ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 stycznia 2 (194) / 2012

Weronika Górska,

DBAŁOŚĆ O CIAŁO – WOLNOŚĆ CZY NIEWOLA?

A A A
Wszechobecne w mass mediach oraz na billboardach reklamy atakują nas postaciami smukłych, uśmiechniętych i zazwyczaj młodych ludzi. Czasami zachęcają oni do kupna kawy czy samochodu, lecz najczęściej prezentują przedmioty, dzięki którym wyglądają tak atrakcyjnie – kosmetyki, ubrania, preparaty odchudzające i odmładzające. Wpływ reklam na wzrost konsumpcjonizmu oraz zaniżenie poczucia własnej wartości, szczególnie kobiet – jest już, rzecz jasna, szeroko opisany. A jednak każda nowa próba spojrzenia na zagadnienie urody, jej zmiennych kanonów oraz metod perswazji, jakimi zachęca się ludzi do poddania się tym kanonom, może okazać się pomocna w zrozumieniu czasów, w których żyjemy. Dzięki kolejnym tego typu rozprawom jesteśmy też w stanie podjąć refleksję nad uleganiem modzie i nawet jeżeli pozostaniemy posłuszni dyktatowi reklam, to może chociaż w nieco mniejszym stopniu będziemy przejmować się niedostatecznym efektem upiększających zabiegów?

Georges Vigarello jest spadkobiercą tradycji francuskich historyków mentalności i życia codziennego, jak również Michela Foucaulta. Oba te wpływy widać już w obszarze tematycznym, jaki podejmuje badacz, tworząc konsekwentnie od kilkudziesięciu lat „kulturową historię ciała”. Przyjrzał się on już opozycyjnym kategoriom zdrowia i choroby, czystości i brudu, szczupłości i otyłości, a także przeanalizował historię gwałtu.

Opisując dzieje urody, Vigarello nawiązuje po trochu do każdego z powyższych zagadnień, jak również wyznacza nowe obszary, wymagające głębszej analizy – historię mody, historię fryzjerstwa, historię kosmetyków, historię makijażu, historię fizjonomiki, czy wreszcie historię korygowania sylwetki poprzez ubiór oraz – last but not least – chirurgiczny skalpel. Jego książka nie ogranicza się jednak do poinformowania czytelników, w którym wieku szlachcic wciągał, a w którym wydymał brzuch, w którym dopatrywano się w rudych osobach podłego charakteru, a w którym panie zaczęły skracać spódnice i włosy. Vigarello stara się również powiązać przemiany kanonu piękna z przemianami społecznymi, wychodząc z założenia, że każda praktyka upiększająca stanowi wyraz określonej ideologii.

Czytając trzystustronicową publikację francuskiego naukowca, odczuwa się ogromny niedosyt. Wydaje się, że badacz zaledwie dotknął każdego z ogromnych pól tematycznych, związanych z ludzką powierzchownością. Wrażenie to pokazuje, jak szeroką dziedziną jest sztuka upiększania oraz jak różnorodne są procesy, którym przez wieki podlegała. Pozostaje mieć nadzieję, że Georges Vigarello oraz inni historycy obyczaju i mentalności podejmą jeszcze nie raz temat wyglądu człowieka oraz jego społecznego znaczenia. Wspomnieć należałoby w tym miejscu, że „Historia urody” posiada, co zrozumiałe obfite zaplecze bibliograficzne. Autor analizuje nie tylko liczne, ale też bardzo różnorodne teksty kultury, począwszy od obrazów, zdjęć, filmów, reklam i tekstów literackich, poprzez traktaty z dziedziny estetyki i medycyny, aż po artykuły prasowe, czy epistolografię. Oparcie o tak odmienne materiały gwarantuje szeroką perspektywę badawczą.

Dzieło francuskiego historyka niejednokrotnie zaskakuje – i to nawet czytelników zaznajomionych z dziejami kanonów piękna oraz mody. W trakcie lektury okazuje się na przykład, że przez wieki zmieniały się nie tylko kształty i wymiary, jakie powinny przyjmować poszczególne elementy twarzy i ciała, ale również hierarchia ważności tychże elementów. Na przykład aż do końca dziewiętnastego wieku nie tylko nie pokazuje się publicznie dolnych partii figury, ale też niewiele mówi o tym, jak powinny one wyglądać, co wynika z podziału na „członki szlachetne” i „wzgardzone”: „W XVI wieku suknie ze względu na swój fason zaczynają coraz szczelniej zakrywać. Poniżej talii stają się niemal poziome, podtrzymywane przez »fortugały« i drewniane bądź żelazne obręcze, jeszcze bardziej, niż uprzednio przekształcając spódnice w piedestał popiersia”. Wraz z odsłonięciem nóg na początku dwudziestego wieku zaczęła postępować ich fetyszyzacja oraz szczególna troska o smukłość tej części ciała: „W książkach o modzie aż roi się od słów »linia«, »proste«, »zwykłe«. Linie wznoszące się pionowo łączą się z zarysami ciała. W międzywojniu nogi, wydłużone jak u syfidy, zmieniają stosunek członków: »długie i jędrne uda« systematycznie łączy się ze »szczupłą sylwetką«. […] Odległość od stopy do pasa, długo pozostająca podwojeniem długości tułowia w dziewiętnastowiecznych żurnalach, teraz w tych samych żurnalach ulega potrojeniu”.

Książka Georgesa Vigarello uświadamia również, jak względne są pojęcia szczupłości czy otyłości, zwłaszcza, że waga lekarska oraz centymetr krawiecki jako narzędzia kontroli wymiarów ciała również spopularyzowały się dopiero w dwudziestym wieku. W baroku natomiast – za sprawą malarstwa tamtych czasów kojarzonym jako epoka wszechobecnych fałdek tłuszczu oraz cellulitu – damy wcale nie pragnęły tyć. Obfite kształty stanowiły bowiem ideał plebejskiej urody, podczas gdy dama powinna być smukła – jakkolwiek ową smukłość wówczas definiowano: „Gorset definitywnie podzielił społeczny horyzont sylwetek. […] Wszystko dzieli uznawaną za przyciężką sylwetkę chłopki od wyszczuplonej sylwetki damy. Jednakże w XVII wieku warstwy szlacheckie sugerują nie tylko opozycję szczupłości i krągłości, lecz także »pionu« i »rozlania«. To oczywiście wizja na wskroś społeczna”.

Bardzo zaskakujące są też przytaczane przez francuskiego historyka przykłady niegdysiejszych diet odchudzających. Na początku XVII wieku, aby zachować linię, Włoszki jadały w prawdzie bogate w błonnik orzechy, zboża i rośliny strączkowe, również współcześnie zalecane przez dietetyków. Do mikstur odchudzających dodawały jednak także i… cukier. Niektóre niewiasty (czy może raczej ich medycy?) miewały jeszcze bardziej dziwaczne pomysły, jak „mieszanie kredy lub sproszkowanej sójki, by dzięki temu twardemu i wysuszającemu pokarmowi zapewnić sobie szczupłe ciało”.

Interesujące okazują się również końcowe partie „Historii urody”, poświęcone współczesnemu postrzeganiu wyglądu. Autor słusznie wiąże wzrost zysków ze sprzedaży kosmetyków z obniżeniem kosztów ich produkcji, a zatem również cen: „Skutkuje to rozszerzeniem praktyk estetycznych na nieznaną dotąd skalę. Umasowienie zrewolucjonizowało wygląd, zacierając rozpoznawalność granic społecznych. […] Na stosowanie kosmetyków faktycznie »każdy może sobie pozwolić«, co ma wpływ na wygląd. »Luksus« się demokratyzuje, nie sprawiając przy tym wrażenia, że jest z wyprzedaży”. Zgodnie ze spostrzeżeniami Vigarello, szeroki dostęp do praktyk upiększających czyni z dbania o urodę już nie tyle prawo każdej jednostki, co wręcz obowiązek. Kontrola nad ciałem została przeniesiona z zewnątrz człowieka do jego wnętrza: „Ten triumf woli modyfikuje stosunek do władzy, a podobnie stosunek do siebie. Porada coraz lepiej odróżnia mających wolę od pozbawionych jaj. Zastany porządek nie jest już prawdziwie wertykalny: bardziej gra z poczuciem winy, implikując podmiot i jego odpowiedzialność. Zakłada aktywne, zaangażowane uczestnictwo”.

Francuski historyk podkreśla, że wbrew reklamom, obiecującym cudowne efekty wszelkich działań modyfikujących niedoskonałości wyglądu, nie w przypadku każdej osoby działania owe okazują się skuteczne. Zwłaszcza odchudzanie często bywa skazane na klęskę: „Metoda może zawieść, perspektywa schudnięcia oddala się, pojawia się przepaść między decyzją a rezultatem. Skuteczność diety ogranicza się według badań do 43% prób. Będzie jeszcze bardziej ograniczona, jeśli wziąć pod uwagę czynnik czasu: »75-95% niepowodzeń po upływie pięciu lat«.” Jednocześnie jednak „Historia urody” powiela binarną opozycję między otyłością a modną aktualnie sylwetką, sprowadzając odchudzanie do „walki z nadwagą”. Autor dostrzega wprawdzie nasilającą się przez cały dwudziesty wiek obsesję szczupłości, o czym świadczy jego zestawienie idealnych, żeńskich wymiarów z 1933 oraz z 2001 roku. W pierwszym przypadku kobieta o wzroście 168 cm powinna ważyć 60, w drugim zaś tylko 48 kg. Georges Vigarello pomija jednak fakt, że masa ciała licząca o sto dwadzieścia kilogramów mniej od liczby centymetrów wzrostu danej kobiety, oznacza poważną niedowagę, zwłaszcza w przypadku pań liczących metr pięćdziesiąt czy metr sześćdziesiąt wzrostu. W jego książce w ogóle nie pojawiają się wzmianki o anoreksji czy bulimii. Badacz nie wspomina też o powszechnym obecnie zjawisku odchudzania się osób posiadających, wedle medycznych kryteriów, prawidłową masę ciała.

Pomimo zlekceważenia zagadnień kluczowych dla zrozumienia współczesnego kultu nienaturalnie szczupłej figury, z pewnością warto sięgnąć po publikację francuskiego historyka. Dzieło to porusza, zaskakuje, bulwersuje, a czasami też śmieszy, zwłaszcza w przypadku fragmentów opisujących najdawniejsze praktyki upiększające, takich jak mycie tylko niektórych części ciała, czy jedzenie cukru w celu schudnięcia.
Georges Vigarello: „Historia urody. Ciało i sztuka upiększania od renesansu do dziś”. Przeł. Maciej Falski. Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2011.