
WIERSZE
A
A
A
PANTERA
dla Plath, Sexton, Wevill, Sagan, Bachmann
i siebie
w dniu kiedy listonosz przyniósł mi
paczkę pełną jabłek
chciałam tylko oddać
ci się po długiej dzikiej
walce byłeś jak dojrzały
soczysty melon wielki
zwalisty zdrowy
Adam o głosie podobnym do grzmotu
bogów wielki ciemny poeta,
jedyny na sali dość dobry
dla mnie kiedy znikałeś
o każdym myślałam
to ty twoja nieobecność lokomotywa,
wioząca mnie
jak Żyda do Paris London Dachau*
nasza miłość jak komora
gazowa nerwowa huśtawka,
z której spadnie ten kto kocha
naprawdę
‘jesteś obłędnie samobójcza’
mówiłeś że wyrosłam
ze śmierci kochałeś mordując
i niszcząc kochałeś jak morduje się
białe jagnięta a teraz liczę swoje
sny o samobójstwie przepalone styki
wiodą mnie
nad Styks wdycham gaz
z piecyka na kolanach
smakuje jak oranżada
wślizguję się
w objęcia Charona
między dwa białe kurki w mieszkaniu
bez łazienki wyjadam
obole z obrzmiałych gardeł
automatów
próbując w wątłych ustach unieść
taką miłość
[wyrwana wtyczka
dziewczyna ścigana
przez panterę]
zakładam futro
blednę blaknę bieleję
moja głowa jak dojrzały soczysty
melon objawia swoje
bebechy moje nogi
zwinięte jak szare węże
[zdycham]
pełzną ku światłu
w ciemno duszno ciasno
śmierć syczy
pójdzie mi gładko.
______
*Plath
ja byłam pozioma, ty byłeś pionowy
pamiętasz nastoletnie
pegazy na które
w masce lisa
polowałeś
o świcie mamroczący
i brudny? prosiłeś nie raz
by figura w kościele
podniosła dla ciebie
rękę ujadasz
jak spuszczony z łańcucha
judasz biały kot/
kot infekowany
bielą? moje liche
mięso przeciąga się
leniwie na żuchwach
połykających żywcem
kraby w dytyrambicznych pochodach
dionizosa
a teraz jedz
mi z ręki dosięgam pyskiem
trzewi żołądek
kurczy się w miłosnej spirali
pięt i kolan
znikaj pod martwą bielą
skóry w kilku śmiertelnych jardach
kręgosłupa skundlony
Chrystus obłędny
skandalista bełkoczący
święty
dopóki żyjesz
nikt
ci nie uwierzy
Elegia 4.44
tętnice miasta są zbyt pobudliwe
dla mnie a tutaj
upalna wiosna
[zieleń Veronese’a?]
czarne księżniczki zdychają
na złość na barbituranowych plażach
ich ebonitowe
usta gruntowane szpitalną
bielą pojękują miękko
przydzielają mi chore ciało
dziewczęcy ból budowę dość kościstą w błękicie
Thénarda wyraźnie widoczne
kości miedniczne nadgarstki
i kości rąk zazwyczaj dobrze widoczne
żyły na rękach jestem jak chytry lis
wokół którego skradają się
pielęgniarze i siostry
[tłuste dziewczęta
Felliniego]
mają frajdę gasząc w moim jasnym ciele
pęki błyszczących igieł moje spuchnięte żyły
jak znikające ulice schwytane na naświetlonych
taśmach zdrętwiałe od pisania
malachitowe palce
licowe kończyny
podziurawione policzki
naszpikowane magentą uda
z lakierowanej skóry
łakomie wysuwam dolną
wargę rozluźniam lędźwie i obrzęknięte tkanki
i mówię im że potrzebuje snu bardziej niż
swojego roweru bardziej niż swojego Bacha niż stałego
adresu i arystokratycznego nazwiska
dziś jestem większa
niż cygaro okastrowana na trzy palce umiem umierać
w aroganckim kłamliwym stylu
zachwycająca jak rak i zniekształcone przez niego
organy nie licząc
czaszki pazurów
i mięsa
prężąc ciało naciągam skórę
na kości karmione zimnym
mięsem mlekiem i letnią sałatą
lewą ręką do łokcia
w kieszeni prawą
do powitania ściany
zostawiam rozgrzane powietrze
lekkie pościel
czystą parzysty numer w kolekcji
wstydliwych gestów szpitalnej kartoteki
spuszczam
zza krat wstydliwe myśli
jak dzikie zwierzęta
otwierają mi głowę wielką ciężarną
ostrygę
na karku jej woń z pyska
[cynober?]
na ramionach ciężar białe mięso w biały dzień w letniej
sukience milimetr po milimetrze
zniknę
w poświacie tłustego śniegu
pustą powieką jaszczurki
poradnia dziewczęcych neuroz
pamiętasz
dla Plath, Sexton, Wevill, Sagan, Bachmann
i siebie
w dniu kiedy listonosz przyniósł mi
paczkę pełną jabłek
chciałam tylko oddać
ci się po długiej dzikiej
walce byłeś jak dojrzały
soczysty melon wielki
zwalisty zdrowy
Adam o głosie podobnym do grzmotu
bogów wielki ciemny poeta,
jedyny na sali dość dobry
dla mnie kiedy znikałeś
o każdym myślałam
to ty twoja nieobecność lokomotywa,
wioząca mnie
jak Żyda do Paris London Dachau*
nasza miłość jak komora
gazowa nerwowa huśtawka,
z której spadnie ten kto kocha
naprawdę
‘jesteś obłędnie samobójcza’
mówiłeś że wyrosłam
ze śmierci kochałeś mordując
i niszcząc kochałeś jak morduje się
białe jagnięta a teraz liczę swoje
sny o samobójstwie przepalone styki
wiodą mnie
nad Styks wdycham gaz
z piecyka na kolanach
smakuje jak oranżada
wślizguję się
w objęcia Charona
między dwa białe kurki w mieszkaniu
bez łazienki wyjadam
obole z obrzmiałych gardeł
automatów
próbując w wątłych ustach unieść
taką miłość
[wyrwana wtyczka
dziewczyna ścigana
przez panterę]
zakładam futro
blednę blaknę bieleję
moja głowa jak dojrzały soczysty
melon objawia swoje
bebechy moje nogi
zwinięte jak szare węże
[zdycham]
pełzną ku światłu
w ciemno duszno ciasno
śmierć syczy
pójdzie mi gładko.
______
*Plath
ja byłam pozioma, ty byłeś pionowy
pamiętasz nastoletnie
pegazy na które
w masce lisa
polowałeś
o świcie mamroczący
i brudny? prosiłeś nie raz
by figura w kościele
podniosła dla ciebie
rękę ujadasz
jak spuszczony z łańcucha
judasz biały kot/
kot infekowany
bielą? moje liche
mięso przeciąga się
leniwie na żuchwach
połykających żywcem
kraby w dytyrambicznych pochodach
dionizosa
a teraz jedz
mi z ręki dosięgam pyskiem
trzewi żołądek
kurczy się w miłosnej spirali
pięt i kolan
znikaj pod martwą bielą
skóry w kilku śmiertelnych jardach
kręgosłupa skundlony
Chrystus obłędny
skandalista bełkoczący
święty
dopóki żyjesz
nikt
ci nie uwierzy
Elegia 4.44
tętnice miasta są zbyt pobudliwe
dla mnie a tutaj
upalna wiosna
[zieleń Veronese’a?]
czarne księżniczki zdychają
na złość na barbituranowych plażach
ich ebonitowe
usta gruntowane szpitalną
bielą pojękują miękko
przydzielają mi chore ciało
dziewczęcy ból budowę dość kościstą w błękicie
Thénarda wyraźnie widoczne
kości miedniczne nadgarstki
i kości rąk zazwyczaj dobrze widoczne
żyły na rękach jestem jak chytry lis
wokół którego skradają się
pielęgniarze i siostry
[tłuste dziewczęta
Felliniego]
mają frajdę gasząc w moim jasnym ciele
pęki błyszczących igieł moje spuchnięte żyły
jak znikające ulice schwytane na naświetlonych
taśmach zdrętwiałe od pisania
malachitowe palce
licowe kończyny
podziurawione policzki
naszpikowane magentą uda
z lakierowanej skóry
łakomie wysuwam dolną
wargę rozluźniam lędźwie i obrzęknięte tkanki
i mówię im że potrzebuje snu bardziej niż
swojego roweru bardziej niż swojego Bacha niż stałego
adresu i arystokratycznego nazwiska
dziś jestem większa
niż cygaro okastrowana na trzy palce umiem umierać
w aroganckim kłamliwym stylu
zachwycająca jak rak i zniekształcone przez niego
organy nie licząc
czaszki pazurów
i mięsa
prężąc ciało naciągam skórę
na kości karmione zimnym
mięsem mlekiem i letnią sałatą
lewą ręką do łokcia
w kieszeni prawą
do powitania ściany
zostawiam rozgrzane powietrze
lekkie pościel
czystą parzysty numer w kolekcji
wstydliwych gestów szpitalnej kartoteki
spuszczam
zza krat wstydliwe myśli
jak dzikie zwierzęta
otwierają mi głowę wielką ciężarną
ostrygę
na karku jej woń z pyska
[cynober?]
na ramionach ciężar białe mięso w biały dzień w letniej
sukience milimetr po milimetrze
zniknę
w poświacie tłustego śniegu
pustą powieką jaszczurki
poradnia dziewczęcych neuroz
pamiętasz
senne boiska [same mięśnie?] duszne
gimnastyczne sale
na których podglądałeś
nastoletnie ciała-maskotki
grzechoczące
w trujących mleczno-bawełnianych
kokonach border-dziewczynek
dziesięciosylabowe
zagadki
jak błękitne
pstrągi patroszone wciskającymi się
morderczo w ich ciasne
ciała spojrzeniami tłustych
pszenno-buraczanych
mężczyzn
gruchoczących we wszystkich
kierunkach
czystych sprintach
lepkie [słodki smak?/mleczny po-smak?]
od cukrowej waty kolana
żute skalpowane rozdrapy
ramion oblizywane
obrazy jak lekarstwa [sfumato?]
czterech tysięcy kastrowanych
chłopców [dla ich
głosów?] w paszczach
afrykańskich kotów
podobrazia
podudzi wirtuozów-kalek
synkopy podciętych
gardeł plujesz
złem kaleczonych
mleczy słodką wonią niedojrzałych
makówek oko śledzi
zawsze najkrótszą
drogę rodzi się
dźwięk na styku ucha mózgu ręki
i noża
tłusty śnieg sztuczna
wiosna?
a powietrze jest nadal
lekkie
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |