ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

sierpień 15-16 (231-232) / 2013

Ninette Nerval,

WIERSZE

A A A
PANTERA

 

dla Plath, Sexton, Wevill, Sagan, Bachmann

i siebie

 

w dniu kiedy listonosz przyniósł mi

paczkę pełną jabłek

chciałam tylko oddać

ci się po długiej dzikiej

walce byłeś jak dojrzały

soczysty melon wielki

zwalisty zdrowy

Adam o głosie podobnym do grzmotu

bogów wielki ciemny poeta,

jedyny na sali dość dobry

dla mnie kiedy znikałeś

o każdym myślałam 

to ty twoja nieobecność lokomotywa,

wioząca mnie

jak Żyda do Paris London Dachau*

nasza miłość jak komora

gazowa nerwowa huśtawka,

z której spadnie ten kto kocha

naprawdę

‘jesteś obłędnie samobójcza’ 

mówiłeś że wyrosłam

ze śmierci kochałeś mordując

i niszcząc kochałeś jak morduje się

białe jagnięta a teraz liczę swoje

sny o samobójstwie przepalone styki

wiodą mnie

nad Styks wdycham gaz

z piecyka na kolanach

smakuje jak oranżada

wślizguję się

w objęcia Charona

między dwa białe kurki w mieszkaniu

bez łazienki wyjadam

obole z obrzmiałych gardeł

automatów

próbując w wątłych ustach unieść

taką miłość

[wyrwana wtyczka

dziewczyna ścigana

przez panterę]

zakładam futro

blednę blaknę bieleję

moja głowa jak dojrzały soczysty

melon objawia swoje

bebechy moje nogi

zwinięte jak szare węże

[zdycham]

pełzną ku światłu

w ciemno duszno ciasno

śmierć syczy

 


pójdzie mi gładko.

______

*Plath

 

ja byłam pozioma, ty byłeś pionowy

 

pamiętasz nastoletnie

pegazy na które

w masce lisa

polowałeś

o świcie mamroczący

i brudny? prosiłeś nie raz

by figura w kościele

podniosła dla ciebie

rękę ujadasz

jak spuszczony z łańcucha

judasz biały kot/

kot infekowany

bielą? moje liche

mięso przeciąga się

leniwie na żuchwach

połykających żywcem

kraby w dytyrambicznych pochodach

dionizosa

a teraz  jedz

mi z ręki dosięgam pyskiem

trzewi żołądek

kurczy się w miłosnej spirali

pięt i kolan

znikaj pod martwą bielą

skóry w kilku śmiertelnych jardach

kręgosłupa skundlony

Chrystus obłędny

skandalista bełkoczący

święty

dopóki żyjesz

nikt

ci nie uwierzy

 

Elegia 4.44

 

tętnice miasta są zbyt pobudliwe

dla mnie a tutaj

upalna wiosna



[zieleń Veronese’a?]

czarne księżniczki zdychają

na złość na barbituranowych plażach

ich ebonitowe

usta gruntowane szpitalną

bielą pojękują miękko

przydzielają mi chore ciało

dziewczęcy ból budowę dość kościstą w błękicie

Thénarda wyraźnie widoczne

kości miedniczne nadgarstki

i kości rąk zazwyczaj dobrze widoczne

żyły na rękach jestem jak chytry lis

wokół którego skradają się

pielęgniarze i siostry

[tłuste dziewczęta

Felliniego]

mają frajdę gasząc w moim jasnym ciele

pęki błyszczących igieł moje spuchnięte żyły

jak znikające ulice schwytane na naświetlonych

taśmach zdrętwiałe od pisania

malachitowe palce

licowe kończyny

podziurawione policzki

naszpikowane magentą uda

z lakierowanej skóry  

łakomie wysuwam dolną

wargę rozluźniam lędźwie i obrzęknięte tkanki

i mówię im że potrzebuje snu bardziej niż

swojego roweru bardziej niż swojego Bacha niż stałego

adresu i arystokratycznego nazwiska

dziś jestem większa

niż cygaro okastrowana na trzy palce umiem umierać

w aroganckim kłamliwym stylu

zachwycająca jak rak i zniekształcone przez niego

organy nie licząc

czaszki pazurów

i mięsa

prężąc ciało naciągam skórę

na kości karmione zimnym

mięsem mlekiem i letnią sałatą

lewą ręką do łokcia

w kieszeni prawą

do powitania ściany

zostawiam rozgrzane powietrze

lekkie pościel 

czystą parzysty numer w kolekcji

wstydliwych gestów szpitalnej kartoteki

spuszczam

zza krat wstydliwe myśli 

jak dzikie zwierzęta

otwierają mi głowę wielką ciężarną

ostrygę

na karku jej woń z pyska 

[cynober?]

na ramionach ciężar białe mięso w biały dzień w letniej

sukience milimetr po milimetrze

zniknę

w poświacie tłustego śniegu

pustą powieką jaszczurki

 

poradnia dziewczęcych neuroz

 

pamiętasz



senne boiska [same mięśnie?] duszne

gimnastyczne sale

na których podglądałeś

nastoletnie ciała-maskotki

grzechoczące

w trujących mleczno-bawełnianych

kokonach border-dziewczynek

dziesięciosylabowe

zagadki

jak błękitne

pstrągi patroszone wciskającymi się

morderczo w ich ciasne

ciała spojrzeniami tłustych

pszenno-buraczanych

mężczyzn

gruchoczących we wszystkich

kierunkach

czystych sprintach

 

lepkie [słodki smak?/mleczny po-smak?]

od cukrowej waty kolana

żute skalpowane rozdrapy

ramion oblizywane

obrazy jak lekarstwa [sfumato?]

czterech tysięcy kastrowanych

chłopców [dla ich

głosów?] w paszczach

afrykańskich kotów

podobrazia

podudzi wirtuozów-kalek

synkopy podciętych

gardeł plujesz

złem kaleczonych

mleczy słodką wonią niedojrzałych

makówek  oko śledzi

zawsze najkrótszą

drogę rodzi się

dźwięk na styku ucha mózgu ręki

i noża

tłusty śnieg sztuczna

wiosna? 

 

a powietrze jest nadal

lekkie