ŻYRAFA, KTÓRA BYŁA LWEM
A
A
A
Przegapiłam, gdy był w kinach, bo pisałam pracę magisterską i w związku z tym miałam absolutny zakaz wychodzenia i sprawiania sobie przyjemności. Przegapiłam na American Film Festiwal, bo już magisterkę napisałam i Wrocław opuściłam. Wrócił (w przyrodzie nic nie ginie!). Nie bumerangiem, a płytą DVD.
Film „Debiutanci” ma wszystko, czego trzeba, by stworzyć drużynę marzeń. Dziewczynę, która nie mówi (stan tymczasowy); psa z problemami, który, owszem, rozmawia; geja, który wychodzi z szafy w wieku więcej niż emerytalnym, po śmierci kochanej, ale z oczywistych przyczyn zaniedbywanej, małżonki; i głównego bohatera, jego syna, który nie może sobie poradzić z dziwami tego świata, więc rozpoczyna terapię z kredkami i kartką papieru. Jak to dobrze, że jest grafikiem i malowaniem na kartce papieru zarabia na chleb i bardzo ładnie urządzony domek.
Modelowa galeria dziwaków, która modelu w niczym nie przypomina. Daleko im do oryginałów Wesa Andersona, funkcjonujących na odmiennych (co nie znaczy że narkotycznych) poziomach rzeczywistości. W niczym nie przypominają też pewnych siebie, żenujących (czy żenująco pewnych siebie), odrobinę patologicznych, miejscami wręcz psychopatycznych bohaterów Jareda Hessa. Nie są to typowi ekscentrycy, wyrastający ostatnimi czasy jak grzyby po deszczu: „Jack Goes Boating”, „Chłopak do towarzystwa”, „Wszyscy wygrywają”, „Cyrus”. Nie ma nic szczególnego w ich wyglądzie, zachowaniu, pasjach. Wyjątkowe są ich rodziny. Ale też w bardzo pospolity sposób.
Ich zmarli bądź oddaleni o setki kilometrów – więc fizycznie nieobecni – rodzice wciąż wygrywają dla siebie pierwszy plan. Powracają we wspomnieniach Olivera jako obrazy osamotnionej matki i (już po jej śmierci) w końcu obecnego i szczęśliwego ojca; powracają też w ciągle dzwoniącym telefonie Anny, którego ona nigdy nie odbierze, bo nie chce po raz kolejny poznawać myśli samobójczych swego ojca. I tak wciąż tkwią w jej głowie.
Historia rodziców jest historią smutku ukrywanego, nigdy na głos nie wypowiedzianego, ale wciąż obecnego. Smutku, z którym po wielu latach muszą radzić sobie dzieci. Ale sobie nie radzą. Bo smutek jest jedynym, co czują, nawet wtedy, kiedy są szczęśliwi. Najpiękniejszy lew jest dla nich zwyczajną żyrafą (gdzie lew to marzenie, a żyrafa – rzeczywistość). Nigdy na odwrót.
Dwa minusy obok siebie dają zawsze plus (czysta matematyka!), więc dwójka smutnych bohaterów musi oznaczać choć odrobinę szczęścia. I przyjemności – dla widza. Nie jest to jednak wzruszenie na miarę „Punch-Drunk Love”, bo „Debiutanci” to film estetycznie dopracowany, ale chłodny i zdystansowany. Ostrożny jak jego bohaterowie.
Film „Debiutanci” ma wszystko, czego trzeba, by stworzyć drużynę marzeń. Dziewczynę, która nie mówi (stan tymczasowy); psa z problemami, który, owszem, rozmawia; geja, który wychodzi z szafy w wieku więcej niż emerytalnym, po śmierci kochanej, ale z oczywistych przyczyn zaniedbywanej, małżonki; i głównego bohatera, jego syna, który nie może sobie poradzić z dziwami tego świata, więc rozpoczyna terapię z kredkami i kartką papieru. Jak to dobrze, że jest grafikiem i malowaniem na kartce papieru zarabia na chleb i bardzo ładnie urządzony domek.
Modelowa galeria dziwaków, która modelu w niczym nie przypomina. Daleko im do oryginałów Wesa Andersona, funkcjonujących na odmiennych (co nie znaczy że narkotycznych) poziomach rzeczywistości. W niczym nie przypominają też pewnych siebie, żenujących (czy żenująco pewnych siebie), odrobinę patologicznych, miejscami wręcz psychopatycznych bohaterów Jareda Hessa. Nie są to typowi ekscentrycy, wyrastający ostatnimi czasy jak grzyby po deszczu: „Jack Goes Boating”, „Chłopak do towarzystwa”, „Wszyscy wygrywają”, „Cyrus”. Nie ma nic szczególnego w ich wyglądzie, zachowaniu, pasjach. Wyjątkowe są ich rodziny. Ale też w bardzo pospolity sposób.
Ich zmarli bądź oddaleni o setki kilometrów – więc fizycznie nieobecni – rodzice wciąż wygrywają dla siebie pierwszy plan. Powracają we wspomnieniach Olivera jako obrazy osamotnionej matki i (już po jej śmierci) w końcu obecnego i szczęśliwego ojca; powracają też w ciągle dzwoniącym telefonie Anny, którego ona nigdy nie odbierze, bo nie chce po raz kolejny poznawać myśli samobójczych swego ojca. I tak wciąż tkwią w jej głowie.
Historia rodziców jest historią smutku ukrywanego, nigdy na głos nie wypowiedzianego, ale wciąż obecnego. Smutku, z którym po wielu latach muszą radzić sobie dzieci. Ale sobie nie radzą. Bo smutek jest jedynym, co czują, nawet wtedy, kiedy są szczęśliwi. Najpiękniejszy lew jest dla nich zwyczajną żyrafą (gdzie lew to marzenie, a żyrafa – rzeczywistość). Nigdy na odwrót.
Dwa minusy obok siebie dają zawsze plus (czysta matematyka!), więc dwójka smutnych bohaterów musi oznaczać choć odrobinę szczęścia. I przyjemności – dla widza. Nie jest to jednak wzruszenie na miarę „Punch-Drunk Love”, bo „Debiutanci” to film estetycznie dopracowany, ale chłodny i zdystansowany. Ostrożny jak jego bohaterowie.
„Debiutanci” („Beginners”). Scen. i reż.: Mike Mills. Obsada: Ewan McGregor, Christopher Plummer, Mélanie Laurent i in. Gatunek: komediodramat. Produkcja: USA 2010, 104 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |