NA NIEZNANYCH WODACH
Michał Śledziński to twórca, którego chyba nie trzeba przedstawiać polskim czytelnikom komiksów i raczej nie będę specjalnie oryginalny, jeśli wyrażę opinię, że to jeden z najważniejszych i najciekawszych autorów na naszym rynku. Ma on na swoim koncie osiągnięcia tak ważne, jak redagowanie magazynu „Produkt” czy stworzenie kultowej serii „Osiedle Swoboda”. Wiele z jego historii weszło do kanonu rodzimych opowieści obrazkowych, aczkolwiek w ciągu ostatnich lat „Śledziu” nie rozpieszczał odbiorców pod względem ilości wydawanych albumów. Choć zapewne wielu czytelników (włącznie ze mną) nadal czeka na finał „Na szybko spisane”, póki co autor zaproponował nam coś z zupełnie innej beczki: pierwszą część czysto rozrywkowego cyklu „Czerwony Pingwin musi umrzeć!”.
Twórca „Osiedla Swoboda” nie raz udowadniał, że jest niezwykle wszechstronnym artystą, który czuje się dobrze w każdej konwencji – od obyczajowej po humorystyczną. To samo dotyczy ilustracji. Śledziński potrafi tworzyć zarówno plansze realistyczne, jak i te kojarzące się z estetyką humorystycznej kreskówki. Jego najnowsza seria bliska jest drugiej tendencji, choć w ogóle nie przypomina komiksu „Wartości rodzinne”. Tym razem autor bawi w zupełnie inny sposób, jednocześnie serwując czytelnikowi liczne popkulturowe nawiązania, między innymi do filmów animowanych oraz gier wideo. Główni bohaterowie „Czerwony Pingwin musi umrzeć!” to Kapitan Budo i jego towarzysz Momo. Czytelnik poznaje protagonistów w chwili, kiedy ich sytuację życiową trudno uznać za godną pozazdroszczenia. Niedawno stracili swój statek, Śpiącego Prosiaka, oddzielili się od reszty załogi, a teraz przymusowo spędzają czas na miniaturowej bezludnej wyspie, oczekując ratunku.
W przypadku najnowszej serii Śledzia nietuzinkowa kreska w połączeniu z cyfrowo nakładanymi kolorami (pierwotnie „Czerwony Pingwin...” został opublikowany właśnie w formie komiksu digitalnego) przyniosła fenomenalne rezultaty. Bo choć już wcześniej artysta niejednokrotnie dawał odbiorcom powody do zadowolenia, jego plansze jeszcze nigdy nie wyglądały tak dobrze. W tej stylistyce Śledziński przeszedł samego siebie. Scenariusz to kocioł, w którym autor wymieszał różne fascynujące go elementy popkultury, a później doprawił całość charakterystycznymi dla siebie dialogami oraz humorem. W serii o Kapitanie Budo postawił na dziwność wykreowanego przez siebie świata, zapełnionego całkowicie zwariowanymi postaciami, żyjącymi w odbiegających od normy miejscach. Nie chcąc zdradzać zbyt wiele, napiszę tylko, że sięgając po „Czerwonego Pingwina...”, nie należy oczekiwać standardowej opowieści o piratach.
To świat, w którym broń obdarzona głosem nikogo nie dziwi, funkcję środka transportu pełni gigantyczny karp, a wszystko rozgrywa się w nietypowych lokacjach, stających się areną walk rodem z gier wideo (z wyświetlającymi się nazwami ciosów). Nie mówiąc już o liczniku zauważonych przez Kapitana Budo kobiecych piersi. Nowy cykl Michała Śledzińskiego przemawia do mnie w stu procentach, szkoda jednak, że to bardzo krótka opowieść. Mam nadzieję, że na ciąg dalszy nie przyjdzie nam czekać w nieskończoność. Póki co zacytuję wspomnianego już Kapitana: „Warto było!”.
Michał Śledziński: „Czerwony Pingwin musi umrzeć!”. Kultura Gniewu. Warszawa 2013.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |