
POLSKA SALOME ALBO DRAMAT UCZONEJ W JEDNYM AKCIE. O PARYSKIEJ PRAPREMIERZE OPERY „MADAME CURIE”
A
A
A
Paryż jest miastem opery. Palais Garnier zbudowany w 1875 z umieszczonym na plafonie freskiem Marca Chagalla, dodającym lekkości architekturze epoki Napoleona III oraz ufundowana przez François’a Mitteranda w 1989 roku nowoczesna Bastille to najbardziej rozpoznawalne w świecie świątynie wystawione tej sztuce. Oprócz nich mamy też otwartą w sezonie 2011/2012 (po długiej przerwie) Opéra Royale oraz – najbardziej chyba interesującą repertuarowo – Opéra Comique. Można wspomnieć również o inscenizacjach na Polach Marsowych, spektaklach w Teatre de Chatêlet oraz w innych miesjcach, ale to już praca dla monografa opery w mieście nad Sekwaną, a nie na krótki szkic o premierze polskiego widowiska.
Warto jednak jeszcze przypomnieć o bogatej w operowe tradycje historii Paryża: tu przecież tworzyli Wolfgang Amadeus Mozart, Gioacchino Rossini czy Giacomo Meyerbeer. Tu romantyczna muzyka programowa narodziła się pod piórem Hectora Berlioza, tu u Nadii Boulanger uczył się Wojciech Kilar, tu spoczywa na jednym z cmentarzy Claude Debussy. Wystawiać więc nową operę w Paryżu to jakby urządzać pokaz mody na Schodach Hiszpańskich w Rzymie czy budować kościół pod murami Watykanu.
Ryzyka tego podjęła się polska kompozytorka Elżbieta Sikora, mieszkająca we Francji od 1981 roku, wespół z Agatą Miklaszewską – autorką libretta (wcześniej stworzyła między innymi tekst musicalu „Metro” w reżyserii Janusza Józefowicza). Swoje dzieło zatytułowane „Madame Curie” poświęciły pamięci Marii Skłodowskiej-Curie: wybitnej polskiej uczonej, dwukrotnej noblistki związanej z Francją. Artystyczna inwencja kobiecego tandemu wpisała się w obchody Roku Skłodowskiej-Curie. Prapremiera odbyła się 15 listopada 2011 roku w budynku UNESCO przy Avenue Suffrin.
Opera to przede wszystkim muzyka, i to ona stanowiła najjaśniejszy punkt paryskiej inscenizacji. Elżbieta Sikora uhonorowana została licznymi nagrodami za swoje wcześniejsze dokonania. Tym razem skomponowała utwór, w którym w wielu miejscach łączy muzykę symfoniczną z elektroniką. Daje to bardzo interesujące efekty, zwłaszcza ze względu na harmonię. Kształcona w nowoczesnej kompozycji, w której wykorzystuje się elementy elektroniczne, Sikora stworzyła dzieło „humanistyczne”: mimo surowości brzmienia typowej dla muzyki generowanej przez komputer, udało jej się uniknąć wrażenia sztuczności, kompozycja oddziałuje w dużej mierze barwą żywych instrumentów.
Partie elektroniczne dopowiadały to, czego nie potrafiłaby wyrazić sama orkiestra. Stanowiły tło dla muzyków symfonicznych, nie wychodziły nigdy na pierwszy plan, a raczej dopełniały harmonię dźwięków. Dramatyzm życia polskiej uczonej został zawarty w muzyce. Niespokojne, rozedrgane dźwięki starały się oddać nastrój Marii Skłodowskiej-Curie podczas skandalu wywołanego jej romansem z Paulem Langevinem, który spotkał się z niezrozumieniem środowiska naukowego i został napiętnowany przez dziennikarzy . Pełna nierzadko wstrząsających wydarzeń biografia noblistki została opowiedziana nie tylko słowami libretta, ale również w dodekafonicznej formie opery.
Libretto korespondowało z muzyką, choć w moim mniemaniu było najsłabszą częścią spektaklu. Nie zapomnę jednak dramatycznej arii w wykonaniu duetu Marii(w tej rolii Anna Mikołajczyk i Piotra (Paweł Skałuba). Nie wychodź Piotrze! Błaga Maria.- Dlaczego? Grzmi tenor Piotra. Bo Pada. Słowa Marii prześladują mnie do dzisiaj, zwłaszcza w niepewną pogodę. Szkoda jednak, iż banalny dialog ukrył głębię muzyki. We wspomnianej arii mocno zaakcentowano partie basowe, a jednak potencjał niskich tonów nie został chyba od końca wykorzystany. Płytkość tekstu libretta zdradzała już scena otwierająca operę: Maria czyta list od noblowskiej komisji, w którym zasugerowano, by uczona nie przyjmowała nagrody Nobla z powodu otaczającego ją skandalu. Pierwsza scena ustanawia obowiązujący przez cały utwór klimat napięcia, zagrożenia, nieprzyjazności otaczającego Marię świata. W libretcie najmocniej podkreślono walkę Skłodowskiej-Curie z przeciwnościami losu na gruncie życia prywatnego, co według mnie zaważyło na nieco zbyt jednostronny, ocierającym się o plotkę obraz biografii wspaniałej uczonej.
Scenografia Hanny Szymczak była skromna, choć pomysłowa. Wielopoziomowe ławy z prawej i z lewej strony sceny raz dekorowały salę Sorbony, raz służyły niczym stalle chórowi nieprzychylnych uczonej dziennikarzy. Ważnym elementem estradowym dla dramaturgii utworu była scena, w której tłum dziennikarzy obrzuca Marię zmiętymi kulkami papieru, symbolizującymi szkalujące Marię artykuły prasowe.
Opera, oprócz muzyki i libretta, to także wykonanie. „Madame Curie” to zaledwie pierwsza z całego cyklu inscenizacji Opery Bałtyckiej, mających sławić polską kulturę poprzez widowiska operowe. Trudno wyobrazić sobie lepszą promocję dla miasta i dla opery samej w sobie – sztuka ta niestety pozostaje niezbyt popularna w Polsce. Dziwi jednak, że spektakl promujący polską prezydencję w Unii Europejskiej wystawiany będzie w Gdańsku w nadchodzącym sezonie tylko przez trzy dni w marcu (!). Polskie sceny są zdominowane przez utwory zagraniczne, a przecież warto byłoby prezentować na nich działalność rodzimych kompozytorów.
Widowisko „Madame Curie” wypełnione było mniej lub bardziej zrozumiałymi aluzjami do ówczesnej sytuacji społecznej kobiet oraz odniesieniami historycznymi do niespokojnej, targanej konfliktami i Wielką Wojną epoki początków XX wieku. W tak zarysowanym kontekście historyczno-politycznym Maria przedstawiała się jako postać kontrowersyjna: niezwykle dzielna kobieta i wspaniała uczona. Libretto wyeksponowało kobiecy wymiar dramatyzmu jej życia. Na dalszym planie zawarty został opis patriotycznej aktywności Skłodowskiej-Curie działającej na rzecz ojczyzny, która od ponad stu lat nie istniała wtedy na mapie Europy. Biografia Marii jako wielkiej uczonej stanowiła natomiast jedynie tło dla opowieści o jej życia prywatnego. Wartością libretta pozostaje jednak ładunek wiedzy: w tekście pojawiają się informacje na temat możliwego (także w złych celach) wykorzystania polonu. Poza tym autorka dokonuje krytyki Marinettiego, oskarżając go o sprzyjanie militaryzmowi, co w konsekwencji stworzyło klimat intelektualny prowadzący do wybuchu pierwszej wojny światowej.
Tytułowe porównanie „Madame Curie” z „Salome” nie jest przypadkowe. Oglądałem niedawno tę przepiękną operę Richarda Straussa w Opéra Bastille i pomyślałem, że córka Heroda była również bohaterką tragiczną. Jako kobieta pozbawiona została swojej kobiecej podmiotowości, prawo do decydowania o swoim losie, sprowadzona jedynie do roli maskotki, która swoim tańcem ma zabawiać królewski dwór. Skłodowska-Curie również walczyła o uznanie swoich praw i możliwość manifestowania swojej osoby w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Obie rozpaczliwie poszukiwały potwierdzenia swojej podmiotowości i wartości. Salome zbłądziła i całą swoją energię ulokowała w zbrodni, jak gdyby chciała poprzez ciemną stronę ludzkiej natury wyrazić swój sprzeciw wobec nierówności. Inaczej postąpiła Maria Curie-Skłodowska: udowodniła mężczyznom, że kobiecie należy się równy status społeczny i tak samo jak oni ma prawo nie tylko do pracy naukowej, ale również szczęśliwego życia erotycznego.
Można oczywiście zadawać nieco złośliwe pytanie, dlaczego w mieście tak przychylnym tej niesamowitej sztuce jaką jest opera polscy artyści nie dostąpili zaszczytu wystawienia swego dzieła w Opéra de Paris, Opéra Bastille czy Palais Garnier? Wykonawcy skazani zostali na ledwie poprawną – jeśli chodzi o warunki akustyczne – salę UNESCO. Jak jednak wiadomo, początki bywają trudne, nie należy jednak się tym zrażać. Wierzę, że Opera Bałtycka zaprezentuje się nam w Paryżu jeszcze nie raz. Jako skromny recenzent pozwolę sobie nawet zasugerować kolejną inscenizację. Upiór w Operze - dzieło tak przecież lubiane w mieście nad Sekwaną, a z drugiej strony jakby napisane dla gdańskiego zespołu. Patrząc na Annę Mikołajczyk wyobrażałem ją sobie w roli Christine. Choć jest to, być może, muzyka zbyt rozrywkowa jak na Operę Bałtycką, dzieło Andrew Lloyda Webera nabrałoby nowego blasku w naszym polskim wykonaniu.
Warto jednak jeszcze przypomnieć o bogatej w operowe tradycje historii Paryża: tu przecież tworzyli Wolfgang Amadeus Mozart, Gioacchino Rossini czy Giacomo Meyerbeer. Tu romantyczna muzyka programowa narodziła się pod piórem Hectora Berlioza, tu u Nadii Boulanger uczył się Wojciech Kilar, tu spoczywa na jednym z cmentarzy Claude Debussy. Wystawiać więc nową operę w Paryżu to jakby urządzać pokaz mody na Schodach Hiszpańskich w Rzymie czy budować kościół pod murami Watykanu.
Ryzyka tego podjęła się polska kompozytorka Elżbieta Sikora, mieszkająca we Francji od 1981 roku, wespół z Agatą Miklaszewską – autorką libretta (wcześniej stworzyła między innymi tekst musicalu „Metro” w reżyserii Janusza Józefowicza). Swoje dzieło zatytułowane „Madame Curie” poświęciły pamięci Marii Skłodowskiej-Curie: wybitnej polskiej uczonej, dwukrotnej noblistki związanej z Francją. Artystyczna inwencja kobiecego tandemu wpisała się w obchody Roku Skłodowskiej-Curie. Prapremiera odbyła się 15 listopada 2011 roku w budynku UNESCO przy Avenue Suffrin.
Opera to przede wszystkim muzyka, i to ona stanowiła najjaśniejszy punkt paryskiej inscenizacji. Elżbieta Sikora uhonorowana została licznymi nagrodami za swoje wcześniejsze dokonania. Tym razem skomponowała utwór, w którym w wielu miejscach łączy muzykę symfoniczną z elektroniką. Daje to bardzo interesujące efekty, zwłaszcza ze względu na harmonię. Kształcona w nowoczesnej kompozycji, w której wykorzystuje się elementy elektroniczne, Sikora stworzyła dzieło „humanistyczne”: mimo surowości brzmienia typowej dla muzyki generowanej przez komputer, udało jej się uniknąć wrażenia sztuczności, kompozycja oddziałuje w dużej mierze barwą żywych instrumentów.
Partie elektroniczne dopowiadały to, czego nie potrafiłaby wyrazić sama orkiestra. Stanowiły tło dla muzyków symfonicznych, nie wychodziły nigdy na pierwszy plan, a raczej dopełniały harmonię dźwięków. Dramatyzm życia polskiej uczonej został zawarty w muzyce. Niespokojne, rozedrgane dźwięki starały się oddać nastrój Marii Skłodowskiej-Curie podczas skandalu wywołanego jej romansem z Paulem Langevinem, który spotkał się z niezrozumieniem środowiska naukowego i został napiętnowany przez dziennikarzy . Pełna nierzadko wstrząsających wydarzeń biografia noblistki została opowiedziana nie tylko słowami libretta, ale również w dodekafonicznej formie opery.
Libretto korespondowało z muzyką, choć w moim mniemaniu było najsłabszą częścią spektaklu. Nie zapomnę jednak dramatycznej arii w wykonaniu duetu Marii(w tej rolii Anna Mikołajczyk i Piotra (Paweł Skałuba). Nie wychodź Piotrze! Błaga Maria.- Dlaczego? Grzmi tenor Piotra. Bo Pada. Słowa Marii prześladują mnie do dzisiaj, zwłaszcza w niepewną pogodę. Szkoda jednak, iż banalny dialog ukrył głębię muzyki. We wspomnianej arii mocno zaakcentowano partie basowe, a jednak potencjał niskich tonów nie został chyba od końca wykorzystany. Płytkość tekstu libretta zdradzała już scena otwierająca operę: Maria czyta list od noblowskiej komisji, w którym zasugerowano, by uczona nie przyjmowała nagrody Nobla z powodu otaczającego ją skandalu. Pierwsza scena ustanawia obowiązujący przez cały utwór klimat napięcia, zagrożenia, nieprzyjazności otaczającego Marię świata. W libretcie najmocniej podkreślono walkę Skłodowskiej-Curie z przeciwnościami losu na gruncie życia prywatnego, co według mnie zaważyło na nieco zbyt jednostronny, ocierającym się o plotkę obraz biografii wspaniałej uczonej.
Scenografia Hanny Szymczak była skromna, choć pomysłowa. Wielopoziomowe ławy z prawej i z lewej strony sceny raz dekorowały salę Sorbony, raz służyły niczym stalle chórowi nieprzychylnych uczonej dziennikarzy. Ważnym elementem estradowym dla dramaturgii utworu była scena, w której tłum dziennikarzy obrzuca Marię zmiętymi kulkami papieru, symbolizującymi szkalujące Marię artykuły prasowe.
Opera, oprócz muzyki i libretta, to także wykonanie. „Madame Curie” to zaledwie pierwsza z całego cyklu inscenizacji Opery Bałtyckiej, mających sławić polską kulturę poprzez widowiska operowe. Trudno wyobrazić sobie lepszą promocję dla miasta i dla opery samej w sobie – sztuka ta niestety pozostaje niezbyt popularna w Polsce. Dziwi jednak, że spektakl promujący polską prezydencję w Unii Europejskiej wystawiany będzie w Gdańsku w nadchodzącym sezonie tylko przez trzy dni w marcu (!). Polskie sceny są zdominowane przez utwory zagraniczne, a przecież warto byłoby prezentować na nich działalność rodzimych kompozytorów.
Widowisko „Madame Curie” wypełnione było mniej lub bardziej zrozumiałymi aluzjami do ówczesnej sytuacji społecznej kobiet oraz odniesieniami historycznymi do niespokojnej, targanej konfliktami i Wielką Wojną epoki początków XX wieku. W tak zarysowanym kontekście historyczno-politycznym Maria przedstawiała się jako postać kontrowersyjna: niezwykle dzielna kobieta i wspaniała uczona. Libretto wyeksponowało kobiecy wymiar dramatyzmu jej życia. Na dalszym planie zawarty został opis patriotycznej aktywności Skłodowskiej-Curie działającej na rzecz ojczyzny, która od ponad stu lat nie istniała wtedy na mapie Europy. Biografia Marii jako wielkiej uczonej stanowiła natomiast jedynie tło dla opowieści o jej życia prywatnego. Wartością libretta pozostaje jednak ładunek wiedzy: w tekście pojawiają się informacje na temat możliwego (także w złych celach) wykorzystania polonu. Poza tym autorka dokonuje krytyki Marinettiego, oskarżając go o sprzyjanie militaryzmowi, co w konsekwencji stworzyło klimat intelektualny prowadzący do wybuchu pierwszej wojny światowej.
Tytułowe porównanie „Madame Curie” z „Salome” nie jest przypadkowe. Oglądałem niedawno tę przepiękną operę Richarda Straussa w Opéra Bastille i pomyślałem, że córka Heroda była również bohaterką tragiczną. Jako kobieta pozbawiona została swojej kobiecej podmiotowości, prawo do decydowania o swoim losie, sprowadzona jedynie do roli maskotki, która swoim tańcem ma zabawiać królewski dwór. Skłodowska-Curie również walczyła o uznanie swoich praw i możliwość manifestowania swojej osoby w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Obie rozpaczliwie poszukiwały potwierdzenia swojej podmiotowości i wartości. Salome zbłądziła i całą swoją energię ulokowała w zbrodni, jak gdyby chciała poprzez ciemną stronę ludzkiej natury wyrazić swój sprzeciw wobec nierówności. Inaczej postąpiła Maria Curie-Skłodowska: udowodniła mężczyznom, że kobiecie należy się równy status społeczny i tak samo jak oni ma prawo nie tylko do pracy naukowej, ale również szczęśliwego życia erotycznego.
Można oczywiście zadawać nieco złośliwe pytanie, dlaczego w mieście tak przychylnym tej niesamowitej sztuce jaką jest opera polscy artyści nie dostąpili zaszczytu wystawienia swego dzieła w Opéra de Paris, Opéra Bastille czy Palais Garnier? Wykonawcy skazani zostali na ledwie poprawną – jeśli chodzi o warunki akustyczne – salę UNESCO. Jak jednak wiadomo, początki bywają trudne, nie należy jednak się tym zrażać. Wierzę, że Opera Bałtycka zaprezentuje się nam w Paryżu jeszcze nie raz. Jako skromny recenzent pozwolę sobie nawet zasugerować kolejną inscenizację. Upiór w Operze - dzieło tak przecież lubiane w mieście nad Sekwaną, a z drugiej strony jakby napisane dla gdańskiego zespołu. Patrząc na Annę Mikołajczyk wyobrażałem ją sobie w roli Christine. Choć jest to, być może, muzyka zbyt rozrywkowa jak na Operę Bałtycką, dzieło Andrew Lloyda Webera nabrałoby nowego blasku w naszym polskim wykonaniu.
„Madame Curie”, Elżbieta Sikora: muzyka, Agata Miklaszewska: libretto. Wykonanie: Opera Bałtycka. Prapremiera: 15.11.2011, Paryż, sala UNESCO.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |