ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

sierpień 15-16 (231-232) / 2013

Sławomir Iwasiów,

ŻYCIE PŁYNIE SZYBCIEJ

A A A
Biografię Anny Frajlich wypełniają podróże. Jej droga, nawet nie tyle w sensie metaforycznym, ile w zupełnie realnym wymiarze, zaczyna się na Wschodzie, w Kirgistanie, gdzie urodziła się w 1942 roku, potem wiedzie przez Szczecin, w którym spędziła dzieciństwo, dalej biegnie przez Warszawę, czyli okres studiów, i prowadzi na emigrację, aż do Nowego Jorku. Podróżowanie to motyw przewodni poezji i prozy autorki zbioru opowiadań „Laboratorium” i wiąże się z innymi tematami: z pamięcią, czyli własnym punktem odniesienia dla twórczości; miastem, naturalnym miejscem życia współczesnego człowieka; tożsamością, o którą emigrantka – w czasach rozmytych granic i niepewnych podziałów – musi sama się postarać, musi ją, czasem od nowa, rozpisać dla siebie w kolejnych tekstach. Do tych kategorii – podróży, miasta, pamięci, tożsamości, emigracji – chciałbym nawiązać na przykładzie kilku wierszy z najnowszego tomu poezji Frajlich pod tytułem „Łodzią jest i jest przystanią”.

Zbiór zawiera blisko sto utworów, w przeważającej części powstałych w pierwszej dekadzie XXI wieku. Są to teksty osobiste, przepełnione wyznaniami, jak i penetrujące sferę międzyludzkich interakcji, co odnotowuje w posłowiu redaktor, Piotr Michałowski: „Zbiór wierszy Anny Frajlich ujawnia wielotematyczne rozproszenie, ale został uszeregowany w naturalnym porządku genezy tekstów. Pozwala to mówić o poetyckiej diarystyce, eksponującej na pierwszym planie podmiot autobiograficzny z jego subiektywną perspektywą: wspomnień, notatek z bieżących zdarzeń, a także wędrownych przygód myśli – osobistych i publicznych – wysnutych z bezpośredniej mikroobserwacji albo będących oderwanym od konkretu uogólnieniem” (P. Michałowski, „Transatlantycka mapa pamięci”, w: A. Frajlich, „Łodzią jest i jest przystanią”, Szczecin, Bezrzecze 2013, s. 109).

Poetka opowiada o tym, co minęło – pamięć jest dla niej pojemnym rezerwuarem motywów, wątków i tematów – ale także chętnie rozprawia o tym, co dzieje się wokół niej, „tu i teraz”, w trudnym do uchwycenia momencie między przeszłością a przyszłością. Wyrazistym, wartym odnotowania punktem na osi czasu jest koniec minionego wieku (a może raczej początek nowego?), który nie napawa optymizmem. W wierszu „Jeszcze jeden fin de siecle” coś się kończy, żeby mogło zacząć się coś innego, niekoniecznie, jakbyśmy tego chcieli, lepszego:

 

Porzucił nas dwudziesty wiek

na pastwę nieznanego

i teraz my są

fin de siecle

my z wieku minionego

 

tak szumnie brzmiało

postęp wzrost

nasz wiek

ideologia

 

i tylko śmieje nam się w nos

biologia, biologia, biologia...

 

Nawet jeśli dwudziesty wiek nie był najbardziej łaskawy – bo ideologie okazały się fałszywym tropem dla zmaltretowanej wojnami ludzkości i niewiele ziściło się z populistycznych obietnic szybkiego postępu – to istnieje cień szansy, że kolejny będzie jeszcze gorszy i stanie się „pastwą nieznanego”. „Nasz wiek” to mimo wszystko rzeczywistość życia bohaterki – nawiązanie do rozmów Aleksandra Watta z Czesławem Miłoszem wyznacza horyzont, biograficzny i intelektualny, po którym porusza się bohaterka tego tekstu. (Na marginesie należy wspomnieć: Frajlich jest autorką książki „Czesław Miłosz. Lekcje”). „Mój wiek” to także wejście w dojrzałość, kiedy wypada pewne sprawy podsumować. Czy wraz z końcem XX stulecia i pożegnaniem z młodością należy obwieścić „kres historii”, „koniec nowoczesności”, „śmierć metafizyki”? Przed mocnymi rozstrzygnięciami powstrzymuje czytelnika ironiczny tytuł: to już przecież nie raz się wydarzyło i jeszcze wielokrotnie, jak w myśli Fryderyka Nietzschego, będzie wracało w błędnym kole.

Trzeba jednak z przekonaniem wskazać na pozytywny aspekt tej, na pierwszy rzut oka, przygnębiającej perspektywy – otóż jest coś ważnego w tym, że bohaterka próbuje umieścić swoją egzystencję w konkretnym czasie i nie rezygnuje z kreowania własnej tożsamości. Po „końcu wieku” zaczyna się przecież nowa opowieść, nienapisana historia, ta prywatna i ta publiczna, kolejny rozdział w specyficznym „dzienniku” bohaterki:

 

Nie dotrzymuje mi kroku

życie

ja tam a ono zabłąkane

w fizjologii

w węzłach chłonnych

w tętnicach

(...)

 

Czy nie jest tak, iż obserwując późną fazę w swoim i świata trwaniu, bohaterka dostrzega tego trwania ograniczenia, biologiczne zakręty, które spowalniają bieg krwi krążącej w tętnicach? A przy tym nie powstrzymują jej élan vital, aktywności twórczej silniejszej od przemijania? Ten wiersz ma tytuł „Zawał” i jest swego rodzaju przeczuciem, że nie wszystko funkcjonuje tak dobrze, jak kiedyś, a rytm życia i rytm serca niezupełnie do siebie pasują. Głębokiemu przekonaniu o skończoności świata poświęcony został także wiersz „Przejdziemy tędy” – w banalnej sytuacji, podczas przechadzki ulicą, daje o sobie znać fatalność losu:

 

Kanion dolnego Broadwayu

ten przyjazny kanion

smok śpi i nie obudzi się

jeszcze przez chwilę

przejdziemy tędy

tak jak się przechodzi

przez życie

że minęło

tylko się zdziwimy.

 

Miasto, jak wcześniej wspomniałem, to jeden z tych motywów, które powracają w twórczości Frajlich i zajmują ważne miejsce w poszczególnych tekstach z tomu „Łodzią jest i jest przystanią”. W kolejnym wierszu, zatytułowanym „Tak boli”, czytamy o konkretnej metropolii, która:

 

W niebo strzela wieżami

za szarą mgłą

ukrzyżowanymi mostami

mistyczny Nowy Jork

za kilka worków fasoli wydany na ten ból

 

wielkość

tak boli.

 

To jeszcze Nowy Jork sprzed 11 września, jakby „strzelającymi wieżami” przyciągający niebezpieczeństwo; „mistyczny”, naznaczony religijną atmosferą, a nawet – „ukrzyżowany”, jak mosty, które łączą ze sobą poszczególne dzielnice. Na kolejnej stronie utwór niepozostawiający wątpliwości: „pięć dzielnic” wyznacza topografię świata bohaterki. Wiersz „Nowy Jork” zaczyna się jak pastisz „Oplutego” Marcina Świetlickiego i mógłby być uznany za „tytułowy” utwór „Łodzią jest i jest przystanią”:

 

To miasto jest moje

i ja jestem jego

w kryształowym powietrzu

płyniemy wzdłuż brzegów

czy jest piękne? – to mało istotne pytanie

ważne że łodzią jest

i jest przystanią.

 

Na wstępie żadnych umizgów, w rodzaju znanej frazy „Pewnego dnia...”, tutaj sprawa jest jasna: to miasto należy do bohaterki; ona kształtuje jego tkankę, w takim samym stopniu, w jakim ono wpływa na jej tożsamość. Przypływanie i odpływanie, bycie zarazem łodzią i przystanią trochę przypomina sensacje Witolda Gombrowicza, który w „Trans-Atlantyku” wpływał do portu w Buenos Aires i wypływał z niego w zapisach „Dziennika” z 1963 roku. U Frajlich te dwa kierunki, „tam i z powrotem”, przedstawione w jednym krótkim wierszu, obrazują los emigrantki w świecie, który brytyjski socjolog John Urry charakteryzuje metaforą „pływów”.

W tym tomie tematy przepływają z jednego wiersza do drugiego, łączą się ze sobą, rozlewają w kolejne znaczenia. W „Wyższych wieżach” powracają znane, ale przecież zmienione krajobrazy, pamiętane także z kadrów filmowych:

 

Tej nocy wiatr z południa

przywiewa swąd

to nie Godzilla

zza wieżowców się wychyla

to nie King Kong

na szkle ekranu

to nie fikcja ani film

tam gdzie z betonu stały wieże

– dym

(...)

 

Czy na gruzach starego porządku będzie można zbudować fundamenty „nowego ładu”? Świat, wbrew naszym oczekiwaniom, szybko się zestarzał i do tego stwierdzenia bohaterka wierszy z tomu „Łodzią jest i jest przystanią” dość często nawiązuje (choćby w tekstach: „Odchodzi”, „Czy zdążę” oraz „Znak wieku”). Wszystko, co ona posiada, co nosi w sobie, jeszcze da się ocalić, jak wspomnienia z przeszłości i niepewną przyszłość. Frajlich dopisuje tu jakby dalszy ciąg do wiersza Małgorzaty Hillar pod tytułem „My z drugiej połowy XX wieku” – po szaleństwie naukowości wartości humanistyczne rozproszyły się w technice, w pędzie ku nowoczesności, w niezatrzymanym postępie, który prowadzi do konstatacji, że wszystko zostało już wymyślone i trzeba, prawdopodobnie, zwrócić się ku przeszłości, żeby odkryć coś nowatorskiego. To przeszłość – wspomnienia bohaterki – są tym, co ma jeszcze jakąś wartość. „Życie płynie szybciej, gdy się starzejemy” – twierdzi Douwe Draaisma i można jego teorię przyłożyć do losów zapisanych przez Annę Frajlich. Im więcej wierszy, tym bardziej życie się zagęszcza. Płynie tym szybciej, im więcej wątków opowieści snuje poetka. Wydaje się, że lata szybciej mijają, bo wspomnienia tworzą koryta płynących wartkim strumieniem miejsc, osób, tekstów, powiązań, cytatów pomieszczonych w jednym tomie wierszy.
Anna Frajlich: „Łodzią jest i jest przystanią”. Posłowie: Piotr Michałowski. Wydawnictwo „Forma”. Szczecin, Bezrzecze 2013 [seria: Tablice].