PRZYBYŁ BOGUSŁAWSKI...
A
A
A
Nie mówi się o nim inaczej, jak tylko „Ojciec Teatru Polskiego” lub „Mistrz”. Nie tylko wprowadził na rodzimą scenę przedstawienia operowe oparte na motywach ludowych, ale przede wszystkim udowodnił, że teatr jest sztuką, z którą należy się liczyć. Sam król Stanisław August Poniatowski prosił go o przyjazd do Warszawy i objęcie dyrekcji w Teatrze Narodowym. Drugiej takiej postaci trudno by szukać w polskiej historii. Tłumacz, dramatopisarz, reżyser oraz aktor – to zaledwie niektóre z ról, które (obok słynnej kreacji Bardosa z „Cudu mniemanego”) odgrywał w swoim życiu. Wojciech Bogusławski. Człowiek, którego wielbili nie tylko jemu współcześni; hołd składają mu także wszystkie następne pokolenia ludzi związanych z teatrem. Już nieco ponad pół wieku po jego śmierci powstał pierwszy inspirowany jego działalnością utwór, „Bogusławski i jego scena” – napisany przez Wincentego Rapackiego, wielkiego twórcę teatru realistycznego w Polsce. Zbigniew Raszewski, największa postać polskiej teatrologii, poświęcił Bogusławskiemu dwutomową monografię, która pozostaje największym i najdokładniejszym kompendium wiedzy o Mistrzu. Niecałe 10 lat od wydania ostatniej ze wspomnianych pozycji, ukazała się kolejna książka, której bohaterem jest Wojciech Bogusławski. Tym razem jest to powieść, której autor to… Węgier.
György Spiró, jeden z najważniejszych węgierskich pisarzy, jest wielokrotnym dyrektorem teatrów oraz znawcą polskiej kultury, którą przybliżał swoim rodakom, tłumacząc m.in. utwory Wyspiańskiego czy Gombrowicza. W latach 70. ubiegłego wieku przebywał na stypendium w Polsce, gdzie szybko związał się z ówczesnym środowiskiem teatralnym i literackim. Przez przypadek wpadła mu w ręce książka „Recenzje teatralne Towarzystwa Iksów 1815-1819” i w ten właśnie sposób rozpoczęła się jego przygoda z Ojcem Teatru Polskiego. Przez kilka lat rzetelnie zbierał materiały do swojej powieści „Iksowie”, którą wydał na Węgrzech. Z nieskrywaną dumą Spiró przesłał nawet jeden egzemplarz profesorowi Raszewskiemu. Efekt, jaki wywołała ta publikacja, przeszedł jednak wszelkie oczekiwania autora. Odebrano mu stypendium naukowe, zakazano wstępu do polskich bibliotek naukowych, a ostatecznie zabroniono wjazdu do Polski. Został oskarżony o szarganie naszych narodowych świętości i znieważanie symboli. Książka nie została w całości przetłumaczona na język polski przez następne 30 lat. Rodzimy czytelnik dostaje ją do rąk dopiero dziś, nakładem wydawnictwa W.A.B., które już wcześniej wydało powieść Spiró „Mesjasze”, traktującą o grupie założonej przez Andrzeja Towiańskiego.
Czytając „Iksów”, nie sposób dziwić się, dlaczego władze PRL zablokowały polskie tłumaczenie książki. To, że Wojciech Bogusławski niekorzystnie wypowiada się w niej o Stanisławie Staszicu czy Julianie Niemcewiczu, wydaje się zaledwie „przykrywką” dla prawdziwego problemu. Kiedy w 1815 roku Mistrz powraca do Warszawy po półrocznym pobycie we Lwowie, dyrekcję w Teatrze Narodowym sprawuje jego zięć – Ludwik Osiński. Kongresowe Królestwo Polskie oczekuje w tym czasie na przyjazd cara Aleksandra, jednak pejzaż, jaki maluje przed nami węgierski pisarz, nie wygląda zbyt ciekawie: „Warszawa zeszła na dziady, stała się przygnębiającym, zbiedniałym miastem. (…) Większość sklepów po obu stronach Krakowskiego była zamknięta. Mięsa nie widział nigdzie. (…) Nigdy jeszcze Warszawa nie była taką pustynią” (s. 13-14). Bohaterowie powieści na każdym kroku spotykają się z nędzą, brudem i głodem. Rarytasem staje się tu miska kaszy, a deficyt oleju sprawia, że warszawskie ulice pozostają nieoświetlone. Scena, w której Bogusławski, chcąc czytać wieczorem książkę, zmuszony jest ukraść z Teatru Narodowego paliwo do swojej lampy naftowej, na długo zapada w pamięć. I choć dziś György Spiró zapewnia, że opisując ówczesną Warszawę, miał przed oczami współczesny sobie Budapeszt, trudno oprzeć się wrażeniu, że nasz kraj pod rządami Carskiej Rosji niewiele różnił się od tego podporządkowanego Związkowi Radzieckiemu.
I choć polityka odgrywa niemałą rolę w powieści „Iksowie”, należy skupić się tutaj na odmiennej rzeczy. Pisząc tę książkę, jej autor wykonał bowiem olbrzymią pracę badawczą, jaką poszczycić może się niewielu teatrologów. Wystarczy zaledwie wspomnieć, iż każda z pojawiających się postaci istniała naprawdę – od teatralnego inspicjenta, aż po żydowskiego antykwariusza. Żadne z nazwisk nie jest fikcyjne, za każdym stoi realna postać. Duże wrażenie robią również podjęte tu próby rekonstrukcji spektakli, w których występował Bogusławski. Plastyczne oraz pełne detali opisy pozwalają czytelnikowi zająć miejsce na widowni dawnego Teatru Narodowego i rozkoszować się grą największych osobistości polskiej sceny. Dzięki temu łatwiej jest nam zrozumieć zachwyt ówczesnej publiczności, a recenzje Towarzystwa Iksów stają się dla nas czytelniejsze. Co ciekawe, autor powieści składa w jej tekście nieoficjalne podziękowania pierwszemu kierownikowi biblioteki Teatru Narodowego – którego pracowitość i sumienność w zbieraniu materiałów pomogły późniejszemu węgierskiemu stypendyście w prowadzeniu badań – opisując postać, której pracą zachwyca się sam Mistrz. Jeśli jednak śmiało możemy stwierdzić, że powieść Spiró staje się doskonałym źródłem wiedzy o stanie Teatru Narodowego początku XIX wieku, trudno powiedzieć to samo o faktach dotyczących życia Wojciecha Bogusławskiego. Tutaj autor pozwala sobie na dużą swobodę, często żonglując datami i doprowadzając do niezaistniałych nigdy sytuacji. Musimy jednak pamiętać, iż mamy do czynienia z powieścią, a nie książką historyczną – zabiegi Spiró są więc jak najbardziej zrozumiałe.
„Iksowie” mogą służyć za dobre uzupełnienie lektury monografii Zbigniewa Raszewskiego „Bogusławski”. Czytani w ten sposób, niewątpliwie dostarczą odbiorcy wiele przyjemności, zwłaszcza że ciekawym kontekstem staje się tu nakreślona przez węgierskiego autora sylwetka Mistrza. Jawi nam się on jako zgryźliwy i samolubny cynik, przebiegły manipulant, za nic mający uczucia bliskich, dążący tylko do realizacji swojego największego marzenia – do końca życia grać na scenie, nieważne jakim kosztem. Jednocześnie widzimy jednak zmęczonego starca, niepotrafiącego dopasować się do nowej rzeczywistości, żyjącego w cieniu swojej dawnej chwały i bezradnego wobec nadchodzących w teatrze zmian. Ukazany w ten sposób Wojciech Bogusławski schodzi z piedestału, by nabrać bardziej ludzkich cech. Przestaje być nieosiągalnym symbolem, „Mistrzem”, a staje się jednym z nas – zwykłym człowiekiem, resztkami sił walczącym o swoją godność. Są chwile, kiedy go nienawidzimy, by już kilkanaście stron później zrobiło nam się go żal. Każda legenda zasługuje właśnie na taki portret – szczery, bez teatralnej maski i przyprawionej przez historię łatki.
Dużym zaskoczeniem okazuje się również niezwykła aktualność – napisanych 30 lat temu – „Iksów”. Bogusławski Spiró zdaje się prawdziwym teatralnym pionierem. Przykładem niech będzie chociażby jego pomysł na inscenizację „Castle Rackrent” Marii Edgeworth, która miałaby być pokazywana w ruinach pałacu Radziwiłłów, bez fizycznego podziału na scenę i widownię, a sam Mistrz wcielałby się w rolę starego kamerdynera, oprowadzającego widzów po posiadłości. To Bogusławski ma również dostrzec teatralny potencjał w takich ceremoniach, jak pogrzeb czy ślub, które według niego są dużymi widowiskami. Najbardziej uderza jednak – obecna przez cały czas w powieści – napięta sytuacja pomiędzy artystami teatru a warstwą rządzącą. Osią napędową fabuły jest bowiem tytułowe Towarzystwo Iksów, którego członkami są m.in. Julian Ursyn Niemcewicz, Kajetan Koźmian, Franciszek Morawski, Ludwik i Stanisław Platerowie, Józef Lipiński, Adam Czartoryski, Stanisław Kostka Potocki czy Ludwik Osiński. Za pomocą anonimowych recenzji teatralnych, podpisywanych znakiem „X”, sterują oni nastrojami w społeczeństwie. Teatr Narodowy ma się natomiast stać politycznym narzędziem do kształtowania świata według ich wizji. To Iksowie decydują, co znajdzie się w repertuarze oraz jak powinno zostać zagrane (co nie jest zadaniem szczególnie trudnym, kiedy ma się w swoich szeregach dyrektora wspomnianej instytucji). Wielka polityka, rozgrywająca się za zamkniętymi drzwiami salonów, chce mieć wpływ na scenę, gdzie aktorzy wywołują w widzach silne emocje. Artyści są nagradzani za posłuszeństwo i karani za niesubordynację (odbiera im się pieniądze, role, napada się na ulicy, szantażuje). W tym wszystkim swoje miejsce próbuje odnaleźć Wojciech Bogusławski, symbol odchodzącej epoki, który na każdym kroku napotyka przeszkody.
Artystyczny obraz Warszawy czasów Królestwa Kongresowego tak bardzo podobny jest do współczesnej sytuacji teatrów (a właściwie całej kultury) w Polsce. Scena ma służyć politycznemu szerzeniu propagandy. Brak podporządkowania skutkuje zwolnieniami, cięciami w budżetach, a nawet utratą siedziby. Los kultury staje się kartą przetargową w rozmowach ze społeczeństwem. „Przybył Bogusławski” (s. 9) – oto pierwsze słowa węgierskiej powieści. Mają być one zwiastunem wielkiej zmiany, jednak nawet uosobienie legendy z dawnych czasów okazuje się bezsilne wobec intryg prowadzonych na szczytach. Burza, którą one powodują, jest krótka, przechodzi szybko. „Nie hukiem, lecz skomleniem” – zdają się brzmieć słowa T.S. Eliota. Kiedy w teatrze sztuka przestaje być najważniejsza, pozostaje już tylko powolny upadek i cichy jęk. Zadaniem Mistrza nie jest jednak głośna rewolucja, a raczej zakulisowe ofiarowanie nadziei. To właśnie w oczekiwaniu na nią gromadzą się wokół niego tłumy. Co zrobiłby, gdyby przybył tu dzisiaj?
György Spiró, jeden z najważniejszych węgierskich pisarzy, jest wielokrotnym dyrektorem teatrów oraz znawcą polskiej kultury, którą przybliżał swoim rodakom, tłumacząc m.in. utwory Wyspiańskiego czy Gombrowicza. W latach 70. ubiegłego wieku przebywał na stypendium w Polsce, gdzie szybko związał się z ówczesnym środowiskiem teatralnym i literackim. Przez przypadek wpadła mu w ręce książka „Recenzje teatralne Towarzystwa Iksów 1815-1819” i w ten właśnie sposób rozpoczęła się jego przygoda z Ojcem Teatru Polskiego. Przez kilka lat rzetelnie zbierał materiały do swojej powieści „Iksowie”, którą wydał na Węgrzech. Z nieskrywaną dumą Spiró przesłał nawet jeden egzemplarz profesorowi Raszewskiemu. Efekt, jaki wywołała ta publikacja, przeszedł jednak wszelkie oczekiwania autora. Odebrano mu stypendium naukowe, zakazano wstępu do polskich bibliotek naukowych, a ostatecznie zabroniono wjazdu do Polski. Został oskarżony o szarganie naszych narodowych świętości i znieważanie symboli. Książka nie została w całości przetłumaczona na język polski przez następne 30 lat. Rodzimy czytelnik dostaje ją do rąk dopiero dziś, nakładem wydawnictwa W.A.B., które już wcześniej wydało powieść Spiró „Mesjasze”, traktującą o grupie założonej przez Andrzeja Towiańskiego.
Czytając „Iksów”, nie sposób dziwić się, dlaczego władze PRL zablokowały polskie tłumaczenie książki. To, że Wojciech Bogusławski niekorzystnie wypowiada się w niej o Stanisławie Staszicu czy Julianie Niemcewiczu, wydaje się zaledwie „przykrywką” dla prawdziwego problemu. Kiedy w 1815 roku Mistrz powraca do Warszawy po półrocznym pobycie we Lwowie, dyrekcję w Teatrze Narodowym sprawuje jego zięć – Ludwik Osiński. Kongresowe Królestwo Polskie oczekuje w tym czasie na przyjazd cara Aleksandra, jednak pejzaż, jaki maluje przed nami węgierski pisarz, nie wygląda zbyt ciekawie: „Warszawa zeszła na dziady, stała się przygnębiającym, zbiedniałym miastem. (…) Większość sklepów po obu stronach Krakowskiego była zamknięta. Mięsa nie widział nigdzie. (…) Nigdy jeszcze Warszawa nie była taką pustynią” (s. 13-14). Bohaterowie powieści na każdym kroku spotykają się z nędzą, brudem i głodem. Rarytasem staje się tu miska kaszy, a deficyt oleju sprawia, że warszawskie ulice pozostają nieoświetlone. Scena, w której Bogusławski, chcąc czytać wieczorem książkę, zmuszony jest ukraść z Teatru Narodowego paliwo do swojej lampy naftowej, na długo zapada w pamięć. I choć dziś György Spiró zapewnia, że opisując ówczesną Warszawę, miał przed oczami współczesny sobie Budapeszt, trudno oprzeć się wrażeniu, że nasz kraj pod rządami Carskiej Rosji niewiele różnił się od tego podporządkowanego Związkowi Radzieckiemu.
I choć polityka odgrywa niemałą rolę w powieści „Iksowie”, należy skupić się tutaj na odmiennej rzeczy. Pisząc tę książkę, jej autor wykonał bowiem olbrzymią pracę badawczą, jaką poszczycić może się niewielu teatrologów. Wystarczy zaledwie wspomnieć, iż każda z pojawiających się postaci istniała naprawdę – od teatralnego inspicjenta, aż po żydowskiego antykwariusza. Żadne z nazwisk nie jest fikcyjne, za każdym stoi realna postać. Duże wrażenie robią również podjęte tu próby rekonstrukcji spektakli, w których występował Bogusławski. Plastyczne oraz pełne detali opisy pozwalają czytelnikowi zająć miejsce na widowni dawnego Teatru Narodowego i rozkoszować się grą największych osobistości polskiej sceny. Dzięki temu łatwiej jest nam zrozumieć zachwyt ówczesnej publiczności, a recenzje Towarzystwa Iksów stają się dla nas czytelniejsze. Co ciekawe, autor powieści składa w jej tekście nieoficjalne podziękowania pierwszemu kierownikowi biblioteki Teatru Narodowego – którego pracowitość i sumienność w zbieraniu materiałów pomogły późniejszemu węgierskiemu stypendyście w prowadzeniu badań – opisując postać, której pracą zachwyca się sam Mistrz. Jeśli jednak śmiało możemy stwierdzić, że powieść Spiró staje się doskonałym źródłem wiedzy o stanie Teatru Narodowego początku XIX wieku, trudno powiedzieć to samo o faktach dotyczących życia Wojciecha Bogusławskiego. Tutaj autor pozwala sobie na dużą swobodę, często żonglując datami i doprowadzając do niezaistniałych nigdy sytuacji. Musimy jednak pamiętać, iż mamy do czynienia z powieścią, a nie książką historyczną – zabiegi Spiró są więc jak najbardziej zrozumiałe.
„Iksowie” mogą służyć za dobre uzupełnienie lektury monografii Zbigniewa Raszewskiego „Bogusławski”. Czytani w ten sposób, niewątpliwie dostarczą odbiorcy wiele przyjemności, zwłaszcza że ciekawym kontekstem staje się tu nakreślona przez węgierskiego autora sylwetka Mistrza. Jawi nam się on jako zgryźliwy i samolubny cynik, przebiegły manipulant, za nic mający uczucia bliskich, dążący tylko do realizacji swojego największego marzenia – do końca życia grać na scenie, nieważne jakim kosztem. Jednocześnie widzimy jednak zmęczonego starca, niepotrafiącego dopasować się do nowej rzeczywistości, żyjącego w cieniu swojej dawnej chwały i bezradnego wobec nadchodzących w teatrze zmian. Ukazany w ten sposób Wojciech Bogusławski schodzi z piedestału, by nabrać bardziej ludzkich cech. Przestaje być nieosiągalnym symbolem, „Mistrzem”, a staje się jednym z nas – zwykłym człowiekiem, resztkami sił walczącym o swoją godność. Są chwile, kiedy go nienawidzimy, by już kilkanaście stron później zrobiło nam się go żal. Każda legenda zasługuje właśnie na taki portret – szczery, bez teatralnej maski i przyprawionej przez historię łatki.
Dużym zaskoczeniem okazuje się również niezwykła aktualność – napisanych 30 lat temu – „Iksów”. Bogusławski Spiró zdaje się prawdziwym teatralnym pionierem. Przykładem niech będzie chociażby jego pomysł na inscenizację „Castle Rackrent” Marii Edgeworth, która miałaby być pokazywana w ruinach pałacu Radziwiłłów, bez fizycznego podziału na scenę i widownię, a sam Mistrz wcielałby się w rolę starego kamerdynera, oprowadzającego widzów po posiadłości. To Bogusławski ma również dostrzec teatralny potencjał w takich ceremoniach, jak pogrzeb czy ślub, które według niego są dużymi widowiskami. Najbardziej uderza jednak – obecna przez cały czas w powieści – napięta sytuacja pomiędzy artystami teatru a warstwą rządzącą. Osią napędową fabuły jest bowiem tytułowe Towarzystwo Iksów, którego członkami są m.in. Julian Ursyn Niemcewicz, Kajetan Koźmian, Franciszek Morawski, Ludwik i Stanisław Platerowie, Józef Lipiński, Adam Czartoryski, Stanisław Kostka Potocki czy Ludwik Osiński. Za pomocą anonimowych recenzji teatralnych, podpisywanych znakiem „X”, sterują oni nastrojami w społeczeństwie. Teatr Narodowy ma się natomiast stać politycznym narzędziem do kształtowania świata według ich wizji. To Iksowie decydują, co znajdzie się w repertuarze oraz jak powinno zostać zagrane (co nie jest zadaniem szczególnie trudnym, kiedy ma się w swoich szeregach dyrektora wspomnianej instytucji). Wielka polityka, rozgrywająca się za zamkniętymi drzwiami salonów, chce mieć wpływ na scenę, gdzie aktorzy wywołują w widzach silne emocje. Artyści są nagradzani za posłuszeństwo i karani za niesubordynację (odbiera im się pieniądze, role, napada się na ulicy, szantażuje). W tym wszystkim swoje miejsce próbuje odnaleźć Wojciech Bogusławski, symbol odchodzącej epoki, który na każdym kroku napotyka przeszkody.
Artystyczny obraz Warszawy czasów Królestwa Kongresowego tak bardzo podobny jest do współczesnej sytuacji teatrów (a właściwie całej kultury) w Polsce. Scena ma służyć politycznemu szerzeniu propagandy. Brak podporządkowania skutkuje zwolnieniami, cięciami w budżetach, a nawet utratą siedziby. Los kultury staje się kartą przetargową w rozmowach ze społeczeństwem. „Przybył Bogusławski” (s. 9) – oto pierwsze słowa węgierskiej powieści. Mają być one zwiastunem wielkiej zmiany, jednak nawet uosobienie legendy z dawnych czasów okazuje się bezsilne wobec intryg prowadzonych na szczytach. Burza, którą one powodują, jest krótka, przechodzi szybko. „Nie hukiem, lecz skomleniem” – zdają się brzmieć słowa T.S. Eliota. Kiedy w teatrze sztuka przestaje być najważniejsza, pozostaje już tylko powolny upadek i cichy jęk. Zadaniem Mistrza nie jest jednak głośna rewolucja, a raczej zakulisowe ofiarowanie nadziei. To właśnie w oczekiwaniu na nią gromadzą się wokół niego tłumy. Co zrobiłby, gdyby przybył tu dzisiaj?
György Spiró: „Iksowie”. Przeł. Mieczysław Dobrowolny. W.A.B. Warszawa 2013.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |