W TRYBIE ROZKAZUJĄCYM
A
A
A
Zarówno wydawcy książki, jak i sama autorka, zapewniają, że tytuł odnosi się do przesłania świętego Augustyna. Niestety, konotuje również nieco bardziej plebejskie skojarzenia, odsyłając do popularnego jeszcze niedawno „Jedz, módl się i kochaj” Elizabeth Gilbert. Wspólnym mianownikiem tych dwóch książek jest tryb rozkazujący obu tytułów, skierowanie refleksji w kierunku żeńskiej publiczności oraz… bohaterka z problemami.
Po przeczytaniu „Kochaj i rób” można dojść do wniosku, że „feministką” Kinga Dunin pozostaje tyleż z przekonania, co z przyzwyczajenia. Co prawda jej współrozmówca, Sławomir Sierakowski, oskarża ją o zaciekłą odmianę feminizmu, ale co radykalniejsze poglądy autorki wyartykułowane w książce dotyczą polskiej służby zdrowia czy wegetarianizmu. W kwestiach związanych z kobiecością i jakkolwiek pojętym feminizmem – Dunin nie szokuje, zaś wysuwane postulaty o poligamii czy poliandryczności nieco irytująco współbrzmią z wypowiedziami Manueli Gretkowskiej. Poglądy autorki „Czytając Polskę”, doskonale wszak znane m.in. z „Gazety Wyborczej”, powtarzane dziś w nowej oprawie i wzbogacone o pytania, których kontrowersyjność i przenikliwość pozostawia wiele do życzenia – wydają się nie wzbudzać zamierzonego fermentu. W efekcie powstał zbiór krytycznych refleksji autorki na największe bolączki narodu polskiego utrzymany w tonie „nadmiernej roszczeniowości” (s.162) – o którą sama Dunin Polaków oskarża.
Wymagaj
Pozostając w trybie rozkazującym, warto zwrócić uwagę na postulowaną przez autorkę wymagającą postawę. Każe ona swoim czytelnikom dostrzegać mankamenty systemu, w którym aktualnie funkcjonują i wymaga przy tym, by porównywać go z innym – lepszym. Tym sposobem niezamierzenie wywołuje postawę typową dla klasycznego pracownika korporacji, który niewiele z siebie daje, podczas gdy oczekiwania wobec pracodawcy ma całkiem spore. Doświadczając pełnej zadaniowości, pracownik korporacyjny spełnia listę życzeń swojego szefa i bez wysiłku wraca do domu zadowolony z wykonanej pracy. Ponieważ do takiej sytuacji dochodzi niemal codziennie, pracownik korporacyjny szybko staje się maszyną do wykonywania zadań, rejestrując jedynie wstawanie o siódmej rano i późne powroty na łono rodziny. Zaczyna przez to wymagać od swojego pracodawcy lepszych warunków biurowych, dłuższego urlopu, podwyżki, mimo że poziom jego zaangażowania obniża się odwrotnie proporcjonalnie do wzrostu nudy i bezczynności w kieracie życia biurowego. Lekarstwem na zaistniałą sytuację byłaby z pewnością zmiana pracy na bogatszą w wyzwania lub założenie własnej firmy posiłkowanej dotacjami unijnymi. Pracownik korporacyjny woli jednak pozostać w uproszczonym schemacie i zamiast zacząć działać – po prostu wymagać. Podobną postawę prezentuje Kinga Dunin oraz „bohaterowie” jej felietonów „Leczyć się u doktora Google!” czy „Poradnia S”. Szarych użytkowników Służby Zdrowia przedstawia niczym właśnie leniwych pracowników biurowych, którzy zasiedlają polskie przychodnie, generując sztuczny tłok, kolejki, zapisy z rocznym terminem oczekiwania na wizytę. Odmalowanie sytuacji w szpitalnych poczekalniach w tak czarnych barwach narzekania i pesymizmu mogło być uzasadnione dziesięć, piętnaście lat temu, kiedy przychodni było trzy na rejon, a lekarze mogli zajmować się domorosłym filozofowaniem, bo ich posady i tak były niezagrożone. Dziś natomiast doszło przecież do cudownego rozmnożenia się prywatnych przychodni o wysokim standardzie obsługi, gdzie wszystkie świadczenia zdrowotne są w pełni refundowane, kolejki niemal zerowe, terminy najwyżej miesięczne, a kadra lekarska o standardzie user friendly. Chory może użyć Google do przejrzenia listy dostępnych w jego okolicy gabinetów NFZ-owskich i wybrać sobie lekarza w zależności od własnych preferencji: brunet albo blondyn itd.. Wszelkie narzekania w tym zakresie są nie tyle nie na miejscu (bo zapewne przypadków lekarskiej niekompetencji jest od groma), co zależne od bardzo indywidualnych doświadczeń wybranych jednostek. Starszyzna plemienna nie zalega już u lekarzy rodzinnych na korytarzu – są poradnie geriatryczne. Dzieci nie przeszkadzają ciężko chorym, bo jedni są w centrach, inni na ostrym dyżurze. Z tekstów Dunin na temat Polskiej Służby Zdrowia wynika zatem nie wyraz ogólnego oburzenia narodowego, ale brak badań terenowych, które dla socjologa wydają się obowiązkowe. Może lekarze nie są idealni, a powyższy opis może być uznany za nieuzasadnioną apologię polskiej służby zdrowia, ale jak powszechnie wiadomo – pacjenci są jeszcze gorsi.
Leniuchuj
Skoro z powyższego wykrystalizowała się postawa leniwego użytkownika (tudzież obywatela czy po prostu Polaka), warto wspomnieć o bezpośrednio poruszonym przez autorkę problemie lenistwa. Porównując zegar biologiczny ze społecznym, Kinga Dunin zaznacza, że powszechnie wymagana postawa wczesnego wstawania jest zdecydowanie bardziej praktykowana i jednocześnie mniej popularna (choć popularyzowana). Tekst „Dyktatura Skowronków” publikowany w „Gazecie Wyborczej” w 2010 roku, godny pochwały i całkowicie słuszny (bo godziny pracy powinny być ustalane wg biologicznej użyteczności a nie społecznej praktyki) uzupełnia tekst Toma Hodgkinsona, a w zasadzie jego książkę „Jak być leniwym?” o polską perspektywę. Zarówno Dunin, jak i Hodgkinson próbują obalić tezę Benjamina Franklina: „Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje”. Obojgu udaje się. Szkoda tylko, że brytyjski próżniak w lenistwie widzi potencjał artysty, pisarza, muzyka, prywatnego przedsiębiorcy, którzy nie parają się wczesnym wstawaniem. Im tak ot, dane jest od Boga, podczas gdy pobudka skoro świt towarzyszy biedniejszej klasie średniej (i niżej), która pracuje na dobrobyt jednostek wybitnych i twórczych. Dunin boi się używać słowa „lenistwo” i zamiast tego uwodzi „wewnętrznym zegarem biologicznym” (s.166), „dyktaturą skowronków” czy „dobą dłuższą niż 24 godziny”. Wskazując na indywidualizm wynikający z biologizmu, Dunin generuje bunt tłumów, społeczne niezadowolenie, symulację ucisku korporacjonizmem i kompaniami budzikowymi. Solidarność z większą częścią czytelników „Gazety Wyborczej ” (przy śniadaniu o siódmej rano) zostaje jednak brutalnie zerwana, kiedy autorka wpisuje siebie w szereg klasy niepracującej standardowo i mogącej wstawać po 10. To właśnie jest cechą wspólną książki Kingi Dunin z książką Elizabeth Gilbert („Jedz, módl się…”). W obu przypadkach narracja jest prowadzona na tematy, które dotyczą wszystkich, przez autorki, które nie muszą sobie z nimi radzić. Wydawać by się mogło, że Tom Hodgkinson, wydawca magazynu „Próżniak”, również nie powinien wypowiadać się na temat lenistwa. Różnica w tych dwóch głosach polega nie jednak na pozycji społecznej autorów, a na ich indywidualnym podejściu do problemu lenistwa. Hodgkinson widzi je jako potencjał do wykorzystania – Dunin, nadal podległa piętnowanej przez siebie „dyktaturze skowronków”, usprawiedliwia je biologią. Emancypacja spod reżimu owych „skowronków” oznaczałaby nie nawoływanie do podniesienia buntu, lecz cichą radość z własnej świadomości i dzielenie się obroną lenistwa z narodem.
Bądź jak Gretkowska
Miejsce pierwszej skandalistki RP zostało obsadzone już przy „Kabarecie metafizycznym”. Poruszanie tych samych kwestii, które w swoich felietonach podkreślała dotychczas Gretkowska, jest powielaniem tych samych tematów z nieco tylko innej perspektywy. Podczas gdy Dunin nakreśla nam socjologiczny wymiar polskiego narzekania, Gretkowska sprzedaje już swoje felietony zebrane w „Na dnie nieba” w uroczej konwencji satyryczno-ironicznego wykpiwania. Punktem odniesienia dla porównania obu autorek mógłby być… polski romantyzm. W 2002 roku, na łamach „Wprost” w felietonie „Scheda” Gretkowska sugeruje wielkie porządki po geście romantycznym, drwi z romantycznego zakutania w płaszcz Konrada i czeka na nowe pokolenie, które zrezygnuje z narodowej egzaltacji i ekscytacji symbolami, mistycyzmem czy mesjanizmem. Dunin wyszczególnia wspomniane postawy w swoim tekście „Dwie twarze naszego nacjonalizmu” i zastanawia się, co jest ważniejsze: nacjonalistyczny romantyzm czy modernistyczny nacjonalizm. Konkluzja w obu przypadkach jest podobnie pesymistyczna. Albo mamy do dyspozycji „egoizm grupowy” (s.140), albo zbyt tradycyjną wspólnotę. Gretkowska twierdziła podobnie; polecała brać przykład z Czechów, wydają się bliżsi rzeczywistości. Dunin zamiast dotykać rzeczywistości, popada we frazesy.
Innym polem wspólnym obu pisarek (oczywiście, poza wydaniem podobnych zbiorówek z twórczości felietonistycznej) będą problemy kobiet. Gretkowska akcję „Rodzić po ludzku” komentowała zgryźliwie i w zabawny, zdystansowany sposób. Dunin przeradza ją w szeroką dyskusję na temat warunków szpitalnych i głosu kobiet (a nawet i mężczyzn) na temat własnych potrzeb. Zauważa zastraszenie administracją i faktyczny brak potrzeb związany z brakiem możliwości. Wytworzenie alternatyw (szkoły rodzenia, lepiej wyposażone porodówki itp.) wygenerowało potrzeby, aby rodzić w wodzie, na boku, czytając wprowadzenie do buddyzmu. To, co miało być dopingiem do wyrażania swoich potrzeb stało się zachętą do wymyślania nowych wyzwań dla oddziałów położniczych. Felieton, a tym bardziej ich zbiór, nie powinien wytwarzać nowych problemów społecznych, ale diagnozować te stare i solidną, polską kpiną przynosić ukojenie rozgoryczonym czytelnikom.
Pisz
Wpisując się w dział „publicystyka”, można – jak sądzę – prezentować dwie postawy. Można być pisarzem i dzięki temu tworzyć teksty, artykuły, eseje, felietony czy wywiady będące de facto literaturą. Druga opcja to krytyk, który z natury jest zazdrosny o to, co piszą inni (można oczywiście być jeszcze dobrym dziennikarzem, ale to raczej się nie zdarza). Tak więc pisząc publicystyka oscyluje albo wokół literackości, albo jej krytyki. Dobry tekst z tego zakresu powoduje spory na temat jego treści, denerwuje lub zniewala. Nie zastanawia natomiast jego forma, która jest gatunkowo bez zarzutu. Tymczasem książka „Kochaj i rób” działa zupełnie odwrotnie – jej treść może, ale nie musi zostać poddana refleksji (w głównej mierze jest ona, mniej lub bardziej, repetytywna). Zastanawia tu raczej forma. Przystępując do wywiadu z Dunin, czołówka Krytyki Politycznej zapewne miała w planach książkę, która powali autorytetem, uwiedzie fachowością, zasmakuje kontrowersją i uniesie się na fali popularności „Agresywnej kłótnicy” (s.11) . Nic takiego się jednak nie stało – i, jak można przypuszczać, nie stanie.
Nieco tylko rzecz upraszczając, książkę można podzielić na dwie części: treść i formę. W tym wypadku jedna jest dobra, druga jest zła. Podczas gdy gatunek felietonu zdążyła Dunin opanować do perfekcji, tak zastosowana konwencja dopytywania (wywiadu) wprowadza niepotrzebną familiarność, niewspółmierność pytającego do pytanego. Sierakowski bogato rozwija swoje refleksje, wplata w pytania przykłady swojej erudycji. Przez to takie postaci jak Habermas, Sloterdijk czy Badiou pojawiają się jakby przy okazji, mimochodem. Nie dodają książce Dunin szerokiego horyzontu. Bez wsparcia tymi nazwiskami „Kochaj i rób” byłoby tak samo dobrą książką – ani wywiadem, ani esejem, ani w imieniu wszystkich, ani w obronie jednostki, ani pro, ani anty.
Po przeczytaniu „Kochaj i rób” można dojść do wniosku, że „feministką” Kinga Dunin pozostaje tyleż z przekonania, co z przyzwyczajenia. Co prawda jej współrozmówca, Sławomir Sierakowski, oskarża ją o zaciekłą odmianę feminizmu, ale co radykalniejsze poglądy autorki wyartykułowane w książce dotyczą polskiej służby zdrowia czy wegetarianizmu. W kwestiach związanych z kobiecością i jakkolwiek pojętym feminizmem – Dunin nie szokuje, zaś wysuwane postulaty o poligamii czy poliandryczności nieco irytująco współbrzmią z wypowiedziami Manueli Gretkowskiej. Poglądy autorki „Czytając Polskę”, doskonale wszak znane m.in. z „Gazety Wyborczej”, powtarzane dziś w nowej oprawie i wzbogacone o pytania, których kontrowersyjność i przenikliwość pozostawia wiele do życzenia – wydają się nie wzbudzać zamierzonego fermentu. W efekcie powstał zbiór krytycznych refleksji autorki na największe bolączki narodu polskiego utrzymany w tonie „nadmiernej roszczeniowości” (s.162) – o którą sama Dunin Polaków oskarża.
Wymagaj
Pozostając w trybie rozkazującym, warto zwrócić uwagę na postulowaną przez autorkę wymagającą postawę. Każe ona swoim czytelnikom dostrzegać mankamenty systemu, w którym aktualnie funkcjonują i wymaga przy tym, by porównywać go z innym – lepszym. Tym sposobem niezamierzenie wywołuje postawę typową dla klasycznego pracownika korporacji, który niewiele z siebie daje, podczas gdy oczekiwania wobec pracodawcy ma całkiem spore. Doświadczając pełnej zadaniowości, pracownik korporacyjny spełnia listę życzeń swojego szefa i bez wysiłku wraca do domu zadowolony z wykonanej pracy. Ponieważ do takiej sytuacji dochodzi niemal codziennie, pracownik korporacyjny szybko staje się maszyną do wykonywania zadań, rejestrując jedynie wstawanie o siódmej rano i późne powroty na łono rodziny. Zaczyna przez to wymagać od swojego pracodawcy lepszych warunków biurowych, dłuższego urlopu, podwyżki, mimo że poziom jego zaangażowania obniża się odwrotnie proporcjonalnie do wzrostu nudy i bezczynności w kieracie życia biurowego. Lekarstwem na zaistniałą sytuację byłaby z pewnością zmiana pracy na bogatszą w wyzwania lub założenie własnej firmy posiłkowanej dotacjami unijnymi. Pracownik korporacyjny woli jednak pozostać w uproszczonym schemacie i zamiast zacząć działać – po prostu wymagać. Podobną postawę prezentuje Kinga Dunin oraz „bohaterowie” jej felietonów „Leczyć się u doktora Google!” czy „Poradnia S”. Szarych użytkowników Służby Zdrowia przedstawia niczym właśnie leniwych pracowników biurowych, którzy zasiedlają polskie przychodnie, generując sztuczny tłok, kolejki, zapisy z rocznym terminem oczekiwania na wizytę. Odmalowanie sytuacji w szpitalnych poczekalniach w tak czarnych barwach narzekania i pesymizmu mogło być uzasadnione dziesięć, piętnaście lat temu, kiedy przychodni było trzy na rejon, a lekarze mogli zajmować się domorosłym filozofowaniem, bo ich posady i tak były niezagrożone. Dziś natomiast doszło przecież do cudownego rozmnożenia się prywatnych przychodni o wysokim standardzie obsługi, gdzie wszystkie świadczenia zdrowotne są w pełni refundowane, kolejki niemal zerowe, terminy najwyżej miesięczne, a kadra lekarska o standardzie user friendly. Chory może użyć Google do przejrzenia listy dostępnych w jego okolicy gabinetów NFZ-owskich i wybrać sobie lekarza w zależności od własnych preferencji: brunet albo blondyn itd.. Wszelkie narzekania w tym zakresie są nie tyle nie na miejscu (bo zapewne przypadków lekarskiej niekompetencji jest od groma), co zależne od bardzo indywidualnych doświadczeń wybranych jednostek. Starszyzna plemienna nie zalega już u lekarzy rodzinnych na korytarzu – są poradnie geriatryczne. Dzieci nie przeszkadzają ciężko chorym, bo jedni są w centrach, inni na ostrym dyżurze. Z tekstów Dunin na temat Polskiej Służby Zdrowia wynika zatem nie wyraz ogólnego oburzenia narodowego, ale brak badań terenowych, które dla socjologa wydają się obowiązkowe. Może lekarze nie są idealni, a powyższy opis może być uznany za nieuzasadnioną apologię polskiej służby zdrowia, ale jak powszechnie wiadomo – pacjenci są jeszcze gorsi.
Leniuchuj
Skoro z powyższego wykrystalizowała się postawa leniwego użytkownika (tudzież obywatela czy po prostu Polaka), warto wspomnieć o bezpośrednio poruszonym przez autorkę problemie lenistwa. Porównując zegar biologiczny ze społecznym, Kinga Dunin zaznacza, że powszechnie wymagana postawa wczesnego wstawania jest zdecydowanie bardziej praktykowana i jednocześnie mniej popularna (choć popularyzowana). Tekst „Dyktatura Skowronków” publikowany w „Gazecie Wyborczej” w 2010 roku, godny pochwały i całkowicie słuszny (bo godziny pracy powinny być ustalane wg biologicznej użyteczności a nie społecznej praktyki) uzupełnia tekst Toma Hodgkinsona, a w zasadzie jego książkę „Jak być leniwym?” o polską perspektywę. Zarówno Dunin, jak i Hodgkinson próbują obalić tezę Benjamina Franklina: „Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje”. Obojgu udaje się. Szkoda tylko, że brytyjski próżniak w lenistwie widzi potencjał artysty, pisarza, muzyka, prywatnego przedsiębiorcy, którzy nie parają się wczesnym wstawaniem. Im tak ot, dane jest od Boga, podczas gdy pobudka skoro świt towarzyszy biedniejszej klasie średniej (i niżej), która pracuje na dobrobyt jednostek wybitnych i twórczych. Dunin boi się używać słowa „lenistwo” i zamiast tego uwodzi „wewnętrznym zegarem biologicznym” (s.166), „dyktaturą skowronków” czy „dobą dłuższą niż 24 godziny”. Wskazując na indywidualizm wynikający z biologizmu, Dunin generuje bunt tłumów, społeczne niezadowolenie, symulację ucisku korporacjonizmem i kompaniami budzikowymi. Solidarność z większą częścią czytelników „Gazety Wyborczej ” (przy śniadaniu o siódmej rano) zostaje jednak brutalnie zerwana, kiedy autorka wpisuje siebie w szereg klasy niepracującej standardowo i mogącej wstawać po 10. To właśnie jest cechą wspólną książki Kingi Dunin z książką Elizabeth Gilbert („Jedz, módl się…”). W obu przypadkach narracja jest prowadzona na tematy, które dotyczą wszystkich, przez autorki, które nie muszą sobie z nimi radzić. Wydawać by się mogło, że Tom Hodgkinson, wydawca magazynu „Próżniak”, również nie powinien wypowiadać się na temat lenistwa. Różnica w tych dwóch głosach polega nie jednak na pozycji społecznej autorów, a na ich indywidualnym podejściu do problemu lenistwa. Hodgkinson widzi je jako potencjał do wykorzystania – Dunin, nadal podległa piętnowanej przez siebie „dyktaturze skowronków”, usprawiedliwia je biologią. Emancypacja spod reżimu owych „skowronków” oznaczałaby nie nawoływanie do podniesienia buntu, lecz cichą radość z własnej świadomości i dzielenie się obroną lenistwa z narodem.
Bądź jak Gretkowska
Miejsce pierwszej skandalistki RP zostało obsadzone już przy „Kabarecie metafizycznym”. Poruszanie tych samych kwestii, które w swoich felietonach podkreślała dotychczas Gretkowska, jest powielaniem tych samych tematów z nieco tylko innej perspektywy. Podczas gdy Dunin nakreśla nam socjologiczny wymiar polskiego narzekania, Gretkowska sprzedaje już swoje felietony zebrane w „Na dnie nieba” w uroczej konwencji satyryczno-ironicznego wykpiwania. Punktem odniesienia dla porównania obu autorek mógłby być… polski romantyzm. W 2002 roku, na łamach „Wprost” w felietonie „Scheda” Gretkowska sugeruje wielkie porządki po geście romantycznym, drwi z romantycznego zakutania w płaszcz Konrada i czeka na nowe pokolenie, które zrezygnuje z narodowej egzaltacji i ekscytacji symbolami, mistycyzmem czy mesjanizmem. Dunin wyszczególnia wspomniane postawy w swoim tekście „Dwie twarze naszego nacjonalizmu” i zastanawia się, co jest ważniejsze: nacjonalistyczny romantyzm czy modernistyczny nacjonalizm. Konkluzja w obu przypadkach jest podobnie pesymistyczna. Albo mamy do dyspozycji „egoizm grupowy” (s.140), albo zbyt tradycyjną wspólnotę. Gretkowska twierdziła podobnie; polecała brać przykład z Czechów, wydają się bliżsi rzeczywistości. Dunin zamiast dotykać rzeczywistości, popada we frazesy.
Innym polem wspólnym obu pisarek (oczywiście, poza wydaniem podobnych zbiorówek z twórczości felietonistycznej) będą problemy kobiet. Gretkowska akcję „Rodzić po ludzku” komentowała zgryźliwie i w zabawny, zdystansowany sposób. Dunin przeradza ją w szeroką dyskusję na temat warunków szpitalnych i głosu kobiet (a nawet i mężczyzn) na temat własnych potrzeb. Zauważa zastraszenie administracją i faktyczny brak potrzeb związany z brakiem możliwości. Wytworzenie alternatyw (szkoły rodzenia, lepiej wyposażone porodówki itp.) wygenerowało potrzeby, aby rodzić w wodzie, na boku, czytając wprowadzenie do buddyzmu. To, co miało być dopingiem do wyrażania swoich potrzeb stało się zachętą do wymyślania nowych wyzwań dla oddziałów położniczych. Felieton, a tym bardziej ich zbiór, nie powinien wytwarzać nowych problemów społecznych, ale diagnozować te stare i solidną, polską kpiną przynosić ukojenie rozgoryczonym czytelnikom.
Pisz
Wpisując się w dział „publicystyka”, można – jak sądzę – prezentować dwie postawy. Można być pisarzem i dzięki temu tworzyć teksty, artykuły, eseje, felietony czy wywiady będące de facto literaturą. Druga opcja to krytyk, który z natury jest zazdrosny o to, co piszą inni (można oczywiście być jeszcze dobrym dziennikarzem, ale to raczej się nie zdarza). Tak więc pisząc publicystyka oscyluje albo wokół literackości, albo jej krytyki. Dobry tekst z tego zakresu powoduje spory na temat jego treści, denerwuje lub zniewala. Nie zastanawia natomiast jego forma, która jest gatunkowo bez zarzutu. Tymczasem książka „Kochaj i rób” działa zupełnie odwrotnie – jej treść może, ale nie musi zostać poddana refleksji (w głównej mierze jest ona, mniej lub bardziej, repetytywna). Zastanawia tu raczej forma. Przystępując do wywiadu z Dunin, czołówka Krytyki Politycznej zapewne miała w planach książkę, która powali autorytetem, uwiedzie fachowością, zasmakuje kontrowersją i uniesie się na fali popularności „Agresywnej kłótnicy” (s.11) . Nic takiego się jednak nie stało – i, jak można przypuszczać, nie stanie.
Nieco tylko rzecz upraszczając, książkę można podzielić na dwie części: treść i formę. W tym wypadku jedna jest dobra, druga jest zła. Podczas gdy gatunek felietonu zdążyła Dunin opanować do perfekcji, tak zastosowana konwencja dopytywania (wywiadu) wprowadza niepotrzebną familiarność, niewspółmierność pytającego do pytanego. Sierakowski bogato rozwija swoje refleksje, wplata w pytania przykłady swojej erudycji. Przez to takie postaci jak Habermas, Sloterdijk czy Badiou pojawiają się jakby przy okazji, mimochodem. Nie dodają książce Dunin szerokiego horyzontu. Bez wsparcia tymi nazwiskami „Kochaj i rób” byłoby tak samo dobrą książką – ani wywiadem, ani esejem, ani w imieniu wszystkich, ani w obronie jednostki, ani pro, ani anty.
Kinga Dunin: „Kochaj i rób”. Współpraca: Sławomir Sierakowski. Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2011. [„Seria Publicystyczna”, t. 13].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |