
DERRIDA A LA BURZYŃSKA
A
A
A
Jakkolwiek tłumaczenie się autora we wstępie z podjęcia danego tematu należy do opatrzonych toposów, w przypadku książki „Dekonstrukcja, polityka i performatyka” jego treść może zaskakiwać. Kierująca Katedrą Teorii Literatury na Uniwersytecie Jagiellońskim badaczka przyznaje co prawda, że również w Polsce powiedziano o dekonstrukcji już bodaj wszystko (chciałoby się tu dodać za Collim, który mówił o Nietzschem: i przeciwieństwo tego wszystkiego), niemniej zastrzega ona, że nastąpiło to „wbrew jawnej niechęci naszych humanistów do tego dziwacznego produktu z eksportu” (s. 11) – i twierdzi tak w drugiej dekadzie XXI wieku. Wydaje się tymczasem, iż Derrida – pospołu ze wspomnianym autorem „Jutrzenki” czy Heideggerem – jest jednym z myślicieli najczęściej (zwłaszcza w minionym dziesięcioleciu) u nas komentowanych, do czego prowokuje ich wieloznaczny, aforystyczny styl, pozwalający – nie oszukujmy się – na różnorakie, czasem wydumane, interpretacje. Naturalnie, Burzyńska (należąca do czołowych popularyzatorów „poststrukturalistycznych” nurtów teorii literatury) nie utrzymuje, że Derrida – główny bohater jej nowej książki – jest mało znany; wszakże gra, którą podejmuje we wstępie, toczy się o wysoką stawkę: trzeba uzasadnić napisanie ponad 600-stronicowego tomiszcza. Osią jej rozważań staje się zatem przeoczone (szczególnie na gruncie polskim) prekursorstwo autora „Różni” względem najnowszych „zwrotów” w humanistyce. Innymi słowy: deconstruction is not dead, wobec czego może nie trzeba jej nawet przywracać do życia, gdyż wystarczy otworzyć drzwi lamusa, w którym przedwcześnie ją zamknięto. Czy książka Burzyńskiej pozwala odnaleźć do nich klucze?
Wbrew obawom jako mapa prowadząca ku „kluczom do dekonstrukcji” ów obszerny tom posiada przejrzystą strukturę – cztery rozdziały (każdy precyzyjnie rozbity na dziesięć rozdzialików) dotyczą kolejnych zwrotów: etycznego, politycznego, performatycznego oraz empirycznego. Badaczka pyta retorycznie, czy swego czasu rewolucyjne idee dekonstrukcji są istotnie przebrzmiałe, skoro dziś „rozbiórka” apodyktycznych dyskursów ustąpiła miejsca innym problemom, przede wszystkim zaś postulatom nowej „pozytywności”. Pyta retorycznie – ponieważ usilnie przekonuje, że u Derridy nie mamy do czynienia z jakimiś spekulacjami skoncentrowanymi wyłącznie na tekście, ignorującymi świat zewnętrzny, ale z praktyką sprzeciwu, i to nawet we wczesnych pismach, z tzw. krytycznej fazy poststrukturalizmu. Zdaniem Burzyńskiej przyczynę posądzania autora „Glas” o izolacjonizm stanowiło żądanie odeń jawnych deklaracji w kwestiach etycznych i politycznych, podczas gdy był on głównie filozofem metateoretycznym, a swoje poglądy wyrażał przeważnie (zwłaszcza do połowy lat 80.) implicytnie; zresztą ów sposób pisania konweniował z jego celem – wychwytywaniem i analizą oznak represji tam, gdzie trudno ich oczekiwać. Jak jednak metafilozofia ma się do praktyki społecznej? Tu właśnie kluczową rolę odgrywają sprawczość dekonstrukcji oraz doświadczenie, jakie otwiera się w toku lektury. Omawiając je, Burzyńska argumentuje za antycypującym wkładem Derridy w cztery wspomniane zwroty, ale chociaż dość płynnie przechodzi od rozdziału do rozdziału, jakby owe zwroty po prostu się wypierały, w czytelniku winno powstać przeświadczenie, że jako dominanty myślowe nie następowały one u autora „O gramatologii” chronologicznie, tylko były splecione; rzec można, iż chodziło mu ciągle o to samo, czyli Inność, a raczej konkretnego Innego.
Inny stanowi oczywiście centralną figurę zwrotu etycznego, którego protagoniści, jak wiadomo, dążyli do zastąpienia praktyczną moralnością ortodoksyjnej etyki, ufundowanej na wykluczającej Inność (a podważonej m.in. przez dekonstrukcję) metafizyce. Co podkreśla Burzyńska, znaczenie Derridy nie ograniczało się do burzycielstwa i otwarcia drogi; dzięki nakreśleniu tła owego zwrotu wykazuje ona, że pisząc na pozór o tekstach, myśliciel poruszał najważniejsze dla tej orientacji zagadnienia. Występował przeciw przemocy, jaką rodzą próby narzucenia lekturze „jedynego właściwego sensu”; starał się zastąpić je nie tyle dowolnością, ile zobowiązaniem – etyką czytania oraz szacunkiem wobec Innego, którego tekstowi należy udzielić odpowiedzialnej odpowiedzi. Autorka rozpatruje dialog z Levinasem toczony przez Derridę, a także jego wypowiedzi o przyjaźni, darze i gościnności, tłumacząc, iż nie chodzi o jałowe dywagacje, ponieważ w literaturze z całą intensywnością doświadczyć możemy „problemu”, jaki mamy z Innymi.
Następnie badaczka uwypukla związki „etyczności” z „politycznością” i ponownie dowodzi, że dekonstrukcja nie jest „śledzeniem tekstualnych gier”, lecz krytyką społeczną i działaniem; przypomina, jak Derrida ukazywał opresję immanentną „metafizyce obecności” tudzież sposoby tuszowania przez autorów prześwitujących w tekstach aporii, tak by obronić wyznawane hierarchie i zakryć to, co niewygodne. Uwidacznia również jego powinowactwa z innymi analitykami przejawów dyskryminacji wpisanych w dyskursy; rzecz jasna, zwłaszcza z Foucaultem, nad którym autor „Marginesów filozofii” miałby taką przewagę, że w swojej „mikrologii” władzy sięgał ku głębszemu poziomowi, tj. samym warunkom logocentrycznej ideologii. Na ostatku (rozdziału) Burzyńska studzi entuzjazm polskich heroldów zwrotu politycznego, uświadamiając czytelnikom, że jego recepcja jest na rodzimej glebie opóźniona o jakieś dwie dekady.
Bądź co bądź za nowymi paradygmatami trudno nadążyć. Najwięcej miejsca autorka poświęca temu „performatycznemu”, bo i najwięcej trzeba tu wyjaśniać (począwszy od formy nazywającego go przymiotnika). Wszystko jednak pozostaje, by tak rzec, w rodzinie; wszak „wzrost zainteresowania kulturową dynamiką tkwiącą w performansie i teatralnej reprezentacji jako takiej rozbudziła głównie chęć ujawnienia zasad działania władzy i ucisku w społeczeństwie” (s. 256). Dowiadujemy się, że dekonstrukcja i w ten zwrot się wpasowuje (a nawet go poprzedza), gdyż ma charakter interwencyjny i kładzie nacisk na to, iż tekst stanowi praktykę wytwarzania znaczeń, a przedmiot filozofii nie istnieje uprzednio względem praktyki pisania. Wyjaśniając, na czym polega dla Derridy m.in. zdarzenie, iterowalność, gra języka, mobilność (ruch znaczeń), materialność (pisma, śladu), „scena performatywna”, odgrywanie, tworzenie „efektu” jako otwieranie czemuś możliwości, „pisanie lektury” – autorka przekonuje, iż w dekonstrukcji nie występuje tylko „performans na papierze”.
Dekonstrukcja bowiem nie tyle „jest” (czymś), ile „działa”, Derrida zaś okazuje się myślicielem par excellence „teatralnym”, teatralność bowiem rzuca wyzwanie „toż-samości”, sytuując się pomiędzy rzeczywistością i pozorem oraz innymi metafizycznymi opozycjami. Tę dynamiczną praktykę pokazuje Burzyńska w kilku pismach francuskiego filozofa: śladach osobistego doświadczania i „odgrywania” tekstu. Do jakich konkluzji wiodła owa praktyka? Za każdym razem odmiennych (Derrida mocno wszak akcentował jednorazowość spotkania z tekstem), ale zwykle… podobnych: „Zarówno pantomima opisana przez Margueritte’a, jak i odgrywająca ją »Mimique« Mallarméego przypominały (…) »ogród o rozwidlających się ścieżkach«. Wszystko bowiem (…) rozgrywało się tu w zawieszeniu (lub »rozsunięciu«) – pomiędzy zamiarem a jego wykonaniem, (…) między faktami a wyobraźnią, pomiędzy prawdą a pozorem – (…) a zawieszenie to »odgrywała« lektura Derridy. Dawał on do zrozumienia, że w analogicznej sytuacji (…) znajdował się czytelnik (…)” (s. 320).
Twórca dekonstrukcji konfrontował przeto czytelnika z konkretną sytuacją wyboru między nierozstrzygalnikami, co z jednej strony zahacza znów o moment etyczny, z drugiej odsyła do osobistego doświadczenia lektury, współbrzmiącego z tzw. zwrotem empirycznym. Aczkolwiek Burzyńska bardzo wysoko ocenia potencjał płynący z zainteresowania badaczy doświadczeniem (transdyscyplinarność, otwarcie na emocje i zmysły, zarówno na traumę, jak i namiętność), dostrzega jego wielowymiarowość, a także problematyczność i nieuchwytność jako pojęcia (co akurat stanowi plus). Stąd też zaznacza, że Derridzie chodziło nie o kategorię „doświadczenia”, ale procesy doświadczania jednostkowości tekstu literackiego (Innego), która domaga się odpowiedzi zdarzeniem na zdarzenie, paradoksalnego powtórzenia tego, co jednorazowe. „Jeśli (…) uznać, że jego [tekstu poświęconego Ponge’owi – K.Sz.] zadaniem było wywołanie u odbiorców doświadczenia osobliwego »zdarzenia podpisu Innego« w sytuacji, gdy zostaje on »powtórzony« w lekturze, to »odgrywane« przez Derridę wariacje na ten temat (…) [miały na celu] wytworzenie doświadczenia dramatyczności tej sytuacji. (…) »doświadczenie jednostkowości« zawarte w podpisie może zostać oddane tylko przez »uwielokrotnienie (jego) obecności« – »tu i teraz«, wobec tych, którzy »słuchają« i »patrzą« – (…) dzięki »odgrywaniu« tego doświadczenia biorą w nim żywy udział” (s. 598).
Na tej zasadzie Burzyńska nadbudowuje swój dyskurs nad praktyką Derridy, „odgrywając” na oczach czytelników (w osobnych podrozdziałach) jego teksty, które przecież same stanowią odpowiedź na sygnaturę konkretnego autora. Możemy dzięki temu śledzić zmagania autora „Szibboletu” m.in. z Celanem, Rousseau, Artaudem, Nietzschem, poddające się każdorazowo trzem krytycznym doświadczeniom – pisma, literatury i aporii. Najdonioślejszą kwestią, która nurtuje krakowską badaczkę, jest ta, jak w lekturze zachować konkretność Innego, a raczej jak utrwalić (zapisać) doświadczenie niepowtarzalności lektury, „odświeżyć” rzecz przy jednoczesnym pozostawieniu jej nietkniętą. „Jeśli czytanie w optyce filozofa stwarza tyle napięć, wywołanych kolejnymi odkrywanymi przez niego paradoksami, i skoro lektura może okazać się opresyjna dla tekstu, czy nie wynika z tego przypadkiem skrajnie negatywistyczne przesłanie, że w ogóle nie powinniśmy tego robić?” – stawia pytanie Burzyńska. Tę wątpliwość natychmiast neguje, lecz nie ma co oczekiwać od niej jednoznacznej recepty. „Prezentując rozmaite odcienie doświadczenia czytania, Derrida daje również do zrozumienia, że z owych »rozkazów wydawanych przez rzecz« można się wywiązać (…) w jeden (…) sposób: »Dzięki potędze nieskończenie indywidualnego pisania«. Lub inaczej – stawiając »własny podpis« obok »podpisu« Innego. Próżno jednak by czekać, że Derrida wyjawi (…), jak należy to »wykonać«. Jedyne, co »zrobi«, to odeśle do tekstów Ponge’a (…)” (s. 596).
A zatem Burzyńska kieruje nas do autora „Signéponge”, ten z kolei do poety, któremu poświęcił swój namysł… Nie jest to zręczny unik, lecz uwidocznienie tego, że Derrida nie nakazuje, ale pokazuje; nie stworzył teorii czytania, natomiast odsłonił jego niezbywalne uwikłanie – i filozoficzne, i empiryczne. Za podsumowanie książki służy cytat z jego rozmowy z Attridge’em; otóż twórca dekonstrukcji twierdzi, iż doświadczenie to dlań przede wszystkim „namiętny stosunek do języka i pisania (mówię tu także o ciele, pożądaniu, dotkliwej próbie)…” – po czym następuje komentarz Burzyńskiej, przypominający strzał we własną stopę: „I być może w tym jednym krótkim zdaniu zawierało się wszystko, co należało na ten temat powiedzieć” (s. 615). Czy warto było więc zapełniać 600 stron druku? Czy nie dało się zastosować reguły, zgodnie z którą nie należy mnożyć stronic ponad potrzebę? Może się dało, jednak niewątpliwym walorem tej książki jest umieszczenie myśli Derridy na szerokim tle kolejnych „zwrotów” i przemian w humanistyce oraz w kontekście poglądów de Mana, Hillisa Millera, Barthes’a etc., przy czym wątki poboczne nie dominują nad głównym tematem, a nieraz zawiłe koncepcje autora „Ostróg” wyłożone są stosunkowo przystępnie i w krótkich rozdzialikach, co nie pozwala na znużenie. Znać w takim sposobie pisania ślady doświadczenia z układaniem podręczników (por. „Teorie literatury XX wieku”), niemniej może właśnie dlatego również pewne tezy wydają się… nienowe.
Pewnie to zasługa także innych publikacji autorki, ale można mieć wrażenie, że wiele podjętych przez nią zagadnień zostało wcześniej poruszonych przez komentatorów, i to nie tylko w USA (Burzyńska przyznaje, iż tam już dość dawno odkryto te aspekty wczesnej myśli Derridy). Warto wspomnieć, że na etyczny wymiar pism francuskiego filozofa od lat zwraca uwagę choćby Tadeusz Sławek (w skądinąd pokaźnej bibliografii znalazła się jedna pozycja jego autorstwa); przed dekadą ukazała się ciekawa książeczka Andrzeja Leśniaka „Topografie doświadczenia. Maurice Blanchot i Jacques Derrida” (tu ważne przybliżenie analogicznych do Derridiańskich uwag Lacoue-Labarthe’a o doświadczeniu pisania), a potem np. tom „Czytanie Derridy”, którego pierwsza część (acz dotycząca raczej późniejszych tekstów) nosi znaczący tytuł: „Pismo i etyka”. Być może moje obiekcje płyną z trudności w oddzieleniu prac, w których filozof wypowiadał się już wprost na tematy korespondujące z rzeczonymi zwrotami, od tych, gdzie są one bardziej zawoalowane, jednak trudno mi uznać nową książkę Burzyńskiej za rewolucyjną, aczkolwiek uwypukla w niej inne sprawy niż w „Dekonstrukcji i interpretacji”. A co najważniejsze, przypomina, że dekonstrukcja nie stanowi metodologii, a raczej sposób doświadczania – i namawia do doświadczenia lektury Derridy.
Czy jednak warto przedtem (potem/ równolegle) czytać ten imponujący tom? Tak jak dla filozofa literatura była przewodniczką w poszukiwaniu Inności, tak książka Burzyńskiej może być dobrym przewodnikiem w poszukiwaniach Derridy (celowo we wstępie, pisząc o „kluczach” do lamusa, nie zapytałam, czy „oferuje” owe klucze, ale czy „pozwala odnaleźć”, bo to wymaga aktywności czytelnika). Podkreślanie tego, iż pewne jego pionierskie poglądy zostały „przegapione”, winno nam zwłaszcza uzmysławiać, że nawet jeśli uważamy Derridę za „pieszczocha” interpretatorów, to zarazem przypomina on ów poemat-jeża na drodze, o którym pisał, że zwija się, strosząc w naszą stronę kolce, wymaga zainteresowania i ochrony, ale nie udomowienia – pozostaje Inny. I ciągle może inspirować, nie jest „żywym trupem” czy – jak to ujęła Burzyńska – uosobieniem „dekonstrukcyjnej zmory”. Zapewne jednak nie miałby nic przeciwko porównaniu z zombie, postulował wszak zbratanie się z „potwornością” i tak istotne było dla niego pismo, które de Saussure uznał za przypadek teratologiczny. Tyle że wobec dzisiejszej mody na zombies w kulturze popularnej nasuwa się pytanie, czy nie zostały one zbyt „oswojone”. Ta kwestia zdaje się osnową myśli Derridy wedle Burzyńskiej – jak pozytywnie myśleć Innego, by nie pozbawić go odmienności, „jak ująć, żeby nie zająć?” (s. 117) – i w tym świetle lektura jawi się jako „niemożliwe zadanie czytelnika”.
Wbrew obawom jako mapa prowadząca ku „kluczom do dekonstrukcji” ów obszerny tom posiada przejrzystą strukturę – cztery rozdziały (każdy precyzyjnie rozbity na dziesięć rozdzialików) dotyczą kolejnych zwrotów: etycznego, politycznego, performatycznego oraz empirycznego. Badaczka pyta retorycznie, czy swego czasu rewolucyjne idee dekonstrukcji są istotnie przebrzmiałe, skoro dziś „rozbiórka” apodyktycznych dyskursów ustąpiła miejsca innym problemom, przede wszystkim zaś postulatom nowej „pozytywności”. Pyta retorycznie – ponieważ usilnie przekonuje, że u Derridy nie mamy do czynienia z jakimiś spekulacjami skoncentrowanymi wyłącznie na tekście, ignorującymi świat zewnętrzny, ale z praktyką sprzeciwu, i to nawet we wczesnych pismach, z tzw. krytycznej fazy poststrukturalizmu. Zdaniem Burzyńskiej przyczynę posądzania autora „Glas” o izolacjonizm stanowiło żądanie odeń jawnych deklaracji w kwestiach etycznych i politycznych, podczas gdy był on głównie filozofem metateoretycznym, a swoje poglądy wyrażał przeważnie (zwłaszcza do połowy lat 80.) implicytnie; zresztą ów sposób pisania konweniował z jego celem – wychwytywaniem i analizą oznak represji tam, gdzie trudno ich oczekiwać. Jak jednak metafilozofia ma się do praktyki społecznej? Tu właśnie kluczową rolę odgrywają sprawczość dekonstrukcji oraz doświadczenie, jakie otwiera się w toku lektury. Omawiając je, Burzyńska argumentuje za antycypującym wkładem Derridy w cztery wspomniane zwroty, ale chociaż dość płynnie przechodzi od rozdziału do rozdziału, jakby owe zwroty po prostu się wypierały, w czytelniku winno powstać przeświadczenie, że jako dominanty myślowe nie następowały one u autora „O gramatologii” chronologicznie, tylko były splecione; rzec można, iż chodziło mu ciągle o to samo, czyli Inność, a raczej konkretnego Innego.
Inny stanowi oczywiście centralną figurę zwrotu etycznego, którego protagoniści, jak wiadomo, dążyli do zastąpienia praktyczną moralnością ortodoksyjnej etyki, ufundowanej na wykluczającej Inność (a podważonej m.in. przez dekonstrukcję) metafizyce. Co podkreśla Burzyńska, znaczenie Derridy nie ograniczało się do burzycielstwa i otwarcia drogi; dzięki nakreśleniu tła owego zwrotu wykazuje ona, że pisząc na pozór o tekstach, myśliciel poruszał najważniejsze dla tej orientacji zagadnienia. Występował przeciw przemocy, jaką rodzą próby narzucenia lekturze „jedynego właściwego sensu”; starał się zastąpić je nie tyle dowolnością, ile zobowiązaniem – etyką czytania oraz szacunkiem wobec Innego, którego tekstowi należy udzielić odpowiedzialnej odpowiedzi. Autorka rozpatruje dialog z Levinasem toczony przez Derridę, a także jego wypowiedzi o przyjaźni, darze i gościnności, tłumacząc, iż nie chodzi o jałowe dywagacje, ponieważ w literaturze z całą intensywnością doświadczyć możemy „problemu”, jaki mamy z Innymi.
Następnie badaczka uwypukla związki „etyczności” z „politycznością” i ponownie dowodzi, że dekonstrukcja nie jest „śledzeniem tekstualnych gier”, lecz krytyką społeczną i działaniem; przypomina, jak Derrida ukazywał opresję immanentną „metafizyce obecności” tudzież sposoby tuszowania przez autorów prześwitujących w tekstach aporii, tak by obronić wyznawane hierarchie i zakryć to, co niewygodne. Uwidacznia również jego powinowactwa z innymi analitykami przejawów dyskryminacji wpisanych w dyskursy; rzecz jasna, zwłaszcza z Foucaultem, nad którym autor „Marginesów filozofii” miałby taką przewagę, że w swojej „mikrologii” władzy sięgał ku głębszemu poziomowi, tj. samym warunkom logocentrycznej ideologii. Na ostatku (rozdziału) Burzyńska studzi entuzjazm polskich heroldów zwrotu politycznego, uświadamiając czytelnikom, że jego recepcja jest na rodzimej glebie opóźniona o jakieś dwie dekady.
Bądź co bądź za nowymi paradygmatami trudno nadążyć. Najwięcej miejsca autorka poświęca temu „performatycznemu”, bo i najwięcej trzeba tu wyjaśniać (począwszy od formy nazywającego go przymiotnika). Wszystko jednak pozostaje, by tak rzec, w rodzinie; wszak „wzrost zainteresowania kulturową dynamiką tkwiącą w performansie i teatralnej reprezentacji jako takiej rozbudziła głównie chęć ujawnienia zasad działania władzy i ucisku w społeczeństwie” (s. 256). Dowiadujemy się, że dekonstrukcja i w ten zwrot się wpasowuje (a nawet go poprzedza), gdyż ma charakter interwencyjny i kładzie nacisk na to, iż tekst stanowi praktykę wytwarzania znaczeń, a przedmiot filozofii nie istnieje uprzednio względem praktyki pisania. Wyjaśniając, na czym polega dla Derridy m.in. zdarzenie, iterowalność, gra języka, mobilność (ruch znaczeń), materialność (pisma, śladu), „scena performatywna”, odgrywanie, tworzenie „efektu” jako otwieranie czemuś możliwości, „pisanie lektury” – autorka przekonuje, iż w dekonstrukcji nie występuje tylko „performans na papierze”.
Dekonstrukcja bowiem nie tyle „jest” (czymś), ile „działa”, Derrida zaś okazuje się myślicielem par excellence „teatralnym”, teatralność bowiem rzuca wyzwanie „toż-samości”, sytuując się pomiędzy rzeczywistością i pozorem oraz innymi metafizycznymi opozycjami. Tę dynamiczną praktykę pokazuje Burzyńska w kilku pismach francuskiego filozofa: śladach osobistego doświadczania i „odgrywania” tekstu. Do jakich konkluzji wiodła owa praktyka? Za każdym razem odmiennych (Derrida mocno wszak akcentował jednorazowość spotkania z tekstem), ale zwykle… podobnych: „Zarówno pantomima opisana przez Margueritte’a, jak i odgrywająca ją »Mimique« Mallarméego przypominały (…) »ogród o rozwidlających się ścieżkach«. Wszystko bowiem (…) rozgrywało się tu w zawieszeniu (lub »rozsunięciu«) – pomiędzy zamiarem a jego wykonaniem, (…) między faktami a wyobraźnią, pomiędzy prawdą a pozorem – (…) a zawieszenie to »odgrywała« lektura Derridy. Dawał on do zrozumienia, że w analogicznej sytuacji (…) znajdował się czytelnik (…)” (s. 320).
Twórca dekonstrukcji konfrontował przeto czytelnika z konkretną sytuacją wyboru między nierozstrzygalnikami, co z jednej strony zahacza znów o moment etyczny, z drugiej odsyła do osobistego doświadczenia lektury, współbrzmiącego z tzw. zwrotem empirycznym. Aczkolwiek Burzyńska bardzo wysoko ocenia potencjał płynący z zainteresowania badaczy doświadczeniem (transdyscyplinarność, otwarcie na emocje i zmysły, zarówno na traumę, jak i namiętność), dostrzega jego wielowymiarowość, a także problematyczność i nieuchwytność jako pojęcia (co akurat stanowi plus). Stąd też zaznacza, że Derridzie chodziło nie o kategorię „doświadczenia”, ale procesy doświadczania jednostkowości tekstu literackiego (Innego), która domaga się odpowiedzi zdarzeniem na zdarzenie, paradoksalnego powtórzenia tego, co jednorazowe. „Jeśli (…) uznać, że jego [tekstu poświęconego Ponge’owi – K.Sz.] zadaniem było wywołanie u odbiorców doświadczenia osobliwego »zdarzenia podpisu Innego« w sytuacji, gdy zostaje on »powtórzony« w lekturze, to »odgrywane« przez Derridę wariacje na ten temat (…) [miały na celu] wytworzenie doświadczenia dramatyczności tej sytuacji. (…) »doświadczenie jednostkowości« zawarte w podpisie może zostać oddane tylko przez »uwielokrotnienie (jego) obecności« – »tu i teraz«, wobec tych, którzy »słuchają« i »patrzą« – (…) dzięki »odgrywaniu« tego doświadczenia biorą w nim żywy udział” (s. 598).
Na tej zasadzie Burzyńska nadbudowuje swój dyskurs nad praktyką Derridy, „odgrywając” na oczach czytelników (w osobnych podrozdziałach) jego teksty, które przecież same stanowią odpowiedź na sygnaturę konkretnego autora. Możemy dzięki temu śledzić zmagania autora „Szibboletu” m.in. z Celanem, Rousseau, Artaudem, Nietzschem, poddające się każdorazowo trzem krytycznym doświadczeniom – pisma, literatury i aporii. Najdonioślejszą kwestią, która nurtuje krakowską badaczkę, jest ta, jak w lekturze zachować konkretność Innego, a raczej jak utrwalić (zapisać) doświadczenie niepowtarzalności lektury, „odświeżyć” rzecz przy jednoczesnym pozostawieniu jej nietkniętą. „Jeśli czytanie w optyce filozofa stwarza tyle napięć, wywołanych kolejnymi odkrywanymi przez niego paradoksami, i skoro lektura może okazać się opresyjna dla tekstu, czy nie wynika z tego przypadkiem skrajnie negatywistyczne przesłanie, że w ogóle nie powinniśmy tego robić?” – stawia pytanie Burzyńska. Tę wątpliwość natychmiast neguje, lecz nie ma co oczekiwać od niej jednoznacznej recepty. „Prezentując rozmaite odcienie doświadczenia czytania, Derrida daje również do zrozumienia, że z owych »rozkazów wydawanych przez rzecz« można się wywiązać (…) w jeden (…) sposób: »Dzięki potędze nieskończenie indywidualnego pisania«. Lub inaczej – stawiając »własny podpis« obok »podpisu« Innego. Próżno jednak by czekać, że Derrida wyjawi (…), jak należy to »wykonać«. Jedyne, co »zrobi«, to odeśle do tekstów Ponge’a (…)” (s. 596).
A zatem Burzyńska kieruje nas do autora „Signéponge”, ten z kolei do poety, któremu poświęcił swój namysł… Nie jest to zręczny unik, lecz uwidocznienie tego, że Derrida nie nakazuje, ale pokazuje; nie stworzył teorii czytania, natomiast odsłonił jego niezbywalne uwikłanie – i filozoficzne, i empiryczne. Za podsumowanie książki służy cytat z jego rozmowy z Attridge’em; otóż twórca dekonstrukcji twierdzi, iż doświadczenie to dlań przede wszystkim „namiętny stosunek do języka i pisania (mówię tu także o ciele, pożądaniu, dotkliwej próbie)…” – po czym następuje komentarz Burzyńskiej, przypominający strzał we własną stopę: „I być może w tym jednym krótkim zdaniu zawierało się wszystko, co należało na ten temat powiedzieć” (s. 615). Czy warto było więc zapełniać 600 stron druku? Czy nie dało się zastosować reguły, zgodnie z którą nie należy mnożyć stronic ponad potrzebę? Może się dało, jednak niewątpliwym walorem tej książki jest umieszczenie myśli Derridy na szerokim tle kolejnych „zwrotów” i przemian w humanistyce oraz w kontekście poglądów de Mana, Hillisa Millera, Barthes’a etc., przy czym wątki poboczne nie dominują nad głównym tematem, a nieraz zawiłe koncepcje autora „Ostróg” wyłożone są stosunkowo przystępnie i w krótkich rozdzialikach, co nie pozwala na znużenie. Znać w takim sposobie pisania ślady doświadczenia z układaniem podręczników (por. „Teorie literatury XX wieku”), niemniej może właśnie dlatego również pewne tezy wydają się… nienowe.
Pewnie to zasługa także innych publikacji autorki, ale można mieć wrażenie, że wiele podjętych przez nią zagadnień zostało wcześniej poruszonych przez komentatorów, i to nie tylko w USA (Burzyńska przyznaje, iż tam już dość dawno odkryto te aspekty wczesnej myśli Derridy). Warto wspomnieć, że na etyczny wymiar pism francuskiego filozofa od lat zwraca uwagę choćby Tadeusz Sławek (w skądinąd pokaźnej bibliografii znalazła się jedna pozycja jego autorstwa); przed dekadą ukazała się ciekawa książeczka Andrzeja Leśniaka „Topografie doświadczenia. Maurice Blanchot i Jacques Derrida” (tu ważne przybliżenie analogicznych do Derridiańskich uwag Lacoue-Labarthe’a o doświadczeniu pisania), a potem np. tom „Czytanie Derridy”, którego pierwsza część (acz dotycząca raczej późniejszych tekstów) nosi znaczący tytuł: „Pismo i etyka”. Być może moje obiekcje płyną z trudności w oddzieleniu prac, w których filozof wypowiadał się już wprost na tematy korespondujące z rzeczonymi zwrotami, od tych, gdzie są one bardziej zawoalowane, jednak trudno mi uznać nową książkę Burzyńskiej za rewolucyjną, aczkolwiek uwypukla w niej inne sprawy niż w „Dekonstrukcji i interpretacji”. A co najważniejsze, przypomina, że dekonstrukcja nie stanowi metodologii, a raczej sposób doświadczania – i namawia do doświadczenia lektury Derridy.
Czy jednak warto przedtem (potem/ równolegle) czytać ten imponujący tom? Tak jak dla filozofa literatura była przewodniczką w poszukiwaniu Inności, tak książka Burzyńskiej może być dobrym przewodnikiem w poszukiwaniach Derridy (celowo we wstępie, pisząc o „kluczach” do lamusa, nie zapytałam, czy „oferuje” owe klucze, ale czy „pozwala odnaleźć”, bo to wymaga aktywności czytelnika). Podkreślanie tego, iż pewne jego pionierskie poglądy zostały „przegapione”, winno nam zwłaszcza uzmysławiać, że nawet jeśli uważamy Derridę za „pieszczocha” interpretatorów, to zarazem przypomina on ów poemat-jeża na drodze, o którym pisał, że zwija się, strosząc w naszą stronę kolce, wymaga zainteresowania i ochrony, ale nie udomowienia – pozostaje Inny. I ciągle może inspirować, nie jest „żywym trupem” czy – jak to ujęła Burzyńska – uosobieniem „dekonstrukcyjnej zmory”. Zapewne jednak nie miałby nic przeciwko porównaniu z zombie, postulował wszak zbratanie się z „potwornością” i tak istotne było dla niego pismo, które de Saussure uznał za przypadek teratologiczny. Tyle że wobec dzisiejszej mody na zombies w kulturze popularnej nasuwa się pytanie, czy nie zostały one zbyt „oswojone”. Ta kwestia zdaje się osnową myśli Derridy wedle Burzyńskiej – jak pozytywnie myśleć Innego, by nie pozbawić go odmienności, „jak ująć, żeby nie zająć?” (s. 117) – i w tym świetle lektura jawi się jako „niemożliwe zadanie czytelnika”.
Anna Burzyńska: „Dekonstrukcja, polityka i performatyka”. TAiWPN „Universitas”. Kraków, 2013 [seria: „Horyzonty Nowoczesności”, t. 103].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |