
OPOWIEŚĆ PI
A
A
A
Drugie spojrzenie
„Życie Pi” jest dziełem pozostawiającym widza z niejednym pytaniem. Odbiorcy mogą się zastanawiać, co jest w świecie przedstawionym filmu realne, a co stanowi jedynie wymysł Patela. Często, wczytując się w różnego typu dyskusje, można spotkać komentarze osób, które – dzięki zapoznaniu się z książką – roszczą sobie pretensje do wypowiadania się z pozycji besserwissera. Jest to do pewnego stopnia uzasadnione; nie ma przecież wątpliwości, że zapoznawszy się z książką i jej ekranizacją widz konstruuje w swej świadomości własną interpretację będącą przede wszystkim symbiozą obu utworów.
Trudno jednak zgodzić się z bezpośrednim implikowaniem wartości zawartych w książce dziełu filmowemu. Czy powinniśmy bezrefleksyjnie przyjmować, że wszystko, co przydarzyło się bohaterowi w powieści, przytrafiło mu się także w filmie, nawet jeżeli nie ma ku temu żadnych wskazówek w sjużecie? Film i utwór literacki, choć opowiadają tę samą historię, po prostu muszą posługiwać się odmiennymi językami przekazu. Ponadto, dla wymowy filmowej adaptacji intencje pisarza nie mają niemal żadnego znaczenia. Z tych powodów proponuję spojrzeć na „Życie Pi” przede wszystkim jak na utwór filmowy oraz – bez powoływania się na książkę – podjąć próbę odpowiedzi na pytanie: co tak właściwie oznacza opowiedziana historia?
Piscine – główny bohater filmu – wydaje się chłopcem inteligentnym, który posiada jednak cechę niemożliwą do zaakceptowania przez jego ojca: skłonność do absolutnej i bezrefleksyjnej wiary we wszystko, co usłyszy, ze szczególnym uwzględnieniem opowieści o bogach (niezależnie od religii). Nie można powiedzieć, że ojciec Piscine’a jest przeciwny religii (wyraźnie akceptuje fakt, że jego rodzina odmawia jedzenia mięsa), nie potrafi on jednak zrozumieć, dlaczego jego syn wierzy dosłownie we wszystko. Być może właśnie tego typu naiwną wiarę w opowieść powinniśmy postrzegać jako główny temat filmu.
Piscine opowiada po latach historię o tym, jak został jedynym ocalonym z katastrofy japońskiego statku. Oprócz niego, zatonięcie przeżyło zaledwie kilka zwierząt z przewożonego zoo. Towarzyszący Pi tygrys jest początkowo wrogo nastawiony do chłopaka, z czasem jednak zawiązuje się między nimi nić porozumienia, przeradzająca się w coś na kształt nieco niepewnej i nietypowej baśniowej przyjaźni. Wszystko to – co nieraz recenzenci wytykają filmowi jako wadę – utrzymane zostało w żywej, jaskrawej kolorystyce. I taka to opowieść, według słów Piscine’a, ma sprawić, że słuchacz(/widz) uwierzy w Boga. Tylko co to właściwie znaczy?
„Życie Pi” nie jest jedynie opowieścią o człowieku na łódce i jego niezwykłej przygodzie z dzikim tygrysem; jest także opowieścią o opowiadaniu, o roli słowa i snutej narracji. W ostatnich minutach filmu słyszymy przecież historię całkiem odmienną od tej, którą właśnie obejrzeliśmy. Wynika z niej, że poza głównym bohaterem katastrofę przeżyli również jeden Japończyk, kucharz oraz matka Pi. W tym momencie widz zdaje sobie w pełni sprawę, że obejrzana opowieść jest jedynie ładnym obrazkiem, którym zostały zamalowane realne wydarzenia.
Metaforyczna wymowa przywoływanych zdarzeń jest często zaznaczana w trakcie trwania filmu, tyle tylko, że początkowo widz nie szuka głębszych znaczeń ze względu na przyjęcie takiej, a nie innej stylistyki jako wyniku konwencji filmu przygodowego. Jak to się stało, że z przedziału statku, w którym wszystkie drzwi są zamknięte, wypływa nagle zebra? Czy rzeczywiście jest to zwierzę, które jakimś cudem utorowało sobie drogę z dolnego pokładu, czy może raczej pierwsza wskazówka co do rzeczywistej wymowy dalszej historii? Kucharz zostaje zastąpiony przez hienę – widz nie musi czekać na zakończenie historii, żeby zrozumieć dlaczego. Wystarczy, by zwrócił uwagę na najbardziej charakterystyczne cechy granej przez Gérarda Depardieu postaci: poczucie humoru, śmiech i drwinę, które w ogóle nie bawią pozostałych pasażerów. Nie bez powodu bohater ten został alegorycznie ukazany jako zwierzę, które słynie przede wszystkim z wyjątkowego „śmiechu” i specyficznych zamiłowań (lub raczej braku zahamowań) kulinarnych.
Realność zostaje wyraźnie zakłócona, gdy zdajemy sobie sprawę, jak niewielką przestrzeń tygrys musiał spokojnie zajmować z hieną pod brezentem. Coraz bardziej baśniowa stylistyka i coraz mniej naturalne barwy osiągają apogeum w momencie dopłynięcia do mięsożernej wyspy, której kształt dziwnym „zbiegiem okoliczności” jest niemal identyczny z kształtem gór, które widzimy w scenie, gdy Piscine opowiada o swoim pierwszym spotkaniu z Chrystusem.
Można więc zarzucać filmowi nadmierną „bajkowość” ze względu na brak realizmu (termin „bajkowość” zdaje się poza tym pasować do dzieła Anga Lee w związku z metaforyką zwierząt). Niektórzy widzowie próbują zresztą bronić obrazu: nieraz spotkałem się na przykład ze zdaniem – mającym usprawiedliwić ciągłą czystość filmowej łodzi – że w książce było pokazane, iż Piscine ją czyścił. W filmie jednak łódź jest czysta, bo właśnie taka ma być. Cała opowieść Pi jest nienaturalna, czysta i urzekająca wizualnym pięknem, właśnie dlatego, że jest to tylko opowieść, ugrzecznione malowidło, które ma zakryć całkiem odmienne wydarzenia – dużo mroczniejszą historię o przetrwaniu, kanibalizmie i próbach pogodzenia się ze zwierzęcą stroną własnej natury.
Jedność tygrysa z Pi jest bardzo wymownie pokazana w scenie, kiedy wspólnie atakują oni hienę. Wyskoczenie tygrysa spod brezentu jest jedynie przedłużeniem działań samego Piscine’a, przysłonięcie postaci człowieka przez zwierzę wyraźnie pokazuje, że ludzka część natury właśnie w tym momencie została zdominowana. Od tej pory płótno będzie stanowiło symboliczną zasłonę, pod jaką Pi będzie ukrywał tę część siebie, której nie chce pokazać światu (bez wątpienia taką właśnie wymowę należałoby przypisać scenie, gdy Piscine zrywa płótno, by pokazać tygrysa Bogu), a pojedynki o łódkę będą symbolizować nieustanną wewnętrzną walkę.
Zgodnie z przedstawionym kontekstem, warto spojrzeć na kilkukrotnie podkreślany przez Patela motyw pożegnania. Bohater nie pamięta samego rozstania z kochaną przez siebie dziewczyną. Nie pożegnał się także z rodzicami przed ich śmiercią, bo pożegnanie jest czymś ostatecznym, co sugeruje zdecydowane rozejście się, a przecież osoby, z którymi Pi się nie pożegnał, w pewnym sensie towarzyszą mu cały czas. Tutaj właśnie tkwi tragizm związany ze sposobem odejścia tygrysa. Gdy bohater raz uświadomił sobie, że jego natura ma także swoją „zwierzęcą” część, być może liczył, że w zmienionych okolicznościach raz na zawsze uda mu się o niej zapomnieć. Tak się jednak nie dzieje. Tygrys przystaje na skraju dżungli i wchodzi w nią bez najmniejszego ruchu sugerującego zakończenie znajomości. Rozstanie jest jednocześnie ostateczne – w świecie, do którego Patel powrócił, „tygrys” nie może istnieć tak jawnie jak dotychczas – i niedokonane, bo Pi już nigdy o nim nie zapomni; być może nawet w innej sytuacji zwierzę powróci.
Film Anga Lee byłby zatem nie tyle utworem o nadziei rozbitka, co przede wszystkim o roli religii oraz próbach dojścia człowieka do wewnętrznego ładu. Pod tym względem jednak – wbrew powszechnej opinii – „Życie Pi” wcale nie jest jednoznaczne. Morał, który chce przekazać Piscine, jest taki, że wybieramy wiarę w Boga, bo tak jest łatwiej. Dzięki wierze (jakkolwiek rozumianej, nawet wierze w dowolne opowiadanie) potrafimy poradzić sobie z wewnętrznymi kryzysami i możemy wybrać, którą opowieść chcemy uznać za prawdziwą. Czy jednak na pewno? Czy największe problemy (poza śmiercią rodziców, która w sjużecie zostaje całkowicie pominięta) nie wynikają właśnie z wiary i z religijnych zakazów? „Czujemy się winni wobec setek bogów, a nie tylko jednego” – podsumowuje nastawienie katolickich hindusów Piscine.
Lepszą opowieścią jest „ta z tygrysem”, jak stwierdza rozmawiający z Piscine’em pisarz. Zdaje się, że taką samą decyzję podejmują przesłuchujący bohatera w szpitalu Japończycy. Pytanie tylko, czy widz dokonuje takiego samego wyboru? Jest to sprawa całkowicie osobista dla każdego odbiorcy. Sądzę jednak, że większość będzie chciała odkryć przede wszystkim prawdę stojącą za opowieścią. Historia o chłopcu dzielącym łódkę z tygrysem jest na swój sposób urzekająca i nie ma wątpliwości, że właśnie takie opowieści sprawiają odbiorcom większą przyjemność. Problem w tym, że historia pozostaje kłamstwem. Trudno orzec, w jakim stopniu jest to zabieg celowy; można mieć wątpliwości, czy chęć odkrycia prawdy, która została przysłonięta płótnem opowieści, nie jest nawet bardziej charakterystyczna dla myślenia ludzi Zachodu. Tak czy inaczej, w moim odczuciu właśnie to stanowi największą zaletę filmu. Poruszone zostają w nim kwestie wiary, a nasza uwaga wyraźnie zwraca się ku samej problematyce opowiadania, „Życie Pi” nie daje jednak jednoznacznych odpowiedzi. Spośród dwóch przedstawionych historii każdy widz musi wybrać, co jest prawdą dla niego samego. Nie możemy nawet stwierdzić, jaka miała być w zamyśle wymowa filmu, bo przecież nic w nim nie każe odczytywać obrazu zgodnie z moralizatorską narracją samego Pi.
Trudno jednak zgodzić się z bezpośrednim implikowaniem wartości zawartych w książce dziełu filmowemu. Czy powinniśmy bezrefleksyjnie przyjmować, że wszystko, co przydarzyło się bohaterowi w powieści, przytrafiło mu się także w filmie, nawet jeżeli nie ma ku temu żadnych wskazówek w sjużecie? Film i utwór literacki, choć opowiadają tę samą historię, po prostu muszą posługiwać się odmiennymi językami przekazu. Ponadto, dla wymowy filmowej adaptacji intencje pisarza nie mają niemal żadnego znaczenia. Z tych powodów proponuję spojrzeć na „Życie Pi” przede wszystkim jak na utwór filmowy oraz – bez powoływania się na książkę – podjąć próbę odpowiedzi na pytanie: co tak właściwie oznacza opowiedziana historia?
Piscine – główny bohater filmu – wydaje się chłopcem inteligentnym, który posiada jednak cechę niemożliwą do zaakceptowania przez jego ojca: skłonność do absolutnej i bezrefleksyjnej wiary we wszystko, co usłyszy, ze szczególnym uwzględnieniem opowieści o bogach (niezależnie od religii). Nie można powiedzieć, że ojciec Piscine’a jest przeciwny religii (wyraźnie akceptuje fakt, że jego rodzina odmawia jedzenia mięsa), nie potrafi on jednak zrozumieć, dlaczego jego syn wierzy dosłownie we wszystko. Być może właśnie tego typu naiwną wiarę w opowieść powinniśmy postrzegać jako główny temat filmu.
Piscine opowiada po latach historię o tym, jak został jedynym ocalonym z katastrofy japońskiego statku. Oprócz niego, zatonięcie przeżyło zaledwie kilka zwierząt z przewożonego zoo. Towarzyszący Pi tygrys jest początkowo wrogo nastawiony do chłopaka, z czasem jednak zawiązuje się między nimi nić porozumienia, przeradzająca się w coś na kształt nieco niepewnej i nietypowej baśniowej przyjaźni. Wszystko to – co nieraz recenzenci wytykają filmowi jako wadę – utrzymane zostało w żywej, jaskrawej kolorystyce. I taka to opowieść, według słów Piscine’a, ma sprawić, że słuchacz(/widz) uwierzy w Boga. Tylko co to właściwie znaczy?
„Życie Pi” nie jest jedynie opowieścią o człowieku na łódce i jego niezwykłej przygodzie z dzikim tygrysem; jest także opowieścią o opowiadaniu, o roli słowa i snutej narracji. W ostatnich minutach filmu słyszymy przecież historię całkiem odmienną od tej, którą właśnie obejrzeliśmy. Wynika z niej, że poza głównym bohaterem katastrofę przeżyli również jeden Japończyk, kucharz oraz matka Pi. W tym momencie widz zdaje sobie w pełni sprawę, że obejrzana opowieść jest jedynie ładnym obrazkiem, którym zostały zamalowane realne wydarzenia.
Metaforyczna wymowa przywoływanych zdarzeń jest często zaznaczana w trakcie trwania filmu, tyle tylko, że początkowo widz nie szuka głębszych znaczeń ze względu na przyjęcie takiej, a nie innej stylistyki jako wyniku konwencji filmu przygodowego. Jak to się stało, że z przedziału statku, w którym wszystkie drzwi są zamknięte, wypływa nagle zebra? Czy rzeczywiście jest to zwierzę, które jakimś cudem utorowało sobie drogę z dolnego pokładu, czy może raczej pierwsza wskazówka co do rzeczywistej wymowy dalszej historii? Kucharz zostaje zastąpiony przez hienę – widz nie musi czekać na zakończenie historii, żeby zrozumieć dlaczego. Wystarczy, by zwrócił uwagę na najbardziej charakterystyczne cechy granej przez Gérarda Depardieu postaci: poczucie humoru, śmiech i drwinę, które w ogóle nie bawią pozostałych pasażerów. Nie bez powodu bohater ten został alegorycznie ukazany jako zwierzę, które słynie przede wszystkim z wyjątkowego „śmiechu” i specyficznych zamiłowań (lub raczej braku zahamowań) kulinarnych.
Realność zostaje wyraźnie zakłócona, gdy zdajemy sobie sprawę, jak niewielką przestrzeń tygrys musiał spokojnie zajmować z hieną pod brezentem. Coraz bardziej baśniowa stylistyka i coraz mniej naturalne barwy osiągają apogeum w momencie dopłynięcia do mięsożernej wyspy, której kształt dziwnym „zbiegiem okoliczności” jest niemal identyczny z kształtem gór, które widzimy w scenie, gdy Piscine opowiada o swoim pierwszym spotkaniu z Chrystusem.
Można więc zarzucać filmowi nadmierną „bajkowość” ze względu na brak realizmu (termin „bajkowość” zdaje się poza tym pasować do dzieła Anga Lee w związku z metaforyką zwierząt). Niektórzy widzowie próbują zresztą bronić obrazu: nieraz spotkałem się na przykład ze zdaniem – mającym usprawiedliwić ciągłą czystość filmowej łodzi – że w książce było pokazane, iż Piscine ją czyścił. W filmie jednak łódź jest czysta, bo właśnie taka ma być. Cała opowieść Pi jest nienaturalna, czysta i urzekająca wizualnym pięknem, właśnie dlatego, że jest to tylko opowieść, ugrzecznione malowidło, które ma zakryć całkiem odmienne wydarzenia – dużo mroczniejszą historię o przetrwaniu, kanibalizmie i próbach pogodzenia się ze zwierzęcą stroną własnej natury.
Jedność tygrysa z Pi jest bardzo wymownie pokazana w scenie, kiedy wspólnie atakują oni hienę. Wyskoczenie tygrysa spod brezentu jest jedynie przedłużeniem działań samego Piscine’a, przysłonięcie postaci człowieka przez zwierzę wyraźnie pokazuje, że ludzka część natury właśnie w tym momencie została zdominowana. Od tej pory płótno będzie stanowiło symboliczną zasłonę, pod jaką Pi będzie ukrywał tę część siebie, której nie chce pokazać światu (bez wątpienia taką właśnie wymowę należałoby przypisać scenie, gdy Piscine zrywa płótno, by pokazać tygrysa Bogu), a pojedynki o łódkę będą symbolizować nieustanną wewnętrzną walkę.
Zgodnie z przedstawionym kontekstem, warto spojrzeć na kilkukrotnie podkreślany przez Patela motyw pożegnania. Bohater nie pamięta samego rozstania z kochaną przez siebie dziewczyną. Nie pożegnał się także z rodzicami przed ich śmiercią, bo pożegnanie jest czymś ostatecznym, co sugeruje zdecydowane rozejście się, a przecież osoby, z którymi Pi się nie pożegnał, w pewnym sensie towarzyszą mu cały czas. Tutaj właśnie tkwi tragizm związany ze sposobem odejścia tygrysa. Gdy bohater raz uświadomił sobie, że jego natura ma także swoją „zwierzęcą” część, być może liczył, że w zmienionych okolicznościach raz na zawsze uda mu się o niej zapomnieć. Tak się jednak nie dzieje. Tygrys przystaje na skraju dżungli i wchodzi w nią bez najmniejszego ruchu sugerującego zakończenie znajomości. Rozstanie jest jednocześnie ostateczne – w świecie, do którego Patel powrócił, „tygrys” nie może istnieć tak jawnie jak dotychczas – i niedokonane, bo Pi już nigdy o nim nie zapomni; być może nawet w innej sytuacji zwierzę powróci.
Film Anga Lee byłby zatem nie tyle utworem o nadziei rozbitka, co przede wszystkim o roli religii oraz próbach dojścia człowieka do wewnętrznego ładu. Pod tym względem jednak – wbrew powszechnej opinii – „Życie Pi” wcale nie jest jednoznaczne. Morał, który chce przekazać Piscine, jest taki, że wybieramy wiarę w Boga, bo tak jest łatwiej. Dzięki wierze (jakkolwiek rozumianej, nawet wierze w dowolne opowiadanie) potrafimy poradzić sobie z wewnętrznymi kryzysami i możemy wybrać, którą opowieść chcemy uznać za prawdziwą. Czy jednak na pewno? Czy największe problemy (poza śmiercią rodziców, która w sjużecie zostaje całkowicie pominięta) nie wynikają właśnie z wiary i z religijnych zakazów? „Czujemy się winni wobec setek bogów, a nie tylko jednego” – podsumowuje nastawienie katolickich hindusów Piscine.
Lepszą opowieścią jest „ta z tygrysem”, jak stwierdza rozmawiający z Piscine’em pisarz. Zdaje się, że taką samą decyzję podejmują przesłuchujący bohatera w szpitalu Japończycy. Pytanie tylko, czy widz dokonuje takiego samego wyboru? Jest to sprawa całkowicie osobista dla każdego odbiorcy. Sądzę jednak, że większość będzie chciała odkryć przede wszystkim prawdę stojącą za opowieścią. Historia o chłopcu dzielącym łódkę z tygrysem jest na swój sposób urzekająca i nie ma wątpliwości, że właśnie takie opowieści sprawiają odbiorcom większą przyjemność. Problem w tym, że historia pozostaje kłamstwem. Trudno orzec, w jakim stopniu jest to zabieg celowy; można mieć wątpliwości, czy chęć odkrycia prawdy, która została przysłonięta płótnem opowieści, nie jest nawet bardziej charakterystyczna dla myślenia ludzi Zachodu. Tak czy inaczej, w moim odczuciu właśnie to stanowi największą zaletę filmu. Poruszone zostają w nim kwestie wiary, a nasza uwaga wyraźnie zwraca się ku samej problematyce opowiadania, „Życie Pi” nie daje jednak jednoznacznych odpowiedzi. Spośród dwóch przedstawionych historii każdy widz musi wybrać, co jest prawdą dla niego samego. Nie możemy nawet stwierdzić, jaka miała być w zamyśle wymowa filmu, bo przecież nic w nim nie każe odczytywać obrazu zgodnie z moralizatorską narracją samego Pi.
„Życie Pi” („Life of Pi”). Reżyseria: Ang Lee. Scenariusz: David Magee. Obsada: Suraj Sharma, Irfan Khan, Adi Hussain, Tabu i in. Gatunek: film przygodowy, dramat. Produkcja: Chiny / USA 2012, 127 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |