LABIRYNT MARTY FOX
A
A
A
Marta Fox nie stroni od pisania o sobie samej. Przeciwnie, chętnie opowiada o swoich związkach miłosnych, o relacji z córkami i wnukami, o trudnych stosunkach z matką, o przyjaciołach i znajomych, a także o kulisach pracy twórczej, o ulubionych lekturach i obrazach. Pisarka prowadzi blog, w 2005 roku opowiedziała o swoim życiu w książce „Święta Rito od rzeczy niemożliwych”, sporo wątków autobiograficznych umieściła również w powieści „Kobieta zaklęta w kamień”. Jest autorką o dużym stopniu samoświadomości, znakomicie zdającą sobie sprawę z tego, że narracja o sobie samej, nawet najszczersza, nigdy nie jest wolna od autokreacji, od odgrywania nie tylko przed czytelnikami, ale również przed sobą samą swojego Ja idealnego. W zakończeniu najnowszej książki autobiograficznej, „Autoportretu z lisiczką”, Marta Fox zauważa: „Czy to możliwe, że aż tyle przeżyłam? Ile zataiłam? Ile przeinaczyłam, podkolorowałam, by pokazać siebie w dobrym świetle?” (s. 421).
Autorka zauważa również, że na różne okresy swojej egzystencji patrzeliśmy inaczej w ich trakcie, a inne jawią nam się teraz. Stąd też to samo zdarzenie można opisać z różnych perspektyw. Przeglądając zapiski z dawnych lat pisarka dziwi się: „W moim dzienniku mało jest konkretów. Żadnego opisu rzeczywistości ani faktów. Wówczas widocznie miałam w pogardzie fakty, bo fakty się działy. Ważniejsze były myśli i czucia, więc te zapisywałam. A teraz widzę, że czucia były miałkie i płytkie. Nie przetrwały próby czasu. (...) Teraz z ciekawością odczytuję te strony, które w przeszłości uznawałam za niepotrzebne. Z perspektywy lat widzę, że ważne są drobiazgi: co zrobiłam, jak układałam dni, co się wydarzyło, kto i co powiedział, jak zareagował. Pamięć figluje z nami, dokonując tylko sobie wiadomych selekcji, wedle własnego kodu. W mojej głowie pozostali ludzie i sytuacje, o których w dzienniku nie ma słowa, uniesienia natomiast zwietrzały, umknęły i dziś nie wiem, jakim konkretom je przypisać” (s. 165).
W skład najnowszej książki Marty Fox wchodzą nie tylko jej dzienniki prywatne i dzienniki lektur, ale też fragmenty bloga, opowiadania i wiersze, pogrupowane na tematyczne rozdziały i podrozdziały. Kolejne partie tekstu przedzielają intermedia stanowiące anegdotki dotyczące Pawcia, kilkuletniego wnuka pisarki. Konstrukcja książki została zainspirowana pisarstwem Julio Cortazara, którego „Grę w klasy” można czytać na wiele różnych sposobów, niekoniecznie linearnie, a także labiryntami rysowanymi przez Pawcia. Jak zauważa autorka: „Inne są nasze labirynty, moje i wnuka. W moich nie ma reguł. Moje niekoniecznie służą do tego, by wygrać. Raczej, by poznawać i delektować się lub stwarzać duszę ze słów, barw, dźwięków. Jeśli pragnie się z nich wyjścia, to na drugą stronę lustra, będącą światem bez więzienia. (...) To tylko mój pokruszony świat, który próbuję ogarnąć, zlepić w całość. (...) Zaludniam ścieżki różnymi formami, jak inni towary w hipermarketach, bo ich rzeczywistość to też labirynt kolorowych ścieżek, pełnych etykiet, nie tylko z kechupami i majonezami. Każdy błądzi tam po swojemu i osobno” (s. 420-421).
Na kartach „Autoportretu z lisiczką” można znaleźć sporo anegdotek o spotkaniach z czytelnikami, a także pełnych ciepła i humoru wspomnień o znajomych artystach, z którymi pisarka utrzymuje relacje prywatne bądź zawodowe. Wielkie wrażenie robi zwłaszcza opowieść o Ninie Andrycz, która podczas wieczoru autorskiego prowadzonego przez Martę Fox kazała się nazywać „królową sceny polskiej”.
Nie brakuje również poważnych rozważań o stosunku Oriany Fallaci do muzułmanów czy o problemie bicia oraz molestowania dzieci. Autorka nie wstydzi się przyznać, że była dzieckiem bitym, w domu i w szkole oraz że kary cielesne negatywnie wpłynęły na jej psychikę, mimo że w czasach jej dzieciństwa stanowiły normę. Nie wstydzi się także przyznać, że i jej zdarzyło się uderzyć swoje córki, czego żałuje, w związku z czym poprosiła, aby same nigdy nie stosowały przemocy wobec swoich pociech. Pisarka pisze otwarcie również o swojej depresji i o heroicznych próbach wyjścia z niej dzięki przekonaniu, że choroba tkwi w niej, a nie ona w chorobie.
Na podstawie najnowszej książki Marty Fox trudno byłoby skomponować notkę biograficzną uwzględniającą doniosłe fakty i daty. Utwór skupia się bowiem zarówno na kluczowych wydarzeniach z życia autorki, które zadecydowały o rozwoju jej światopoglądu i kariery, jak też na zabawnych zdarzeniach z życia codziennego, jak remontowanie mieszkania, kupowanie sukienki, otrzymywania od czytelników domowych przetworów w prezencie. „Autoportret z lisiczką” został namalowany techniką kubistyczną, ukazując tytułową Martę Lisiczkę jednocześnie z wielu stron. Jej życie i osobowość stanowią skomplikowany labirynt, który z pewnością warto przemierzyć.
Autorka zauważa również, że na różne okresy swojej egzystencji patrzeliśmy inaczej w ich trakcie, a inne jawią nam się teraz. Stąd też to samo zdarzenie można opisać z różnych perspektyw. Przeglądając zapiski z dawnych lat pisarka dziwi się: „W moim dzienniku mało jest konkretów. Żadnego opisu rzeczywistości ani faktów. Wówczas widocznie miałam w pogardzie fakty, bo fakty się działy. Ważniejsze były myśli i czucia, więc te zapisywałam. A teraz widzę, że czucia były miałkie i płytkie. Nie przetrwały próby czasu. (...) Teraz z ciekawością odczytuję te strony, które w przeszłości uznawałam za niepotrzebne. Z perspektywy lat widzę, że ważne są drobiazgi: co zrobiłam, jak układałam dni, co się wydarzyło, kto i co powiedział, jak zareagował. Pamięć figluje z nami, dokonując tylko sobie wiadomych selekcji, wedle własnego kodu. W mojej głowie pozostali ludzie i sytuacje, o których w dzienniku nie ma słowa, uniesienia natomiast zwietrzały, umknęły i dziś nie wiem, jakim konkretom je przypisać” (s. 165).
W skład najnowszej książki Marty Fox wchodzą nie tylko jej dzienniki prywatne i dzienniki lektur, ale też fragmenty bloga, opowiadania i wiersze, pogrupowane na tematyczne rozdziały i podrozdziały. Kolejne partie tekstu przedzielają intermedia stanowiące anegdotki dotyczące Pawcia, kilkuletniego wnuka pisarki. Konstrukcja książki została zainspirowana pisarstwem Julio Cortazara, którego „Grę w klasy” można czytać na wiele różnych sposobów, niekoniecznie linearnie, a także labiryntami rysowanymi przez Pawcia. Jak zauważa autorka: „Inne są nasze labirynty, moje i wnuka. W moich nie ma reguł. Moje niekoniecznie służą do tego, by wygrać. Raczej, by poznawać i delektować się lub stwarzać duszę ze słów, barw, dźwięków. Jeśli pragnie się z nich wyjścia, to na drugą stronę lustra, będącą światem bez więzienia. (...) To tylko mój pokruszony świat, który próbuję ogarnąć, zlepić w całość. (...) Zaludniam ścieżki różnymi formami, jak inni towary w hipermarketach, bo ich rzeczywistość to też labirynt kolorowych ścieżek, pełnych etykiet, nie tylko z kechupami i majonezami. Każdy błądzi tam po swojemu i osobno” (s. 420-421).
Na kartach „Autoportretu z lisiczką” można znaleźć sporo anegdotek o spotkaniach z czytelnikami, a także pełnych ciepła i humoru wspomnień o znajomych artystach, z którymi pisarka utrzymuje relacje prywatne bądź zawodowe. Wielkie wrażenie robi zwłaszcza opowieść o Ninie Andrycz, która podczas wieczoru autorskiego prowadzonego przez Martę Fox kazała się nazywać „królową sceny polskiej”.
Nie brakuje również poważnych rozważań o stosunku Oriany Fallaci do muzułmanów czy o problemie bicia oraz molestowania dzieci. Autorka nie wstydzi się przyznać, że była dzieckiem bitym, w domu i w szkole oraz że kary cielesne negatywnie wpłynęły na jej psychikę, mimo że w czasach jej dzieciństwa stanowiły normę. Nie wstydzi się także przyznać, że i jej zdarzyło się uderzyć swoje córki, czego żałuje, w związku z czym poprosiła, aby same nigdy nie stosowały przemocy wobec swoich pociech. Pisarka pisze otwarcie również o swojej depresji i o heroicznych próbach wyjścia z niej dzięki przekonaniu, że choroba tkwi w niej, a nie ona w chorobie.
Na podstawie najnowszej książki Marty Fox trudno byłoby skomponować notkę biograficzną uwzględniającą doniosłe fakty i daty. Utwór skupia się bowiem zarówno na kluczowych wydarzeniach z życia autorki, które zadecydowały o rozwoju jej światopoglądu i kariery, jak też na zabawnych zdarzeniach z życia codziennego, jak remontowanie mieszkania, kupowanie sukienki, otrzymywania od czytelników domowych przetworów w prezencie. „Autoportret z lisiczką” został namalowany techniką kubistyczną, ukazując tytułową Martę Lisiczkę jednocześnie z wielu stron. Jej życie i osobowość stanowią skomplikowany labirynt, który z pewnością warto przemierzyć.
Marta Fox: „Autoportret z lisiczką”. Wydawnictwo Mała Kurka. Piastów 2013.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |