ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (203) / 2012

Michał Fundowicz,

NAUKA GŁĘBOKIEGO SŁUCHANIA

A A A
Margaret Leng Tan zastygła nad miniaturowym toy-piano, a publiczność wstrzymała oddech. Ruch uliczny z wyróżniającym się sygnałem pogotowia, stłumione odgłosy dochodzące z Placu Litewskiego, skrzypienie krzeseł, kroki na drewnianej podłodze oraz migawki aparatów fotograficznych – te i inne dźwięki złożyły się na lubelskie wykonanie 4’33”. Oto jedno z ćwiczeń uważnego słuchania zaproponowane uczestnikom sympozjum z okazji setnej rocznicy urodzin Johna Cage’a, które towarzyszyło organizowanemu po raz czwarty przez Ośrodek „Rozdroża” Festiwalowi Tradycji i Awangardy Muzycznej Kody.

Choć „Rozdroża” czuwały nad oboma wydarzeniami, nieco dziwił brak wyraźnego ich powiązania – wielu z uczestników festiwalu o sesjach dowiadywało się przez przypadek. A szkoda, gdyż merytoryczne uzupełnienie muzycznej uczty, której patronował solenizant Cage, było równie inspirującym punktem majowego tygodnia. Wśród prelegentów znaleźli się eksperci muzykologii, badacze interdyscyplinarni, jak również bezpośredni współpracownicy amerykańskiego kompozytora. Jeden z nich – Gordon Mumma, wygłosił nie tylko interesujący wykład, ale podczas kolejnych dni żywo komentował inne wystąpienia, opowiadając anegdoty z pierwszej ręki. Pianistka Margaret Leng Tan, współpracująca z Cagem od lat 80. do jego śmierci, choć nie przywykła do tego typu wystąpień, wygłosiła oryginalną w formie apologię kompozytora, odczytując jego prace poprzez pryzmat filozofii Zen.

Główny program Kodów odbywał się wieczorami w Filharmonii im. Henryka Wieniawskiego i Teatrze Muzycznym w tej samej lokacji – kompleksie na wpół ukończonego budynku Centrum Spotkania Kultur. Gmach znajdujący się w centrum, w pobliżu lubelskich uczelni, został postawiony w latach 70., jednak przez kolejne dekady budowy nie udało się sfinalizować. Miejsce interesujące – łączące nobliwą filharmonię po jednej stronie z industrialnym pustostanem po drugiej, wydawało się wymarzoną scenerią dla festiwalu skierowanego jednocześnie ku tradycji, jak i awangardzie.

Jak oni śpiewają?

Lublin to miasto rozśpiewane, kultywujące tradycję wspólnego muzykowania. Tu od lat odbywają się Mikołajki Folkowe oraz Najstarsze Pieśni Europy, stąd pochodzi między innymi Orkiestra Św. Mikołaja. Ważną rolę nadal pełni Ośrodek Gardzienice, eksplorujący antyczne źródła kultury, w tym muzyki. Fundacja „Muzyka Kresów”, z której wyrasta „Rozdroże”, zajmuje się badaniem archaicznej muzyki ludowej. Nie powinno dziwić zatem skierowanie Kodów ku formom etnicznym. Najpełniej w folk można było się zanurzyć w klubie festiwalowym po oficjalnej części koncertów, kiedy co wieczór w nieco przyciasnej przestrzeni Hadesu do tańca przygrywały kapele ludowe.

W programie głównym „tradycję” reprezentowały projekty przekraczające sztywne rozumienie tego terminu. Jednym z nich był zespół Gliniane Pieśni z repertuarem bazującym na archaicznych (i całkiem współczesnych) pieśniach różnych kultur. Używając imponującego zestawu instrumentów ulepionych samodzielnie z gliny, zagrali zróżnicowany set, raz zbliżając się do poetyki grupy Ossian (partia grana na misach), innym razem – minimalizmu spod znaku Terry’ego Rilley’a (utwór wykonany na wiszących cymbałach). Śpiew czterech wokalistek dodawał mocy i tak efektownej (czasem zbyt efekciarskiej) całości.

Występ Meredith Monk, gwiazdy festiwalu, również można postawić po stronie „tradycji”, jednak nie przynależnej do danego regionu, lecz zakorzenionej głęboko w ludzkiej naturze. Artystka sięga po pierwotne impulsy kierujące człowiekiem, poszukuje atawistycznych, pozajęzykowych funkcji głosu. Koncepcja kojarzy się być może z naiwnym New Age, jednak muzyka tego wieczoru obroniła się sama. Koncert skonstruowany został retrospektywnie – Monk początkowo solo, później w towarzystwie Vocal Ensamble, prezentowała wybrane punkty z pięćdziesięciu lat artystycznej aktywności, niejako katalogując techniki rozszerzonego śpiewu. Recital Monk pozostawił wrażenie obcowania ze sztuką prostą, szczerą i bezpretensjonalną.

Za kompletnie nietrafiony uważam występ nepalskiej mniszki Ani Choying Drolma. Anemicznie recytowane mantry do podkładu z taśmy, kojarzącego się z peruwiańską muzyką rodem z deptaków – to nie mogło się udać. Mało porywający, choć nie bez uroku, był koncert Mytha – czwórki ze Szwajcarii wyposażonej w tradycyjne rogi alpejskie. Mimo ograniczonych możliwości brzmieniowych aerofonów próbowali rozbujać salę grając jazzująco.

Przyszłość muzyki?

John Cage to postać kultowa, ale czy tak naprawdę znana? Preparowany fortepian oraz cisza – to dwa „wynalazki”, z którymi się go powszechnie utożsamia. Stosunkowo niewiele osób potrafiłoby zapewne wymienić choć kilka tytułów jego kompozycji. Ośrodek „Rozdroża” próbuje uzupełnić edukacyjną lukę organizując rozpisany na dwanaście miesięcy Rok Johna Cage’a. Kody to centralne wydarzenie przedsięwzięcia. Podczas festiwalu istniała sposobność poznania muzyki Cage’a we współczesnych interpretacjach, a także utworów zainspirowanych jego ideami.

Kompozycje na preparowany fortepian, głównie z lat 40., zaprezentowała Margaret Leng Tan, grając do filmów (m.in. „Anemic Cinema” Duschampa), partytur graficznych i prac plastycznych autorstwa Cage’a. Wybrane utwory ukazywały zainteresowania rytmem autora „Sonatas and Interludes”. Anegdota głosi, że Cage podczas pracy nad muzyką do pewnego spektaklu potrzebował uzyskać efekt orkiestry perkusyjnej, jednak dysponował wówczas jedynie fortepianem. Preparacja była sposobem na przemianę instrumentu – doraźne rozwiązanie okazało się ważne dla późniejszych idei. W wykonywanych brawurowo przez Leng Tan kompozycjach nie brakowało elementów melodyjnych, co mogło się spodobać słuchaczom zmęczonym trudami poprzednich dni. Występ urodzonej w Singapurze artystki, odbywający się na finał Kodów, był bowiem najprzystępniejszą prezentacją dorobku Cage’a.

Za najtrudniejszy percepcyjnie można uznać pierwszy z dwóch koncertów Theatre of Voices Paula Hilliera. Bazując na tekście „Odczytu o niczym” i kompilacji innych utworów, zespół przedstawił długi performance złożony z gestów, nakładających się głosów, śpiewów, recytacji. Ich drugi występ, choć niezwiązany z postacią solenizanta, pokazał bardziej komunikatywne oblicze wokalnej grupy. Paul Hillier wykonał niezwykły i ponadczasowy utwór z nurtu poezji konkretnej „Ursonate” Kurta Schwittersa, następnie z ansamblem dostarczył wzruszeń interpretacją „Pasji Dziewczynki z zapałkami” Davida Langa.

Na zamówienie festiwalu powstały dwie wersje „Williams Mix” – autorstwa Włocha Valerio Tricoliego oraz Austriaka Wernera Dafeldeckera. Cage pracował na taśmach, klejąc z mozołem drobne próbki dźwięku, mocując się z materią nowych mediów. Stworzył konceptualnie wyrafinowaną, kolażową kompozycję na osiem kanałów. Układ ten zachowali współcześni interpretatorzy – otaczające publiczność głośniki pluły muzyką konkretną zmieszaną z cyfrowym hałasem.

Za najciekawszy koncert tegorocznych Kodów uważam „Projekt 100! Credo – Przyszłość Muzyki” wychodzący luźno od tekstu Cage’a. Zespół dowodzony przez Marcina Dymitera w składzie: Ignaz Schick, DJ Lenar (gramofony), Jerzy Mazzoll (klarnety), Tomasz Chołoniewski (perkusja) oraz Jérôme Noetinger (magnetofon revox), przyjął pewne podstawowe strukturalne zasady, które miały być ramą dla improwizacji. Muzycy tworzyli duety w różnych konfiguracjach, a ich interakcje były często zaskakujące. Stworzony ad hoc elektroakustyczny skład wniósł wiele świeżości na deski Filharmonii.


Na zdjęciu: AMM

Kontrastem dla kipiącego inwencją setu Projektu 100! był program „Nie zadowalaj się prowizorką” legendy free improvisation AMM. Przy całym szacunku dla Eddiego Prevosta i Johna Tilbury’ego, ich improwizacje od lat powtarzają te same gesty i schematy. Tak było i tym razem. Pojawiły się znane elementy: „granie ciszą”, traktowanie zestawu perkusyjnego smyczkiem, operowanie wewnątrz fortepianu. Lubelski występ niczym mnie nie zaskoczył – niegdysiejsi rewolucjoniści stali się przewidywalni.

Koda

Na scenę, w światło reflektorów weszli uczestnicy warsztatów wokalnych Pauline Oliveros. Stojąc w ciszy, przerywanej rzadko okrzykami, próbowali opanować zdenerwowanie. Dla śmiałków bicie ich serca – słyszalne? a może bardziej odczuwalne? – musiało brzmieć w tym momencie niczym wyjątkowa muzyka.
Festiwal Tradycji i Awangardy Muzycznej Kody, 12-10.05.2012, Lublin.