
DOJRZEWAJĄCA CODZIENNOŚĆ
A
A
A
Dorastanie ma w sobie coś z jajka niespodzianki. Nigdy nie wiadomo, co kryje w środku. Bywa zauważalne, ale jednocześnie ulotne, lubi być słodkie i dobrze przyprawione, ale w ustach niespodziewanie przybiera smak goryczy, który każdy musi przełknąć sam. Gdy obraca się w dłoniach jajko niespodziankę, najpierw pod opuszkami palców odczuwa się gładką fakturę złotka, które zostaje powolnymi lub szybkimi ruchami zerwane z czekoladowej słodyczy. Potem następuje przyjemność smakowania, której nie poświęca się zbyt wiele czasu, bo istotne jest dobranie się do plastikowego pudełeczka, w którym ukryta jest zabawka. Mały drobiazg rozsypuje się w dłoniach – trzeba go najpierw złożyć. Dojrzewa on powoli w oczach, zmienia co chwilę swój kształt, by w końcu przyjąć ten ostateczny, „genetycznie” zaplanowany. Po wybuchu ekstatycznej przyjemności smakowania i formowania, po wszystkim zostaje potargane, pomarszczone złotko jajeczka, symbolizujące ostateczność – upływający czas, w którym dojrzewanie zawsze kończy się tak samo, czyli nieuchronną śmiercią.
Podobne skojarzenia budzi wystawa w krakowskiej Galerii Strefa A „Małe pranie ręczne”. Ekspozycja snuje subtelną narrację o dorastaniu i przemijaniu, w które wpleciona jest codzienność. Nie bez przyczyny inspiracją dla tego projektu stała się postać wybitnej filozofki Jolanty Brach-Czainy, ekspertki od egzystencjalnych rozważań na temat życia i prozaicznych czynności, takich jak tytułowe pranie ręczne czy przyjemne lizanie lodów, do których na co dzień nie przywiązuje się aż tak wielkiej wagi. Choć wystawa odżegnuje się od wszelkich feministycznych skojarzeń, trudno jest od nich uciec. „To przełożone na język artystyczny, twórczo przedstawione myśli i spostrzeżenia dotyczące spraw z pozoru zwyczajnych – czym jest dorosłość, cielesność, współżycie z innymi, dojrzewanie, dorastanie trwające przez całe życie. Dorastanie do różnych ról – matek, kobiet, uczennic, córek, wykładowczyń, żon, artystek” – czytamy w ulotce wystawy. Jak można zauważyć, koncepcja „Małego prania ręcznego”, chcąc nie chcąc, dotyka problemów poruszanych przez feminizm. Pomimo obecnej na ekspozycji ideologicznej sprzeczności, którą dostrzeże bystre oko widza, sama wystawa stanowi interesujący przegląd dzieł polskich artystek współpracujących z krakowską galerią.
„Małe pranie ręczne” otwiera instalacja Zuzanny Dembiec „Szatnia” (2012). Na ścianach galerii, na której znajdują się wieszaki, artystka zawiesiła na paskach papieru słowa: niepewność, powinności, kompromisy, bezsilność. Niewątpliwie są to określenia, które towarzyszą dojrzewaniu i ciągłym emocjonalnym metamorfozom. Artystka stara się je „odwieszać”, pozbywać się ich ze swojego umysłu, ponieważ niepotrzebnie rozpraszają jej uwagę. Dembiec próbuje wyjść z narzuconych, społecznych ról, które stanowią o dojrzałości, chcąc pozostać w stanie radosnej, wręcz dziecinnej nieświadomości, gdzie nie ma kulturowych ograniczeń i kłopotliwego udawania.
Tymczasem film Izabeli Chamczyk „About” (2012) ilustruje zmaganie się z własną cielesnością. Nieostra, prawie przezroczysta kobieca postać wije się jak wąż na czerwonej kanapie. Zrzuca przysłowiową skórę, ulegając szybkim transformacjom. „Węże zrzucają skórę, gdy staje się za ciasna. To konieczność związana z rozwojem. Nawet skóra pęka na głowie, przy nosie i wokół oczu, później wąż złuszcza ją, ściera, ściąga, wysuwa się i uwalnia. Pokryta łuskami skóra jest nie dość elastyczna, by pozwalała na wzrastanie” – pisze Jolanta Brach-Czaina (Brach-Czaina 2003: 123). Chamczyk tymczasem poszukuje własnej tożsamości, co chwilę zrzucając naskórek, którego tkliwość jest nieustannie narażona na destrukcyjny wpływ rzeczywistości, narzucającej konformistyczne postawy. Artystka szuka „siebie”. Nie chce wpadać w konwenanse, dlatego zdziera błony, które zakleszczają jej prawdziwe „ja”. Nie jest to na pewno delikatny, kosmetyczny peeling. To bolesne przeprawy z własną osobowością, zmagającą się z mitologiami dzieciństwa, narzucającymi idealistyczny wizerunek świata, który w bliższym kontakcie rozczarowuje.
O tym, że dorastanie jest genetycznie zaprogramowaną zmianą, nikogo specjalnie przekonywać nie trzeba. Codziennie obserwujemy własne ciało, nad którego fizjologią nie jesteśmy w stanie zapanować. Stojąc przed lustrem, w całej okazałości możemy dostrzec każdą nową zmarszczkę, przebarwienie, zadrapanie. Magdalena Hueckel w swojej pracy „Autoportret” (2008), składającej się z wideo i fotografii, stara się kadrować ulotne przygody ciała, próbując stworzyć jego anatomiczny, uniwersalny portret. Zbudowany jest on z różnych nastrojów i uczuć. Spoglądające na widza twarze przedstawione są w różnych konfiguracjach radości, smutku i przygnębienia. Hueckel pokazuje tym samym, że ludzka twarz to suma wszystkich doświadczeń, o których ciało nie zapomina. Pamięć bywa wybiórcza, lecz ciało rejestruje każdą najmniejszą zmianę. Tym samym artystce udaje się stworzyć odbitkę nieustannie pracującej fizjologii, którego największa energia spoczywa w niewidocznych gołym okiem wewnętrznych strukturach ciała.
Zupełnie zaskakującą pracą jest realizacja Moniki Drożyńskiej. Jest to powstała w 2008 roku instalacja dźwiękowa o wdzięcznym tytule „Pomnik”, która stanowi najmocniejszy i najbardziej wyrazisty punkt całej ekspozycji. Artystka, która zaplątała się w swoich własnych poszukiwaniach, próbuje wyrwać się z niemocy bezsilności, śmiejąc się do rozpuku. Jej rubaszny śmiech rozlega się w galerii co 10 minut, przerywając skupienie towarzyszące obserwacji obecnych na wystawie prac. Drożyńska wciela się mniej lub bardziej świadomie w rolę mitycznej bogini śmiechu i swawoli Baubo, która reagowała niczym nieskrępowaną radością w przykrych momentach, wymagających powagi. Nazywano ją „przemawiającą spomiędzy nóg”, gdyż zazwyczaj była przedstawiana bez głowy, patrzyła sutkami i mówiła waginą. Oczywiście śmiech artystki z waginalnymi skojarzeniami nie ma absolutnie nic wspólnego, jednakże Drożyńska pokazuje, że radość jest najlepszym lekarstwem na wszystkie bolączki przytłaczającej rzeczywistości. Czy zawsze należy być poważnym, kiedy mówi się o ciele, dojrzewaniu i śmierci? Artystka udowadnia, że nie. Wystarczy roześmiać się głośno, aż do rozpuku, nawet z samego siebie, aby codziennie przemijanie stało się bardziej znośne. Realizacja Drożyńskiej stanowi doskonałą przeciwwagę do utrzymanych w powadze i milczeniu prac, z których wyzierają smutek i rozczarowanie. Być może to przygnębienie jest wynikiem sporego zawodu – nie takiej niespodzianki spodziewały się artystki odpakowujące smakowite, czekoladowe jajeczko dojrzałości.
Wystawa w Strefie A to przysłowiowe pranie brudów własnej psychiki uwikłanej w mroczne aspekty dorastania, które są nieuniknione. Nie można sprostać wszystkim rolom narzuconym przez kulturę, to oczywiste. Jednakże nie można oprzeć się wrażeniu, że tematyka poruszana na ekspozycji wpisuje się doskonale w kultowe już stwierdzenie grupy Azorro, „wszystko już było”. Chciałoby się po obejrzeniu wystawy powtórzyć za Jolantą Brach-Czainą, że rytuał małego ręcznego prania definiuje możliwość nowego początku i odrodzenia, jednakże całość przypomina pospiesznie wrzucone do pralki ubrania, z których nie można sprać plam, arogancko wyrządzonych przez rzeczywistość. A może, zamiast się nimi przejmować, wystarczy roześmiać się przy dźwięku szalejącego bębna automatu. Przecież i tak wszystko wyjdzie w praniu.
LITERATURA:
Brach-Czaina J.: „Błony umysłu", Warszawa 2003.
Podobne skojarzenia budzi wystawa w krakowskiej Galerii Strefa A „Małe pranie ręczne”. Ekspozycja snuje subtelną narrację o dorastaniu i przemijaniu, w które wpleciona jest codzienność. Nie bez przyczyny inspiracją dla tego projektu stała się postać wybitnej filozofki Jolanty Brach-Czainy, ekspertki od egzystencjalnych rozważań na temat życia i prozaicznych czynności, takich jak tytułowe pranie ręczne czy przyjemne lizanie lodów, do których na co dzień nie przywiązuje się aż tak wielkiej wagi. Choć wystawa odżegnuje się od wszelkich feministycznych skojarzeń, trudno jest od nich uciec. „To przełożone na język artystyczny, twórczo przedstawione myśli i spostrzeżenia dotyczące spraw z pozoru zwyczajnych – czym jest dorosłość, cielesność, współżycie z innymi, dojrzewanie, dorastanie trwające przez całe życie. Dorastanie do różnych ról – matek, kobiet, uczennic, córek, wykładowczyń, żon, artystek” – czytamy w ulotce wystawy. Jak można zauważyć, koncepcja „Małego prania ręcznego”, chcąc nie chcąc, dotyka problemów poruszanych przez feminizm. Pomimo obecnej na ekspozycji ideologicznej sprzeczności, którą dostrzeże bystre oko widza, sama wystawa stanowi interesujący przegląd dzieł polskich artystek współpracujących z krakowską galerią.
„Małe pranie ręczne” otwiera instalacja Zuzanny Dembiec „Szatnia” (2012). Na ścianach galerii, na której znajdują się wieszaki, artystka zawiesiła na paskach papieru słowa: niepewność, powinności, kompromisy, bezsilność. Niewątpliwie są to określenia, które towarzyszą dojrzewaniu i ciągłym emocjonalnym metamorfozom. Artystka stara się je „odwieszać”, pozbywać się ich ze swojego umysłu, ponieważ niepotrzebnie rozpraszają jej uwagę. Dembiec próbuje wyjść z narzuconych, społecznych ról, które stanowią o dojrzałości, chcąc pozostać w stanie radosnej, wręcz dziecinnej nieświadomości, gdzie nie ma kulturowych ograniczeń i kłopotliwego udawania.
Tymczasem film Izabeli Chamczyk „About” (2012) ilustruje zmaganie się z własną cielesnością. Nieostra, prawie przezroczysta kobieca postać wije się jak wąż na czerwonej kanapie. Zrzuca przysłowiową skórę, ulegając szybkim transformacjom. „Węże zrzucają skórę, gdy staje się za ciasna. To konieczność związana z rozwojem. Nawet skóra pęka na głowie, przy nosie i wokół oczu, później wąż złuszcza ją, ściera, ściąga, wysuwa się i uwalnia. Pokryta łuskami skóra jest nie dość elastyczna, by pozwalała na wzrastanie” – pisze Jolanta Brach-Czaina (Brach-Czaina 2003: 123). Chamczyk tymczasem poszukuje własnej tożsamości, co chwilę zrzucając naskórek, którego tkliwość jest nieustannie narażona na destrukcyjny wpływ rzeczywistości, narzucającej konformistyczne postawy. Artystka szuka „siebie”. Nie chce wpadać w konwenanse, dlatego zdziera błony, które zakleszczają jej prawdziwe „ja”. Nie jest to na pewno delikatny, kosmetyczny peeling. To bolesne przeprawy z własną osobowością, zmagającą się z mitologiami dzieciństwa, narzucającymi idealistyczny wizerunek świata, który w bliższym kontakcie rozczarowuje.
O tym, że dorastanie jest genetycznie zaprogramowaną zmianą, nikogo specjalnie przekonywać nie trzeba. Codziennie obserwujemy własne ciało, nad którego fizjologią nie jesteśmy w stanie zapanować. Stojąc przed lustrem, w całej okazałości możemy dostrzec każdą nową zmarszczkę, przebarwienie, zadrapanie. Magdalena Hueckel w swojej pracy „Autoportret” (2008), składającej się z wideo i fotografii, stara się kadrować ulotne przygody ciała, próbując stworzyć jego anatomiczny, uniwersalny portret. Zbudowany jest on z różnych nastrojów i uczuć. Spoglądające na widza twarze przedstawione są w różnych konfiguracjach radości, smutku i przygnębienia. Hueckel pokazuje tym samym, że ludzka twarz to suma wszystkich doświadczeń, o których ciało nie zapomina. Pamięć bywa wybiórcza, lecz ciało rejestruje każdą najmniejszą zmianę. Tym samym artystce udaje się stworzyć odbitkę nieustannie pracującej fizjologii, którego największa energia spoczywa w niewidocznych gołym okiem wewnętrznych strukturach ciała.
Zupełnie zaskakującą pracą jest realizacja Moniki Drożyńskiej. Jest to powstała w 2008 roku instalacja dźwiękowa o wdzięcznym tytule „Pomnik”, która stanowi najmocniejszy i najbardziej wyrazisty punkt całej ekspozycji. Artystka, która zaplątała się w swoich własnych poszukiwaniach, próbuje wyrwać się z niemocy bezsilności, śmiejąc się do rozpuku. Jej rubaszny śmiech rozlega się w galerii co 10 minut, przerywając skupienie towarzyszące obserwacji obecnych na wystawie prac. Drożyńska wciela się mniej lub bardziej świadomie w rolę mitycznej bogini śmiechu i swawoli Baubo, która reagowała niczym nieskrępowaną radością w przykrych momentach, wymagających powagi. Nazywano ją „przemawiającą spomiędzy nóg”, gdyż zazwyczaj była przedstawiana bez głowy, patrzyła sutkami i mówiła waginą. Oczywiście śmiech artystki z waginalnymi skojarzeniami nie ma absolutnie nic wspólnego, jednakże Drożyńska pokazuje, że radość jest najlepszym lekarstwem na wszystkie bolączki przytłaczającej rzeczywistości. Czy zawsze należy być poważnym, kiedy mówi się o ciele, dojrzewaniu i śmierci? Artystka udowadnia, że nie. Wystarczy roześmiać się głośno, aż do rozpuku, nawet z samego siebie, aby codziennie przemijanie stało się bardziej znośne. Realizacja Drożyńskiej stanowi doskonałą przeciwwagę do utrzymanych w powadze i milczeniu prac, z których wyzierają smutek i rozczarowanie. Być może to przygnębienie jest wynikiem sporego zawodu – nie takiej niespodzianki spodziewały się artystki odpakowujące smakowite, czekoladowe jajeczko dojrzałości.
Wystawa w Strefie A to przysłowiowe pranie brudów własnej psychiki uwikłanej w mroczne aspekty dorastania, które są nieuniknione. Nie można sprostać wszystkim rolom narzuconym przez kulturę, to oczywiste. Jednakże nie można oprzeć się wrażeniu, że tematyka poruszana na ekspozycji wpisuje się doskonale w kultowe już stwierdzenie grupy Azorro, „wszystko już było”. Chciałoby się po obejrzeniu wystawy powtórzyć za Jolantą Brach-Czainą, że rytuał małego ręcznego prania definiuje możliwość nowego początku i odrodzenia, jednakże całość przypomina pospiesznie wrzucone do pralki ubrania, z których nie można sprać plam, arogancko wyrządzonych przez rzeczywistość. A może, zamiast się nimi przejmować, wystarczy roześmiać się przy dźwięku szalejącego bębna automatu. Przecież i tak wszystko wyjdzie w praniu.
LITERATURA:
Brach-Czaina J.: „Błony umysłu", Warszawa 2003.
„Małe pranie ręczne”. 22.06. – 15.07.2012, Galeria Strefa A, Kraków.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |