ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lutego 3 (195) / 2012

Justyna Hanna Budzik,

LĘK I ODRAZA W SAN JUAN

A A A
Wybrzeże Portoryko, lazurowe morze, plaża zabudowana luksusowymi hotelami. Kamera panoramuje snobistyczną enklawę bogactwa – cel wakacyjnych podróży bogatych Amerykanów na emeryturze. W kadrze pojawia się szyld jednego z hoteli: „Xanadu”. Z planu ogólnego zoom przechodzi do planów coraz bliższych, by z wielopiętrowej elewacji budynku wyłowić jedno okno. Po cięciu kamera przenosi się do wnętrza hotelowego pokoju. Okna szczelnie zasłonięte. Na podłodze szkło, przewrócone przedmioty, porozrzucane ubrania. W łóżku – śpiący mężczyzna, który gwałtownie budzi się ze snu…

Początek „Dziennika zakrapianego rumem” w reżyserii Bruce’a Robinsona nawiązuje explicite do jednej z najbardziej tajemniczych sekwencji w historii kina, otwierającej legendarny obraz „Obywatel Kane” Orsona Wellesa (1941). Nie jest to zresztą jedyne nawiązanie do tego arcydzieła, jakie pojawia się w obecnej od początku stycznia w polskich kinach adaptacji „Dziennika rumowego” Huntera S. Thompsona. Zekranizowana opowieść o dziennikarzu i niespełnionym powieściopisarzu Paulu Kempie, który w latach 50. przyjeżdża do stolicy Portoryko, by podjąć pracę w lokalnej gazecie, obfituje także w mniej lub bardziej czytelne obrazowe aluzje do innych filmów powstałych z inspiracji pisarstwem Thompsona, twórcy gonzo journalism, zaangażowanej formy dziennikarstwa reportażowego.

Bezpośredni cytat z „Obywatela Kane’a” determinuje już od pierwszych chwil postawę interpretacyjną widza, który w kolejnych perypetiach Paula w Portoryko próbuje dopatrzeć się podobieństw do historii magnata prasowego Charlesa Fostera Kane’a, zamieszkującego pod koniec życia rezydencję o egzotycznej nazwie Xanadu. Ta droga interpretacji wprowadza jednak w konfuzję. Fabuła „Dziennika zakrapianego rumem” rozgrywa się wprawdzie w świecie dziennikarzy i wydawców, ma on jednak zupełnie inną strukturę niż ten w redakcji „The Inquirer”. Inni są też główni gracze w prasowej zimnej wojnie o władzę.

Paul Kemp (Johnny Depp), dziennikarz o sporej renomie, zmęczony Nowym Jorkiem przenosi się do Portoryko. Zostaje zatrudniony w dzienniku „San Juan News”, prowadzonym przez konformistycznego i nieco przewrażliwionego na swoim punkcie (a zwłaszcza na punkcie swego tupeciku) redaktora Lottermana (Richard Jenkins). Szef gazety preferuje tematy bezpiecznie i niezaangażowane politycznie czy społecznie, skierowane przede wszystkim do Amerykanów przebywających na urlopie w hotelowych kompleksach. Szybko ukróca zapędy Kempa, który chce zwracać uwagę na problemy socjalne, z jakimi borykają się biedni, rdzenni mieszkańcy Portoryko. Nie mając w szefie sojusznika, ambitny dziennikarz zaprzyjaźnia się z fotografem Salą (Michael Rispoli), który zna stolicę i przedmieścia od podszewki, dzięki czemu może być przewodnikiem Kempa. Od czasu do czasu towarzyszy im Moburg (rewelacyjna rola Giovanniego Ribisiego) – widmowa postać alkoholika w stanie niemal demencji, regularnie wyrzucanego z redakcji i przyjmowanego do niej z powrotem, który snuje się sobie tylko znanymi drogami po wyspie, a w chwilach krótkiego pobytu w wynajmowanym wraz z Salą mieszkaniu słucha płyt gramofonowych z nagraniami mów Hitlera.

Kemp, który wyznacza sobie rytm dnia kolejnymi pociągnięciami rumu miejscowej produkcji, ma jednak pewną niesamowitą właściwość: jego urocza i delikatna powierzchowność, pozorna nieśmiałość oraz uprzejmość przyciągają do niego przeróżne typy, które chcą wykorzystać jego dziennikarską pozycję. Łatwowierny Kemp daje się zatem wciągnąć w niebezpieczny układ z bogatym przedsiębiorcą Sandersonem (Aaron Eckhart). Cyniczny biznesmen planuje – wbrew prawu – zabudować jedną z nietkniętych cywilizacją wysepek, by otworzyć na niej, wspólnie z przyjaciółmi stojącymi na wysokim szczeblu, prywatny hotel-apartamentowiec. Wszyscy najwyraźniej zajmują się praniem brudnych pieniędzy. Sprawę komplikuje pojawienie się zmysłowej i eterycznej Chenault (Amber Herda), partnerki Sandersona, w której Kemp zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Początkowo dziennikarz zobowiązuje się do pisania artykułów lobbujących za przedsięwzięciem rodaka, kiedy jednak – wraz z Salą – orientuje się, jakie są prawdziwe plany szajki bogaczy, budzi się w nim duch obrońcy moralności i porządku. Wraz ze swymi kompanami od kieliszka planuje akcję zdemaskowania planów Sandersona w prasie…

Gdyby podążać tropem porównania z „Obywatelem Kane”, należałoby doszukiwać się podobieństw między bohaterem filmu Wellesa a Paulem Kempem: jego to bowiem widzimy w zaciemnionym pokoju hotelu Xanadu, tak jak w pierwszych ujęciach „Obywatela…” wkraczamy do sypialni umierającego Kane’a. Kemp nie jest jednak prasowym magnatem, lecz autorem, którego potencjalna władza drzemie we własnoręcznie napisanym słowie, a nie w drukowanej postaci wielkonakładowego dziennika. Reporter nie ma w sobie nic z władczego i charyzmatycznego Kane’a. Cytat z sekwencji otwierającej intrygujący i niepokojący obraz Wellesa wydaje się raczej ironiczny – jeśli nie prześmiewczy – gdy widz orientuje się, iż Xanadu to w istocie hotel dla elity amerykańskich turystów, a jego lokator wcale nie umiera, lecz pogrążony jest w głębokim śnie po alkoholowej libacji, na co wskazuje stan pokoju. Czyżby miała to być wpisana między wiersze sugestia, iż dziennikarstwo nie ma już (lub nie może mieć w danych okolicznościach) mocy, by zawładnąć umysłami setek czytelników, wzbudzać intelektualny ferment, wywoływać skandale i doprowadzać do zmian obyczajowych i politycznych?

Trudno również porównywać z postacią Kane’a redaktora „San Juan News”. Lotterman jest człowiekiem wypalonym, nie wierzy już w żadną dziennikarską misję, a jego głównym zmartwieniem jest saldo bankowego konta redakcji oraz postępujące – w jego mniemaniu – obniżenie poziomu warsztatu reporterskiego, jakie spotyka niemal całą jego ekipę w wyniku nadużywania rumu. Groteskowe sceny kłótni Lottermana z Moburgiem, wyraźnie choleryczny temperament redaktora i jego końcowe „angielskie” zniknięcie z gazety, której upadek jest już nieunikniony, czynią z niego postać wzbudzającą co najwyżej gorzki śmiech, nawet nie współczucie.

Jednakże to właśnie na bramie wjazdowej do redakcji widzimy w kulminacyjnym momencie filmu tablicę „No tresspassing”, kolejny otwarty cytat z początku „Obywatela Kane’a”. U Wellesa tablica taka znajduje się na płocie rezydencji Xanadu, podkreślając izolację i zamknięcie Kane’a na świat zewnętrzny. Robinson nawiązał do ujęcia z „Obywatela Kane’a” pod koniec swojego filmu, a zakaz wstępu pojawia się na innym terytorium niż hotel Xanadu. Choć – warto zauważyć – mimo pozornego otwarcia plażowego kompleksu (brak płotów i znaków zabraniających wejścia), mogą doń wejść jedynie wybrani, a nawet niektóre imprezy nie są dostępne dla wszystkich hotelowych gości. Strzeżona jest za to posiadłość Sandersona – jedynej filmowej postaci, której wpływy i siła mogłyby być porównane do imperium Kane’a, ale i to porównanie nie jest oczywiste i wskazuje na istotne różnice w postawie moralnej obu bohaterów. Wejście do redakcji „San Juan News” zostaje zaplombowane i oznakowane tablicą „No tresspassing” tuż przed tym, jak Kemp i Sala mieli własnoręcznie wydrukować ostatnie wydanie dziennika, w którym poinformowaliby czytelników o brudnych interesach Sandersona. Nieodgadniony Moburg stoi po drugiej stronie bramy. Niewiadomym sposobem przedostał się na terytorium obecnej – nieujawnionej, ale jednak – władzy, która zabrała maszyny drukarskie i tym samym zablokowała możliwości publicznego odtajnienia planów biznesmena. Lotterman? Sanderson i jego kompani? Skorumpowany Moburg? W pełni jasnej odpowiedzi nie ma…

Paul Kemp reprezentuje typ bohatera, który Gilles Deleuze uznaje za typowo amerykański. To bohater, który „zawsze podejmuje ruch ucieczki z jakiegoś określonego terytorium […], zawsze szuka dla siebie jakiejś linii ujścia, drogi wyjścia z sytuacji, która go niszczy, poddaje opresji” (Majmurek 2011: 209). Dziennikarz po rozwodzie ucieka z Nowego Jorku do San Juan, gdzie ucieka kolejno z hotelu, potem z posiadłości Sandersona, z przydrożnego baru, z policyjnego pościgu, z karnawałowego balu, a wreszcie – z Portoryko, by powrócić do Stanów. Tym samym wpisuje się w galerię postaci dropoutów, jakie spotykamy na kartach literackich i dziennikarskich publikacji Huntera S. Thompsona. Amerykański pisarz bardzo przenikliwie przyglądał się człowiekowi będącemu w trakcie ucieczki, skupiając się na „ruchu deterytorializacji” (tamże: 211), znamiennym dla klęski kontrkulturowych mitów.

W ekranizacji „Dziennika rumowego” bardzo czytelne jest odniesienie do innego Thompsonowskiego bohatera – Raoula Duke’a (uważanego za alter ego autora) z powieści „Lęk i odraza w Las Vegas” (1961), sfilmowanej w 1998 roku przez Terry’ego Gilliama. W kinowej wersji „Las Vegas Parano” rolę Duke’a gra Johnny Depp, porównania z tą postacią są więc niemal automatyczne, gdy ogląda się „Dziennik zakrapiany rumem”. Gilliam jednakże dokonuje bardzo głębokiej eksploracji ciemnej strony osobowości bohatera, tworząc przejmujący kolaż obrazów „lęku i odrazy” w poetyce narkotykowego haju. Sekwencja „jazdy” w „Dzienniku…” jest w dużej mierze komiczna, nie budzi tak przykrych uczuć ja wielokrotne podobne sceny u Gilliama. W „Las Vegas Parano” mamy do czynienia ze złem w czystej postaci, z jungowskim Cieniem, z absurdem posuniętym do granic możliwości. Duke kreowany przez Deppa przeraża, a jego narkotyczne wizje są tak sugestywne, iż widz sam zaczyna wątpić w czystość swej percepcji. Mimo swego szaleństwa, jest jednak bohaterem głęboko melancholijnym, zrezygnowanym, „w każdym zakamarku Las Vegas wskazuje miejsca, w których oryginalną falę zastąpiły plastikowe fontanny, jednak sam z wywieszonym językiem nie przestaje szukać choć strumyka, w którym ostałyby się resztki tamtego marzenia” (Liguziński 2011: 236). Paradoksalnie, owe próby szukania „choć strumyka” są najbardziej przerażające w jego historii.

W porównaniu z tragicznym w swej istocie światem „Las Vegas Parano”, San Juan z filmu Robinsona wydaje się niegroźnym półświatkiem, w którym nie dzieje się nic nadzwyczajnego poza walką bogatych cyników z pozbawioną politycznego wpływu miejscową ludnością. Absurd i groteska w „Dzienniku…” przepełnione są humorem, nie prowadzą do wskazania na najciemniejszą stronę mocy. Chwile napięcia w filmie są szybko rozwiązywane, prawie zawsze okraszone komediowymi akcentami. Paul Kemp jest bohaterem o w gruncie rzeczy optymistycznym nastawieniu, nie stracił jeszcze wiary w możliwość odnoszenia drobnych, moralnych zwycięstw dzięki sile słowa dziennikarza. Raoul Duke już przeszedł granicę rezygnacji i uzyskał świadomość nierealności amerykańskiego snu; jest on jednak u Thompsona bohaterem późniejszym w stosunku do Kempa – „Dziennik rumowy”, choć wydany dopiero w roku 1998, powstawał już od roku 1960. Tam, gdzie w historii o ucieczce od i do Las Vegas mroczne wydarzenia wywołuję lęk i odrazę, perypetie dziennikarzy i biznesmenów w San Juan wzbudzają co najwyżej gorzki śmiech i smutne poczucie nieporządku, jaki panuje wokół amerykańskiej enklawy w Portoryko. Być może mocny rum działa tu jak przewrotny środek znieczulający, ukrywając palący smak pod pierwszym wrażeniem słodyczy.

Rozwojowi intrygi „Dziennika zakrapianego rumem” towarzyszy wiele scen komicznych, w tym brawurowo rozegrana ucieczka zdezelowanym samochodem po schodach przedmieść czy też obrzędy wudu, które mają przynieść siłę kogutowi do walki o duże pieniądze. Wątek romansowy wyzyskuje sentymentalne konwencje, znane z melodramatów, o czym świadczą długie ujęcia twarzy i figury Chenault w zwolnionym tempie, podglądackie zapędy Paula czy też miłosna sielanka, towarzysząca zakochanym w odrapanym lokum Sali. Poza tym widz ma szansę zapoznać się z lokalnym kolorytem Portoryko lat 50., gdyż wraz z bohaterami kamera penetruje zapomniane dzielnice i uczestniczy w wydarzeniach typowych dla miejscowego folkloru, takich jak choćby walka kogutów. Znakomite zdjęcia znanego polskiego operatora, Dariusza Wolskiego (m.in. „Alicja w Krainie Czarów”, „Karmazynowy przypływ”) oferują niekłamaną przyjemność estetyczną, widz może podziwiać panoramy rajskich plaż portorykańskich wysepek, rozległe posiadłości amerykańskich ekspatriantów, by za chwilę przyglądać się slumsom czy szemranym lokalom. Aparaty fotograficzne w rękach Sali i Kempa również stają się pretekstem do ujęć niemalże poetyckich, przedstawiających na przykład mężczyznę niosącego klatki z barwnymi kogutami na tle resztkowej architektury najbiedniejszych dzielnic San Juan czy też rozedrgane sceny karnawałowego szaleństwa nieopodal jachtowej przystani.

Niewątpliwie jedną z najmocniejszych stron filmu – obok zdjęć – jest aktorstwo. Uwagę zwracają zwłaszcza postaci kreowane przez Rispoliego oraz Ribisiego. Sala jest bohaterem o bogatej osobowości, dopracowanym pod względem najdrobniejszych zachowań, gestów i mimiki. Moburg wzbudza w widzu całą gamę uczuć, od zaciekawienia, poprzez współczucie, na odrazie i przerażeniu kończąc – aktor (pojawiający się wcześniej we „Wrogach publicznych” i w „Avatarze”) z pełnym sukcesem zmierzył się z trudną rolą nałogowego alkoholika o paranoidalnych skłonnościach. Na ich tle Johnny Depp wypada poprawnie i przekonująco, jednak brak mu polotu współtowarzyszy. Można odnieść wrażenie, iż odtwórca roli Kempa nie wykorzystał wszystkich możliwości, jakie drzemią w charakterze tej postaci, choć proces przemiany postawy bohatera – od zblazowanego sukcesem imprezowicza po dziennikarza z poczuciem misji – przedstawiony został wiarygodnie i subtelnie. Depp, niestety, bazuje w dużej mierze na swym bogatym arsenale min i zagubionych spojrzeń, który przyniósł mu sławę i uwielbienie kinowej widowni. Pośród innych postaci „Dziennika zakrapianego rumem” postać Kempa jest nazbyt blada, pozbawiona charyzmy – a to przecież Paul staje się spiritus movens idealistycznego przedsięwzięcia, które ma na celu wstrząśnięcie opinią publiczną.

Nawiązania do „Obywatela Kane’a” i „Las Vegas Parano” są interesujące i wzbogacają film o smaczki dla koneserów, pojawiają się jednak raczej jako ozdobniki i nie wnoszą zbyt wiele do wymowy „Dziennika…”. Szkoda, iż twórca nie pokusił się o bardziej przemyślaną strategię wprowadzania intertekstualnych aluzji, które mogłyby – a niestety tak się nie dzieje – pogłębić obecną w filmie refleksję nad rolą dziennikarzy i przekazu prasowego w sferze stosunków społecznych oraz ocen moralnych. Tymczasem „Dziennik pisany rumem” jest poprawnie skonstruowaną komedią z elementami dramatu, której zwalniające i przyspieszające tempo dobrze oddaje nierówny rytm perypetii bohatera dropouta, uciekającego przed zagrożeniami różnej natury. W tym przed lękiem i odrazą, jakie mogłaby budzić dogłębna analiza otaczającego go świata.

LITERATURA:
Majmurek J.: Las Vegas Parano (Wprowadzenie do dyskusji); Liguziński S.: O dwóch takich, co ukradli księżyc, [w:] Mikurda K. (red.): Wunderkamera. Kino Terry’ego Gilliama. Warszawa – Kraków 2011.
„Dziennik zakrapiany rumem” („The Rum Diary”). Reż.: Bruce Robinson. Scen.: Bruce Robinson, Hunter S. Thompson (pierwowzór literacki). Obsada: Johnny Depp, Aaron Eckhart, Michael Rispoli, Giovanni Ribisi, Amber Heard. Gatunek: komediodramat. Produkcja: USA 2011, 120 min.