DOKĄD ZMIERZA MĘŻCZYZNA PRAWIE IDEALNY?
A
A
A
Rzadko się zdarza, bym po wyjściu z kina miał tak niejednoznaczne uczucia względem filmu, który właśnie obejrzałem. Na swój sposób jest to jednak ciekawe doświadczenie, pomimo różnych zastrzeżeń myślę więc, że warto przyjrzeć się „Mężczyźnie prawie idealnemu” Martina Lunda.
35-letni Henrik teoretycznie ma wymarzone życie. Zaczyna nową pracę, narzeczona go kocha, bohater może też spędzać czas z kumplami. A jednak im dalej, tym Henrik wydaje się bardziej zagubiony.
Martin Lund kreśli w swoim filmie jasną opozycję między obowiązkiem i odpowiedzialnością z jednej strony oraz rozrywką i lekkomyślnością z drugiej. W samym środku tych podziałów znajduje się zaś Henrik, typowe dorosłe dziecko, niepotrafiące poradzić sobie z otaczającą go rzeczywistością. Nie wygląda też na to, że bohater w ogóle tego chce – na nic zdają się regularne awantury, które urządza mu ukochana. A może to właśnie dlatego tak często Henrik ucieka w towarzystwo prymitywnych (nie ma co ukrywać) przyjaciół? Nie bardzo wiadomo, co gorsze – idiotyczne dowcipy kolegów czy sztywniactwo i brak jakiegokolwiek polotu charakterystyczny dla znajomych z pracy. W tym kontekście niejednoznaczność to całkiem spora zaleta filmu.
Twórca podejmuje bardzo aktualny temat, jakim są trudności młodych ludzi ze znalezieniem swojego miejsca w świecie. Problem tkwi jednak w tym, że nie bardzo wiadomo, dokąd Lund zmierza. Bo w zasadzie nic z tego wszystkiego nie wynika, a już na pewno nie przekonuje mnie zbyt proste zakończenie. Film jest bardzo krótki (70 minut) i sprawia wrażenie, jakby został ucięty w dwóch trzecich. Ale może reżyserowi chodzi właśnie o to, by nie dawać żadnych odpowiedzi na tacy, tylko zmusić odbiorców do myślenia? Na ile jest to przemyślana i świadoma strategia – nie umiem powiedzieć. Z pewnością jednak „Mężczyznę prawie idealnego” (dość nietrafiony tytuł, zważywszy na to, że do ideału Henrikowi brakuje znacznie więcej) ogląda się szybko i w miarę przyjemnie, nawet jeśli podczas projekcji można się momentami poczuć dosyć dziwnie i nieswojo.
W końcu jest to też dzieło sprawnie zrealizowane. Ma dobre tempo i wyważoną tonację – w sposób dość lekki opowiada o poważnym problemie. Występujący w głównych rolach Henrik Rafaelsen i Janne Heltberg Haarseth także spisują się bez zarzutu. Film Martina Lunda z pewnością nie każdemu przypadnie do gustu. Jest to specyficzne kino, warte jednak sprawdzenia.
35-letni Henrik teoretycznie ma wymarzone życie. Zaczyna nową pracę, narzeczona go kocha, bohater może też spędzać czas z kumplami. A jednak im dalej, tym Henrik wydaje się bardziej zagubiony.
Martin Lund kreśli w swoim filmie jasną opozycję między obowiązkiem i odpowiedzialnością z jednej strony oraz rozrywką i lekkomyślnością z drugiej. W samym środku tych podziałów znajduje się zaś Henrik, typowe dorosłe dziecko, niepotrafiące poradzić sobie z otaczającą go rzeczywistością. Nie wygląda też na to, że bohater w ogóle tego chce – na nic zdają się regularne awantury, które urządza mu ukochana. A może to właśnie dlatego tak często Henrik ucieka w towarzystwo prymitywnych (nie ma co ukrywać) przyjaciół? Nie bardzo wiadomo, co gorsze – idiotyczne dowcipy kolegów czy sztywniactwo i brak jakiegokolwiek polotu charakterystyczny dla znajomych z pracy. W tym kontekście niejednoznaczność to całkiem spora zaleta filmu.
Twórca podejmuje bardzo aktualny temat, jakim są trudności młodych ludzi ze znalezieniem swojego miejsca w świecie. Problem tkwi jednak w tym, że nie bardzo wiadomo, dokąd Lund zmierza. Bo w zasadzie nic z tego wszystkiego nie wynika, a już na pewno nie przekonuje mnie zbyt proste zakończenie. Film jest bardzo krótki (70 minut) i sprawia wrażenie, jakby został ucięty w dwóch trzecich. Ale może reżyserowi chodzi właśnie o to, by nie dawać żadnych odpowiedzi na tacy, tylko zmusić odbiorców do myślenia? Na ile jest to przemyślana i świadoma strategia – nie umiem powiedzieć. Z pewnością jednak „Mężczyznę prawie idealnego” (dość nietrafiony tytuł, zważywszy na to, że do ideału Henrikowi brakuje znacznie więcej) ogląda się szybko i w miarę przyjemnie, nawet jeśli podczas projekcji można się momentami poczuć dosyć dziwnie i nieswojo.
W końcu jest to też dzieło sprawnie zrealizowane. Ma dobre tempo i wyważoną tonację – w sposób dość lekki opowiada o poważnym problemie. Występujący w głównych rolach Henrik Rafaelsen i Janne Heltberg Haarseth także spisują się bez zarzutu. Film Martina Lunda z pewnością nie każdemu przypadnie do gustu. Jest to specyficzne kino, warte jednak sprawdzenia.
„Mężczyzna prawie idealny”. Scenariusz i reżyseria: Martin Lund. Obsada: Henrik Rafaelsen, Janne Heltberg Haarseth, Tore Sagen, Per Kjerstad. Gatunek: komediodramat. Produkcja: Norwegia 2012, 70 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |