WSOBNOŚCI
A
A
A
- Teraz usłyszymy wiersze, dzieci, poezja współczesna jest realistyczna.
Odczytałem wiersze. Te z „Obrotów”. Nauczycielka
- Dzieci, jak widzimy, poezja współczesna nie jest realistyczna.” („Tajny dziennik”, s. 326)
Inny dziennik
Publikacja tajnego dziennika sugeruje odkrycie tajemnicy, wyjawienie czegoś, co z premedytacją było ukrywane, niedostępne, reglamentowane, tylko dla wtajemniczonych. Odtajnienie w tym wypadku wiąże się wypełnieniem testamentowych zapisów, wedle których dziennikowe zapiski Białoszewskiego miały być udostępnione dopiero po 2010 roku. Wszystko po to, by nie urazić tych, których dotyczą. „Aż mi się głupio zrobiło, że za dwadzieścia pięć lat może coś nieprzyjemnego o sobie przeczytać” (s. 79) – napisze autor o jednym ze znajomych. Zastanowić się jednak należy, co tak naprawdę odkrywa lektura tajnych zapisów.
Zapisy Białoszewskiego, choć gęste i wyczerpujące, nie przypominają typowego dziennika artysty, który zajmuje się nie tyle oglądem świata, co obrazem siebie na tle swojego świata. Pierwiastek egotyzmu czy egoizmu jest tutaj bardzo dobrze zakamuflowany. Na tyle, by czytelnik szukał i w napięciu czekał na kolejny zapis Ja Mirona. Autor „Pamiętnika z powstania warszawskiego” daleki jest od Gombrowiczowskiego dziennikowego Ja czy od zapisów Nałkowskiej. Choć ta ostatnia co rusz pojawia się w „Tajnym dzienniku”. Niebezpośrednio, bo przecież ze względów metrykalnych nie może być w nich obecna, ale pośrednio stale przywołuje ją obecność Hanny Kirchner. Przez biografkę na karty zeszytów Białoszewskiego przedostaje się autorka „Granicy”. W ten sposób Białoszewski wydaje się cały czas odwoływać do niechcianego kontrprzykładu, rewersu, dziennikowej formy, przed którą ucieka.
W jego zeszytach co rusz pojawia się także przymus tłumaczenia z pisania prozą, odejścia od poezji, co wiązać ma się z odejściem od skrótu i neologizmów, tak przynależnych twórczości Białoszewskiego przez jej proste szufladkowanie: „- Słowa »siuplet« w prozie by pan chyba nie użył? / - Nie. W poezji słowa więcej znaczą, jest ich mniej, jak pączki w luźnym maśle, ma się od nich większe wymagania. Więcej się w słowa ładuje. W prozie słów jest dużo, jakby było dużo wymyślnych dźwiękowo, obtaniłyby się nawzajem. W prozie słowa są w toku, ocierają się o siebie i ścierają” (s. 400) – pisze autor.
To jednak nie wystarczy. „Zacząłem pisać prozą, bo z biegiem lat człowiek nabiera doświadczeń i musi mieć formę do przekazania, a w wierszach tego nie upchnie, więc piszę prozą” (s. 466) – musi dopisać kilkadziesiąt stron dalej. To zresztą jeden z najciekawszych wątków opisywanego dziennika. Patronem tak pojętego autotematyzmu staje się postać Sandauera (sic!), który przez Białoszewskiego prezentowany jest jako postać fundatora, jako ten, który sprawił, że Białoszewski mógł poetycko zaistnieć, jako ten, który mu towarzyszył, był krytycznym akuszerem jego twórczości do momentu, kiedy autor „Szumów, zlepów, ciągów” zaczął pisać prozą. Wówczas rozczarowany Sandauer usunął się na bok.
Inna cyganeria, inne miasto
Dziennikowe zapisy Białoszewskiego ukazują także „inną” Warszawę. Dość specyficzną i nieznajomą. Nie ma w niej tłumów, ludzi spieszących do pracy, dzieci. Wydaje się, że znacznie częściej obserwujemy to miasto w nocy, wtedy, gdy poeta wybiera się na przejażdżkę nocnym autobusem, na spacer, nasłuchuje odgłosów bloku na Chamowie, albo spędza czas w wąskim gronie znajomych, w kolejnych mieszkaniach lub na spotkaniach autorskich i wernisażach. Bohaterowie dziennika wcześniej niejednokrotnie stawali się bohaterami prozy Białoszewskiego, tutaj jednak są bardziej odsłonięci, nawet jeśli kryją się za skrótami swoich imion lub pseudonimami czy przezwiskami, demaskują ich przypisy Tadeusza Sobolewskiego. Oko i ucho poety nie wychodzi poza wąską, w miarę stałą grupę znajomych. Nie interesuje go to, co na zewnątrz, o politykę zdaje się tylko ocierać. Nie uczestniczy w protestach i strajkach. Podpisuje tylko jeden list protestacyjny, który ginie jeszcze przed jego ujawnieniem. Ciągła wsobność i osobność na wszystkich płaszczyznach daje mu bezpieczeństwo i możliwość drukowania. Jego cyganeria żyje jakby obok, w mieście równoległym. Zetknięcia z rzeczywistością stają się źródłem psot, żartów, albo spięć na tematy kulturowe: „Szukałem się przez parę dni w Le. Oddzwonił do Jadwigi, pytał o mnie, a ona była nieco rozżalona, że on dzwonił raczej tylko w tej sprawie. Potem ja byłem u niego parę razy, nawet z biletami do kina. Potem on był u mnie i zostawił napis na »Szpilkach«, takim piśmie. Wreszcie poszedłem na plac Dąbrowskiego i zastałem Leszka. Pukałem po swojemu” (s. 445).
Gdyby potraktować „Tajny dziennik” jako zapis życia w stolicy przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku, okazałoby się, że to nie tylko archaiczny dla dzisiejszych czytelników świat bez komórek, mediów społecznościowych, internetu, dostępu do telefonu stacjonarnego, świat bez piątej czy też czwartej władzy, w którym można się mijać i szukać kilka dni bądź tygodni, zostawiając sobie notki na gazetach lub w specjalnych notesach przytwierdzonych do drzwi mieszkań, świat, w którym opracowuje się tajne szyfry-sposoby pukania do drzwi, to także świat odrealniony ówcześnie. Odrealniony poprzez wycięcie, skupienie się tylko na jednym jego wycinku. Dlatego właśnie, przy całej realności opisów poety, wydaje mi się, że nie można Warszawy Białoszewskiego traktować jako pars pro toto całej stolicy, a dalej – kraju. Miasto Białoszewskiego już dla czytelnika współczesnego autorowi „Mylnych wzruszeń” wydać może się obce, apolityczne, pozasystemowe. Dzisiejsza perspektywa jego obcość tylko podwoi. Przez przesunięcie w czasie i zmianę przestrzeni, ale też przez przesunięcie soczewki historycznej, z ogółu na szczegół, z pomijania kontekstów, z zawężania kosmosu codzienności do jednego układu planetarnego reprezentowanego przez autora „Chamowa” i jego znajomych badaczy, malarzy, artystów, których nie tyle nie imały się polityczno-ustrojowe przypadłości, co po prostu w relacji Białoszewskiego uwzględnione zostały w ilościach śladowych.
Inny człowiek
„Dawniej byłeś ostrzejszy, ostatnio mylisz się, zapominasz, opowiadasz kryminały” (s. 272) – przez telefon, bojąc się zrobić to twarzą w twarz, napomina poetę jeden ze znajomych. „Tajny dziennik” to czas po 1975 roku, kiedy Białoszewski przeprowadza się do mieszkania na Chamowie, w którym mieszka sam, bez Leszka Solińskiego. „Tajny dziennik” na ponad dziewięciuset stronach spaja cztery części „Dokładne treści”, „Nadawanie”, „Pogorszenie” (tzw. nowy dziennik, który był prowadzony od grudnia 1981 r.) oraz „Listy do Eumenid”, czyli prof. Marii Janion, Małgorzaty Barańskiej oraz Marii Żmigrodzkiej, pisane podczas pobytu w szpitalu w Aninie. Staje się zapisem ostatnich lat życia Białoszewskiego, toteż w naturalny sposób autor opisuje w nim, tak jak we wcześniej publikowanej prozie, swoje przygody ze sztuczną szczęką, czy też zamieszcza w nim obserwacje dotyczące zmian własnego ciała. „Odkąd zbrzydłem, zgrubłem, nienawidzę swoich odbić na ulicy. Unikam jak mogę” (s. 381) – napisze. Im dalej, tym takowych obserwacji pojawi się więcej: „Przeziębiłem pęcherz, trochę pobolewają nerki. Różne uczulenia, zatarcia, odcisk na nodze mimo luźnego buta. Posypuję się proszkami, łykam pastylki na dolegliwości, kleje się plastrami. (…) Wróciłem do domu rozsisusany co pół godziny” (s. 484.). Być może także wiek poety wpływa na to, iż w dzienniku nie ma tego, co sugerować może tytuł, tajnego życia, tego, o czym wszyscy wiedzą, choć nikt o tym nie mówił i nie pisał, nawiązań do życia uczuciowego i erotycznego autora dziennika. Dopiero w „Pogorszeniu” pojawia się cytowany we wszystkich omówieniach powyższej publikacji fragment-wyznanie: „Traktowałem swoje potrzeby homo jako przejściowe, że niby kiedyś znormalnieję. Mając 15 czy 16 lat zadałem sobie pytanie »kiedy?«. Niby zmienię się z dnia na dzień? Nie. Wobec tego trzeba przyjąć siebie takiego, jakim się jest” (s. 752). Najciekawsze pozostaje jednak to, co w przypisach. To dzięki nim czytelnik prześledzi historię Leszka Solińskiego zakończoną ślubem ze slawistą z Holandii.
Leszek Soliński, mimo tego, że fabuła dziennika rozpocznie się po rozstaniu Solińskiego i Białoszewskiego, staje się jednym z jego ważniejszych bohaterów. Długoletni związek obu, przez Sobolewskiego określany mianem przyjaźni, pod piórem Białoszewskiego zyskuje dodatkową konotację historyczno-kulturową. W zamierzony lub przypadkowy sposób Białoszewski opisy relacji z Solińskim zastępuje anegdotami dotyczącymi Konopnickiej oraz jej córek, w szczególności Zofii Mickiewiczowej, która miała mieć znaczny wpływ na rozwój kulturalny Solińskiego, wywodzącego się z chłopskiej rodziny w Żarnowcu. Nazwanie owych anegdot językiem ezopowym mogłoby być nadużyciem, z drugiej jednak strony potraktowanie ich jako czystej historycznej fascynacji pararodzinnymi opowieściami mogłoby je spłycić. Jest w nich coś pokrewnego tropieniu żydowskich korzeni Mickiewicza, z jednej strony fascynacja, z drugiej nauka, z trzeciej chęć powiedzenia prawdy wprost, bez ogródek, a także chęć odbrązowienia, strącenia z piedestału, poddania próbie tego, co nienaruszalne. Paralele między parami Białoszewski-Soliński i Konopnicka-Dulębianka nie kończą się tylko na zbieżnościach geograficznych, ale obejmują też podobny model przyjaźni/związku między literatem/autorką a malarzem/malarką, którzy jednocześnie tworząc, pozostają w cieniu partnera. Tutaj znowu mogłoby się pojawić odniesienie do techniki pisania – swoistego rewersu – dziennik jest rewersem twórczości Białoszewskiego; możemy to śledzić dzięki przypisom informującym nas, gdzie prezentowana sytuacja biograficzna została zapisana i opublikowana wcześniej. Rewersem formy „Tajnego dziennika” stają się z kolei przywoływane nie wprost, wspomniane wcześniej „Dzienniki” Nałkowskiej. Tak samo chciałbym widzieć motywy obejmujące historię Konopnickich, jako zamiennik opisów prywatności poety. Pisanie o sobie przez pryzmat innych.
Lektura „Tajnego dziennika” sprawia wiele trudności, ale też wiele historycznoliterackiej satysfakcji, nie tylko dla czytelników znających twórczość Białoszewskiego. Do prozy i poezji autora „Teatru Osobnego” nieustannie odsyła nas dobrze opracowany aparat przypisów, a sam tekst niepozbawiony jest dowcipu i ironii nie tylko tej sytuacyjnej, jak w przypadku słów dotyczących opisu okoliczności, w których Jadwiga Stańczakowa otrzymuje w prezencie, według niej, brzydki obraz od niewidomego znajomego – „Przecież to ślepy ślepej dawał. I między ślepymi intryga dobrego smaku naocznego” (s. 43) – podsumuje wówczas obserwator Białoszewski. Białoszewskie, którego trzeba czytać powoli, ponieważ jego „Tajny dziennik”, nawet w chwili odtajnienia nadal pozostaje tajemniczy, nie wprost.
Publikacja tajnego dziennika sugeruje odkrycie tajemnicy, wyjawienie czegoś, co z premedytacją było ukrywane, niedostępne, reglamentowane, tylko dla wtajemniczonych. Odtajnienie w tym wypadku wiąże się wypełnieniem testamentowych zapisów, wedle których dziennikowe zapiski Białoszewskiego miały być udostępnione dopiero po 2010 roku. Wszystko po to, by nie urazić tych, których dotyczą. „Aż mi się głupio zrobiło, że za dwadzieścia pięć lat może coś nieprzyjemnego o sobie przeczytać” (s. 79) – napisze autor o jednym ze znajomych. Zastanowić się jednak należy, co tak naprawdę odkrywa lektura tajnych zapisów.
Zapisy Białoszewskiego, choć gęste i wyczerpujące, nie przypominają typowego dziennika artysty, który zajmuje się nie tyle oglądem świata, co obrazem siebie na tle swojego świata. Pierwiastek egotyzmu czy egoizmu jest tutaj bardzo dobrze zakamuflowany. Na tyle, by czytelnik szukał i w napięciu czekał na kolejny zapis Ja Mirona. Autor „Pamiętnika z powstania warszawskiego” daleki jest od Gombrowiczowskiego dziennikowego Ja czy od zapisów Nałkowskiej. Choć ta ostatnia co rusz pojawia się w „Tajnym dzienniku”. Niebezpośrednio, bo przecież ze względów metrykalnych nie może być w nich obecna, ale pośrednio stale przywołuje ją obecność Hanny Kirchner. Przez biografkę na karty zeszytów Białoszewskiego przedostaje się autorka „Granicy”. W ten sposób Białoszewski wydaje się cały czas odwoływać do niechcianego kontrprzykładu, rewersu, dziennikowej formy, przed którą ucieka.
W jego zeszytach co rusz pojawia się także przymus tłumaczenia z pisania prozą, odejścia od poezji, co wiązać ma się z odejściem od skrótu i neologizmów, tak przynależnych twórczości Białoszewskiego przez jej proste szufladkowanie: „- Słowa »siuplet« w prozie by pan chyba nie użył? / - Nie. W poezji słowa więcej znaczą, jest ich mniej, jak pączki w luźnym maśle, ma się od nich większe wymagania. Więcej się w słowa ładuje. W prozie słów jest dużo, jakby było dużo wymyślnych dźwiękowo, obtaniłyby się nawzajem. W prozie słowa są w toku, ocierają się o siebie i ścierają” (s. 400) – pisze autor.
To jednak nie wystarczy. „Zacząłem pisać prozą, bo z biegiem lat człowiek nabiera doświadczeń i musi mieć formę do przekazania, a w wierszach tego nie upchnie, więc piszę prozą” (s. 466) – musi dopisać kilkadziesiąt stron dalej. To zresztą jeden z najciekawszych wątków opisywanego dziennika. Patronem tak pojętego autotematyzmu staje się postać Sandauera (sic!), który przez Białoszewskiego prezentowany jest jako postać fundatora, jako ten, który sprawił, że Białoszewski mógł poetycko zaistnieć, jako ten, który mu towarzyszył, był krytycznym akuszerem jego twórczości do momentu, kiedy autor „Szumów, zlepów, ciągów” zaczął pisać prozą. Wówczas rozczarowany Sandauer usunął się na bok.
Inna cyganeria, inne miasto
Dziennikowe zapisy Białoszewskiego ukazują także „inną” Warszawę. Dość specyficzną i nieznajomą. Nie ma w niej tłumów, ludzi spieszących do pracy, dzieci. Wydaje się, że znacznie częściej obserwujemy to miasto w nocy, wtedy, gdy poeta wybiera się na przejażdżkę nocnym autobusem, na spacer, nasłuchuje odgłosów bloku na Chamowie, albo spędza czas w wąskim gronie znajomych, w kolejnych mieszkaniach lub na spotkaniach autorskich i wernisażach. Bohaterowie dziennika wcześniej niejednokrotnie stawali się bohaterami prozy Białoszewskiego, tutaj jednak są bardziej odsłonięci, nawet jeśli kryją się za skrótami swoich imion lub pseudonimami czy przezwiskami, demaskują ich przypisy Tadeusza Sobolewskiego. Oko i ucho poety nie wychodzi poza wąską, w miarę stałą grupę znajomych. Nie interesuje go to, co na zewnątrz, o politykę zdaje się tylko ocierać. Nie uczestniczy w protestach i strajkach. Podpisuje tylko jeden list protestacyjny, który ginie jeszcze przed jego ujawnieniem. Ciągła wsobność i osobność na wszystkich płaszczyznach daje mu bezpieczeństwo i możliwość drukowania. Jego cyganeria żyje jakby obok, w mieście równoległym. Zetknięcia z rzeczywistością stają się źródłem psot, żartów, albo spięć na tematy kulturowe: „Szukałem się przez parę dni w Le. Oddzwonił do Jadwigi, pytał o mnie, a ona była nieco rozżalona, że on dzwonił raczej tylko w tej sprawie. Potem ja byłem u niego parę razy, nawet z biletami do kina. Potem on był u mnie i zostawił napis na »Szpilkach«, takim piśmie. Wreszcie poszedłem na plac Dąbrowskiego i zastałem Leszka. Pukałem po swojemu” (s. 445).
Gdyby potraktować „Tajny dziennik” jako zapis życia w stolicy przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku, okazałoby się, że to nie tylko archaiczny dla dzisiejszych czytelników świat bez komórek, mediów społecznościowych, internetu, dostępu do telefonu stacjonarnego, świat bez piątej czy też czwartej władzy, w którym można się mijać i szukać kilka dni bądź tygodni, zostawiając sobie notki na gazetach lub w specjalnych notesach przytwierdzonych do drzwi mieszkań, świat, w którym opracowuje się tajne szyfry-sposoby pukania do drzwi, to także świat odrealniony ówcześnie. Odrealniony poprzez wycięcie, skupienie się tylko na jednym jego wycinku. Dlatego właśnie, przy całej realności opisów poety, wydaje mi się, że nie można Warszawy Białoszewskiego traktować jako pars pro toto całej stolicy, a dalej – kraju. Miasto Białoszewskiego już dla czytelnika współczesnego autorowi „Mylnych wzruszeń” wydać może się obce, apolityczne, pozasystemowe. Dzisiejsza perspektywa jego obcość tylko podwoi. Przez przesunięcie w czasie i zmianę przestrzeni, ale też przez przesunięcie soczewki historycznej, z ogółu na szczegół, z pomijania kontekstów, z zawężania kosmosu codzienności do jednego układu planetarnego reprezentowanego przez autora „Chamowa” i jego znajomych badaczy, malarzy, artystów, których nie tyle nie imały się polityczno-ustrojowe przypadłości, co po prostu w relacji Białoszewskiego uwzględnione zostały w ilościach śladowych.
Inny człowiek
„Dawniej byłeś ostrzejszy, ostatnio mylisz się, zapominasz, opowiadasz kryminały” (s. 272) – przez telefon, bojąc się zrobić to twarzą w twarz, napomina poetę jeden ze znajomych. „Tajny dziennik” to czas po 1975 roku, kiedy Białoszewski przeprowadza się do mieszkania na Chamowie, w którym mieszka sam, bez Leszka Solińskiego. „Tajny dziennik” na ponad dziewięciuset stronach spaja cztery części „Dokładne treści”, „Nadawanie”, „Pogorszenie” (tzw. nowy dziennik, który był prowadzony od grudnia 1981 r.) oraz „Listy do Eumenid”, czyli prof. Marii Janion, Małgorzaty Barańskiej oraz Marii Żmigrodzkiej, pisane podczas pobytu w szpitalu w Aninie. Staje się zapisem ostatnich lat życia Białoszewskiego, toteż w naturalny sposób autor opisuje w nim, tak jak we wcześniej publikowanej prozie, swoje przygody ze sztuczną szczęką, czy też zamieszcza w nim obserwacje dotyczące zmian własnego ciała. „Odkąd zbrzydłem, zgrubłem, nienawidzę swoich odbić na ulicy. Unikam jak mogę” (s. 381) – napisze. Im dalej, tym takowych obserwacji pojawi się więcej: „Przeziębiłem pęcherz, trochę pobolewają nerki. Różne uczulenia, zatarcia, odcisk na nodze mimo luźnego buta. Posypuję się proszkami, łykam pastylki na dolegliwości, kleje się plastrami. (…) Wróciłem do domu rozsisusany co pół godziny” (s. 484.). Być może także wiek poety wpływa na to, iż w dzienniku nie ma tego, co sugerować może tytuł, tajnego życia, tego, o czym wszyscy wiedzą, choć nikt o tym nie mówił i nie pisał, nawiązań do życia uczuciowego i erotycznego autora dziennika. Dopiero w „Pogorszeniu” pojawia się cytowany we wszystkich omówieniach powyższej publikacji fragment-wyznanie: „Traktowałem swoje potrzeby homo jako przejściowe, że niby kiedyś znormalnieję. Mając 15 czy 16 lat zadałem sobie pytanie »kiedy?«. Niby zmienię się z dnia na dzień? Nie. Wobec tego trzeba przyjąć siebie takiego, jakim się jest” (s. 752). Najciekawsze pozostaje jednak to, co w przypisach. To dzięki nim czytelnik prześledzi historię Leszka Solińskiego zakończoną ślubem ze slawistą z Holandii.
Leszek Soliński, mimo tego, że fabuła dziennika rozpocznie się po rozstaniu Solińskiego i Białoszewskiego, staje się jednym z jego ważniejszych bohaterów. Długoletni związek obu, przez Sobolewskiego określany mianem przyjaźni, pod piórem Białoszewskiego zyskuje dodatkową konotację historyczno-kulturową. W zamierzony lub przypadkowy sposób Białoszewski opisy relacji z Solińskim zastępuje anegdotami dotyczącymi Konopnickiej oraz jej córek, w szczególności Zofii Mickiewiczowej, która miała mieć znaczny wpływ na rozwój kulturalny Solińskiego, wywodzącego się z chłopskiej rodziny w Żarnowcu. Nazwanie owych anegdot językiem ezopowym mogłoby być nadużyciem, z drugiej jednak strony potraktowanie ich jako czystej historycznej fascynacji pararodzinnymi opowieściami mogłoby je spłycić. Jest w nich coś pokrewnego tropieniu żydowskich korzeni Mickiewicza, z jednej strony fascynacja, z drugiej nauka, z trzeciej chęć powiedzenia prawdy wprost, bez ogródek, a także chęć odbrązowienia, strącenia z piedestału, poddania próbie tego, co nienaruszalne. Paralele między parami Białoszewski-Soliński i Konopnicka-Dulębianka nie kończą się tylko na zbieżnościach geograficznych, ale obejmują też podobny model przyjaźni/związku między literatem/autorką a malarzem/malarką, którzy jednocześnie tworząc, pozostają w cieniu partnera. Tutaj znowu mogłoby się pojawić odniesienie do techniki pisania – swoistego rewersu – dziennik jest rewersem twórczości Białoszewskiego; możemy to śledzić dzięki przypisom informującym nas, gdzie prezentowana sytuacja biograficzna została zapisana i opublikowana wcześniej. Rewersem formy „Tajnego dziennika” stają się z kolei przywoływane nie wprost, wspomniane wcześniej „Dzienniki” Nałkowskiej. Tak samo chciałbym widzieć motywy obejmujące historię Konopnickich, jako zamiennik opisów prywatności poety. Pisanie o sobie przez pryzmat innych.
Lektura „Tajnego dziennika” sprawia wiele trudności, ale też wiele historycznoliterackiej satysfakcji, nie tylko dla czytelników znających twórczość Białoszewskiego. Do prozy i poezji autora „Teatru Osobnego” nieustannie odsyła nas dobrze opracowany aparat przypisów, a sam tekst niepozbawiony jest dowcipu i ironii nie tylko tej sytuacyjnej, jak w przypadku słów dotyczących opisu okoliczności, w których Jadwiga Stańczakowa otrzymuje w prezencie, według niej, brzydki obraz od niewidomego znajomego – „Przecież to ślepy ślepej dawał. I między ślepymi intryga dobrego smaku naocznego” (s. 43) – podsumuje wówczas obserwator Białoszewski. Białoszewskie, którego trzeba czytać powoli, ponieważ jego „Tajny dziennik”, nawet w chwili odtajnienia nadal pozostaje tajemniczy, nie wprost.
Miron Białoszewski: „Tajny dziennik”. Znak. Kraków 2012.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |