ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 stycznia 1 (217) / 2013

Weronika Górska,

WYPAŚĆ Z ROLI POD POCIĄG

A A A
Słynna powieść Lwa Tołstoja „Anna Karenina” zawdzięcza niegasnącą od półtorej wieku sławę wnikliwemu ukazaniu odwiecznego problemu małżeńskiej zdrady oraz podwójnej moralności dziewiętnastowiecznej arystokracji, która karci, lecz w gruncie rzeczy akceptuje romanse mężów, zaś bezwzględnie potępia namiętności żon, nawet wtedy, gdy stoi za nimi chęć zbudowania nowego, trwałego związku. Arcydzieło rosyjskiej literatury ekranizowano kilkadziesiąt razy, zarówno w ojczyźnie autora, jak i w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych, Niemczech, Francji, a nawet w Indiach oraz Brazylii. Joe Wright, decydując się na ponowne sięgnięcie po tołstojowską fabułę, dokonał nie tyle jej prostego przeniesienia na ekran, co interpretacji świata, w którym kobieta zostaje postawiona przed dramatycznym wyborem między miłością do ukochanego a miłością do syna i szacunkiem społecznym.

Dla angielskiego reżysera życie carskiego społeczeństwa jest tak silnie skonwencjonalizowane, że aż nieprawdziwe, co ilustruje odwołanie do toposu świata jako teatru. Bohaterowie „Anny Kareniny”, zwłaszcza w początkowych partiach filmu, często wygłaszają swoje kwestie na scenie pokrytej kartonowymi dekoracjami lub są ukazywani za kulisami, gdy przemykają między częściami skomplikowanej maszynerii obsługującej kurtynę czy system oświetlenia. Liczne sceny tańca, zrealizowane w musicalowej konwencji, przedstawiają bawiących się podczas balu dawnych Rosjan – zarówno skromnych urzędników, jak i zamożną socjetę – jako zmechanizowane marionetki, automatycznie przybierające wyuczone gesty i pozy.

W tym steatralizowanym świecie Anna (Keira Knightley) najpierw okazuje się znakomitą aktorką, wcielająca się w postać troskliwej żony, matki, siostry i szwagierki tym wiarygodniej, że bezwiednie i niemal bez wysiłku. Później zaś, gdy zakochuje się w atrakcyjnym hrabim Wrońskim (Aaron Taylor-Johnson), nagle wypada z roli i, mimo wysiłków, nie potrafi już do niej powrócić. W dodatku bohaterka nie rozumie, że powinna wstydliwie usunąć się ze sceny. Już po przeprowadzce do domu kochanka pojawia się zatem w teatralnej loży, narażając się na afronty ze strony dawnych przyjaciół i znajomych oraz budząc w nich znacznie silniejsze emocje aniżeli wystawiana właśnie sztuka. Karenina nie odnajduje się w roli kobiety upadłej, której odebrano prawo do kontaktów z synem oraz do udziału w życiu towarzyskim, nie potrafi też ograniczyć swojego świata do Wrońskiego, zwłaszcza że ten wcale nie musi wraz z nią zniknąć ze sceny rosyjskiej arystokracji. Z ponętnej damy spowitej w jedwabie i koronki bohaterka przekształca się w końcowych partiach filmu w zaniedbaną sekutnicę, snującą się po miłosnym gniazdku w pantalonach i groteskowej krynolinie. Dopiero spektakularna śmierć zmusza ją do ponownego przybrania kunsztownej charakteryzacji i zostaje przez nią należycie odegrana. Po usunięciu ciała z torów carska kolej znowu jeździ zgodnie z rozkładem, niczym zabawkowe pociągi synka Kareninów.

Obsadzenie w tytułowej roli Keiry Knightley okazało się znakomitym posunięciem. Aktorka, mająca za sobą główne role między innymi w „Dumie i uprzedzeniu” oraz w „Doktorze Żywago”, porusza się w staroświeckich sukniach z wdziękiem, zachowuje powściągliwie, panuje nad gestami i mimiką, ujawniając tłumiony temperament swojej bohaterki jedynie w niektórych uśmiechach i spojrzeniach wielkich oczu. Knightley po prostu potrafi grać damę grającą damę, tak jak potrafiły to czynić Vivien Leigh i Sophie Marceau.

Poza Anną, żaden z bohaterów filmu ani przez chwilę nie przestaje wcielać się w przypisaną mu, płaską i sprowadzającą się do kilku cech rolę. Dlatego też żaden z nich nie pozwala na utożsamienie, nie budzi sympatii, a co najwyżej litość, tak jak bezbarwna Dolly (Kelly MacDonald), której liczne potomstwo oraz jeszcze liczniejsze zdrady męża przedwcześnie odebrały urodę i życiową energię, czy jak głupiutka Kitty (Alicia Vikander), która najpierw zakochała się w niestałym uczuciowo Wrońskim, a odrzucona wmówiła sobie miłość do statecznego, pokracznego Lewina (Domhnall Gleeson). Sybarytyzm Obłońskiego (Matthew Macfadyen) okazuje się równie drażniący jak beztroska i zarozumialstwo hrabiego Wrońskiego czy sztywność i moralizatorstwo Karenina (Jude Law) oraz Lewina.

Postać Karenina, chociaż budzi wiele negatywnych uczuć, okazuje się najbardziej interesującą, najsprawniej działającą marionetką na scenie carskiej arystokracji. Bohater wydaje się wyprany z emocji i pragnień, posiada jedynie poczucie obowiązku, świadomość nakazów religii oraz konwenansów. Pod ich dyktando bohater pracuje w rosyjskim rządzie, płodzi syna, nakazuje żonie ukrywać miłość do kochanka przed światem, a gdy Anna nie potrafi tego uczynić, rozwodzi się i zabrania jej kontaktów z dzieckiem, kiedy zaś na łożu śmierci kobieta prosi o wybaczenie – wybacza. Nawet seks Kareninów jest sztywny, zrytualizowany i odbywa się w ściśle wyznaczonych porach – stanowi prawdziwy obowiązek małżeński. Kamera nie ukazuje samego stosunku, lecz groteskowe przygotowania do niego, gdy Anna w nocnej koszuli leży w łóżku, daleka od namiętności czy chociażby czułości, zaś jej mąż, nie przerywając opowieści o nowych projektach ustaw i carskich odznaczeniach, powoli wyjmuje z bogato inkrustowanej szkatułki prezerwatywę.

Konstrukcja teatralnego, odrealnionego świata rosyjskiej arystokracji, w którym jedynie namiętność Anny wydaje się prawdziwa, jak najbardziej zasługuje na uznanie. W przeciwieństwie do poprzednich ekranizacji powieści Tołstoja, film Joe Wrighta pokazuje szwy carskiej rzeczywistości i nie pozwala poczuć się widzowi tak, jakby „naprawdę” znalazł się w dziewiętnastowiecznym salonie, przez co tradycjonalistom może się jednak nie spodobać.
„Anna Karenina”. Reżyseria: Joe Wright. Scenariusz: Tom Stoppard. Obsada: Keira Knightley, Jude Law, Aaron Taylor-Johnson, Kelly MacDonald, Matthew Macfadyen, Domhnall Gleeson, Alicia Vikander i in. Gatunek: dramat. Wielka Brytania 2012, 130 min.