
HAWANA JAK MALOWANA
A
A
A
Wydania DVD
Filmy nowelowe – choć rzadko zdarzają się wśród nich niekwestionowane arcydzieła – mają swój urok, oferując na ogół widzom różnorodność tematyczną i stylistyczną, w której każdy może znaleźć coś dla siebie. Wydane przez Kino Świat na DVD (szkoda, że w zasadzie bez jakichkolwiek dodatków) „7 dni w Hawanie” stanowi potwierdzenie tej reguły.
Dzieło, składające się z epizodów odpowiadających kolejnym dniom tygodnia, wydaje się pozbawione szczególnych ambicji artystycznych czy ideowych, proponując w zamian szereg spojrzeń na stolicę Kuby, jej mieszkańców i pojawiających się w niej obcokrajowców. We wprowadzającym segmencie, wyreżyserowanym przez Benicio Del Toro, obserwujemy nieudolne starania początkującego amerykańskiego aktora, próbującego przeżyć w Hawanie erotyczną przygodę. We wtorkowym fragmencie, zrealizowanym przez Pablo Trapero, dość kapryśnym przewodnikiem widza po stolicy Kuby zostaje sam Emir Kusturica, trafiający z festiwalu filmowego wprost na urokliwe jam session. Środa w ujęciu Julio Médema upływa pod znakiem rozterek pięknej piosenkarki Cecilii (Melvis Santa Estevez), rozdartej między miłością do swojego partnera, bejsbolisty o raczej skromnych horyzontach poznawczych, a możliwościami, jakie oferuje zakochany w niej młody Hiszpan, Leonardo (Daniel Brühl). Czwarta z kolei nowela to spojrzenie na Kubę z ironicznej perspektywy obcokrajowca (w tej roli sam reżyser segmentu, Elia Suleiman), przyjeżdżającego do Hawany w celu porozmawiania z samym Fidelem Castro. Następnie Gaspar Noé prezentuje tajemniczy rytuał, jakiemu zostaje poddana pewna dziewczyna posądzana o lesbijskie skłonności. Sobota przynosi sportretowane przez Juana Carlosa Tabío perypetie lekarki i mistrzyni kuchni w jednej osobie, próbującej pogodzić ze sobą rozmaite obowiązki. Ostatni wreszcie segment, wyreżyserowany przez Laurenta Canteta, opowiada o spontanicznej akcji budowania fontanny dla Najświętszej Marii Panny w samym środku mieszkania leciwej Marty (Natalia Amore).
Warto zauważyć od razu: „7 dni w Hawanie” nie przynosi szczególnie głębokiego wglądu w rzeczywistość kubańskiej stolicy lub w mentalność jej mieszkańców. Z wielu względów jest to film, do którego pasuje określenie „letni”, ze wszystkimi jego pozytywnymi i negatywnymi konotacjami. Wprowadzony aż w czterech z siedmiu nowel motyw obcego spoglądającego na Hawanę (być może nic w tym dziwnego, skoro wśród twórców znalazł się tylko jeden autor rzeczywiście urodzony na Kubie) zdominował całość dzieła, które zdaje się operować szeregiem bezpiecznych i – co chyba szczególnie ważne – politycznie poprawnych stereotypów. Kuba zaprezentowana w filmie jest więc miejscem rozbrzmiewającym muzyką, w którym duchowość ma niejedno oblicze, miłość przeżywa się intensywnie i zmysłowo, ludzie są życzliwi i solidarni, bieda malownicza i nikomu szczególnie nie przeszkadza to, że przemówienia Fidela Castro trwają w nieskończoność.
Zapewne w trosce o możliwość szerokiej dystrybucji dzieła (a być może i ze względów realizacyjnych) twórcy za wszelką cenę starają się unikać politycznych zadrażnień. Chociaż zatem co jakiś czas w filmie powraca wątek możliwości czy pragnienia wyjazdu za granicę, nie pada tu ani jedno sformułowanie na temat tego, dlaczego opuszczenie Kuby miałoby być dla bohaterów czymś pożądanym i równocześnie trudnym. Pod pewnymi względami autorzy „7 dni…” prezentują wizję Kuby jeszcze bardziej zachowawczą niż twórcy rozśpiewanego i roztańczonego „Habana Blues” (2005). Tam przynajmniej muzycy musieli się zmagać z absurdalnymi przepisami i często funkcjonowali w artystycznym podziemiu; tutaj najbardziej przykre doświadczenia stają się udziałem lokalnego transwestyty próbującego przedostać się do hotelowego pokoju pijanego i niczego nieświadomego Amerykanina. Właśnie: przykre, ale w żadnej mierze nie drastyczne, ba, nawet nie na tyle przytłaczające, by po wszystkim nie można było opuścić hotelu na wysokich obcasach, dumnie kołysząc biodrami.
Sami Kubańczycy zaprezentowani w filmie szczególnie zresztą do wyjazdu się nie palą. „Stara śpiewka” – mówi ironicznie kierowca-muzyk, gdy Emir Kusturica proponuje mu nagranie płyty za granicą. Jeśli już bohaterowie decydują się na opuszczenie rodzimego kraju, to na własnych warunkach – romantyczka Cecilia zamiast lotu do Madrytu wybierze nielegalną przeprawę łodzią do Stanów Zjednoczonych, bez gwarancji bezpieczeństwa, za to ze swoim ukochanym brutalem u boku.
Dominująca w filmie perspektywa politycznie obojętnego turysty nie oznacza oczywiście, że brak w tym dziele przebłysków czegoś doskonalszego. Nieustannie pijany, wściekły i skłócony ze światem Emir Kusturica to jeden z najbarwniejszych akcentów „7 dni w Hawanie”. Najciekawiej jednak (także pod względem formalnym) prezentuje się czwartkowy „Dziennik początkującego” Suleimana ze swoimi statycznymi ujęciami i bohaterem-reżyserem, który spogląda na codzienność Hawany, na drobne ekstrawagancje jej mieszkańców i na fragmenty toczących się wokół niego historii z ciągle tym samym wyrazem twarzy, niczego nie rozumiejąc, lub może wręcz przeciwnie: rozumiejąc wszystko.
Jak zwykle w tego typu przedsięwzięciach, w „7 dniach w Hawanie” dostajemy mieszankę stylistyk, poetyk i gatunków. Mamy tu więc trochę paradokumentalizmu w różnych odsłonach, Médemowską stylizację na ckliwy melodramat z rzewnymi piosenkami w tle oraz nieustannie eksperymentującego z formą Gaspara Noé. Różnorodność ta wydaje się jednak pozorna, a obraz Hawany wyłaniający się z filmu sprawia wrażenie spójnego i jednolitego. Nie jestem jednak pewna, czy ta jednolitość jest w istocie zaletą. Trochę zbyt mocno uobecnia się w niej bowiem jakaś nienazwana instancja, wewnętrzny cenzor pilnujący autorów, którzy nie potrafią w większości opowiadać o Kubie ze swadą i swobodą. Zamiast nostalgii à la „Cuba feliz” (2000) mamy zatem do czynienia z kilkoma pocztówkami, a zamiast doświadczenia autentycznego spotkania z kubańską rzeczywistością, jakiemu w „Buena Vista Social Club” (1999) dawał wyraz Wim Wenders, otrzymujemy kilka kartek wyrwanych z dziennika spragnionego wrażeń, ale raczej nieuważnego turysty.
Dzieło, składające się z epizodów odpowiadających kolejnym dniom tygodnia, wydaje się pozbawione szczególnych ambicji artystycznych czy ideowych, proponując w zamian szereg spojrzeń na stolicę Kuby, jej mieszkańców i pojawiających się w niej obcokrajowców. We wprowadzającym segmencie, wyreżyserowanym przez Benicio Del Toro, obserwujemy nieudolne starania początkującego amerykańskiego aktora, próbującego przeżyć w Hawanie erotyczną przygodę. We wtorkowym fragmencie, zrealizowanym przez Pablo Trapero, dość kapryśnym przewodnikiem widza po stolicy Kuby zostaje sam Emir Kusturica, trafiający z festiwalu filmowego wprost na urokliwe jam session. Środa w ujęciu Julio Médema upływa pod znakiem rozterek pięknej piosenkarki Cecilii (Melvis Santa Estevez), rozdartej między miłością do swojego partnera, bejsbolisty o raczej skromnych horyzontach poznawczych, a możliwościami, jakie oferuje zakochany w niej młody Hiszpan, Leonardo (Daniel Brühl). Czwarta z kolei nowela to spojrzenie na Kubę z ironicznej perspektywy obcokrajowca (w tej roli sam reżyser segmentu, Elia Suleiman), przyjeżdżającego do Hawany w celu porozmawiania z samym Fidelem Castro. Następnie Gaspar Noé prezentuje tajemniczy rytuał, jakiemu zostaje poddana pewna dziewczyna posądzana o lesbijskie skłonności. Sobota przynosi sportretowane przez Juana Carlosa Tabío perypetie lekarki i mistrzyni kuchni w jednej osobie, próbującej pogodzić ze sobą rozmaite obowiązki. Ostatni wreszcie segment, wyreżyserowany przez Laurenta Canteta, opowiada o spontanicznej akcji budowania fontanny dla Najświętszej Marii Panny w samym środku mieszkania leciwej Marty (Natalia Amore).
Warto zauważyć od razu: „7 dni w Hawanie” nie przynosi szczególnie głębokiego wglądu w rzeczywistość kubańskiej stolicy lub w mentalność jej mieszkańców. Z wielu względów jest to film, do którego pasuje określenie „letni”, ze wszystkimi jego pozytywnymi i negatywnymi konotacjami. Wprowadzony aż w czterech z siedmiu nowel motyw obcego spoglądającego na Hawanę (być może nic w tym dziwnego, skoro wśród twórców znalazł się tylko jeden autor rzeczywiście urodzony na Kubie) zdominował całość dzieła, które zdaje się operować szeregiem bezpiecznych i – co chyba szczególnie ważne – politycznie poprawnych stereotypów. Kuba zaprezentowana w filmie jest więc miejscem rozbrzmiewającym muzyką, w którym duchowość ma niejedno oblicze, miłość przeżywa się intensywnie i zmysłowo, ludzie są życzliwi i solidarni, bieda malownicza i nikomu szczególnie nie przeszkadza to, że przemówienia Fidela Castro trwają w nieskończoność.
Zapewne w trosce o możliwość szerokiej dystrybucji dzieła (a być może i ze względów realizacyjnych) twórcy za wszelką cenę starają się unikać politycznych zadrażnień. Chociaż zatem co jakiś czas w filmie powraca wątek możliwości czy pragnienia wyjazdu za granicę, nie pada tu ani jedno sformułowanie na temat tego, dlaczego opuszczenie Kuby miałoby być dla bohaterów czymś pożądanym i równocześnie trudnym. Pod pewnymi względami autorzy „7 dni…” prezentują wizję Kuby jeszcze bardziej zachowawczą niż twórcy rozśpiewanego i roztańczonego „Habana Blues” (2005). Tam przynajmniej muzycy musieli się zmagać z absurdalnymi przepisami i często funkcjonowali w artystycznym podziemiu; tutaj najbardziej przykre doświadczenia stają się udziałem lokalnego transwestyty próbującego przedostać się do hotelowego pokoju pijanego i niczego nieświadomego Amerykanina. Właśnie: przykre, ale w żadnej mierze nie drastyczne, ba, nawet nie na tyle przytłaczające, by po wszystkim nie można było opuścić hotelu na wysokich obcasach, dumnie kołysząc biodrami.
Sami Kubańczycy zaprezentowani w filmie szczególnie zresztą do wyjazdu się nie palą. „Stara śpiewka” – mówi ironicznie kierowca-muzyk, gdy Emir Kusturica proponuje mu nagranie płyty za granicą. Jeśli już bohaterowie decydują się na opuszczenie rodzimego kraju, to na własnych warunkach – romantyczka Cecilia zamiast lotu do Madrytu wybierze nielegalną przeprawę łodzią do Stanów Zjednoczonych, bez gwarancji bezpieczeństwa, za to ze swoim ukochanym brutalem u boku.
Dominująca w filmie perspektywa politycznie obojętnego turysty nie oznacza oczywiście, że brak w tym dziele przebłysków czegoś doskonalszego. Nieustannie pijany, wściekły i skłócony ze światem Emir Kusturica to jeden z najbarwniejszych akcentów „7 dni w Hawanie”. Najciekawiej jednak (także pod względem formalnym) prezentuje się czwartkowy „Dziennik początkującego” Suleimana ze swoimi statycznymi ujęciami i bohaterem-reżyserem, który spogląda na codzienność Hawany, na drobne ekstrawagancje jej mieszkańców i na fragmenty toczących się wokół niego historii z ciągle tym samym wyrazem twarzy, niczego nie rozumiejąc, lub może wręcz przeciwnie: rozumiejąc wszystko.
Jak zwykle w tego typu przedsięwzięciach, w „7 dniach w Hawanie” dostajemy mieszankę stylistyk, poetyk i gatunków. Mamy tu więc trochę paradokumentalizmu w różnych odsłonach, Médemowską stylizację na ckliwy melodramat z rzewnymi piosenkami w tle oraz nieustannie eksperymentującego z formą Gaspara Noé. Różnorodność ta wydaje się jednak pozorna, a obraz Hawany wyłaniający się z filmu sprawia wrażenie spójnego i jednolitego. Nie jestem jednak pewna, czy ta jednolitość jest w istocie zaletą. Trochę zbyt mocno uobecnia się w niej bowiem jakaś nienazwana instancja, wewnętrzny cenzor pilnujący autorów, którzy nie potrafią w większości opowiadać o Kubie ze swadą i swobodą. Zamiast nostalgii à la „Cuba feliz” (2000) mamy zatem do czynienia z kilkoma pocztówkami, a zamiast doświadczenia autentycznego spotkania z kubańską rzeczywistością, jakiemu w „Buena Vista Social Club” (1999) dawał wyraz Wim Wenders, otrzymujemy kilka kartek wyrwanych z dziennika spragnionego wrażeń, ale raczej nieuważnego turysty.
„7 dni w Hawanie” („7 dias en La Habana”). Reżyseria: Laurent Cantet, Benicio Del Toro, Julio Médem, Gaspar Noé, Elia Suleiman, Juan Carlos Tabío, Pablo Trapero. Obsada: Daniel Brühl, Emir Kusturica, Elia Suleiman i in. Gatunek: film nowelowy. Produkcja: Francja / Hiszpania 2012, 129 min. Dystrybucja: Kino Świat.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |