ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 października 19 (235) / 2013

Olga Knapek,

KIEDY UCICHNĄ BASY I ORGANY, CO DZIEJE SIĘ NA DANCINGU?

A A A
Film Baza Luhrmana „Wielki Gatsby” wbił się na ekrany kin niczym wystrzał kolorowego konfetti. Produkcję spod ręki Jay-Z można było wyczuć w niemal wszystkich scenach przepełnionych blichtrem i magią lat 20.. Wszystko to słychać było na ścieżce dźwiękowej: genialne, patetyczne uniesienia (Lana Del Ray, Florence and the Machine, itp.), dekadencję (przeróbka AmyWinehouse „Back to black”), czy zepsucie („100$ bill”). Soundtrack, podobnie jak film, robił spore wrażenie. Niczym muzyka z osławionego już „Moulin Rouge” - była równie zaskakująca, ciekawa i przede wszystkim emocjonalna. Tym bardziej dziwi, że przeszła w zasadzie bez większego echa.

Z wytłumaczeniem przyszedł Bryan Ferry. Na rynek (przynajmniej brytyjski) trafiła płyta „The Great Gatsby Jazz Recordings. A selection of Yellow Coctail Music. From Baz Luhrman’s film «The Great Gatsby» featuring The Bryan Ferry Orchestra”. Znajdziemy tam nie tylko jazzowe tło filmu, którego nie zawierała oryginalna ścieżka dźwiękowa. Najciekawsze są chyba orkiestrowe realizacje pozostałych przebojów. Te, odarte ze swojej basowej oprawy, brzmień w klimacie R&B i produkcji Jay-Z nagle stały się tandetnymi przyśpiewkami do kiepskich dancingów epoki prohibicji. Mimo ogólnego, dosyć prostego wydźwięku kompozycje na „The Great Gatsby Jazz Recordings” wcale nie brzmią źle. Wręcz przeciwnie. Przypominają pustą salę po szumnej imprezie w stylu Gatsby’ego. W szlamie confetti i serpentyn, pośród niedopitych kieliszków szampana snują się jeszcze ostatni tancerze. W zmęczeniu i pijanym widzie pląsający bo bogatych posadzkach, w ekskluzywnych wnętrzach. Muzyka końca jest drugą stroną historii o Wielkim G. Przywołuje na myśl ciemne spelunki i słabe orkiestry, rozcieńczany alkohol, cekiny na wirujących spódnicach. W całej swojej tandecie utwory na „Jazz Recordings” są rewelacyjnie zagrane.

Tempo „Bang Bang” jest tak szalone, że nie sposób uwierzyć, że to jedna partytura. The Bryan Ferry Orchestra radzi sobie tak wybornie, tylko ze względu na proste kompozycje oparte na niewielu dźwiękach sprytnie ze sobą splecionych i ciągle powtarzanych w nowych układach. To typowe dla muzyki powstającej na ulicach Nowego Jorku. Całość brzmi bardzo naturalnie nagrana z lekkimi szumami i nieprawidłowościami. Orkiestrowa wersja ścieżki dźwiękowej filmu pokazuje przy tym wszystkim jak prostymi kompozycjami są utwory typu „Young & Beautiful” Lany Del Ray. Całość jest prostą melodyjką opartą na zaledwie trzech akordach (czterech z refrenem). Bez specyficznej maniery wokalistki, bez odpowiedniej oprawy dźwiękowej zapewniającej poczucie wzniosłości, utwór brzmi płytko i tandetnie. Jest zwykłą przyśpiewką, na bazie której dobrzy muzycy mogą trochę poimprowizować. Powtórzenie głównej linii melodyjnej piosenki nie jest bowiem zbyt trudne. Orkiestra Ferry’ego udowadnia w ten sposób, że każdy może zagrać te utwory – z gitarą i przy ognisku.

Mogłoby się wydawać, że to źle. Przecież płyta sprawiająca wrażenie kompilacji pieśniczek i przygrywek nie może być dobra. Nie można jednak zapomnieć o głównym aktorze tego przedstawienia. The Bryan Ferry Orchestra stworzyło dzieło, które jest jedną wielką mistyfikacją. Genialni muzycy przebrali się za knajpianych grajków i świetnie się bawią nad swoimi kieliszkami szampana. To typowe dla wielkich wykonawców - swoboda interpretacji. Tego też wymagał film – klimatu epoko. Udało się świetnie. Co prawda to nie mój styl, ale coś, co ma cekiny, nie może być złe – w myśl banalnej zasady powstała świetna płyta, która nie zniknie wraz z pierwszym brzaskiem poranka. To, co dzieje się po imprezach u Gatsby’ego jest przecież najciekawsze.
The Great Gatsby: “The Jazz Recordings Feat. The Bryan Ferry Orchestra” [Sony Music Classical, 2013].