IDENTYCZNE LALECZKI
A
A
A
Ukazujący relację cierpiącej na zaburzenia wzrostu dziewczynki z Josefem Menegele, który w czasie II wojny światowej dokonywał eksperymentów na więźniach obozu w Oświęcimiu, „Anioł Śmierci” obiecywał wiele. Mógł na przykład w interesujący sposób poruszać wątki inicjacyjne, opowiedzieć o szukaniu własnej tożsamości, o inności oraz o akceptacji, tak jak wcześniejszy film Lucii Puenzo, „XXY” (2007) – historia nastoletniego hermafrodyty, który nie chce wybierać jednej płci. Mógł też stać się trzymającą w napięciu opowieścią grozy. Niestety, tym razem reżyserka stworzyła obraz zbyt dosłowny, nachalnie wzruszający, bliski poetyce telenoweli.
Tytułowy bohater (Alex Brendemuhl) jawi się jako sympatyczny, kulturalny lekarz, który – jak wielu innych Niemców – po wojnie wyemigrował do Argentyny. Kiedy spotyka on Lilith (Florencia Bado), dwunastolatkę wyglądającą na lat osiem, stara się wzbudzić zaufanie jej rodziców, aby pozwolili mu przeprowadzić na dziewczynce eksperymentalną terapię hormonem wzrostu. Mężczyzna staje się pierwszym gościem w nowo powstałym hotelu rodziny, finansuje produkcję lalek projektowanych przez ojca Lilith (Diego Peretti), otacza opieką medyczną ciężarną matkę (Natalia Oreiro), a nawet stara się zaprzyjaźnić z braćmi dziewczynki. Widz jednak od początku seansu otrzymuje sygnały, że lekarz ma złe zamiary, Lilith i jej matka obdarzają go zaufaniem na wyrost, a podejrzliwość ojca jest jak najbardziej uzasadniona. Bez trudu można też domyślić się, że miejscowa fotografka (Elena Roger) jest szpiegiem Mosadu, poszukującego hitlerowskich zbrodniarzy na terenie Ameryki Łacińskiej.
Afirmacja odmienności i różnorodności została wyrażona w „Aniele Śmierci” w sposób nieco zbyt bezpośredni, a przez to zbanalizowana, zwłaszcza w scenie, w której ojciec Lilith stwierdza, że nie ma potrzeby leczyć zaburzeń wzrostu bohaterki, gdyż „zawsze ktoś jest największy, a ktoś najmniejszy”. Nadmiernie nachalna wydaje się też metafora stosunku doktora Menegele do ludzi, wyrażana za sprawą motywu lalek – lekarz namawia ojca dziewczynki, aby przestał zajmować się ułomnymi i właśnie przez to zindywidualizowanymi zabawkami, a zamiast nich zaczął projektować idealnie piękne, jednakowe lalki.
Przypadek Lilith, zbyt wolno rosnącej dziewczynki, miał w sobie duży potencjał tragizmu. Nie został on jednak należycie wykorzystany przez reżyserkę. Wątki seksualnego dojrzewania bohaterki, jej fascynacji nowo poznanym lekarzem i jednoczesnego nawiązania pierwszej relacji miłosnej ze szkolnym kolegą zostały zaledwie zasygnalizowane, a szkoda, gdyż stanowiły wspaniały materiał dla interesującej narracji inicjacyjnej. Mimo że Lilith ochoczo poddaje się terapii hormonem wzrostu, w zasadzie trudno dostrzec w niej kompleksy. Szykany, jakich doznaje od rówieśników, nie wydają się szczególnie okrutne, ograniczając się do wyzwisk. Trudno też zauważyć jakikolwiek ich wpływ na bohaterkę. Jak wiadomo, nastolatki potrafią pastwić się nad klasowymi odmieńcami w znacznie brutalniejszy sposób niż ten, którego doświadcza bohaterka „Anioła Śmierci”. Również skutki uboczne podjętej terapii nie są spektakularne – Lilith dostaje po prostu gorączki i wysypki, które po odstawieniu hormonu wzrostu szybko znikają. W ostatnich partiach filmu dziewczynka niestety traci uwagę widzów na rzecz dopiero co urodzonych przez jej matkę bliźniąt, również poddawanych eksperymentom przez doktora Menegele. W przypadku niemowląt także trudno określić, na czym polega krzywda, jaką wyrządził im demoniczny lekarz – dzieci rodzą się przed terminem, jedno z nich jest mniejsze i bardzo płaczliwe, poza tym jednak nie wiadomo, czy przejawiają one jakieś anomalie.
„Aniołowi Śmierci” chwilami udaje się wzbudzić w widzu współczucie i wzruszenie, jednak ze względu na zbytnią dosłowność przy jednoczesnym braku prawdziwego tragizmu film zawodzi. Niestety, bliżej mu do „Zbuntowanego anioła”, telenoweli, w której przed kilkunastu laty grała Natalia Oreiro, aniżeli do „XXY”.
Tytułowy bohater (Alex Brendemuhl) jawi się jako sympatyczny, kulturalny lekarz, który – jak wielu innych Niemców – po wojnie wyemigrował do Argentyny. Kiedy spotyka on Lilith (Florencia Bado), dwunastolatkę wyglądającą na lat osiem, stara się wzbudzić zaufanie jej rodziców, aby pozwolili mu przeprowadzić na dziewczynce eksperymentalną terapię hormonem wzrostu. Mężczyzna staje się pierwszym gościem w nowo powstałym hotelu rodziny, finansuje produkcję lalek projektowanych przez ojca Lilith (Diego Peretti), otacza opieką medyczną ciężarną matkę (Natalia Oreiro), a nawet stara się zaprzyjaźnić z braćmi dziewczynki. Widz jednak od początku seansu otrzymuje sygnały, że lekarz ma złe zamiary, Lilith i jej matka obdarzają go zaufaniem na wyrost, a podejrzliwość ojca jest jak najbardziej uzasadniona. Bez trudu można też domyślić się, że miejscowa fotografka (Elena Roger) jest szpiegiem Mosadu, poszukującego hitlerowskich zbrodniarzy na terenie Ameryki Łacińskiej.
Afirmacja odmienności i różnorodności została wyrażona w „Aniele Śmierci” w sposób nieco zbyt bezpośredni, a przez to zbanalizowana, zwłaszcza w scenie, w której ojciec Lilith stwierdza, że nie ma potrzeby leczyć zaburzeń wzrostu bohaterki, gdyż „zawsze ktoś jest największy, a ktoś najmniejszy”. Nadmiernie nachalna wydaje się też metafora stosunku doktora Menegele do ludzi, wyrażana za sprawą motywu lalek – lekarz namawia ojca dziewczynki, aby przestał zajmować się ułomnymi i właśnie przez to zindywidualizowanymi zabawkami, a zamiast nich zaczął projektować idealnie piękne, jednakowe lalki.
Przypadek Lilith, zbyt wolno rosnącej dziewczynki, miał w sobie duży potencjał tragizmu. Nie został on jednak należycie wykorzystany przez reżyserkę. Wątki seksualnego dojrzewania bohaterki, jej fascynacji nowo poznanym lekarzem i jednoczesnego nawiązania pierwszej relacji miłosnej ze szkolnym kolegą zostały zaledwie zasygnalizowane, a szkoda, gdyż stanowiły wspaniały materiał dla interesującej narracji inicjacyjnej. Mimo że Lilith ochoczo poddaje się terapii hormonem wzrostu, w zasadzie trudno dostrzec w niej kompleksy. Szykany, jakich doznaje od rówieśników, nie wydają się szczególnie okrutne, ograniczając się do wyzwisk. Trudno też zauważyć jakikolwiek ich wpływ na bohaterkę. Jak wiadomo, nastolatki potrafią pastwić się nad klasowymi odmieńcami w znacznie brutalniejszy sposób niż ten, którego doświadcza bohaterka „Anioła Śmierci”. Również skutki uboczne podjętej terapii nie są spektakularne – Lilith dostaje po prostu gorączki i wysypki, które po odstawieniu hormonu wzrostu szybko znikają. W ostatnich partiach filmu dziewczynka niestety traci uwagę widzów na rzecz dopiero co urodzonych przez jej matkę bliźniąt, również poddawanych eksperymentom przez doktora Menegele. W przypadku niemowląt także trudno określić, na czym polega krzywda, jaką wyrządził im demoniczny lekarz – dzieci rodzą się przed terminem, jedno z nich jest mniejsze i bardzo płaczliwe, poza tym jednak nie wiadomo, czy przejawiają one jakieś anomalie.
„Aniołowi Śmierci” chwilami udaje się wzbudzić w widzu współczucie i wzruszenie, jednak ze względu na zbytnią dosłowność przy jednoczesnym braku prawdziwego tragizmu film zawodzi. Niestety, bliżej mu do „Zbuntowanego anioła”, telenoweli, w której przed kilkunastu laty grała Natalia Oreiro, aniżeli do „XXY”.
„Anioł Śmierci” („Wakolda”). Scenariusz i reżyseria: Lucia Puenzo. Obsada: Alex Brendemuhl, Florencia Bado, Natalia Oreiro, Diego Peretti, Elena Roger. Gatunek: dramat historyczny. Produkcja: Argentyna / Francja / Niemcy / Hiszpania / Norwegia 2013, 90 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |