ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 maja 9 (201) / 2012

Oskar Kalarus,

PODRÓŻ DO VALHALLI

A A A
Piętnastego czerwca 2012 roku, ponad dwa lata po swojej światowej premierze, do polskich kin wejdzie film „Valhalla Rising” Nicolasa Windinga Refna. Oficjalny tytuł – „Valhalla: Mroczny wojownik” – wypada od razu na wstępie uznać za nieporozumienie. W połączeniu z zapowiedzią, która składa się głównie ze scen wyjętych z pierwszych piętnastu minut dzieła, może on błędnie sugerować, że film reprezentuje nurt pełnego akcji kina przygodowego.

Przepiękne krajobrazy oraz znakomita charakteryzacja sprawiają, że „Valhalla Rising” wprost urzeka warstwą wizualną. Mimo to, dzięki oszczędnej grze aktorskiej (zwłaszcza Madsa Mikkelsena), udało się twórcom filmu zachować charakterystyczny, chłodny, nordycki klimat. Zdumiewające może się wydać, że również sekwencje walki, cechujące się na ogół dużym stopniem brutalności, sprawiają wrażenie stonowanych i przerażająco naturalnych. Nawet scena wyciągania wnętrzności z żywego jeszcze jeńca nie ma w sobie nic z delektowania się wizualną atrakcyjnością przemocy, charakterystycznego dla wielu filmów gore.

Fabułę „Valhalli” można streścić w jednym zdaniu: zmuszany do udziału w brutalnych pokazowych walkach niewolnik oswobadza się i płynie wraz z napotkanymi wikingami, wyznającymi wiarę w Chrystusa, do Ameryki. Akcji, wbrew pozorom, w filmie jest niewiele. Zawieść może się również każdy, kto spodziewa się po dziele Refna przykładu solidnego kina historycznego. Nordycki klimat jest jedynie kostiumem dla prezentowanej opowieści, a okoliczności towarzyszące podróży bohaterów stanowią niczym nieuzasadnioną fantazję reżysera (który, nawiasem mówiąc, wcale tego faktu nie ukrywa). Trzeba jednak oddać twórcom sprawiedliwość w kwestii dbałości o przedstawianie w filmie zwyczajów wikingów (widocznej na przykład w scenie umieszczenia głowy wodza klanu na palu).

Czy „Valhalla” jest zatem filmem, który, poza kilkoma historycznymi detalami, nie ma nic do zaoferowania? Wprost przeciwnie. Pozwolę sobie zaryzykować stwierdzenie, że film Refna może dać widzowi tyle przyjemności z odbioru, ile uwagi poświęci on jego interpretacji. Dzieło duńskiego reżysera jest przede wszystkim domagającym się aktywnej postawy odbiorcy filmem symbolicznym, o czym świadczy już to, że w podróży bohaterów najważniejszy jest sam fakt jej odbycia; większego znaczenia nie ma natomiast jej fizyczny cel, czyli Ameryka. Symboliczną wymowę dzieła sugeruje także otwierające je motto: „Na początku był / tylko człowiek i natura / ludzie przyszli dźwigając krzyże / i wypędzili pogaństwo / na sam skraj Ziemi”. Jest to więc film o przemianie, o odchodzeniu dawnego porządku i nastawaniu nowego; można wręcz stwierdzić, że jest to swoista, autorska wizja Ragnarök. Zdaje się jednak, że powiedzieć tylko tyle, to wciąż za mało. Wymowa „Valhalli” nie jest wcale tak jednoznaczna.

Wróćmy do pierwszych minut filmu. O głównym bohaterze nie wiemy nic poza tym, że nie ma jednego oka, jest trzymany w niewoli i zmuszany do walk. Nie poznajemy nawet jego imienia. W ciągu trwania całego filmu Jednooki nie odzywa się ani raz. Można oczywiście uznać te szczegóły za niewarte refleksji, proponuję jednak przyjrzeć się im dokładniej.

Już same walki, w których Jednooki musi brać udział, nastręczają interpretacyjnych problemów. Bez wątpienia wódz grupy, która aktualnie więzi bohatera, czerpie z nich korzyści. Czy jednak chodzi tylko o to? Obserwując poczynania Jednookiego podczas starć, trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to pewien sposób składania ofiary. Mimo stawianych zakładów, widzowie oglądają walkę jak widowisko, którego zakończenie znają od samego początku. Jeszcze bardziej do przemyśleń zmusza to, że bohater nie ma oka. Oczywiście, w opowieściach o wikingach nie brak wojowników z mniejszymi bądź większymi defektami ciała, tutaj jednak określenie „Jednooki” staje się imieniem bohatera – jedynym, pod jakim jest on znany innym postaciom. Nie zapominajmy przy tym, że słowo „Jednooki” było także jednym z imion naczelnego boga mitologii nordyckiej – Odyna. W odróżnieniu od imion nawiązujących do „funkcji” aktualnie pełnionych przez boga, należało ono do popularniejszych wskazań wprost na jego wygląd – Odyn poświęcił wszak oko w zamian za wiedzę.

Jednooki, bohater filmu Refna, co jakiś czas doświadcza wizji przyszłości. W pierwszej zostaje ukazany w chwili, gdy jest zanurzony po ramiona w wodzie. To jeden z ważniejszych momentów filmu: kąpiel Jednookiego urasta do rangi w pełni symbolicznej ablucji. W jej wyniku bohater rozpoczyna nowy rozdział życia – na dnie znajduje grot, dzięki któremu będzie mógł się (także fizycznie) wyswobodzić. Boskie atrybuty postaci są zaznaczane dużo częściej, choć nigdy wprost. Bardzo ciekawa na tym tle jest scena przeprawiania się przez ocean. Gdy wojownicy klęczą, zanosząc do Boga modlitwę: „Prosimy Cię, Panie, byś zesłał wiatr, który powiedzie nas na ścieżkę do Twej Ziemi, do Ziemi Świętej. Prosimy Cię, Panie, byś złączył swą dłoń z naszymi, by zaprowadzić nas do Twego Królestwa”, siedzący za nimi Jednooki przysłuchuje się ich błaganiom. Znamienne wydaje się już to, że wikingowie są chrześcijanami, a w modlitwie proszą o wiatr – zupełnie tak, jakby nie potrafili oderwać się od swego niedawnego pogaństwa. Wschodzące w tle słońce nadaje scenie jeszcze bardziej mistycznego charakteru.

Jedyną osobą, która łączy Jednookiego z innymi postaciami, jest chłopiec ocalały z rzezi klanu. Między bohaterami nawiązuje się zdumiewająca nić porozumienia. Dziecko postanawia w pełni zaufać byłemu więźniowi, ten zaś roztacza nad nim opiekę. W filmie pojawiają się sugestie, że chłopiec rozumie to, co milczący Jednooki chce mu przekazać. Czyżby więc milczenie boga było pozorne? Czy cały czas próbuje się on komunikować? Znamienne, że szaleniec, który pojawia się w piątym rozdziale filmu, oznajmia o niemym przecież Jednookim: „On mówi”.

Najważniejszy wydaje się jednak motyw zaufania. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Jednooki wymaga, aby mu bezgranicznie ufać i ochrania tylko tych, którzy tak robią. Zwątpienie oznacza śmierć, następującą tym szybciej, im bardziej zasadnicze jest odwrócenie się od Jednookiego. Podczas podróży przez ocean, gdy wędrowcy niemal umierają z pragnienia, milczący bohater zanurza w wodzie kubek. Kiedy jeden z wikingów – świadom konsekwencji przyjmowania słonej wody – pije z podanego naczynia, stwierdza, że woda jest słodka. Można odnieść wrażenie, że Jednooki przemienił wodę słoną w zdatną do picia. Mimo że z czasem motyw ten znajduje bardziej racjonalne wytłumaczenie, symboliczna wymowa sceny jest oczywista.

Tak samo nie można pominąć metafizycznego sensu podjętej przez bohaterów wędrówki. To, że dotarli do Ameryki, jest pewne; otwarte pozostaje jednak pytanie o to, czym w gruncie rzeczy jest dla nich Ameryka? Raczej nie upragnioną Ziemią Świętą – a przynajmniej nie tą, do której chcieli dotrzeć. Leżącemu „na krańcach Ziemi” kontynentowi bliżej do owego miejsca, gdzie wygnane zostało – wspomniane w motcie – pogaństwo. Jednooki próbuje zatem zaprowadzić podróżników do Valhalli, oni jednak za bardzo pragną dóbr ziemskich i zbyt są zapatrzeni w swojego nowego Boga. W Nowym Świecie widzą jedynie piekło.

Twórcy filmu nie dają łatwych odpowiedzi, snują jedynie kolejne nitki motywów, za którymi podąża widz. Nie sposób jednoznacznie określić statusu Jednookiego w kontekście „nowej religii”. Czy jest on posłańcem starego boga, który szuka ostatnich wyznawców i mści się na tych, którzy się od niego odwracają? Czy może, przeciwnie, uosabia on Boga chrześcijan, który karze nie tylko wyznawców starej wiary, ale także tych, którzy zbłądzili na nowo obranej ścieżce? Być może zmiana wiary nie ma w ogóle większego znaczenia? Interesującą sceną, skłaniającą do takiej interpretacji, jest ta obrazująca poświęcenie się bezimiennego bohatera, dzięki któremu chłopiec może bezpiecznie odpłynąć. Mimo jednak podobieństwa czynów Jednookiego do działań Odyna lub Chrystusa, kilkakrotnie, w wypowiedziach różnych postaci, podkreśla się, że przybył on z piekła.

„Valhalla Rising” zdecydowanie nie jest konwencjonalnym filmem przygodowym. Nie dostarcza łatwej rozrywki (chyba, że widzowi wystarczy podziwianie zachwycających krajobrazów, bo tych tu nie brakuje), wymaga od odbiorcy skupienia i przynajmniej próby podjęcia dialogu. Brak jednoznacznej interpretacji, być może paradoksalnie, stanowi siłę tego dzieła. Przez jednych będzie ono odbierane jako rozważania o religii, dla innych stanie się może wypowiedzią o naturze człowieczeństwa. Oczywiście znajdzie się również zapewne grono odbiorców, którzy stwierdzą, że film Refna jest nudny i pusty. Myślę jednak, że warto dać „Valhalli” szansę, zalicza się ona bowiem do najciekawszych skandynawskich obrazów ostatnich lat, które będziemy mogli zobaczyć w polskich kinach.
„Valhalla: Mroczny wojownik” („Valhalla Rising”). Reżyseria: Nicolas Winding Refn. Scenariusz: Nicolas Winding Refn, Roy Jacobsen. Obsada: Mads Mikkelsen, Maarten Steven, Gary Lewis, Jamie Sives i in. Gatunek: dramat. Produkcja: Dania / Wielka Brytania 2009, 90 min.