ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 listopada 21 (237) / 2013

Maja Baczyńska, Paweł Górniak,

NIE CZUĆ SIĘ ZASZUFLADKOWANYM

A A A
Maja Baczyńska: Zacznijmy od początku.

Paweł Górniak: Zaczęło się od mojego taty, który też jest instrumentalistą. Miał swój zespół założony jeszcze w latach młodości, grywali na weselach, więc muzyka była ze mną od zawsze. No i jak tata zobaczył, grając kolędy, że te małe paluszki pięcioletniego dziecka zasuwają krok w krok za nim, to pierwsze, co zrobił, to zadzwonił do babci, żebym zagrał jej przez telefon jakąś kolędę. No i potem rodzina posłała mnie do szkoły muzycznej, gdzie uznano, że powinienem ze swoim słuchem pójść uczyć się gry na skrzypcach, mimo że chciałem grać na saksofonie. Z czasem zmieniło się moje podejście. Zauważyłem, że tworzenie muzyki daje mi dużo więcej niż samo jej odgrywanie i zająłem się kompozycją.

M.B.: Zacząłeś sobie spisywać na kartce to, co Ci przyszło do głowy; coś konkretnego cię zainspirowało?

P.G.: Nie pamiętam. Miałem z siedem lat, do dyspozycji keyboard taty i sama świadomość, że mogę na nim stworzyć coś nowego sprawiła, że to mnie totalnie do niego „przykuło”.

M.B.: Ale nie poszedłeś na studia kompozycji?

P.G.: Nie, wybrałem reżyserię dźwięku. Gdy tworzyłem, zaczęło mnie interesować brzmienie i jego techniczne aspekty jak np. miks, mastering i inne.

M.B.: Doświadczenie reżysera dźwięku pomaga w zawodzie kompozytora, prawda?

P.G.: Na wiele sposobów. Mieliśmy np. zajęcia z Cubase'm, z intrumentami MIDI itd. No i podkreślam – miks. Trzeba mieć mały pierwiastek tego reżysera dźwięku, by być dobrym kompozytorem czy też – najlepiej – producentem muzycznym.

M.B.: Dlaczego jest to tak ważne?

P.G.: Bo tak wygląda model pracy w tych czasach. Reżyser woli mieć już gotową próbkę muzyki, więc miks jest w tym wypadku nieodzownym elementem całości. Nawet jeśli coś będzie dobrze skomponowane, ale będzie źle zmiksowane, to nie będzie ci się chciało tego słuchać, coś będzie przeszkadzało. Miks wpływa na finalny kształt brzmienia i nie możemy tego pominąć.

M.B.: Dla kogo są studia reżyserii dźwięku?

P.G.: Dla wszystkich, którzy kochają muzykę.

M.B.: Trudno się dostać?

 

P.G.: Z tego, co wiem, co roku jest dwustu chętnych.

M.B.: A myślałeś o tym, żeby obok kompozycji uprawiać zawód reżysera dźwięku?

P.G.: Myślałem o tym od zawsze. Nigdy nie spodziewałem się, że moja twórczość może dać mi odpowiedni profit finansowy, dlatego zawsze równolegle myślałem o reżyserii dźwięku.

M.B.: A jak udało Ci się przebić w branży muzycznej, by przestać pisać „do szuflady”?

P.G.: Wiesz, po części tak naprawdę ja wciąż piszę do szuflady.

M.B.: A jednak dostałeś się do finału „Transatlantyk Film Music Competition”. Nie każdy dochodzi w tak krótkim czasie do tak zaawansowanego etapu.

P.G.: Gdy robisz coś, co kochasz, dochodzisz do wniosku, że chcesz to robić całe życie. Ale żyjemy w takich czasach, że do życia potrzeba pieniędzy. Więc pojawia się pytanie – jak żyć z tego, co kochasz?

M.B.: No i jak żyć z tego, co kochasz?

P.G.: W czasach obecnych raczej ciężko, aczkolwiek ja dopiero na rynek muzyczny wchodzę. Na pewno festiwale takie jak „Transatlantyk” promują młodych twórców i dają im szansę, aby zaistnieć i myślę, że mogą otworzyć wiele drzwi do kariery.

M.B.: Rozumiem, że przede wszystkim interesuje Cię muzyka filmowa?

P.G.: Nie tylko. Ostatnio zajmuje mnie najwięcej, ale cały czas ewoluuję. W dzieciństwie była mi bliska muzyka klasyczna, potem pojawiła się muzyka elektroniczna, jazz, a nawet hip-hop. Tak naprawdę miałem styczność chyba z każdym gatunkiem muzycznym, jaki tylko jesteś sobie w stanie wyobrazić, no a później pojawiła się właśnie muzyka filmowa, która stała się moją pasją. Bardzo dużo mi dały warsztaty podczas „Transatlantyk Festival Poznań”. Wiem, że chcę się dalej rozwijać w tym kierunku.

M.B.: Łączysz w swojej muzyce te wszystkie inspiracje? W jaki sposób kształtuje się z nich Twój styl?

P.G.: Na pewno jestem tym wszystkim jakoś przesiąknięty np. nie stronię od dźwięków elektronicznych w muzyce filmowej. Mam swoją osobowość, duszę…i to wszystko wpływa na moją muzykę. Lubię też eksperymentować z nowymi dźwiękami.

M.B.: Kreatywność to jest według Ciebie coś, co możemy rozwinąć, czy coś, co jedni mają, a drudzy nie?

P.G.: To jest ciekawe pytanie. Na pewno nie możemy kogoś nauczyć kreatywności, za to możemy zaoferować mu odpowiednie bodźce i dać mu do ręki odpowiednie narzędzia, tj. dać mu impuls, aby zaczął to w sobie rozwijać.

M.B.: Ostatnimi czasy toczy się spór o biblioteki dźwięków.

P.G.: Nie powinniśmy się tego obawiać. To są po prostu narzędzia pracy. Jak na keyboardach zaczęły się pojawiać brzmienia smyczków, nikt nie zaczął mówić, że zaraz muzycy stracą pracę, bo już nie trzeba będzie ich zatrudniać itp. Żywych instrumentów nigdy nie da się zastąpić w stu procentach. Gorzej, że te wszystkie biblioteki dźwięków trzeba programować i to akurat ogranicza kompozytorów. Musisz np. programować artykulację, co jest bardzo czasochłonne, o wiele prościej robi się to bezpośrednio na instrumencie. Tak więc zawsze – jeśli jest taka możliwość – lepiej mieć do dyspozycji żywych muzyków. Natomiast kompozytorzy powinni być edukowani, w jaki sposób korzystać z narzędzi, jakie oferuje postęp techniczny.

M.B.: Który twórca muzyki filmowej szczególnie Cię inspiruje?

P.G.: Hans Zimmer – przede wszystkim za to, że potrafi tworzyć bardzo zróżnicowaną muzykę – z jednej strony tworzy genialny soundtrack do „Incepcji”, a z drugiej strony tworzy niesamowite dzieła do „Króla Lwa” czy do „Helikoptera w ogniu”. To jest coś więcej niż symfonika, mamy tu brzmienia postrocka, etno, elektronikę i wiele innych, a bez względu na styl wszystko jest cały czas na najwyższym poziomie.

M.B.: Wróćmy do Twojego ostatniego sukcesu. Zaskoczyło Cię, że dostałeś się do dziesiątki finalistów „Transatlantyk Film Music Competition”?

P.G.: Gdy dostałem maila, że zostałem przyjęty i to parę dni przed regulaminowym ogłoszeniem wyników, akurat popijałem herbatkę. Odebrałem wiadomość i nie wiedziałem, o co chodzi – zupełnie! Musiałem sobie tego maila ze trzy razy przeczytać, zanim dotarło do mnie, co się właśnie stało.

M.B.: Duże emocje?

P.G.: Dla mnie to jest ogromne wyróżnienie. Mówię zupełnie szczerze – znalazłem się w znakomitym gronie, a to już samo w sobie daje mi poczucie wygranej. Wszyscy finaliści mają na swoim koncie wielkie osiągnięcia – to, że znalazłem się wśród nich, jest dla mnie wielkim zaszczytem.

M.B.: W jaki sposób pracowałeś nad konkursowymi utworami? Była to krótka animacja „Pigeon: Impossible” oraz początek filmu fabularnego „Trzeci Cud” w reżyserii Agnieszki Holland, do którego muzykę napisał niegdyś sam Jan A.P. Kaczmarek, gospodarz „Transatlantyk Festival Poznań”.

P.G.: Starałem się mieć od początku jakąś muzyczną wizję. Najpierw chciałem sobie wszystko bardzo dokładnie wyobrazić i dopiero później przelać swoje pomysły na dźwięki. Bardzo też pomogły mi wskazówki Richarda Bellisa, który prowadził master class podczas zeszłorocznej edycji festiwalu. Wziąłem kartkę papieru, rozpisałem sobie, gdzie co się w filmie pojawia – tj. jakieś bardziej charakterystyczne szczegóły obrazu. Następnie zaznaczyłem, co gdzie chciałbym mieć – jakie frazy, jakie instrumenty itd. Jak już miałem mniej więcej ułożoną w głowie całą koncepcję, zabrałem się do przekładania jej na świat rzeczywisty.

M.B.: Jak wiele dały Ci przygotowania do tego konkursu, praca nad konkursowymi kompozycjami?

P.G.: Sporo. Miałem niespełna miesiąc na wysłanie utworów i włożyłem w to bardzo dużo pracy. Sama mobilizacja wiele mi dała, ale też dużo nauczyłem się podczas pracy z animacją. Zwłaszcza gdy porównałem to do pracy z zupełnie innym warsztatem, z jakim miałem do czynienia w przypadku fabuły. Dwa różne światy.

M.B.: Co wymagało od Ciebie więcej pracy?

P.G.: Animacja. Bo w animacji każde zdarzenie w obrazie musisz oddać dźwiękiem, w ten sposób komponuje się muzykę do kreskówek. Wszystko na bieżąco trzeba ilustrować odpowiednimi frazami muzycznymi podkreślającymi charakter sceny, a przy tym nadal musi to tworzyć muzyczną całość. Poza tym nikt nie tworzy animacji pod stukot metronomu. Sceny potrafią pojawiać się i ewoluować w najróżniejszych momentach. Muzyka natomiast posiada swoje metrum i tempo i wciąż to wszystko musi się ze sobą zgadzać.

M.B.: Czym dla Ciebie był udział w tym konkursie?

P.G.: Przede wszystkim była to okazja do poznania fantastycznych ludzi.

M.B.: Krótko mówiąc, „Transatlantyk” na pewno zapadnie Ci w pamięć. A jakie jeszcze muzyczne  doświadczenia na trwałe pozostaną w Twojej pamięci?

P.G.: Na pewno przygoda z jazzem. Graliśmy z zespołem swoje kompozycje jazzowe, dużo improwizowaliśmy. Mieliśmy fajny skład – znakomici ludzie, wszyscy się przyjaźniliśmy. Ale niestety Suwałki są małym miastem, więc jak nadszedł okres studiów wszyscy rozjechaliśmy się po całym kraju.

M.B.: Z ciekawości zapytam – czy otaczasz się raczej ludźmi ze świata muzyki, czy wspólna pasja nie ma aż takiego znaczenia?

P.G.: Moja dziewczyna akurat jest programistką (śmiech). Mam sporo znajomych zarówno ze świata muzyki, jak i informatyki czy biznesu. Na pewno łatwiej jest nawiązać kontakt z muzykami, ale zmiana środowiska zawsze pobudza naszą kreatywność, nie czuję się wtedy zaszufladkowany.

M.B.: Myślisz o wyjeździe do Stanów Zjednoczonych?

P.G.: I to niedługo. Bo skoro podjąłem już decyzję, że poświęcę się w pełni muzyce filmowej, a Hollywood jest największym znanym ośrodkiem, to – żeby zacząć pisać na poważnie – chciałbym się znaleźć w odpowiednim środowisku.

M.B.: Czego Ci brakuje w Polsce? Konsolidacji środowiska, odpowiedniej promocji młodych twórców?

P.G.: W Polsce jest mało rozwinięty tzw. „duch artystyczny”. Rozmawiałem kiedyś o tym z moim przyjacielem z Belgii. Powiedział mi, że według niego Polak pójdzie do sklepu, zobaczy telewizor za cztery tysiące, który jest w miarę dobry i kupi go bez problemu. Ale jeśli zobaczy jakiś żyrandol, zrobiony przez artystę najwyższej klasy, za dwa tysiące – w życiu go nie kupi. Francuz na przykład zrobi zupełnie odwrotnie. Dlatego uważam, że jest to w tej chwili w Polsce podstawowy problem – trzeba rozwijać ducha artyzmu i doceniać sztukę, bo ona bardzo dużo daje.

M.B.: Czy można uznać że po „Transatlantyku” rozwinąłeś skrzydła"?

P.G.: Nauczyłem się wielu fantastycznych rzeczy zarówno na warsztatach, jak i podczas pracy nad filmami konkursowymi. Wszystko rozegrało się w krótkim czasie, a mimo to czuję, że wspiąłem się o schodek wyżej.

M.B.: Nad czym aktualnie pracujesz?

P.G.: Aktualnie finalizujemy prace nad grą MMO w klimatach militarnych, w której byłem odpowiedzialny za stworzenie warstwy muzycznej. Niestety nie mogę nic więcej na ten temat powiedzieć, gdyż gra wciąż jest w fazie beta testów i na razie producenci nie chcą ujawniać zbyt wielu szczegółów. Poza tym produkuję muzykę dla kilku artystów solowych, a także przygotowuję muzykę do spektaklu „Kantata na 4 skrzydła” w reżyserii Macieja Dydyńskiego, który już w listopadzie będzie miał swoją prapremierę w Teatrze Żydowskim w Warszawie.

M.B.: Jakie masz najbliższe plany?

P.G.: Na pewno tworzyć muzykę. Codziennie poszukiwać nowych brzmień i nieprzerwanie się rozwijać. Bardzo chciałbym stworzyć ścieżkę muzyczną do filmu pełnometrażowego i tym samym zmierzyć się wyzwaniem, jakie stanowi praca przy takiej produkcji. Nie miałem jeszcze okazji pracować nad takim projektem, ale mam niesamowicie dużo pomysłów w głowie i tylko czekam, aż będę mógł przelać je do świata rzeczywistego. Na pewno będę kontynuował także pisanie muzyki do gier i reklamy, i jeśli tylko znajdę chwilę czasu chciałbym skończyć swój pierwszy solowy album nad którym pracuję, ale to rozmowa na co najmniej jedną kolejną kawę (śmiech).