MOJE ŻYCIE, MOJA PASJA
A
A
A
Maja Baczyńska: Muzyka. Jaki był Twój początek?
Paweł Pudło: Nieświadome słuchanie muzyki różnych gatunków, którymi raczyli mnie moi starsi bracia. Następnie rodzice wysłali mnie do szkoły muzycznej w Będzinie na perkusję. Jakimś cudem skończyłem tę szkołę, ale w międzyczasie paradoksalnie znienawidziłem muzykę orkiestrową. Po latach przypadkiem odkryłem ją sam i oszalałem na jej punkcie. Było to w czasie, gdy grałem w zespole metalowym na gitarze basowej.
M.B.: Urodziłeś się i wychowałeś na Śląsku – jak wspominasz ten czas? Czy już wtedy pisałeś muzykę?
P.P.: Może zabrzmi to dziwnie, ale niewiele pamiętam z tego okresu swojego życia, pamiętam natomiast to, że zajmowały mnie zupełnie inne rzeczy niż muzyka. Głównie rysowanie komiksów i grafik. Jednak już w szkole średniej kupiłem swoją pierwszą gitarę basową, założyłem zespół metalowy i chciałem grać jak Iron Maiden (śmiech). Zacząłem od razu rozpisywać muzykę na dwie gitary, bas i perkusję.
M.B.: Stosunkowo niedawno przeprowadziłeś się do Warszawy – jakie były Twoje pierwsze refleksje?
P.P.: Warszawa to miasto z wielką historią w tle. Działy się tutaj rzeczy, o których czytałem w książkach, jednak dopiero, gdy tutaj zamieszkałem, ta historia stała się strasznie namacalna, realna. To jest niesamowite. Ciągle poznaję to miasto.
M.B.: Czy ciężko jest się przebić kompozytorowi bez akademickiego wykształcenia? A może właśnie dzięki temu nie czujesz się więźniem tzw. „sztywnych”, akademickich ograniczeń?
P.P.: Wydaje mi się, że każdemu kompozytorowi ciężko jest się przebić. Akademickie wykształcenie może w tym pomóc, więc to jest dobre. Nie do końca wiem, czym są „sztywne”, akademickie ograniczenia, ale nie brzmi to za dobrze. Jeśli faktycznie takie coś jest, to mogę tylko współczuć kolegom i koleżankom kompozytorom, że ktoś / coś ich twórczo ogranicza.
M.B.: Co uważasz za swój największy dotychczasowy sukces? Z którego projektu jesteś szczególnie dumny?
P.P.: Z mojej filmowej opery fantasy „Violemi – The Slave of Delusion”. Jest to projekt, nad którym pracowałem trzy lata. Zajmowałem się przy nim nie tylko muzyką, ale uczestniczyłem we wszystkich aspektach twórczych i wykonawczych, łącznie z projektowaniem świata, postaci, miejsc, fragmentów architektury, ubiorów, biżuterii... długo by wymieniać. Tak, z tego projektu jestem niezwykle dumny, ponieważ powstał w całości na moje zamówienie. Są też inne sukcesy...
M.B.: Jak to się stało, że to właśnie Ty napisałeś utwór dla największej jak dotąd polskiej kampanii reklamowej na Targi Turystyczne ITB w Berlinie oraz na Mistrzostwa Europy 2012 w Piłce Nożnej?
P.P.: No właśnie, o tych projektach chciałem wspomnieć. W obu przypadkach było bardzo podobnie. Osoby odpowiedzialne za reżyserię i produkcję, które wcześniej usłyszały moją muzykę i jej jakość, skontaktowały się ze mną z propozycją współpracy. To były wspaniałe projekty i praca przy nich to wyróżnienie.
M.B.: Opowiedz coś więcej o tych utworach. Co stanowiło w pracy nad nimi największe wyzwanie?
P.P.: Utwór, który skomponowałem do berlińskiego „nowoczesnego baletu” (można tak określić tę formę) w reżyserii Tomka Bagińskiego i w choreografii Agustina Egurroli, składał się z czterech części. Zarówno w animacji stereoskopowej, w tańcu i muzyce mogliśmy znaleźć wyraźne nawiązania do czterech pór roku. Całość zaczyna się od lata, następnie przechodzimy poprzez jesień i zimę aż do wiosny. Każda z części posiada swój odrębny charakter muzyczny. Lato zdominowane jest przez pierwotne rytmy plemienne grane na rozbudowanej sekcji bębnów etnicznych (scenariusz zakładał również przegląd polskich tańców narodowych, ale w ostatecznej wersji został tylko oberek). W jesieni pojawiają się pierwsze przefiltrowania elektroniczne dźwięku, całość muzyki staje się coraz bardziej sztuczna, aż zanika i przechodzi do martwego okresu, czyli zimy (jeśli ktoś nie widział, to polecam zobaczyć animowane tło tego baletu, ponieważ jest rewelacyjne, bez problemu dostępne w Internecie - Platige Image po raz kolejny stworzyło magię). Po zimie przychodzi smyczkowe przedwiośnie i następnie nowoczesna i energetyczna wiosna z rozrywkowym beatem w tle. W utworze na Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej największym wyzwaniem było wymyślenie języka muzycznego, który łączyłby w sobie założenia muzyki symfonicznej/nowoczesnej/tanecznej/stadionowej. Podczas komponowania cały czas musiałem pamiętać o tym, że tancerze będą mieli do przebiegnięcia odległość połowy boiska, tak więc w głowie miałem pytanie, „ile oni biegną na setkę” (śmiech). Świadomość tego, że mojej kompozycji słuchały miliony ludzi, jest nie do opisania. Oba projekty były niesamowitym wyzwaniem.
M.B.: Czym się inspirujesz w swojej twórczości, czego poszukujesz?
P.P.: Inspirują mnie ciekawe tematy. Staram się, by moja twórczość była uniwersalna i poruszała ważne sprawy. W tym momencie piszę utwór dotyczący tragizmu wojny i skutkach, jakie wywołuje w człowieku.
M.B.: Patrząc na Twoją twórczość, ma się wrażenie, że szczególne zamiłowanie przejawiasz do utworów na duże orkiestrowo-chóralne składy, nie stroniące od inspiracji muzyką filmową. Czy rzeczywiście? To dość odważne podejście.
P.P.: Orkiestra i chór to mój ulubiony instrument. Paleta barw, które mam do wykorzystania, jest olbrzymia. Można po prostu malować i opowiadać dźwiękami, co faktycznie wpływa na to, że muzyka staje się dość obrazowa. Oglądam dużo filmów, jestem w pewnym sensie „filmoholikiem”, przez co znam dobrze prace kompozytorów filmowych. Nie jest to jednak jedyne źródło mojej wiedzy czy inspiracji.
M.B.: Jakie doświadczenie kompozytorskie okazało się dla Ciebie szczególnie ważne?
P.P.: Z całą pewnością „Violemi – The Slave of Delusion”. Podczas tego projektu nauczyłem się bardzo dużo. Nie mogę też pominąć innych projektów, jak choćby muzyki do filmu „Wiolonczelista” w reżyserii Marka Cichego, w którym skomponowałem muzykę na 28 wiolonczel. Na szczęście każdy nowy projekt niesie ze sobą nowe doświadczenia.
M.B.: W jaki sposób pracujesz nad swoimi utworami?
P.P.: Najpierw zastanawiam się nad tematem, co dokładnie chcę przekazać poprzez muzykę. Muszę być tego całkowicie pewien, ponieważ wiem, że w innym wypadku nic dobrego z tego nie będzie. Często komponuję z dala od klawiatury fortepianu. Na przykład ostatnio komponowałem w trakcie biegania, później pozostały mi szybkie notatki na partyturze i przenoszenie pomysłu do komputera.
M.B.: Do jakich odbiorców kierujesz swoją muzykę?
P.P.: Bardzo jestem zadowolony z tego, że mojej muzyki słuchają ludzie w różnym wieku, różnych profesji i z różnych zakątków świata. Wiem, że każdemu podoba się co innego. Jednym dość współczesna „Dead End Symphony” lub melancholijny „Wiolonczelista”, a jeszcze innym orkiestrowo-taneczny utwór napisany na Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej 2012 czy epicka filmowa opera fantasy „Violemi – The Slave of Delusion”.
M.B.: Jaką muzykę się dziś promuje, a jaką chcesz pisać i… jakiej sam słuchasz?
P.P.: Dziś promowana jest muzyka, którą łatwo się sprzedaje, na której prosto zarobić i której produkcja nie wymaga olbrzymich nakładów pracy i finansów (generalizując oczywiście). Kompozytorzy piszący na duże składy orkiestrowe mają często problem z tym, że wynajęcie orkiestry symfonicznej kosztuje olbrzymie pieniądze. To nie jest 3-7 muzyków, a 60-100 muzyków. Dodatkowo do tego potrzebne jest olbrzymie studio nagraniowe, całe przygotowanie sesji nagraniowej, świetny realizator itd. Przypomina to olbrzymią machinę produkcyjną, ale to właśnie lubię – wyzwania. Orkiestra to mój ulubiony „instrument” i na nią chcę komponować. Słucham bardzo różnej muzyki. Kompozytorowi nie wolno się zamykać na jeden gatunek muzyki czy też jedno określone instrumentarium. Ostatnio często powracam do zespołu Pink Floyd z płyty „Wish you were here”, Bjork z płyty „Homogenic” oraz zaczynam poznawać twórczość Krzysztofa Pendereckiego, którą powinienem poznać dawno temu, ale dotąd nie miałem takiej możliwości.
M.B.: Jakie dalsze plany na przyszłość, gdzie dążysz, dokąd zmierzasz?
P.P.: Coraz większe i ciekawsze projekty. Coś przy czym będę mógł się jeszcze bardziej rozwijać i doskonalić. Według mnie kompozytor, tak jak i każdy inny twórca, nie może odejść na emeryturę, tworzy do śmierci. Jest to ciągły progres.
M.B.: Co byś doradził młodym twórcom, którzy marzą o rozpoczęciu kariery kompozytorskiej?
P.P.: Zastanówcie się, czy jest to na pewno to, co chcecie robić, ponieważ jest to kawał ciężkiej pracy. Jeśli nie boicie się wyzwań i nieustannej krytyki (szczególnie w naszym kraju) i jesteście zdeterminowani, to wyznaczcie sobie wyraźny cel i do niego dążcie. Nie dajcie się zwieść nowinkom technicznym, oczywiście bardzo pomagają w pracy, ale myślenia twórczego nie zastąpią.
M.B.: Muzyka to…
P.P.: Moje życie, moja pasja, moja praca, mój sposób na wyrażenie siebie.
M.B.: A natchnienie to…
P.P.: Ciężko powiedzieć, chyba gdy coś, co mnie pcha do działania. Trudno określić, co to jest… czasem ludzie, czasem miejsca, czasem czyjeś słowo, czasem jakiś dźwięk.
M.B.: Dziękuję za rozmowę.
P.P.: Dziękuję.
Paweł Pudło: Nieświadome słuchanie muzyki różnych gatunków, którymi raczyli mnie moi starsi bracia. Następnie rodzice wysłali mnie do szkoły muzycznej w Będzinie na perkusję. Jakimś cudem skończyłem tę szkołę, ale w międzyczasie paradoksalnie znienawidziłem muzykę orkiestrową. Po latach przypadkiem odkryłem ją sam i oszalałem na jej punkcie. Było to w czasie, gdy grałem w zespole metalowym na gitarze basowej.
M.B.: Urodziłeś się i wychowałeś na Śląsku – jak wspominasz ten czas? Czy już wtedy pisałeś muzykę?
P.P.: Może zabrzmi to dziwnie, ale niewiele pamiętam z tego okresu swojego życia, pamiętam natomiast to, że zajmowały mnie zupełnie inne rzeczy niż muzyka. Głównie rysowanie komiksów i grafik. Jednak już w szkole średniej kupiłem swoją pierwszą gitarę basową, założyłem zespół metalowy i chciałem grać jak Iron Maiden (śmiech). Zacząłem od razu rozpisywać muzykę na dwie gitary, bas i perkusję.
M.B.: Stosunkowo niedawno przeprowadziłeś się do Warszawy – jakie były Twoje pierwsze refleksje?
P.P.: Warszawa to miasto z wielką historią w tle. Działy się tutaj rzeczy, o których czytałem w książkach, jednak dopiero, gdy tutaj zamieszkałem, ta historia stała się strasznie namacalna, realna. To jest niesamowite. Ciągle poznaję to miasto.
M.B.: Czy ciężko jest się przebić kompozytorowi bez akademickiego wykształcenia? A może właśnie dzięki temu nie czujesz się więźniem tzw. „sztywnych”, akademickich ograniczeń?
P.P.: Wydaje mi się, że każdemu kompozytorowi ciężko jest się przebić. Akademickie wykształcenie może w tym pomóc, więc to jest dobre. Nie do końca wiem, czym są „sztywne”, akademickie ograniczenia, ale nie brzmi to za dobrze. Jeśli faktycznie takie coś jest, to mogę tylko współczuć kolegom i koleżankom kompozytorom, że ktoś / coś ich twórczo ogranicza.
M.B.: Co uważasz za swój największy dotychczasowy sukces? Z którego projektu jesteś szczególnie dumny?
P.P.: Z mojej filmowej opery fantasy „Violemi – The Slave of Delusion”. Jest to projekt, nad którym pracowałem trzy lata. Zajmowałem się przy nim nie tylko muzyką, ale uczestniczyłem we wszystkich aspektach twórczych i wykonawczych, łącznie z projektowaniem świata, postaci, miejsc, fragmentów architektury, ubiorów, biżuterii... długo by wymieniać. Tak, z tego projektu jestem niezwykle dumny, ponieważ powstał w całości na moje zamówienie. Są też inne sukcesy...
M.B.: Jak to się stało, że to właśnie Ty napisałeś utwór dla największej jak dotąd polskiej kampanii reklamowej na Targi Turystyczne ITB w Berlinie oraz na Mistrzostwa Europy 2012 w Piłce Nożnej?
P.P.: No właśnie, o tych projektach chciałem wspomnieć. W obu przypadkach było bardzo podobnie. Osoby odpowiedzialne za reżyserię i produkcję, które wcześniej usłyszały moją muzykę i jej jakość, skontaktowały się ze mną z propozycją współpracy. To były wspaniałe projekty i praca przy nich to wyróżnienie.
M.B.: Opowiedz coś więcej o tych utworach. Co stanowiło w pracy nad nimi największe wyzwanie?
P.P.: Utwór, który skomponowałem do berlińskiego „nowoczesnego baletu” (można tak określić tę formę) w reżyserii Tomka Bagińskiego i w choreografii Agustina Egurroli, składał się z czterech części. Zarówno w animacji stereoskopowej, w tańcu i muzyce mogliśmy znaleźć wyraźne nawiązania do czterech pór roku. Całość zaczyna się od lata, następnie przechodzimy poprzez jesień i zimę aż do wiosny. Każda z części posiada swój odrębny charakter muzyczny. Lato zdominowane jest przez pierwotne rytmy plemienne grane na rozbudowanej sekcji bębnów etnicznych (scenariusz zakładał również przegląd polskich tańców narodowych, ale w ostatecznej wersji został tylko oberek). W jesieni pojawiają się pierwsze przefiltrowania elektroniczne dźwięku, całość muzyki staje się coraz bardziej sztuczna, aż zanika i przechodzi do martwego okresu, czyli zimy (jeśli ktoś nie widział, to polecam zobaczyć animowane tło tego baletu, ponieważ jest rewelacyjne, bez problemu dostępne w Internecie - Platige Image po raz kolejny stworzyło magię). Po zimie przychodzi smyczkowe przedwiośnie i następnie nowoczesna i energetyczna wiosna z rozrywkowym beatem w tle. W utworze na Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej największym wyzwaniem było wymyślenie języka muzycznego, który łączyłby w sobie założenia muzyki symfonicznej/nowoczesnej/tanecznej/stadionowej. Podczas komponowania cały czas musiałem pamiętać o tym, że tancerze będą mieli do przebiegnięcia odległość połowy boiska, tak więc w głowie miałem pytanie, „ile oni biegną na setkę” (śmiech). Świadomość tego, że mojej kompozycji słuchały miliony ludzi, jest nie do opisania. Oba projekty były niesamowitym wyzwaniem.
M.B.: Czym się inspirujesz w swojej twórczości, czego poszukujesz?
P.P.: Inspirują mnie ciekawe tematy. Staram się, by moja twórczość była uniwersalna i poruszała ważne sprawy. W tym momencie piszę utwór dotyczący tragizmu wojny i skutkach, jakie wywołuje w człowieku.
M.B.: Patrząc na Twoją twórczość, ma się wrażenie, że szczególne zamiłowanie przejawiasz do utworów na duże orkiestrowo-chóralne składy, nie stroniące od inspiracji muzyką filmową. Czy rzeczywiście? To dość odważne podejście.
P.P.: Orkiestra i chór to mój ulubiony instrument. Paleta barw, które mam do wykorzystania, jest olbrzymia. Można po prostu malować i opowiadać dźwiękami, co faktycznie wpływa na to, że muzyka staje się dość obrazowa. Oglądam dużo filmów, jestem w pewnym sensie „filmoholikiem”, przez co znam dobrze prace kompozytorów filmowych. Nie jest to jednak jedyne źródło mojej wiedzy czy inspiracji.
M.B.: Jakie doświadczenie kompozytorskie okazało się dla Ciebie szczególnie ważne?
P.P.: Z całą pewnością „Violemi – The Slave of Delusion”. Podczas tego projektu nauczyłem się bardzo dużo. Nie mogę też pominąć innych projektów, jak choćby muzyki do filmu „Wiolonczelista” w reżyserii Marka Cichego, w którym skomponowałem muzykę na 28 wiolonczel. Na szczęście każdy nowy projekt niesie ze sobą nowe doświadczenia.
M.B.: W jaki sposób pracujesz nad swoimi utworami?
P.P.: Najpierw zastanawiam się nad tematem, co dokładnie chcę przekazać poprzez muzykę. Muszę być tego całkowicie pewien, ponieważ wiem, że w innym wypadku nic dobrego z tego nie będzie. Często komponuję z dala od klawiatury fortepianu. Na przykład ostatnio komponowałem w trakcie biegania, później pozostały mi szybkie notatki na partyturze i przenoszenie pomysłu do komputera.
M.B.: Do jakich odbiorców kierujesz swoją muzykę?
P.P.: Bardzo jestem zadowolony z tego, że mojej muzyki słuchają ludzie w różnym wieku, różnych profesji i z różnych zakątków świata. Wiem, że każdemu podoba się co innego. Jednym dość współczesna „Dead End Symphony” lub melancholijny „Wiolonczelista”, a jeszcze innym orkiestrowo-taneczny utwór napisany na Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej 2012 czy epicka filmowa opera fantasy „Violemi – The Slave of Delusion”.
M.B.: Jaką muzykę się dziś promuje, a jaką chcesz pisać i… jakiej sam słuchasz?
P.P.: Dziś promowana jest muzyka, którą łatwo się sprzedaje, na której prosto zarobić i której produkcja nie wymaga olbrzymich nakładów pracy i finansów (generalizując oczywiście). Kompozytorzy piszący na duże składy orkiestrowe mają często problem z tym, że wynajęcie orkiestry symfonicznej kosztuje olbrzymie pieniądze. To nie jest 3-7 muzyków, a 60-100 muzyków. Dodatkowo do tego potrzebne jest olbrzymie studio nagraniowe, całe przygotowanie sesji nagraniowej, świetny realizator itd. Przypomina to olbrzymią machinę produkcyjną, ale to właśnie lubię – wyzwania. Orkiestra to mój ulubiony „instrument” i na nią chcę komponować. Słucham bardzo różnej muzyki. Kompozytorowi nie wolno się zamykać na jeden gatunek muzyki czy też jedno określone instrumentarium. Ostatnio często powracam do zespołu Pink Floyd z płyty „Wish you were here”, Bjork z płyty „Homogenic” oraz zaczynam poznawać twórczość Krzysztofa Pendereckiego, którą powinienem poznać dawno temu, ale dotąd nie miałem takiej możliwości.
M.B.: Jakie dalsze plany na przyszłość, gdzie dążysz, dokąd zmierzasz?
P.P.: Coraz większe i ciekawsze projekty. Coś przy czym będę mógł się jeszcze bardziej rozwijać i doskonalić. Według mnie kompozytor, tak jak i każdy inny twórca, nie może odejść na emeryturę, tworzy do śmierci. Jest to ciągły progres.
M.B.: Co byś doradził młodym twórcom, którzy marzą o rozpoczęciu kariery kompozytorskiej?
P.P.: Zastanówcie się, czy jest to na pewno to, co chcecie robić, ponieważ jest to kawał ciężkiej pracy. Jeśli nie boicie się wyzwań i nieustannej krytyki (szczególnie w naszym kraju) i jesteście zdeterminowani, to wyznaczcie sobie wyraźny cel i do niego dążcie. Nie dajcie się zwieść nowinkom technicznym, oczywiście bardzo pomagają w pracy, ale myślenia twórczego nie zastąpią.
M.B.: Muzyka to…
P.P.: Moje życie, moja pasja, moja praca, mój sposób na wyrażenie siebie.
M.B.: A natchnienie to…
P.P.: Ciężko powiedzieć, chyba gdy coś, co mnie pcha do działania. Trudno określić, co to jest… czasem ludzie, czasem miejsca, czasem czyjeś słowo, czasem jakiś dźwięk.
M.B.: Dziękuję za rozmowę.
P.P.: Dziękuję.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |