynienia nie jest już tak atrakcyjna w życiu spokojnym i pozbawionym zagrożeń (swoją intuicję autor potwierdza w następujący sposób: Stany Zjednoczone, czyli kraj o najmniejszej pomocy socjalnej spośród państw zachodnich, jest też najbardziej religijnym z tych krajów).
Co ciekawe, Sloterdijk niewiele pisze o możliwych zagrożeniach tego świata; w tym sensie jego książka może wydać się nieco anachroniczna. Co jednak, jeżeli okaże się, że cieplarniana sytuacja, którą przedstawia – nie tak znowu rewolucyjna – teoria Sloterdijka, jest trwalsza niż tak przerażający nas dziś kryzys? Zastanawiające jest choćby, jak łatwo żyć w świecie, podobno ogarniętym przez kryzys, jeśli tylko udało się już wcześniej w nim zadomowić. Poza grupami, które rzeczywiście bezpośrednio doznały straty, w gruncie rzeczy nie tak wiele się zmieniło. Znacząca zwyżka ceny franka szwajcarskiego, apokalipsa medialna sprzed kilku miesięcy, nie doprowadziła nikogo do bankructwa, co najwyżej zmusiła do oszczędności. Siedząc przed telewizorem obserwujemy demonstracje w Grecji i USA, nawet w Warszawie, bardziej jak kolejny film o ataku zombie, niż poważny gest prawdziwych ludzi. Być może tożsamość człowieka z kryształowego pałacu jest w stanie przetrwać w poczuciu bezpieczeństwa wszystko – łącznie z wyburzeniem pałacu. Pewnie dlatego w swojej nowej książce, którą, jak mam nadzieję, również będzie można wkrótce przeczytać po polsku, Sloterdijk zamiast rewolucyjnego wezwania do zmiany świata, wzywa nas: „Musisz odmienić swoje życie” (Du mußt dein Leben ändern”).
Uwaga na koniec: potężny materiał „Sfer”, który przeniósł się do „Kryształowego pałacu”, najwyraźniej nie jest pozbawiony luk i wypaczeń. Niektóre łatwe do sprawdzenia dane okazują się nieprawdziwe (jak stwierdzenie o tym, że na fladze Brazylii widnieje pewna konkretna kula herbowa przypominająca globus, podczas gdy obecnie jest tam sfera niebieska, owa kula zaś widniała na fladze XIX-wiecznego Królestwa Brazylii). Słabością rozprawy jest brak lokowania za pomocą przypisów większości materiału, a przy artystycznych zapędach autora (od nowa pisze na przykład pewien łaciński tekst przysięgi, która mogła powstać, ale nigdy nie powstała), trudno czasem zdecydować, czy jest to kolejne źródło, czy może narracyjna fikcja.
Peter Sloterdijk: „Kryształowy pałac. O filozoficzną teorię globalizacji”. Przeł. Borys Cymbrowski. Wydawnictwo Krytyki Politycznej. Warszawa 2011, s. 336 [seria: „Idee”, t. 26].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |