JESZCZE TROCHĘ O ŚMIERCI
A
A
A
Gdyby ktoś wprost zapytał mnie, o czym jest nowa powieść Tomasz Łubieńskiego, byłbym w kłopocie. Bynajmniej nie dlatego, że to jedna z tych wyszukanych pod względem formalnym historii, których nijak nie da się opowiedzieć. Chodzi raczej o banał, który – chcąc nie chcąc – musiałbym z siebie wykrztusić, aby uczynić zadość pytającemu. Bo i jak to brzmi: Tomasz Łubieński napisał powieść o śmierci? Wobec niezliczonej ilości zadrukowanych funeraliami stron, wobec fetyszyzowania Tanatosa przez modernizm, wobec przesyconych rozmyślaniami o śmierci seniliów uznanych klasyków fraza „Tomasz Łubieński napisał powieść o śmierci” brzmi jak surowy wyrok skazujący. Tyle w kwestii ogólników.
„Turnus” jest książką świadomie kameralną, wyciszoną, być może jedną z najbardziej osobistych w dorobku autora. W warstwie formalnej nawiązuje do teatralnych predylekcji Łubieńskiego – pierwszoosobowa narracja, prowadzona przez młodą kobietę imieniem Persi, przypomina mówiony na scenie monolog. To, z jednej strony, płynące nieprzerwanym strumieniem soliloquium, a z drugiej, próba odnalezienia słuchacza, wołanie o zrozumienie. Wypowiedzią rządzi logika mowy: a to coś się narratorce przypomni, to znów zabrnie ona w dygresję.
Kim jest Persi? Młodą Polką, która po ukończeniu studiów w białopodlaskiej filii Europejskiej Szkoły Turystyki została przewodniczką-rezydentką biura podróży, organizującego turnusy na Krecie. Frapujące jest pochodzenie jej imienia, które trzeba wywodzić bezpośrednio od mitologicznej władczyni podziemnego świata, Persefony. Pisarz wskazuje tym samym na symboliczny potencjał tej postaci – może to wabiąca swym urokiem, lekko banalna posłanka śmierci, która w dłoniach, zamiast kłosów, trzyma listę uczestników turnusu? Na pierwszy rzut oka Persi jest pozbawioną kompleksów dziewczyną, która bardzo chciała wyrwać się z przygnębiającej polskiej prowincji – nawet za cenę wyświadczenia „erotycznej przysługi” rektorowi. Patrząc na główną bohaterkę od tej strony, trudno nie zauważyć jej stereotypowości.
Podobnie przez pryzmat wytartych społecznych klisz ukazane jest życie w kraju, gdzie typowy życiorys młodej kobiety sprowadza się do patriarchalnego modelu: wyjść za mąż i urodzić dziecko. To plus patologia. Niewiele od stereotypu polskiego złodzieja-kombinatora odchodzi też Łubieński, kiedy – opisując pobyt Persi we Francji – wspomina historie mieszkających tam rodaków (w dużym skrócie: ich aktywność sprowadza się do uprawiania seksu, organizowania wyłudzeń i wakatowania). Można mieć za złe Łubieńskiemu tę szkicowość społecznych rozpoznań i niewychodzenie poza najbardziej powierzchowne skojarzenia, ale w ostatecznym bilansie nie w tym rzecz. „Turnus” nie ma ambicji publicystycznych, ciąży raczej w kierunku metafizyki.
Narratorka z właściwym sobie brakiem kompleksów stwierdza w pewnym momencie, że „lubi sobie pofilozofować”. A może po prostu pomyśleć o sprawach, które w szerokim planie ludzkiej egzystencji okazują się najistotniejsze. Ot, bez zobowiązań. Wychodzi jej różnie, ale kogóż mielibyśmy za to winić? Ujawnia się tu chytry pomysł Łubieńskiego, który nawet prawiąc banały w rodzaju lejtmotywu: „Wszyscy jesteśmy turystami na tej pięknej ziemi, a każde w swoim czasie, niech tak będzie”, zawsze jest zdystansowany i z pewną domieszką ironii może przysłuchiwać się temu, co mówi Persi.
Jej myśli krążą głównie wokół umierania. Być może w taki nastrój wprawia ją Kreta – żywy ślad historii, również tej XX-wiecznej, która na wyspie przemawia grobami hitlerowskich żołnierzy. To szczególne miejsce, przedstawione w sposób radykalnie odmienny od tego, co mają do zaoferowania biura podróży. Łubieński nie jest zainteresowany malowaniem pocztówki. W nieco onirycznych wizjach przedstawia Kretę jako wyspę śmierci, gdzie koegzystują mit i historia, określając czas miejscowy jako nieskończoność. Nie bez domieszki ironii narratorka stwierdza: „Tak w ogóle, mówiąc między nami, na tej wyspie nie ma co przejmować się śmiercią. Ludzie tutaj umierają od tysięcy lat. I nic się nie dzieje. We wszystkich porach roku, każdego dnia, o każdej godzinie, wiemy, wiemy”. To raj na wyciągnięcie ręki, uniwersum sprzyjające refleksji i medytacji, może też i trochę blaga, przekonująca, że czas da się zatrzymać.
Możliwe, że na refleksyjny nastrój Persi wpływa także dożywający swoich dni profesor, pasjonat historii, którego bohaterka poznaje podczas turnusu i który wkrótce staje się jej najważniejszym słuchaczem, rozmówcą i powiernikiem. W jednym z wywiadów autor przyznał się, że pomysł ten zaczerpnął z opowiadania „Profesor i syrena” Lampedusy. Oto intrygująca relacja młodości ze starością (poniekąd kolejna odsłona spotkań Erosa z Tanatosem), które schodzą się na najbardziej uniwersalnym gruncie ludzkiej śmiertelności.
„Turnus” to książka o życiowej niewygodzie, niemożności znalezienia swojego miejsca, zadomowienia się w bycie. Tomaszowi Łubieńskiemu zależy na przywróceniu śmierci do łask po to, by wzmóc apetyt na życie. Taką zasadą mogłoby kierować się biuro wycieczkowe, gdyby autor „Turnusu” je prowadził. Czy przekłada się to na dobrą literaturę? Wysokich walorów artystycznych „Turnusowi” odmówić nie można. Trudno tylko oprzeć się wrażeniu, że – biorąc pod uwagę rodzime życie literackie – propozycja Łubieńskiego pozostanie książką osobną, intymną, senilną, której lektura będzie raczej czynnością ekskluzywną.
„Turnus” jest książką świadomie kameralną, wyciszoną, być może jedną z najbardziej osobistych w dorobku autora. W warstwie formalnej nawiązuje do teatralnych predylekcji Łubieńskiego – pierwszoosobowa narracja, prowadzona przez młodą kobietę imieniem Persi, przypomina mówiony na scenie monolog. To, z jednej strony, płynące nieprzerwanym strumieniem soliloquium, a z drugiej, próba odnalezienia słuchacza, wołanie o zrozumienie. Wypowiedzią rządzi logika mowy: a to coś się narratorce przypomni, to znów zabrnie ona w dygresję.
Kim jest Persi? Młodą Polką, która po ukończeniu studiów w białopodlaskiej filii Europejskiej Szkoły Turystyki została przewodniczką-rezydentką biura podróży, organizującego turnusy na Krecie. Frapujące jest pochodzenie jej imienia, które trzeba wywodzić bezpośrednio od mitologicznej władczyni podziemnego świata, Persefony. Pisarz wskazuje tym samym na symboliczny potencjał tej postaci – może to wabiąca swym urokiem, lekko banalna posłanka śmierci, która w dłoniach, zamiast kłosów, trzyma listę uczestników turnusu? Na pierwszy rzut oka Persi jest pozbawioną kompleksów dziewczyną, która bardzo chciała wyrwać się z przygnębiającej polskiej prowincji – nawet za cenę wyświadczenia „erotycznej przysługi” rektorowi. Patrząc na główną bohaterkę od tej strony, trudno nie zauważyć jej stereotypowości.
Podobnie przez pryzmat wytartych społecznych klisz ukazane jest życie w kraju, gdzie typowy życiorys młodej kobiety sprowadza się do patriarchalnego modelu: wyjść za mąż i urodzić dziecko. To plus patologia. Niewiele od stereotypu polskiego złodzieja-kombinatora odchodzi też Łubieński, kiedy – opisując pobyt Persi we Francji – wspomina historie mieszkających tam rodaków (w dużym skrócie: ich aktywność sprowadza się do uprawiania seksu, organizowania wyłudzeń i wakatowania). Można mieć za złe Łubieńskiemu tę szkicowość społecznych rozpoznań i niewychodzenie poza najbardziej powierzchowne skojarzenia, ale w ostatecznym bilansie nie w tym rzecz. „Turnus” nie ma ambicji publicystycznych, ciąży raczej w kierunku metafizyki.
Narratorka z właściwym sobie brakiem kompleksów stwierdza w pewnym momencie, że „lubi sobie pofilozofować”. A może po prostu pomyśleć o sprawach, które w szerokim planie ludzkiej egzystencji okazują się najistotniejsze. Ot, bez zobowiązań. Wychodzi jej różnie, ale kogóż mielibyśmy za to winić? Ujawnia się tu chytry pomysł Łubieńskiego, który nawet prawiąc banały w rodzaju lejtmotywu: „Wszyscy jesteśmy turystami na tej pięknej ziemi, a każde w swoim czasie, niech tak będzie”, zawsze jest zdystansowany i z pewną domieszką ironii może przysłuchiwać się temu, co mówi Persi.
Jej myśli krążą głównie wokół umierania. Być może w taki nastrój wprawia ją Kreta – żywy ślad historii, również tej XX-wiecznej, która na wyspie przemawia grobami hitlerowskich żołnierzy. To szczególne miejsce, przedstawione w sposób radykalnie odmienny od tego, co mają do zaoferowania biura podróży. Łubieński nie jest zainteresowany malowaniem pocztówki. W nieco onirycznych wizjach przedstawia Kretę jako wyspę śmierci, gdzie koegzystują mit i historia, określając czas miejscowy jako nieskończoność. Nie bez domieszki ironii narratorka stwierdza: „Tak w ogóle, mówiąc między nami, na tej wyspie nie ma co przejmować się śmiercią. Ludzie tutaj umierają od tysięcy lat. I nic się nie dzieje. We wszystkich porach roku, każdego dnia, o każdej godzinie, wiemy, wiemy”. To raj na wyciągnięcie ręki, uniwersum sprzyjające refleksji i medytacji, może też i trochę blaga, przekonująca, że czas da się zatrzymać.
Możliwe, że na refleksyjny nastrój Persi wpływa także dożywający swoich dni profesor, pasjonat historii, którego bohaterka poznaje podczas turnusu i który wkrótce staje się jej najważniejszym słuchaczem, rozmówcą i powiernikiem. W jednym z wywiadów autor przyznał się, że pomysł ten zaczerpnął z opowiadania „Profesor i syrena” Lampedusy. Oto intrygująca relacja młodości ze starością (poniekąd kolejna odsłona spotkań Erosa z Tanatosem), które schodzą się na najbardziej uniwersalnym gruncie ludzkiej śmiertelności.
„Turnus” to książka o życiowej niewygodzie, niemożności znalezienia swojego miejsca, zadomowienia się w bycie. Tomaszowi Łubieńskiemu zależy na przywróceniu śmierci do łask po to, by wzmóc apetyt na życie. Taką zasadą mogłoby kierować się biuro wycieczkowe, gdyby autor „Turnusu” je prowadził. Czy przekłada się to na dobrą literaturę? Wysokich walorów artystycznych „Turnusowi” odmówić nie można. Trudno tylko oprzeć się wrażeniu, że – biorąc pod uwagę rodzime życie literackie – propozycja Łubieńskiego pozostanie książką osobną, intymną, senilną, której lektura będzie raczej czynnością ekskluzywną.
Tomasz Łubieński: „Turnus”. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2012.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |