PROBLEMY JAK NAJBARDZIEJ DO ROZWIĄZANIA
A
A
A
Wydarzenia: REGIOFUN 2013
Kevin (Theo Barklem-Biggs) to chłopak z problemami. Jest bardzo naiwny, łatwowierny, ma też tendencję do wpadania w tarapaty. Próbując odzyskać zegar babci, wplątuje się w niebezpieczną relację z drobnym cwaniaczkiem Nigelem (Warren Brown). By spłacić zaciągnięty u niego dług, bohater próbuje okraść starego i zgorzkniałego Philipa (Philip Davis). Kiedy zostaje przez niego przyłapany, zaczyna z nim rozmawiać. Wkrótce to spotkanie zmieni ich obu.
Film Julesa Bishopa jest bezpretensjonalnie prosty. Twórca nie sili się na roztrząsanie wielkich problemów, jest też, tak jak główny bohater, nieco naiwny. Wszystko to nie ma jednak żadnego znaczenia. „Borrowed Time” to bowiem dziełko bardzo sympatyczne i urzekające. Na fakt ten wpływa kilka czynników.
Po pierwsze: główni bohaterowie – Kevin i Philip. Obaj są samotni, obaj mają problemy z tak zwanym normalnym życiem, obaj też są w gruncie rzeczy bardzo dobrymi ludźmi. Ich wzajemna relacja sprawia wrażenie wiarygodnej i z pewnością pomaga im obu uporać się z kłopotami, których doświadczają na co dzień. Co istotne, zarówno Davis, jak i Barklem-Biggs grają koncertowo – chemia między nimi wydaje się zupełnie niewymuszona. Po drugie, „Borrowed Time” to film bardzo zabawny. Żarty sytuacyjne i dialogowe są pomysłowe i podane w odpowiednich proporcjach. Od ogólnego poziomu odstaje tylko postać Nigela, który jest i zbyt karykaturalny, i wyraźnie aktorsko przeszarżowany. Dobrze, że scen z jego udziałem mamy dosyć mało, bo głównie irytują.
Najważniejszą zaletą filmu Bishopa jest jednak optymizm. „Borrowed Time” ogląda się nie tylko bez chwili znudzenia, lecz także z wrażeniem, że im dalej, tym widz bardziej się uśmiecha. Wszak twórcy dzieła dowodzą, że nigdy nie jest za późno, a przy dobrej woli i drobnej pomocy można wyjść z największych tarapatów. Bishop nie mówi w swoim dziele o ważnych światowych problemach. Zamiast tego konstruuje zgrabną, bardzo sympatyczną opowieść. Moim zdaniem zdecydowanie warto dać się jej porwać.
Film Julesa Bishopa jest bezpretensjonalnie prosty. Twórca nie sili się na roztrząsanie wielkich problemów, jest też, tak jak główny bohater, nieco naiwny. Wszystko to nie ma jednak żadnego znaczenia. „Borrowed Time” to bowiem dziełko bardzo sympatyczne i urzekające. Na fakt ten wpływa kilka czynników.
Po pierwsze: główni bohaterowie – Kevin i Philip. Obaj są samotni, obaj mają problemy z tak zwanym normalnym życiem, obaj też są w gruncie rzeczy bardzo dobrymi ludźmi. Ich wzajemna relacja sprawia wrażenie wiarygodnej i z pewnością pomaga im obu uporać się z kłopotami, których doświadczają na co dzień. Co istotne, zarówno Davis, jak i Barklem-Biggs grają koncertowo – chemia między nimi wydaje się zupełnie niewymuszona. Po drugie, „Borrowed Time” to film bardzo zabawny. Żarty sytuacyjne i dialogowe są pomysłowe i podane w odpowiednich proporcjach. Od ogólnego poziomu odstaje tylko postać Nigela, który jest i zbyt karykaturalny, i wyraźnie aktorsko przeszarżowany. Dobrze, że scen z jego udziałem mamy dosyć mało, bo głównie irytują.
Najważniejszą zaletą filmu Bishopa jest jednak optymizm. „Borrowed Time” ogląda się nie tylko bez chwili znudzenia, lecz także z wrażeniem, że im dalej, tym widz bardziej się uśmiecha. Wszak twórcy dzieła dowodzą, że nigdy nie jest za późno, a przy dobrej woli i drobnej pomocy można wyjść z największych tarapatów. Bishop nie mówi w swoim dziele o ważnych światowych problemach. Zamiast tego konstruuje zgrabną, bardzo sympatyczną opowieść. Moim zdaniem zdecydowanie warto dać się jej porwać.
„Borrowed Time”. Scenariusz i reżyseria: Jules Bishop. Obsada: Theo Barklem-Biggs, Philip Davis, Warren Brown. Gatunek: komediodramat. Produkcja: Wielka Brytania 2012, 88 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |