
BRUNNER WIECZOROWĄ PORĄ
A
A
A
Kloss. Hans Kloss. Jedna z najsłynniejszych postaci w polskiej popkulturze. Jego powrót na ekrany po 45 latach nieobecności wskazuje na to, że i na polskie kino głównego nurtu coraz mocniej zaczynają oddziaływać wzorce kina zachodniego. Zwiastunem tendencji była już nowa wersja „Och Karol”, powstała w efekcie mody na „remake’owanie” dawnych hitów, a jej pełną realizacją jest „Hans Kloss: Stawka większa niż śmierć” Patryka Vegi – kinowa kontynuacja serialu, który bez wahania można nazwać kultowym. Efekt daleki jest od doskonałości, niemniej opowieść o misji agenta J-23 ogląda się całkiem dobrze.
Nie tylko dla niektórych widzów, ale i (przede wszystkim) dla władz po 1989 roku Kloss był postacią kontrowersyjną ze względu na swoje polityczne sympatie. Szpiegował wszak dla Rosjan. Twórcy nowego filmu nie wchodzą jednak w polityczne dywagacje na temat zapatrywań polskiego agenta. I słusznie. Roztrząsanie tej kwestii nie miałoby sensu. Po pierwsze, fakt, że Kloss szpiegował dla radzieckiego wywiadu, wynikał z czasów, w jakich serial powstawał; zresztą motyw ten pozostawał zwykle na drugim planie, przez co o propagandowych treściach dzieła szybko się zapominało. Po drugie, na tego typu rozważania zwyczajnie nie ma w dziele Vegi miejsca. Film aspiruje do miana efektownego kina przygodowego, rozliczanie się z przeszłością mogłoby mu tylko zaszkodzić.
Intryga jest zogniskowana wokół zaginionego skarbu – Bursztynowej Komnaty. Akcja rozgrywa się w dwóch przedziałach czasowych. W pierwszym oglądamy zmagania młodego Hansa Klossa (Tomasz Kot), który wpada na trop Komnaty i stara się nie dopuścić do wywiezienia jej z Königsberga oraz do tego, by wpadła ona w ręce jego starego znajomego – Hermanna Brunnera (Piotr Adamczyk). W drugim oglądamy historię Klossa już po wojnie, kiedy sprawa Komnaty nieoczekiwanie ponownie wychodzi na światło dzienne. W dodatku okazuje się, że ukrywający się po wojnie Brunner ma ochotę na wyrównanie dawnych rachunków.
Pierwszą cechą, rzucającą się w oczy podczas oglądania „Hansa Klossa”, jest zmiana konwencji w stosunku do tych przyjętych w serialu. Tamten był raczej kameralny; jego twórcy, wprowadzając niewiele scen akcji, opierali się głównie na dialogach, prezentowane intrygi przypominały zaś partię pokera między asami wywiadów. „Hans Kloss” jest swego rodzaju próbą przysłowiowego pożenienia starego z nowym, o ile bowiem fragmenty filmu osadzone w latach siedemdziesiątych stylistycznie nawiązują do serialu, o tyle część rozgrywająca się w czasie wojny jest zrealizowana w konwencji filmu przygodowego. Najlepiej tę zmianę obrazuje scena, w której Kloss zasiada w działku przeciwlotniczym i dosłownie „kosi” goniących go niemieckich żołnierzy.
To, że film jest skrojony pod standardy współczesnego kina rozrywkowego, nie powinno nikogo dziwić. Wszak herosi muszą być dla publiczności zawsze aktualni, inaczej nie byliby bohaterami popkultury. Jednak przeniesienie Klossa na grunt współczesnego kina akcji nie poszło całkiem gładko. Przede wszystkim film jest bardzo nierówny pod względem technicznej realizacji. Scenografia i kostiumy bronią się, choć twórcy nie uniknęli częstego w polskich filmach historycznych wrażenia sterylności, jak gdyby wszystkie ubrania noszone przez bohaterów nie były znoszone, lecz wyjęte prosto spod igły. Prawdziwym problemem są za to słabej jakości efekty specjalne i pirotechniczne. W kilku scenach wyglądają one po prostu tandetnie, przez co akcja, miast budzić emocje, wywołuje uśmiech politowania. Może to zrazić sporą część publiczności, trudno bowiem emocjonować się akcją, kiedy zamiast soczystej eksplozji widzimy na ekranie marną komputerową animację.
Całkiem niezły wydaje się za to scenariusz. Odpowiedzialni zań Przemysław Woś i Władysław Pasikowski czerpią pełnymi garściami z fabularnych schematów kina przygodowego i szpiegowskiego, ubarwiając je wieloma humorystycznymi akcentami, dzięki czemu całość nabiera pastiszowego charakteru. Mimo iż dialogi czasem kuleją (nie tak mocno jednak, jak sugerował to zwiastun), przysłowiowej tragedii nie ma.
Nie da się przy tym ukryć, że największą zaletą „Stawki większej niż śmierć” są aktorzy. Zarówno Tomasz Kot, jak i Piotr Adamczyk odnaleźli się w swoich rolach – ten drugi jest wręcz świetny. Szkoda, że twórcy nie dali mu do dyspozycji więcej czasu ekranowego. Złego słowa nie można też powiedzieć o Stanisławie Mikulskim i Emilu Karewiczu, którzy w epizodach z lat siedemdziesiątych powtarzają swoje role sprzed lat. Tutaj również odtwórca roli szwarccharakteru przyćmiewa swojego ekranowego partnera. Cóż, Brunner stary czy młody, zawsze ukradnie Klossowi show. Pewne rzeczy się nie zmieniają.
Niemiłym zaskoczeniem dla miłośników polskiej muzyki filmowej może się okazać, fakt, że w nowej „Stawce…” ani raz nie został wykorzystany motyw przewodni z czołówki serialu. Ten brak akustycznej spójności z serialem dziwi; wszak muzyczne nawiązania są zabiegiem często stosowanym w remake’ach lub kontynuacjach, stanowiąc niejednokrotnie wręcz element intrertekstualnej zabawy.
„Hans Kloss: Stawka większa niż śmierć” to zatem niezły film, który jednak byłby lepszy, gdyby nie słaba miejscami realizacja. W tego typu kinie efekty specjalne stanowią przecież ważny element, a zaniedbania na tym polu powodują, że do dzieła wkrada się sztuczność, a to z kolei pozbawia akcję dramatyzmu. Chociaż więc film broni się zgrabnym scenariuszem i solidną grą aktorów, trudno nie odnieść wrażenia, że potencjał nie został w pełni wykorzystany.
Nie tylko dla niektórych widzów, ale i (przede wszystkim) dla władz po 1989 roku Kloss był postacią kontrowersyjną ze względu na swoje polityczne sympatie. Szpiegował wszak dla Rosjan. Twórcy nowego filmu nie wchodzą jednak w polityczne dywagacje na temat zapatrywań polskiego agenta. I słusznie. Roztrząsanie tej kwestii nie miałoby sensu. Po pierwsze, fakt, że Kloss szpiegował dla radzieckiego wywiadu, wynikał z czasów, w jakich serial powstawał; zresztą motyw ten pozostawał zwykle na drugim planie, przez co o propagandowych treściach dzieła szybko się zapominało. Po drugie, na tego typu rozważania zwyczajnie nie ma w dziele Vegi miejsca. Film aspiruje do miana efektownego kina przygodowego, rozliczanie się z przeszłością mogłoby mu tylko zaszkodzić.
Intryga jest zogniskowana wokół zaginionego skarbu – Bursztynowej Komnaty. Akcja rozgrywa się w dwóch przedziałach czasowych. W pierwszym oglądamy zmagania młodego Hansa Klossa (Tomasz Kot), który wpada na trop Komnaty i stara się nie dopuścić do wywiezienia jej z Königsberga oraz do tego, by wpadła ona w ręce jego starego znajomego – Hermanna Brunnera (Piotr Adamczyk). W drugim oglądamy historię Klossa już po wojnie, kiedy sprawa Komnaty nieoczekiwanie ponownie wychodzi na światło dzienne. W dodatku okazuje się, że ukrywający się po wojnie Brunner ma ochotę na wyrównanie dawnych rachunków.
Pierwszą cechą, rzucającą się w oczy podczas oglądania „Hansa Klossa”, jest zmiana konwencji w stosunku do tych przyjętych w serialu. Tamten był raczej kameralny; jego twórcy, wprowadzając niewiele scen akcji, opierali się głównie na dialogach, prezentowane intrygi przypominały zaś partię pokera między asami wywiadów. „Hans Kloss” jest swego rodzaju próbą przysłowiowego pożenienia starego z nowym, o ile bowiem fragmenty filmu osadzone w latach siedemdziesiątych stylistycznie nawiązują do serialu, o tyle część rozgrywająca się w czasie wojny jest zrealizowana w konwencji filmu przygodowego. Najlepiej tę zmianę obrazuje scena, w której Kloss zasiada w działku przeciwlotniczym i dosłownie „kosi” goniących go niemieckich żołnierzy.
To, że film jest skrojony pod standardy współczesnego kina rozrywkowego, nie powinno nikogo dziwić. Wszak herosi muszą być dla publiczności zawsze aktualni, inaczej nie byliby bohaterami popkultury. Jednak przeniesienie Klossa na grunt współczesnego kina akcji nie poszło całkiem gładko. Przede wszystkim film jest bardzo nierówny pod względem technicznej realizacji. Scenografia i kostiumy bronią się, choć twórcy nie uniknęli częstego w polskich filmach historycznych wrażenia sterylności, jak gdyby wszystkie ubrania noszone przez bohaterów nie były znoszone, lecz wyjęte prosto spod igły. Prawdziwym problemem są za to słabej jakości efekty specjalne i pirotechniczne. W kilku scenach wyglądają one po prostu tandetnie, przez co akcja, miast budzić emocje, wywołuje uśmiech politowania. Może to zrazić sporą część publiczności, trudno bowiem emocjonować się akcją, kiedy zamiast soczystej eksplozji widzimy na ekranie marną komputerową animację.
Całkiem niezły wydaje się za to scenariusz. Odpowiedzialni zań Przemysław Woś i Władysław Pasikowski czerpią pełnymi garściami z fabularnych schematów kina przygodowego i szpiegowskiego, ubarwiając je wieloma humorystycznymi akcentami, dzięki czemu całość nabiera pastiszowego charakteru. Mimo iż dialogi czasem kuleją (nie tak mocno jednak, jak sugerował to zwiastun), przysłowiowej tragedii nie ma.
Nie da się przy tym ukryć, że największą zaletą „Stawki większej niż śmierć” są aktorzy. Zarówno Tomasz Kot, jak i Piotr Adamczyk odnaleźli się w swoich rolach – ten drugi jest wręcz świetny. Szkoda, że twórcy nie dali mu do dyspozycji więcej czasu ekranowego. Złego słowa nie można też powiedzieć o Stanisławie Mikulskim i Emilu Karewiczu, którzy w epizodach z lat siedemdziesiątych powtarzają swoje role sprzed lat. Tutaj również odtwórca roli szwarccharakteru przyćmiewa swojego ekranowego partnera. Cóż, Brunner stary czy młody, zawsze ukradnie Klossowi show. Pewne rzeczy się nie zmieniają.
Niemiłym zaskoczeniem dla miłośników polskiej muzyki filmowej może się okazać, fakt, że w nowej „Stawce…” ani raz nie został wykorzystany motyw przewodni z czołówki serialu. Ten brak akustycznej spójności z serialem dziwi; wszak muzyczne nawiązania są zabiegiem często stosowanym w remake’ach lub kontynuacjach, stanowiąc niejednokrotnie wręcz element intrertekstualnej zabawy.
„Hans Kloss: Stawka większa niż śmierć” to zatem niezły film, który jednak byłby lepszy, gdyby nie słaba miejscami realizacja. W tego typu kinie efekty specjalne stanowią przecież ważny element, a zaniedbania na tym polu powodują, że do dzieła wkrada się sztuczność, a to z kolei pozbawia akcję dramatyzmu. Chociaż więc film broni się zgrabnym scenariuszem i solidną grą aktorów, trudno nie odnieść wrażenia, że potencjał nie został w pełni wykorzystany.
„Hans Kloss: Stawka większa niż śmierć”. Reżyseria: Patryk Vega. Scenariusz: Władysław Pasikowski, Przemysław Woś. Obsada: Tomasz Kot, Piotr Adamczyk, Emil Karewicz, Stanisław Mikulski i in. Gatunek: film przygodowy / akcji / wojenny / sensacyjny. Produkcja: Polska 2012, 120 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |