
DZIEŁO NIE PRZYSTAJE DO CZASÓW? ADAPTACJA RĘKOPISU ZNALEZIONEGO W SARAGOSSIE
A
A
A
Od jakiegoś czasu, całkowicie za darmo, czytelnicy mogą zapoznać się z adaptacją „Rękopisu znalezionego w Saragossie” dokonaną przez Mariusza Pisarskiego. Na wstępie wypada wyjaśnić, czym tak właściwie jest omawiana adaptacja. Pomysłodawcy, zauważywszy, że w oryginalnym utworze Potockiego powtarzają się niektóre miejsca i zdarzenia, a poszczególne elementy dzieła tworzą misternie utkaną sieć, doszli do wniosku, że „Rękopis” prosi się o „alternatywną wobec druku formułę” (cytaty zaczerpnięte ze strony, na której możemy zapoznać się z projektem).
Na usprawiedliwienie swojego pomysłu twórcy cytują różne wyrwane z kontekstu fragmenty „Rękopisu”, na przykład słowa Velasqueza: „jedna historia rodzi drugą, z której wywija się trzecia, coś na kształt tych reszt ilorazów, które w pewnych przypadkach można dzielić aż do nieskończoności”. Ogólnie, streszczając założenia, wystarczy powiedzieć, że próbowano nadać dziełu Potockiego bardziej nowatorską formę. Paradoksalnie, na poparcie swojej tezy o potrzebie stworzenia tejże, autorzy przywołują zagraniczne wydania „Rękopisu”, jak więc widać, założenia projektu wcale takie oryginalne nie są.
Przede wszystkim, próbowano rozbić szkatułkową kompozycję powieści i stworzyć postmodernistyczne kłącze połączeń między poszczególnymi jej fragmentami. Pod względem technicznym trzeba niestety przyznać, że projekt jest niezwykle ubogi. Ot, zwyczajny tekst z odnośnikami, które za jednym kliknięciem przenoszą nas gdzie indziej. Niewiele odbiega to od tradycyjnego indeksu książkowego. Skoro nowopowstały utwór miał być czymś nowatorskim, na miarę naszych czasów, dziwne, że nie zostały w ogóle wykorzystane możliwości, jakie dają bardziej rozbudowane języki pisania utworów cyfrowych i stron internetowych.
Tak więc, bez najmniejszej przesady, można stwierdzić, że dostosowanie utworu do „nowego medium” to po prostu wklejenie w jego treść interaktywnych odnośników oraz umieszczenie komentarzy do tekstu na marginesach stron (komentarze – żeby było bardziej interakcyjnie – ukazują się dopiero po naciśnięciu na podświetlony fragment tekstu oryginału). Trochę szkoda, że zamiast rzeczywistego wykorzystania aktualnej technologii do stworzenia czegoś intrygującego, otrzymaliśmy zwyczajny „interaktywny” tekst, w takiej formie, jaką – jak sądzę – mógłby opracować pierwszy lepszy licealista, który uważał na lekcjach informatyki i nawet nie musiałby na to poświęcić (co stwierdzam z własnego doświadczenia z pisania stron internetowych) więcej niż kilku godzin. Można się tylko domyślać, że projekt musiał zostać wykonany przy absolutnie minimalnym wsparciu finansowym – przypuszczam tak jedynie na podstawie strony technicznej efektu.
Ponadto tekst został opatrzony mapą (interaktywną, bo przenoszącą do odpowiedniej tabelki, z której odczytuje, w jakim rozdziale oznaczone na mapie miejsce się pojawia) oraz tabelkami: w jednej widzimy narratorów, w drugiej postacie występujące w powieści i strony, na których znajdziemy dalszy ciąg opowiadanej historii lub losów danego bohatera – czyli po prostu kolejny interaktywny indeks. Wszystko to ma zachęcić czytelnika do – według określenia na stronie – „lektury wyboru [lektury "wybornej"!]”.
Innymi słowy, zaawansowany, misternie skonstruowany przez Potockiego labirynt zostaje spłaszczony do kilku wiązek narracyjnych, dzięki którym czytelnik może sobie przeczytać wybraną historię. Żeby jednak projekt wyglądał ambitniej niż standardowe, przygotowane dla szkół opracowanie dzieła literackiego, odnośniki na marginesach często nie tłumaczą, dlaczego mają akurat taką treść i dlaczego odsyłają do danego fragmentu powieści – czytelnik musi odkryć to sam. Tak więc węzeł zawiązany przez Potockiego został najpierw rozsupłany a następnie zastąpiony przez niejasne „autorskie” skrzyżowania nici narracyjnych, które nowi odbiorcy – jak można wywnioskować z opisów – powinni zechcieć rozwiązywać, by zrozumieć ideę nowej adaptacji.
Spore wątpliwości budzi, co tak właściwie twórcy chcieli uzyskać? Opisy na stronie wcale nie przynoszą łatwych odpowiedzi. Z jednej strony mówi się o szacunku wobec tekstu i genialności Potockiego, z drugiej jednak kilka zdań można odebrać jako siarczysty policzek wymierzony tradycyjnej formie lektury. Na przykład: „Dzięki umieszczeniu arcymistrzowskiej prozy hrabiego Potockiego w cyfrowym otoczeniu, czytelnik otrzymuje gwarancję świeżej i pełnej przygód lektury”. To zdanie przywiodło mi na myśl jeden z wykładów profesora Stephena Krashena, dotyczący zwiększania czytelnictwa wśród młodzieży, który można streścić do działania logicznego: jeżeli mamy dwa elementy, z których jeden jest dodatni, a drugi nie jest ujemny, po ich dodaniu otrzymamy wynik dodatni. Tak więc, wspomniane zdanie jest oczywiście prawdziwe, ale równie dobrze mogłoby brzmieć „Dzięki arcymistrzowskiej prozie hrabiego Potockiego, czytelnik otrzymuje gwarancję świeżej i pełnej przygód lektury.”, bo fragment o „cyfrowym otoczeniu” ma w najlepszym wypadku wartość zerową. Można nawet zaryzykować tezę, że „Rękopis” w swojej formie klasycznej jest dzisiaj odbierany jako utwór bardziej nowatorski niż jego adaptacja.
Znajdziemy na stronie informacje o szacunku wobec dzieła, ale absolutnie zadziwia sposób, w jaki został ów szacunek wyrażony: „Koniec z syndromem zmęczenia coraz to nowymi, pączkującymi opowieściami, który każe odłożyć książkę po pierwszych 100 stronach!”. Fragment ten bardzo celnie charakteryzuje grupę docelową (nie licząc oczywiście osób, które szukają cyfrowych „innowacji”), ponieważ zostało w nim wyrażone mniej więcej tyle, co: „jeżeli masz problem z czytaniem linearnym, bo książki Cię nudzą, nasz projekt jest właśnie dla Ciebie!”. Zadziwiająca jest również wiara (raczej jej brak) autora opisu w inteligencję odbiorcy, przytoczę jeszcze jeden cytat: „Koniec z konfuzją imion postaci i nazw powieściowych lokacji!”, lub streszczając własnymi słowami: „Lektura oryginału była zbyt wymagająca? Skorzystaj z naszego opracowania!”.
Można uznać za zaletę to, że możemy przeczytać jedynie wybrane historie. Do tego nie musimy już oczekiwać, aż narrator zechce nas zapoznać z dalszą częścią opowieści, bo wystarczy jedno kliknięcie i już przeskakujemy nieinteresujące nas rozdziały. Ciekawa to zaleta – równie nowatorska i ambitna jak przeskakiwanie co nudniejszych rozdziałów czytanej książki lub oglądanie filmów z wyciętymi scenami. Czyżby nie miało już znaczenia oczekiwanie na rozwój wypadków? Pozostaje tylko uznać – jak przypuszczam zgodnie z intencją autora projektu – że z adaptacją można się ostatecznie zapoznać po linearnej, tradycyjnej lekturze oryginału, ale w żadnym wypadku nie powinno się jej używać jako surogatu.
Najtrudniej jest jednak odpowiedzieć na pytanie, czy twórcom naprawdę udało się opracować adaptację na miarę naszych czasów? Jeżeli uznamy, że cechą charakterystyczną postnowoczesności jest przykrawanie dzieł pod jak najmniej wymagającego odbiorcę przy jednoczesnym udawaniu utworu ambitnego, będziemy musieli stwierdzić: tak, udało się. Z drugiej strony, jako miłośnik literatury i jednocześnie osoba, która wciąż znajduje przyjemność w niektórych postmodernistycznych utworach i eksperymentach z nowymi mediami, wolę zaryzykować tezę, że projekt Mariusza Pisarskiego jest chybiony: nie przez założenia, bo zaawansowana technicznie i naprawdę nowatorska adaptacja mogłaby być eksperymentem tyle kontrowersyjnym, co i interesującym, ale ze względu na swoją nijakość i zatrzymanie się w pół drogi sytuuje się między czymś oryginalnym a liniowym tekstem.
W skrócie: projekt na pewno nie jest ani wystarczająco nowatorski, żeby choć trochę intrygować – chyba, że osoby, które na co dzień nie mają do czynienia z przeglądaniem stron internetowych, ale one i tak pewnie po omawianą „adaptację” nie sięgną. Tak więc, jeżeli ktoś nie szuka „lektury z opracowaniem”, które zostałoby podane za pomocą odnośników i tabelek, to jedyną realną korzyścią z nowej adaptacji jest to, że – ignorując wszelkie innowacje – można przeczytać tekst linearnie. Warto zaznaczyć, że to właśnie przede wszystkim znakomity tekst oryginału potrafi utrzymać czytelnika przy odbiorze omawianej „adaptacji”. Całe szczęście wybitna literatura potrafi przetrwać naprawdę wiele.
Na usprawiedliwienie swojego pomysłu twórcy cytują różne wyrwane z kontekstu fragmenty „Rękopisu”, na przykład słowa Velasqueza: „jedna historia rodzi drugą, z której wywija się trzecia, coś na kształt tych reszt ilorazów, które w pewnych przypadkach można dzielić aż do nieskończoności”. Ogólnie, streszczając założenia, wystarczy powiedzieć, że próbowano nadać dziełu Potockiego bardziej nowatorską formę. Paradoksalnie, na poparcie swojej tezy o potrzebie stworzenia tejże, autorzy przywołują zagraniczne wydania „Rękopisu”, jak więc widać, założenia projektu wcale takie oryginalne nie są.
Przede wszystkim, próbowano rozbić szkatułkową kompozycję powieści i stworzyć postmodernistyczne kłącze połączeń między poszczególnymi jej fragmentami. Pod względem technicznym trzeba niestety przyznać, że projekt jest niezwykle ubogi. Ot, zwyczajny tekst z odnośnikami, które za jednym kliknięciem przenoszą nas gdzie indziej. Niewiele odbiega to od tradycyjnego indeksu książkowego. Skoro nowopowstały utwór miał być czymś nowatorskim, na miarę naszych czasów, dziwne, że nie zostały w ogóle wykorzystane możliwości, jakie dają bardziej rozbudowane języki pisania utworów cyfrowych i stron internetowych.
Tak więc, bez najmniejszej przesady, można stwierdzić, że dostosowanie utworu do „nowego medium” to po prostu wklejenie w jego treść interaktywnych odnośników oraz umieszczenie komentarzy do tekstu na marginesach stron (komentarze – żeby było bardziej interakcyjnie – ukazują się dopiero po naciśnięciu na podświetlony fragment tekstu oryginału). Trochę szkoda, że zamiast rzeczywistego wykorzystania aktualnej technologii do stworzenia czegoś intrygującego, otrzymaliśmy zwyczajny „interaktywny” tekst, w takiej formie, jaką – jak sądzę – mógłby opracować pierwszy lepszy licealista, który uważał na lekcjach informatyki i nawet nie musiałby na to poświęcić (co stwierdzam z własnego doświadczenia z pisania stron internetowych) więcej niż kilku godzin. Można się tylko domyślać, że projekt musiał zostać wykonany przy absolutnie minimalnym wsparciu finansowym – przypuszczam tak jedynie na podstawie strony technicznej efektu.
Ponadto tekst został opatrzony mapą (interaktywną, bo przenoszącą do odpowiedniej tabelki, z której odczytuje, w jakim rozdziale oznaczone na mapie miejsce się pojawia) oraz tabelkami: w jednej widzimy narratorów, w drugiej postacie występujące w powieści i strony, na których znajdziemy dalszy ciąg opowiadanej historii lub losów danego bohatera – czyli po prostu kolejny interaktywny indeks. Wszystko to ma zachęcić czytelnika do – według określenia na stronie – „lektury wyboru [lektury "wybornej"!]”.
Innymi słowy, zaawansowany, misternie skonstruowany przez Potockiego labirynt zostaje spłaszczony do kilku wiązek narracyjnych, dzięki którym czytelnik może sobie przeczytać wybraną historię. Żeby jednak projekt wyglądał ambitniej niż standardowe, przygotowane dla szkół opracowanie dzieła literackiego, odnośniki na marginesach często nie tłumaczą, dlaczego mają akurat taką treść i dlaczego odsyłają do danego fragmentu powieści – czytelnik musi odkryć to sam. Tak więc węzeł zawiązany przez Potockiego został najpierw rozsupłany a następnie zastąpiony przez niejasne „autorskie” skrzyżowania nici narracyjnych, które nowi odbiorcy – jak można wywnioskować z opisów – powinni zechcieć rozwiązywać, by zrozumieć ideę nowej adaptacji.
Spore wątpliwości budzi, co tak właściwie twórcy chcieli uzyskać? Opisy na stronie wcale nie przynoszą łatwych odpowiedzi. Z jednej strony mówi się o szacunku wobec tekstu i genialności Potockiego, z drugiej jednak kilka zdań można odebrać jako siarczysty policzek wymierzony tradycyjnej formie lektury. Na przykład: „Dzięki umieszczeniu arcymistrzowskiej prozy hrabiego Potockiego w cyfrowym otoczeniu, czytelnik otrzymuje gwarancję świeżej i pełnej przygód lektury”. To zdanie przywiodło mi na myśl jeden z wykładów profesora Stephena Krashena, dotyczący zwiększania czytelnictwa wśród młodzieży, który można streścić do działania logicznego: jeżeli mamy dwa elementy, z których jeden jest dodatni, a drugi nie jest ujemny, po ich dodaniu otrzymamy wynik dodatni. Tak więc, wspomniane zdanie jest oczywiście prawdziwe, ale równie dobrze mogłoby brzmieć „Dzięki arcymistrzowskiej prozie hrabiego Potockiego, czytelnik otrzymuje gwarancję świeżej i pełnej przygód lektury.”, bo fragment o „cyfrowym otoczeniu” ma w najlepszym wypadku wartość zerową. Można nawet zaryzykować tezę, że „Rękopis” w swojej formie klasycznej jest dzisiaj odbierany jako utwór bardziej nowatorski niż jego adaptacja.
Znajdziemy na stronie informacje o szacunku wobec dzieła, ale absolutnie zadziwia sposób, w jaki został ów szacunek wyrażony: „Koniec z syndromem zmęczenia coraz to nowymi, pączkującymi opowieściami, który każe odłożyć książkę po pierwszych 100 stronach!”. Fragment ten bardzo celnie charakteryzuje grupę docelową (nie licząc oczywiście osób, które szukają cyfrowych „innowacji”), ponieważ zostało w nim wyrażone mniej więcej tyle, co: „jeżeli masz problem z czytaniem linearnym, bo książki Cię nudzą, nasz projekt jest właśnie dla Ciebie!”. Zadziwiająca jest również wiara (raczej jej brak) autora opisu w inteligencję odbiorcy, przytoczę jeszcze jeden cytat: „Koniec z konfuzją imion postaci i nazw powieściowych lokacji!”, lub streszczając własnymi słowami: „Lektura oryginału była zbyt wymagająca? Skorzystaj z naszego opracowania!”.
Można uznać za zaletę to, że możemy przeczytać jedynie wybrane historie. Do tego nie musimy już oczekiwać, aż narrator zechce nas zapoznać z dalszą częścią opowieści, bo wystarczy jedno kliknięcie i już przeskakujemy nieinteresujące nas rozdziały. Ciekawa to zaleta – równie nowatorska i ambitna jak przeskakiwanie co nudniejszych rozdziałów czytanej książki lub oglądanie filmów z wyciętymi scenami. Czyżby nie miało już znaczenia oczekiwanie na rozwój wypadków? Pozostaje tylko uznać – jak przypuszczam zgodnie z intencją autora projektu – że z adaptacją można się ostatecznie zapoznać po linearnej, tradycyjnej lekturze oryginału, ale w żadnym wypadku nie powinno się jej używać jako surogatu.
Najtrudniej jest jednak odpowiedzieć na pytanie, czy twórcom naprawdę udało się opracować adaptację na miarę naszych czasów? Jeżeli uznamy, że cechą charakterystyczną postnowoczesności jest przykrawanie dzieł pod jak najmniej wymagającego odbiorcę przy jednoczesnym udawaniu utworu ambitnego, będziemy musieli stwierdzić: tak, udało się. Z drugiej strony, jako miłośnik literatury i jednocześnie osoba, która wciąż znajduje przyjemność w niektórych postmodernistycznych utworach i eksperymentach z nowymi mediami, wolę zaryzykować tezę, że projekt Mariusza Pisarskiego jest chybiony: nie przez założenia, bo zaawansowana technicznie i naprawdę nowatorska adaptacja mogłaby być eksperymentem tyle kontrowersyjnym, co i interesującym, ale ze względu na swoją nijakość i zatrzymanie się w pół drogi sytuuje się między czymś oryginalnym a liniowym tekstem.
W skrócie: projekt na pewno nie jest ani wystarczająco nowatorski, żeby choć trochę intrygować – chyba, że osoby, które na co dzień nie mają do czynienia z przeglądaniem stron internetowych, ale one i tak pewnie po omawianą „adaptację” nie sięgną. Tak więc, jeżeli ktoś nie szuka „lektury z opracowaniem”, które zostałoby podane za pomocą odnośników i tabelek, to jedyną realną korzyścią z nowej adaptacji jest to, że – ignorując wszelkie innowacje – można przeczytać tekst linearnie. Warto zaznaczyć, że to właśnie przede wszystkim znakomity tekst oryginału potrafi utrzymać czytelnika przy odbiorze omawianej „adaptacji”. Całe szczęście wybitna literatura potrafi przetrwać naprawdę wiele.
Mariusz Pisarski: „Jan Potocki - Rękopis znaleziony w Saragossie: adaptacja sieciowa”. Dostępna online: http://www.ha.art.pl/rekopis/00_intro.html.
Adaptacja została opracowana na podstawie: Jan Potocki: „Rękopis znaleziony w Saragossie”. Tłum. Edmund Chojecki, oprac. Leszek Kukulski. Warszawa 1965, na podstawie wydania Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej pod red. Marka Adamca i w przygotowaniu Heleny Draganik.
Adaptacja została opracowana na podstawie: Jan Potocki: „Rękopis znaleziony w Saragossie”. Tłum. Edmund Chojecki, oprac. Leszek Kukulski. Warszawa 1965, na podstawie wydania Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej pod red. Marka Adamca i w przygotowaniu Heleny Draganik.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |