KAMYKI RZUCANE W RÓŻNE STRONY
A
A
A
Twórczość liryczna Teresy Tomsi jest obecna na arenie poetyckiej od blisko czterdziestu lat (debiut prasowy autorki przypadł na 1974, a książkowy na 1981 rok). Poetka pisze również teksty dla kabaretów literackich, prozę, eseje i recenzje, jest też tłumaczką.
Jedenasty tom wierszy Teresy Tomsi, „Kamyki. Elegie i krótkie żale”, obejmuje blisko sto utworów o przeróżnej tematyce i stylistyce. Ich podmiot jest wrażliwy na otaczający go świat, patrzy uważnie i – co więcej – widzi jego zarówno pozytywne, jak i negatywne przejawy. Wzrok bohaterki lirycznej skupia swoją uwagę na pięknych, wręcz widokówkowych, krajobrazach nadmorskich („widać idealnie zaprogramowaną linię / horyzontu z białym żaglem”), ale też na niechlujnych elementach miejskiego krajobrazu („szary błękit / opadający mgłą na płaskie dachy / osiedlowych sklepów, kikuty wieżowców, / na uliczki z garbami przeciw samochodom / i kościół w budowie; / na trawnik pod figurą, gdzie psy / zostawiają odchody, / a ich właściciele odwracają głowę”), jest skłonny zarówno do zachwytu, jak i do krytyki oraz obrzydzenia.
Podmiot „Kamyków…” przypatruje się z wielką empatią ludziom, zwłaszcza starym i umierającym, których biografia zazębia się tragicznie z historią drugiej wojny światowej oraz z następującymi po niej przesiedleniami ludności („wyciągnął ku mnie rękę i zapytał: / przywiozła pani papiery z Tarnopola? / nie Tato to ja – podać Ci coś do picia... / Potrząsnął siwą głową nasłuchiwał / czy dotarli krewni na spotkanie – / nikt nie dzwonił nie nadeszły listy / na balkonie cicho przysiadł gołąb”). Spogląda z fascynacją na artystów, zarówno jeszcze żyjących, chociaż wiekowych („Kawa u Julii Hartwig z widokiem na błękit i podwórze – / zwyczajne opowieści o książkach i spotkaniach / jakby nic więcej miało się nie zdarzyć”), jak i na tych, którzy odeszli, na przykład na Charlesa Boudelaira („Jesteś tu ze mną, Cieniu. Stoimy / w wilgotnym powietrzu przed Aniołem Śmierci, / a ten, co leży przed nami, nie wpuszcza przez mur, / choć dotyka najmocniej, bo niewidzialnie”).
Bohaterka wierszy poznańskiej autorki zagląda również w oczy śmierci, Bogu, absolutowi, zadając im odwieczne pytania i nie mając odwagi samodzielnie na nie odpowiadać („może wtedy nasza podróż nie skończy się jutro, / będzie wciąż istnieć, dłużej od nas trwać”,, „A ja / do nikogo nie należę / chyba że do Ciebie / Wielka Tajemnico / ale czy Ty / upomnisz się o mnie”).
Liryka Teresy Tomsi, chociaż uprzywilejowuje wzrok jako narzędzie poznania, korzysta też sporadycznie z innych zmysłów. Pokazuje, że nadmorski krajobraz można nie tylko oglądać, ale też dotykać go językiem („wakacje są nie tylko dla ciekawskich / co sprawdzają językiem granice dobrego smaku / szukają zakorzenienia w ruchomych piaskach / próbują śliną ostrość trawy z wydm”), rękoma, czy innymi częściami ciała („Wydma ma dziś gładką skórę”). Język to dla niej twór, który odbiera się przede wszystkim poprzez słuch, w bezpośredniej rozmowie, a nie tylko poprzez wzrok, jak przy czytaniu wierszy czy innych wypowiedzi słownych („Tymi samymi słowami / kłamię i mówię prawdę – / moją prawdę twoje kłamstwo / twoją prawdę moje kłamstwo – / dałam się zamknąć / w słowie / jak w echu pukania”).
Mimo deklarowanej wrażliwości na język, wadą wierszy poznańskiej poetki jest właśnie brak indywidualnego sposobu wypowiadania się, brak wyrazistego projektu literackiego. Artyście, nawet wysokiej próby, rzadko zdarza się powiedzieć coś absolutnie nowego. Jednak, gdy komunikuje, zdawałoby się, ograne uczucia i spostrzeżenia w innowacyjny sposób, skłania tym samym czytelników do przemyślenia oraz przeżycia odwiecznych problemów raz jeszcze. Niestety, Teresie Tomsi się to nie udaje.
Tom „Kamyki. Elegie i krótkie żale” czasami traci siłę oddziaływania poprzez popadanie w banał, sentymentalizm i patos, zwłaszcza w utworach o charakterze epitafium, na przykład dla Zbigniewa Herberta („Dołączmy do tych / co w żałobie śpiewają pieśń. / Usiądźmy wraz z nimi / i wtórujmy / nie mówiąc nic. / Tak żegnajmy brata / który nas nie opuścił / Mistrza / przemawiającego w ciemnościach / nadzieję / która powróci”) czy dla Jana Pawła II („Rozkołysane miłością Serce nie umilkło! / Głosząc Dobrą Nowinę, niestrudzenie wędrowało / od człowieka – w naród, spośród ludzi – dla Boga. / Przekazuje wciąż łaskę błogosławieństwa; / trwa czujnie, gdy prowadzą strudzone ciało / w podziemia”). Autorce zdarza się też nadużywać epitetów („na nowo rozgrzeszać / z niedostatecznej nadziei / na pewne jutro / w tym świecie pogubionych prawd”) i metafor dopełniaczowych („koło nowych pragnień”, „fatamorgana słów”, „misterium poznania”, „okruszyna wszechświata”).
Książka Teresy Tomsi to obszerna kolekcja kamyków rzucanych to tu, to tam, w poszukiwaniu wzruszenia czy odwiecznych egzystencjalnych pytań. Z pewnością znajdzie ona grono czytelników (liczne publikacje poetki świadczą o popularności jej utworów), lecz zapewne równie wielu osobom – w tym autorce niniejszej recenzji – nie przypadnie do gustu, niczym nie przyciągnie, nie zatrzyma na dłużej.
Jedenasty tom wierszy Teresy Tomsi, „Kamyki. Elegie i krótkie żale”, obejmuje blisko sto utworów o przeróżnej tematyce i stylistyce. Ich podmiot jest wrażliwy na otaczający go świat, patrzy uważnie i – co więcej – widzi jego zarówno pozytywne, jak i negatywne przejawy. Wzrok bohaterki lirycznej skupia swoją uwagę na pięknych, wręcz widokówkowych, krajobrazach nadmorskich („widać idealnie zaprogramowaną linię / horyzontu z białym żaglem”), ale też na niechlujnych elementach miejskiego krajobrazu („szary błękit / opadający mgłą na płaskie dachy / osiedlowych sklepów, kikuty wieżowców, / na uliczki z garbami przeciw samochodom / i kościół w budowie; / na trawnik pod figurą, gdzie psy / zostawiają odchody, / a ich właściciele odwracają głowę”), jest skłonny zarówno do zachwytu, jak i do krytyki oraz obrzydzenia.
Podmiot „Kamyków…” przypatruje się z wielką empatią ludziom, zwłaszcza starym i umierającym, których biografia zazębia się tragicznie z historią drugiej wojny światowej oraz z następującymi po niej przesiedleniami ludności („wyciągnął ku mnie rękę i zapytał: / przywiozła pani papiery z Tarnopola? / nie Tato to ja – podać Ci coś do picia... / Potrząsnął siwą głową nasłuchiwał / czy dotarli krewni na spotkanie – / nikt nie dzwonił nie nadeszły listy / na balkonie cicho przysiadł gołąb”). Spogląda z fascynacją na artystów, zarówno jeszcze żyjących, chociaż wiekowych („Kawa u Julii Hartwig z widokiem na błękit i podwórze – / zwyczajne opowieści o książkach i spotkaniach / jakby nic więcej miało się nie zdarzyć”), jak i na tych, którzy odeszli, na przykład na Charlesa Boudelaira („Jesteś tu ze mną, Cieniu. Stoimy / w wilgotnym powietrzu przed Aniołem Śmierci, / a ten, co leży przed nami, nie wpuszcza przez mur, / choć dotyka najmocniej, bo niewidzialnie”).
Bohaterka wierszy poznańskiej autorki zagląda również w oczy śmierci, Bogu, absolutowi, zadając im odwieczne pytania i nie mając odwagi samodzielnie na nie odpowiadać („może wtedy nasza podróż nie skończy się jutro, / będzie wciąż istnieć, dłużej od nas trwać”,, „A ja / do nikogo nie należę / chyba że do Ciebie / Wielka Tajemnico / ale czy Ty / upomnisz się o mnie”).
Liryka Teresy Tomsi, chociaż uprzywilejowuje wzrok jako narzędzie poznania, korzysta też sporadycznie z innych zmysłów. Pokazuje, że nadmorski krajobraz można nie tylko oglądać, ale też dotykać go językiem („wakacje są nie tylko dla ciekawskich / co sprawdzają językiem granice dobrego smaku / szukają zakorzenienia w ruchomych piaskach / próbują śliną ostrość trawy z wydm”), rękoma, czy innymi częściami ciała („Wydma ma dziś gładką skórę”). Język to dla niej twór, który odbiera się przede wszystkim poprzez słuch, w bezpośredniej rozmowie, a nie tylko poprzez wzrok, jak przy czytaniu wierszy czy innych wypowiedzi słownych („Tymi samymi słowami / kłamię i mówię prawdę – / moją prawdę twoje kłamstwo / twoją prawdę moje kłamstwo – / dałam się zamknąć / w słowie / jak w echu pukania”).
Mimo deklarowanej wrażliwości na język, wadą wierszy poznańskiej poetki jest właśnie brak indywidualnego sposobu wypowiadania się, brak wyrazistego projektu literackiego. Artyście, nawet wysokiej próby, rzadko zdarza się powiedzieć coś absolutnie nowego. Jednak, gdy komunikuje, zdawałoby się, ograne uczucia i spostrzeżenia w innowacyjny sposób, skłania tym samym czytelników do przemyślenia oraz przeżycia odwiecznych problemów raz jeszcze. Niestety, Teresie Tomsi się to nie udaje.
Tom „Kamyki. Elegie i krótkie żale” czasami traci siłę oddziaływania poprzez popadanie w banał, sentymentalizm i patos, zwłaszcza w utworach o charakterze epitafium, na przykład dla Zbigniewa Herberta („Dołączmy do tych / co w żałobie śpiewają pieśń. / Usiądźmy wraz z nimi / i wtórujmy / nie mówiąc nic. / Tak żegnajmy brata / który nas nie opuścił / Mistrza / przemawiającego w ciemnościach / nadzieję / która powróci”) czy dla Jana Pawła II („Rozkołysane miłością Serce nie umilkło! / Głosząc Dobrą Nowinę, niestrudzenie wędrowało / od człowieka – w naród, spośród ludzi – dla Boga. / Przekazuje wciąż łaskę błogosławieństwa; / trwa czujnie, gdy prowadzą strudzone ciało / w podziemia”). Autorce zdarza się też nadużywać epitetów („na nowo rozgrzeszać / z niedostatecznej nadziei / na pewne jutro / w tym świecie pogubionych prawd”) i metafor dopełniaczowych („koło nowych pragnień”, „fatamorgana słów”, „misterium poznania”, „okruszyna wszechświata”).
Książka Teresy Tomsi to obszerna kolekcja kamyków rzucanych to tu, to tam, w poszukiwaniu wzruszenia czy odwiecznych egzystencjalnych pytań. Z pewnością znajdzie ona grono czytelników (liczne publikacje poetki świadczą o popularności jej utworów), lecz zapewne równie wielu osobom – w tym autorce niniejszej recenzji – nie przypadnie do gustu, niczym nie przyciągnie, nie zatrzyma na dłużej.
Teresa Tomsia: „Kamyki. Elegie i krótkie żale”. Wydawnictwo Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu. Poznań 2011.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |