ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 marca 5 (245) / 2014

Agnieszka Nęcka-Czapska,

CIERPKOŚĆ DOJRZEWANIA

A A A
Bohaterką „Gugułów” – drugiej książki prozatorskiej Wioletty Grzegorzewskiej – jest mieszkająca w małej wsi Hektary na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej Wiola, dzięki której powracamy do okresu Polski Ludowej, by wraz z nią nie tylko wspominać klimat lat osiemdziesiątych, ale także – a może przede wszystkim – zmagać się z trudami dojrzewania. Codzienność dziewczynki wypełniana jest głównie przez szkołę, zabawy z rówieśnikami, bieganie po polach, wykonywanie domowych obowiązków, odkrywanie nowych emocji i doświadczanie niedostępnych dotąd doznań. Mocno zakotwiczona w przeszłości opowieść Grzegorzewskiej, która pomyślana została jako zbiór krótkich, luźno ze sobą powiązanych opowiadań, przypomina bezpowrotnie miniony świat. Mycie podłogi wodą z octem, zabawy w Jonasza, zamykanie okien i drzwi na zasuwę podczas burzy, zbieranie do słoika chrabąszczy oraz gromadzenie złomu, by wygrać szkolny konkurs, obserwowanie preparującego ptaki ojca czy kolekcjonowanie etykiet z pudełek po zapałkach – to zaledwie kilka spośród elementów składających się na ów świat; świat, w którym dominującą rolę odgrywały kalendarz i przywiązanie do tradycji, zaś ludzie i zwierzęta egzystowali w harmonii. Wiola uczy się życia na własną rękę, biegając na przykład za swoim kotem: „Całe lato włóczyłam się za nim po polach, bo Czarny pokazywał mi inną geometrię świata, gdzie granice wytyczały nie miedze porośnięte ostem i lebiodą, kamienne drogi, płoty, ścieżki wykoszone lub wydeptane przez człowieka, ale światło, dźwięki, żywioły. Nauczyłam się chodzić za Czarnym po pustakach, stogach siana, wspinać się na papierówki i czereśnie, omijać ukryte w ostrężynach kamionki, gniazda szerszeni, grzązawiska i wnyki w zbożu”.

W „Gugułach” beztroska dorastania przeplata się jednak z czyhającymi tu i ówdzie mniejszymi lub większymi niebezpieczeństwami. To nie jest dzieciństwo sielankowe i z sentymentem wspominane. Nie jest też traumatyczne. Autorka „Notatnika z wyspy”, starając się wyważyć swoją opowieść, niejako bezwolnie poddaje się sekwencji tkwiących w pamięci obrazów. W konsekwencji Grzegorzewska, będąc daleka od idealizowania okresu dzieciństwa, nie ma wszakże ambicji czynienia (roz)rachunków z przeszłością. Zapewne z tego właśnie powodu kwestie polityczne pojawiają się raczej w tle snutych anegdot. Autorka „Wyobraźni kontrolowanej” koncentruje się przede wszystkim na najbliższym otoczeniu. Stąd obok szepczącej litanię loretańską babci i podśpiewującego zakazaną piosenkę „Pierwszego września Hitler zuchwały świat zawojować obiecał cały” dziadka, przypominających cukrową watę chmur czy unoszącego się zapachu kardamonu obserwujemy gnijące kopce, krzaki berberysu, chrzęszczące skorupki winniczków lub podglądanie krawcowej, która półnaga „kiwała się rytmicznie na wypchanej gałganami, ubranej w męski garnitur kukle”. Bohaterka najnowszej prozy Grzegorzewskiej, chłonąc świat, odbiera otaczającą ją rzeczywistość wszystkimi zmysłami. W efekcie jej opisy pełne są detalicznych, sugestywnie prezentowanych szczegółów. Dzieje się tak również dlatego, że Wiola jest malarką. Zdaje się doświadczać i odczuwać więcej niż jej rówieśnicy. Cierpkie wchodzenie w dorosłość oznacza także konieczność (z)mierzenia się ze śmiertelnością. Ginie najpierw ukochany kot, później przedwczesną śmiercią ojciec. Takie jest przecież życie – pełne nie tylko szczęśliwych chwil, ale również dramatycznych wyzwań, zagrożeń i łez.

Miejsce urodzenia silnie wrosło w Wiolę, kształtując jej tożsamość. Zwyczaje wiejskie (np. wyskubki, czyli darcie pierza, wiązanie niemowlętom czerwonych wstążek przeciw złym urokom) mieszają się z obrzędami religijnymi (kult Maryjny, szycie proporczyków na udekorowanie trasy przejazdu Jana Pawła II do Częstochowy), tworząc specyficzną mieszankę. Atmosfera tajemniczości i niezrozumienie dziejących się wokół spraw nie są jednakże konsekwencją łączenia katolicyzmu z pogańskimi zabobonami. Chorowita dziewczynka dorasta w świecie niedomówień i niewyjaśnionych kwestii, ponieważ zgłębianie sekretów zostało wpisane jako nieodzowny komponent „szkoły życia”. Wiola podgląda, obserwuje, podsłuchuje, ale nie zawsze potrafi wyciągnąć wnioski czy odpowiednio zinterpretować fakty. Dość przywołać jeden z fragmentów: „W połowie lipca ojciec wrócił wcześniej z pracy i podczas zmieniania lepów na muchy przy żyrandolach powiedział mamie, że w Polsce za parę dni skończy się stan wojenny. Ja miałam wtedy dziewięć lat i chociaż pamiętałam dzień bez »Teleranka«, to i tak nie rozumiałam, o czym tata mówi”.

Tabuizacji poddana została nie tyle przestrzeń polityczna, ile zagadnienia związane z seksualnością. Wiola nie rozumie, czym jest na przykład pierwsza miesiączka, samodzielnie musi się zmagać z chcącym molestować ją lekarzem lub koleżanką, która dobiera się do niej w wannie. „Guguły” Grzegorzewskiej sytuują się tym samym pomiędzy autobiograficznością i uniwersalnością, intymnością i powszechnością, radością i smutkiem, konkretem i zmysłowością, prozą życia i lirycznością, trwałością i zmiennością, swojskością i obcością. Zaś tytułowe guguły to niedojrzałe owoce, które symbolizują nade wszystko właśnie dorastającą dziewczynkę. Naiwne spojrzenie i otwartość na świat z czasem ustępują miejsca dystansowi i podejrzliwości. Wiola nieustannie musi podejmować decyzje. Czasami niezwykle radykalne (jak połknięcie rtęci z termometru w celu uniknięcia kolejnej wizyty u lekarza), czasami głupie (jak wąchanie butaprenu). Ale nie ona jedna w snutej przez autorkę „Paranteli” narracji jest gugułowata. Podobnie zachowują się męscy bohaterowie tej prozy. Wśród nich jest między innymi dziadek bohaterki, który przeżywszy dwie wojny światowe, nieustannie się zgrywa czy ojciec Wioli, który nie mogąc do końca dorosnąć, ucieka w świat natury, zajmowanie się dermoplastyką lub rozgrywanie z kolegami z papierni pod nieobecność żony partyjek pokera. Ma zresztą tego świadomość, powiadając: „Dziwnie jest urządzony ten świat (…) Nawet nie zdążyłem się obejrzeć, już nazywają mnie starym, a przecież w środku jestem jak te guguły”.

Najnowsza książka prozatorska Wioletty Grzegorzewskiej opowiada zatem przede wszystkim o potrzebie zachowania w sobie dziecka i o tym, że od własnej przeszłości oraz swojej małej ojczyzny nie sposób uciec. Bez względu na wszystko nosi się je głęboko w sobie, czerpiąc z nich siłę i poczucie stabilizacji. Z tego zapewne powodu Wiola nie decyduje się na opuszczenie wsi. W finale zdejmuje przemoczone tenisówki, by boso biec na Hektary. Rozpad starego świata zawsze jednak zapowiada początek nowego. Tym samym proces oswajania rzeczywistości i trudnego godzenia się z przemijaniem nigdy się nie kończy. Nieustannie pojawiają się kolejne wyzwania i rozczarowania, którym trzeba stawić czoło. Można łatwiej to zrobić, pielęgnując w sobie guguły.
Wioletta Grzegorzewska: „Guguły”. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2014.