ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

sierpień 15-16 (63-64) / 2006

Dominik Sołowiej,

KINO NA USŁUGACH KOMIKSU

A A A
Moda na ekranizację popularnych komiksów zdominowała współczesne kino. Świadczą o tym kolejne części „Batmana”, „Spidermana”, „Punishera” czy „Supermana”, które zadziwiająco długo utrzymują się w czołówce najbardziej kasowych produkcji filmowych. Jednak twórcy z Hollywood chętnie sięgają po mniej znanych superbohaterów, licząc przede wszystkim na zainteresowanie wielbicieli komiksów, którzy zrobią wszystko, by swoje ulubione postacie obejrzeć na ekranach. Do nich, bez wątpienia, adresowane są filmy „Ultraviolet” i „V jak Vendetta”.

„Ultraviolet”, w reżyserii Kurta Wimmera (autora „Rekruta” i „Equilibrium”) to cyberpunkowa opowieść osadzona w dalekiej, stechnologizowanej przyszłości. W świecie rządzonym przez wszechwładną korporację urzędników społeczeństwo podzielone zostało na dwie grupy. Do jednej należą ludzie zdrowi, podporządkowani systemowi i biernie wykonujący jego polecenia, a drugą stanowią wykluczeni, zepchnięci na margines Hemofagowie – ludzi zarażeni śmiertelnym wirusem. Chora jest również Violet (Mila Jovovich) – kobieta należąca do tajnej organizacji zrzeszającej tych, którzy podjęli walkę ze „zdrową” częścią społeczeństwa. Obdarzona szybkością, wytrzymałością i nieprzeciętną inteligencją (plus najnowsza broń i elektroniczne wszczepy) Violet kradnie z rządowego laboratorium wirusa, który zniszczyć ma wszystkich Hemofagów.

Ten sam schemat, oparty na jednoznacznym przeciwstawieniu dobra i zła, znaleźć można w filmie Jamesa McTeigue'a „V jak Vendetta”. Głównym bohaterem filmu jest V – obleczony w maskę mężczyzna – produkt eksperymentów medycznych, dzięki którym angielscy nacjonaliści w 2020 roku objęli władzę nad krajem, a później, w imię porządku i sprawiedliwości, wymordowali lub zamknęli w obozach przedstawicieli opozycji. Zemsta V ma podwójne oblicze. Bohater mści się za swoją indywidualną krzywdę i jednocześnie walczy z tymi, którzy zniszczyli angielską demokrację. To nie przypadek, że swoją zdeformowaną twarz V ukrywa pod maską Guya Fawkesa – tego, który 5 listopada 1605 roku został przyłapany w tunelu pod Parlamentem z 36 beczkami prochu. On i jego towarzysze, w odpowiedzi na tyranię rządów Jakuba I, uknuli „spisek prochowy”, którego celem było wysadzenie parlamentu. Fawkesa i jego wspólników powieszono, rozwleczono końmi i poćwiartowano, a ich plan obalenia rządu nigdy się nie ziścił. 415 lat później V postanawia wprowadzić w życie idee, którymi kierował się Guy Fawkes.

„Z jednej strony V to altruista, który wierzy, że może wywołać wielką społeczną przemianę, a z drugiej żywi mordercze pragnienie zemsty wobec wszystkich, którzy go skrzywdzili.” – stwierdził James McTeigue, reżyser filmu. Ale nie tylko V jest ofiarą tyrańskich rządów Kanclerza, który stanął na czele nacjonalistycznej partii. Nieustannie inwiligowane, terroryzowane i manipulowane jest społeczeństwo angielskie, które za cenę (pozornego) bezpieczeństwa akceptuje działania garstki skorumpowanych polityków. Film McTeigue'a, podobnie jak „1984” George'a Orwella i „Fahrenheit 451” Raya Bradbury'ego, to antyutopijna opowieść o przyszłości, w której tylko nieliczni buntownicy podejmują walkę o wolność, demokrację i poszanowanie odmienności.

„Ultarviolet” i „V jak Vendetta” zbudowane zostały na prostych, charakterystycznych dla komiksów, zasadach. Jest podział na bohaterów złych i dobrych, podział wyrazisty, zaznaczony nie tylko bogactwem i przynależnością do określonej grupy społecznej, lecz także kolorem stroju i sposobem zachowania. A jest to niestety wyraźny i trudny do zaakceptowania błąd, szczególnie dla tych, którzy nie pasjonują się komiksem, a sięgając po film spodziewają się czegoś więcej, niż tylko dosłownej ekranizacji. Bohater „V jak Vendetta” jest romantycznym buntownikiem. W cyfrowym, odhumanizowanym świecie kolekcjonuje zakazane książki (między innymi Koran), obrazy i dzieła sztuki. Otacza się krwistoczerwonymi różami, ma długie kruczoczarne włosy i idealnie skrojony uniform (V to romantyczny Neo z „Matrixa”; skojarzenie o tyle uzasadnione jeśli pamiętamy, że producentami „Vendetty” są bracia Wachowscy – twórcy trylogii „Matrix”). Chociaż zabija jak doskonale zaprogramowana maszyna, potrafi być czuły i opiekuńczy; uwielbia tańczyć i słuchać muzyki poważnej. Podobnie Violet – wyszkolona w zabijaniu – potrafi pokochać kogoś, kto nosi w swojej krwi śmiertelnego wirusa, zdolnego zgładzić połowę światowej populacji. Ona także oddana jest sprawie i całkowicie poświęca się walce o ocalenie tych, którym przyszło żyć w okrutnym, skorumpowanym świecie.

Ta prostota właśnie wydaje się być źródłem sukcesu finansowego, jaki odnoszą produkcje oparte na komiksowych opowieściach (oczywiście „V jak Vendetta” i „Ultraviolet” zarobiły nieporównywalnie mniej niż „Batman”, „Superman” lub „Spiderman”). Podział na dobrych i złych, poetyka bieli i czerni plus efekty specjalne i kilkuminutowe sceny walki, a dodatkowo – szeroko zakrojone działania marketingowe skierowane do dzieci i młodzieży (kolorowe kubki, długopisy i breloczki) – taka jest recepta na sukces między innymi „Spidermana”, który w ciągu pierwszego weekendu, od chwili wejścia na ekrany, zarobił 150 milionów dolarów. Nieco inaczej sprawa przedstawia się z takimi produkcjami jak „V jak Vendetta" i „Ultraviolet”, którym nie towarzyszyła potężna kampania marketingowa. A stało się to z prostego powodu: ani Violet ani V nie są na tyle znanymi postaciami, by przyciągnąć do kina miliony widzów. I jest to zdecydowanie ambitniejsze kino niż te o latających nietoperzach i pająkach. Chociaż podobieństwa można by mnożyć w nieskończoność, „V jak Vendetta” i „Ultraviolet” są filmami dla nieco innej publiczności. „Ultarviolet” to wysokich lotów opowieść z nurtu cyberpunk, której nie powstydziłby się twórca tego gatunku William Gibson (autor „Johnny'ego Mnemonica”), a i wielbiciele psychodelicznej twórczości Philipa K. Dicka znajdą w filmie coś dla siebie. Równie ciężką pigułką do strawienia będzie dla wielbicieli komiksu film „V jak Vendetta”. „Można go oglądać jak dynamiczny film akcji – mówi producent Joel Silver – ale widz może także głębiej wniknąć w złożone zagadnienia i idee analizowane w filmie, związane z odpowiedzialnością jednostki za władzę powierzaną rządowi i środkami, po jakie można i należy sięgnąć, by położyć kres tyranii. Film stawia wiele fascynujących pytań, ale nie przynosi łatwych odpowiedzi.” W filmie McTeigue’a za dużo jest nawiązań do historii, a za mało widowiskowości rodem z „Matrixa”, by obraz ten spodobał się publiczności spragnionej prostych, schematycznych rozwiązań. Przecież V przez cały film nie pokazuje swojej zniszczonej przez eksperymenty twarzy (a publiczność lubi podglądać swoich bohaterów). Ginie także w ostatniej scenie filmu (a mógłby jak Neo zmartwychwstać od pocałunku kobiety). „V jak Vendetta” to nie tylko thriller science–fiction (chociaż już samo połączenie tych dwóch gatunków jest interesujące). To także film o polityce i o manipulacji, jakiej podlegamy ze strony rządów i uległych im mediów. Współczesny komiks, a szczególnie tworzony przez amerykańskich rysowników, rzadko odwołuje się do bliskiej nam rzeczywistości. Chociaż Spiderman żyje gdzieś we współczesnym nam Nowym Jorku, to woli zmagać się z mutantami i stworami z kosmosu niż ze skorumpowanymi politykami. Superman – chociaż obchodzi go los przeciętnego obywatela ( i chętnie zdejmuje z drzew przerażone kotki), ze swoimi umiejętnościami daleki jest od przeciętnego faceta. Natomiast V łączy w sobie cechy buntownika, wielbiciela muzyki, znawcy sztuki i tego, kto po wyżej uszu ma bezsensownych, ogłupiających informacji, sączących się z ekranu naszych telewizorów. Taki bohater może wzbudzać uznanie, ale daleko mu do amerykańskich herosów, którzy, aby dobrze się sprzedać, muszą założyć strój pająka, nietoperza lub latającego klowna.
„Ultraviolet”. Reżyseria i scenariusz: Kurt Wimmer. Obsada: Milla Jovovich, Cameron Bright, Nick Chinlund, William Fichtner, Sebastien Andrieu. Gatunek: science – fiction. USA 2006, 87 min. “V jak Vendetta” (V for Vendetta) Reżyseria: James McTeigue. Scenariusz: Andy Wachowski, Larry Wachowski. Zdjęcia: Adrian Biddle. Obsada: Natalie Portman, Hugo Weaving, Stephen Rea, John Hurt. Gatunek: thriller science – fiction. Niemcy, USA 2005, 132 min.