
FANTASMAGORYCZNY WIR
A
A
A
„Osobnik” – najnowsza proza Mariana Pilota – jest książką specyficzną i wymagającą od odbiorcy niezwykle dużego skupienia oraz cierpliwości. Słowem, jest publikacją osobną, dzięki czemu jawić się może jako produkcja wyróżniająca się na tle propozycji wydawniczych ostatnich sezonów. Mam jednak wrażenie, że to, co miało być największą zaletą tej powieści, może stać się jej największą wadą. Pisarz nie zatroszczył się bowiem o nawiązanie łatwego porozumienia z czytelnikami. Tzw. pożeraczom fabuł przyjdzie obejść się smakiem. Wszak „Osobnik” – podobnie jak nagrodzony Literacką Nagrodą Nike 2011 „Pióropusz” – stawia lekturowy opór. Powiedzieć o nim, że nie jest powieścią łatwą, lekką i przyjemną, to doprawdy wyrazić się bardzo oględnie. Dzieje się tak już choćby dlatego, że mamy do czynienia z narracją pełną „ciemnych rewirów zwichrowanej, niepoczytalnej wyobraźni”. W rezultacie trudno nadążyć za tokiem snutej tu historii. Zdarzenia zmieniają się niczym w kalejdoskopie, sprawiając, że poszatkowana opowieść rozpada się od środka. Nie wiadomo, kiedy rzeczywistość przekształca się w oniryczny koszmar, i odwrotnie. Wszystko bowiem – łącznie ze snami, które głównego bohatera gniotły i dławiły, „jak żarnowe kamienie mełły” – podporządkowane zostało żywiołowi groteski.
Powód, dla którego główny bohater i równocześnie narrator „Osobnika” miewa złe sny, wydaje się dość prosty. Bohater najświeższej publikacji Pilota jest outsiderem, który nie potrafi ani porozumieć się z samym sobą, ani pogodzić z przeszłością. Nie umie też zbudować trwalszych relacji z kobietami oraz dzieckiem. W konsekwencji staje się martwy za życia. Jest biologiem, interesuje go każdy, nawet najmniejszy, przejaw egzystencji, ale nie potrafi odnaleźć się w otaczającej go rzeczywistości. Źródłem jego największych cierpień – jak próbuje przekonać – nie tyle było trudne dojrzewanie czy zmuszanie go do zabijania kur na rosół lub służenie w charakterze ministranta podczas niedzielnych sum, po których „następowała tortura nie kończących się spowiedzi, pokut, postów, batów”, ile jego własny ojciec. „On [ojciec – A.N.] mnie i Marii razem z dzieciństwem zabrał łzy naszego dzieciństwa. Przy nim człowiek brzydził się płakać nawet wtedy, kiedy był jeszcze całkiem małym dzieckiem. Moje życie całe we łzach, co ich nigdy już nie wypłaczę”. Czym na pogardę i nienawiść syna zasłużył sobie ten rodzic? Ano ojciec narratora „Osobnika” to mieszkający na prowincji były AK-owiec, który zawodowo (i z zamiłowania) spełniał się jako fryzjer golibroda. Nazywany był przez bohatera „smrodliwym skunksem, pijuskiem i kurwiarzem”, „nędzą i kanałem tego miasta, fekałem, śmierdzielem, pośmiewiskiem”, „ostatnim żałosnym ścierwem, gnojem” nie tyle z powodu pijaństwa czy „zeszmacenia”, ile z powodu zbyt dużych skłonności do płaczu. Ojciec ronił łzy właściwie bez żadnego konkretnego powodu.
Za współodpowiedzialną za zaistniałą sytuację narrator „Osobnika” uznawał matkę, do której żywił ekwiwalentne uczucia. Podziwiał ją i nią gardził, uwielbiał i nienawidził zarazem, nie mogąc jej wybaczyć wiernego trwania przy ojcu. Z kolei wobec pracującej w banku siostry, Marii, miał wyrzuty sumienia. Nie pomógł siostrze, którą ojciec w knajpie „żałośnie raił. Wdawał się trzeźwy lub pijany w obleśne, kurewskie rozmowy o niej. Miał ją jak kolczykowane bydlę na sprzedaż”. Warunki, w jakich dorastał, sprawiły, że nie wierzył w sens swojego istnienia i czuł się wyobcowany oraz emocjonalnie rozchwiany. Być może dlatego narrator „Osobnika” zdecydował się powrócić po trzech latach do domu rodzinnego, by – przynajmniej częściowo – uporządkować swoje życie. Ale, trzeba przyznać, że to dziw(acz)na próba odnalezienia samego siebie. Bohater bowiem chce rozliczyć się z ojcem i rozwiać wątpliwości dotyczące jego związków ze śmiercią Adolfa Hitlera. Przekonując się, że ojciec nie poderżnął gardła Hitlerowi, czuje się winny i pragnie zachować w pamięci wszystkie ofiary Führera. Powiada: „Nie mogę pozostać hańbą, wyrzutkiem i pośmiewiskiem historii – ja, jeden jedyny świadek obrony mordercy. Prawda, powiedzieć można, że nikt o tym nie wie. (...) Ja jestem nie dość, że jedynym człowiekiem, który prawdę poznał, to jestem także tej prawdy ucieleśnieniem i uosobieniem. Ja nie wiem, czy zostałem poczęty w grzechu. Ale poczęty zostałem wskutek grzechu, tchórzostwa, upadku i niezatartej zmazy. Moim obowiązkiem wobec milionów oddanych śmierci było nie istnieć”. W konsekwencji czuje się nie tylko zhańbiony i wykluczony, ale także nieoznaczony, nieistotny, niewidoczny. Ale narratorem „Osobnika” targa ponadto strach wywoływany między innymi świadomością podobieństwa do ojca. Zwierzając się z lęku przed płaczem i nieumiejętnością zapanowania nad nim, wyznaje, że jest nieodrodnym synem swego rodzica, po którym odziedziczył pewne cechy, w tym właśnie: „Dar folgi. To tkwiło we mnie: folga. Człek cichy, do rany przyłóż. Aż rozsypywało się. Luzowało, rozśrubowywało. Rozkalibrowywało”. Ciążące na nim metafizyczne poczucie winy nie pozwala mu normalnie funkcjonować. Ma wrażenie, że „ja jestem niedostatecznie, że mnie brakuje, że mnie – coraz mniej jest. I że to, co cudze, zastępuje to, co jest moje własne”. Boi się sam siebie i wątpi, by mógł być dla siebie kimś: „wspólnikiem? kumplem? Pilotem i prowodyrem? błaznem, kapłanem? ministrantem, kapelanem?... nikim? Nikim...”. Dręczą go sumienie i nocne koszmary, zaś jedyne, czego chce, to „prawo do pokuty”. Nade wszystko zmaga się bowiem z dziedzictwem „oświęcimskiej pojebki”. Stąd, jak można sądzić, „Osobnik” został pomyślany jako monolog. Można jednak odnieść wrażenie, że nie tyle mamy tu do czynienia z dość specyficzną spowiedzią dziwaka lub omamami znajdującego się pod wpływem alkoholu pijaka, ile ze schizofrenikiem. Być może z tego choćby powodu narrator najnowszej powieści Pilota skonstatuje: „ja sam sobie jestem Auschwitz”. Ucieczka od siebie samego, będąc z góry skazana na porażkę, okazuje się przeto niemożliwa. Historia determinuje teraźniejszość. To nade wszystko za jej przyczyną bohater stał się tytułowym osobnikiem. Tkwi w nim jak zadra, która nie pozwalając scalić osobowości, rozprasza i przytłacza. Ale nie może być inaczej, skoro człowiek zazwyczaj nie potrafi odciąć się od tego, co minione. Dzieje się tak również dlatego, że „W czym, jeśli nie w historii, znajdować mamy potwierdzenie i uzasadnienie swojego istnienia”. Zamiast patrzeć w przyszłość, walczymy z demonami przeszłości. Jedną z takich traum jest II wojna światowa. „Świat przeminie, Auschwitz nie przeminie”.
„Osobnik” Pilota jest oniriadą. W konsekwencji pojawiające się tu obrazy wirują. Pojawiają się i przepływają jak biegunka. Tym samym nad ewokowanymi wizjami nie da się zapanować. Wszystko wydaje się chaotyczne, absurdalne, „bezładne, zawrotne, febryczne”. Stąd poddana fragmentaryzacji opowieść nijak nie może się scalić w jedną. Obok psychologiczno-tożsamościowych zmagań narratora pojawiają się zatem między innymi refleksje na temat Boga i wiary, zachowań kopulacyjnych chrząszczy czy uwarunkowań, które ukształtowały Hitlera.
Najnowsza powieść autora „Nowego matecznika” potwierdza wyczulenie Pilota na groteskę, dynamizm stylu oraz umiejętność surrealistycznego i sugestywnego obrazowania. Pilot jest detalistą. Amplifikacje, gradacje, wielokrotnie rozbudowane okresy składniowe i nastawienie na rejestrowanie szczegółów sprawiają, że momentami lektura „Osobnika” staje się monotonna i nużąca. Ponadto jest – w moim odczuciu – książką przegadaną. Dygresyjność sprawia, że opowieść nie ma wyrazistych punktów zaczepienia. W efekcie „Osobnik” Mariana Pilota momentami zachwyca, innymi irytuje. Jest powieścią jedyną w swoim rodzaju. Kłopot jednakże w tym, o czym była mowa wcześniej, że to, co miało być siłą tej prozy zadziałało przeciwko niej. Bowiem „było to intensywne, napięte, bieda w tym, że całkiem niezborne, rozedrgane, rzucony o ścianę groch, każde słowo osobne, choć tyle tych słów i emocji tyle, wesela i smutków wiele”. Ale takie prawo konwencji onirycznej. Sny, zwłaszcza te koszmarne, śnią się przeciwko nam, niejednokrotnie topiąc nas w fantasmagorycznym wirze.
Powód, dla którego główny bohater i równocześnie narrator „Osobnika” miewa złe sny, wydaje się dość prosty. Bohater najświeższej publikacji Pilota jest outsiderem, który nie potrafi ani porozumieć się z samym sobą, ani pogodzić z przeszłością. Nie umie też zbudować trwalszych relacji z kobietami oraz dzieckiem. W konsekwencji staje się martwy za życia. Jest biologiem, interesuje go każdy, nawet najmniejszy, przejaw egzystencji, ale nie potrafi odnaleźć się w otaczającej go rzeczywistości. Źródłem jego największych cierpień – jak próbuje przekonać – nie tyle było trudne dojrzewanie czy zmuszanie go do zabijania kur na rosół lub służenie w charakterze ministranta podczas niedzielnych sum, po których „następowała tortura nie kończących się spowiedzi, pokut, postów, batów”, ile jego własny ojciec. „On [ojciec – A.N.] mnie i Marii razem z dzieciństwem zabrał łzy naszego dzieciństwa. Przy nim człowiek brzydził się płakać nawet wtedy, kiedy był jeszcze całkiem małym dzieckiem. Moje życie całe we łzach, co ich nigdy już nie wypłaczę”. Czym na pogardę i nienawiść syna zasłużył sobie ten rodzic? Ano ojciec narratora „Osobnika” to mieszkający na prowincji były AK-owiec, który zawodowo (i z zamiłowania) spełniał się jako fryzjer golibroda. Nazywany był przez bohatera „smrodliwym skunksem, pijuskiem i kurwiarzem”, „nędzą i kanałem tego miasta, fekałem, śmierdzielem, pośmiewiskiem”, „ostatnim żałosnym ścierwem, gnojem” nie tyle z powodu pijaństwa czy „zeszmacenia”, ile z powodu zbyt dużych skłonności do płaczu. Ojciec ronił łzy właściwie bez żadnego konkretnego powodu.
Za współodpowiedzialną za zaistniałą sytuację narrator „Osobnika” uznawał matkę, do której żywił ekwiwalentne uczucia. Podziwiał ją i nią gardził, uwielbiał i nienawidził zarazem, nie mogąc jej wybaczyć wiernego trwania przy ojcu. Z kolei wobec pracującej w banku siostry, Marii, miał wyrzuty sumienia. Nie pomógł siostrze, którą ojciec w knajpie „żałośnie raił. Wdawał się trzeźwy lub pijany w obleśne, kurewskie rozmowy o niej. Miał ją jak kolczykowane bydlę na sprzedaż”. Warunki, w jakich dorastał, sprawiły, że nie wierzył w sens swojego istnienia i czuł się wyobcowany oraz emocjonalnie rozchwiany. Być może dlatego narrator „Osobnika” zdecydował się powrócić po trzech latach do domu rodzinnego, by – przynajmniej częściowo – uporządkować swoje życie. Ale, trzeba przyznać, że to dziw(acz)na próba odnalezienia samego siebie. Bohater bowiem chce rozliczyć się z ojcem i rozwiać wątpliwości dotyczące jego związków ze śmiercią Adolfa Hitlera. Przekonując się, że ojciec nie poderżnął gardła Hitlerowi, czuje się winny i pragnie zachować w pamięci wszystkie ofiary Führera. Powiada: „Nie mogę pozostać hańbą, wyrzutkiem i pośmiewiskiem historii – ja, jeden jedyny świadek obrony mordercy. Prawda, powiedzieć można, że nikt o tym nie wie. (...) Ja jestem nie dość, że jedynym człowiekiem, który prawdę poznał, to jestem także tej prawdy ucieleśnieniem i uosobieniem. Ja nie wiem, czy zostałem poczęty w grzechu. Ale poczęty zostałem wskutek grzechu, tchórzostwa, upadku i niezatartej zmazy. Moim obowiązkiem wobec milionów oddanych śmierci było nie istnieć”. W konsekwencji czuje się nie tylko zhańbiony i wykluczony, ale także nieoznaczony, nieistotny, niewidoczny. Ale narratorem „Osobnika” targa ponadto strach wywoływany między innymi świadomością podobieństwa do ojca. Zwierzając się z lęku przed płaczem i nieumiejętnością zapanowania nad nim, wyznaje, że jest nieodrodnym synem swego rodzica, po którym odziedziczył pewne cechy, w tym właśnie: „Dar folgi. To tkwiło we mnie: folga. Człek cichy, do rany przyłóż. Aż rozsypywało się. Luzowało, rozśrubowywało. Rozkalibrowywało”. Ciążące na nim metafizyczne poczucie winy nie pozwala mu normalnie funkcjonować. Ma wrażenie, że „ja jestem niedostatecznie, że mnie brakuje, że mnie – coraz mniej jest. I że to, co cudze, zastępuje to, co jest moje własne”. Boi się sam siebie i wątpi, by mógł być dla siebie kimś: „wspólnikiem? kumplem? Pilotem i prowodyrem? błaznem, kapłanem? ministrantem, kapelanem?... nikim? Nikim...”. Dręczą go sumienie i nocne koszmary, zaś jedyne, czego chce, to „prawo do pokuty”. Nade wszystko zmaga się bowiem z dziedzictwem „oświęcimskiej pojebki”. Stąd, jak można sądzić, „Osobnik” został pomyślany jako monolog. Można jednak odnieść wrażenie, że nie tyle mamy tu do czynienia z dość specyficzną spowiedzią dziwaka lub omamami znajdującego się pod wpływem alkoholu pijaka, ile ze schizofrenikiem. Być może z tego choćby powodu narrator najnowszej powieści Pilota skonstatuje: „ja sam sobie jestem Auschwitz”. Ucieczka od siebie samego, będąc z góry skazana na porażkę, okazuje się przeto niemożliwa. Historia determinuje teraźniejszość. To nade wszystko za jej przyczyną bohater stał się tytułowym osobnikiem. Tkwi w nim jak zadra, która nie pozwalając scalić osobowości, rozprasza i przytłacza. Ale nie może być inaczej, skoro człowiek zazwyczaj nie potrafi odciąć się od tego, co minione. Dzieje się tak również dlatego, że „W czym, jeśli nie w historii, znajdować mamy potwierdzenie i uzasadnienie swojego istnienia”. Zamiast patrzeć w przyszłość, walczymy z demonami przeszłości. Jedną z takich traum jest II wojna światowa. „Świat przeminie, Auschwitz nie przeminie”.
„Osobnik” Pilota jest oniriadą. W konsekwencji pojawiające się tu obrazy wirują. Pojawiają się i przepływają jak biegunka. Tym samym nad ewokowanymi wizjami nie da się zapanować. Wszystko wydaje się chaotyczne, absurdalne, „bezładne, zawrotne, febryczne”. Stąd poddana fragmentaryzacji opowieść nijak nie może się scalić w jedną. Obok psychologiczno-tożsamościowych zmagań narratora pojawiają się zatem między innymi refleksje na temat Boga i wiary, zachowań kopulacyjnych chrząszczy czy uwarunkowań, które ukształtowały Hitlera.
Najnowsza powieść autora „Nowego matecznika” potwierdza wyczulenie Pilota na groteskę, dynamizm stylu oraz umiejętność surrealistycznego i sugestywnego obrazowania. Pilot jest detalistą. Amplifikacje, gradacje, wielokrotnie rozbudowane okresy składniowe i nastawienie na rejestrowanie szczegółów sprawiają, że momentami lektura „Osobnika” staje się monotonna i nużąca. Ponadto jest – w moim odczuciu – książką przegadaną. Dygresyjność sprawia, że opowieść nie ma wyrazistych punktów zaczepienia. W efekcie „Osobnik” Mariana Pilota momentami zachwyca, innymi irytuje. Jest powieścią jedyną w swoim rodzaju. Kłopot jednakże w tym, o czym była mowa wcześniej, że to, co miało być siłą tej prozy zadziałało przeciwko niej. Bowiem „było to intensywne, napięte, bieda w tym, że całkiem niezborne, rozedrgane, rzucony o ścianę groch, każde słowo osobne, choć tyle tych słów i emocji tyle, wesela i smutków wiele”. Ale takie prawo konwencji onirycznej. Sny, zwłaszcza te koszmarne, śnią się przeciwko nam, niejednokrotnie topiąc nas w fantasmagorycznym wirze.
Marian Pilot: „Osobnik”. Wydawnictwo Literackie. Kraków 2013.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |