ARKA NONSENSU
A
A
A
Jeśli komuś wydaje się, że doskonale zna biblijną historię Noego i nic nie będzie w stanie zaskoczyć go w najnowszym filmie Darrena Aronofsky’ego, to ma rację: tylko mu się wydaje. „Noe: Wybrany przez Boga” powstał bowiem na podstawie komiksu, dla którego znana opowieść była ledwie inspiracją.
Podstawy historii zostały oczywiście zachowane: Noe to boży wybraniec; jego zadaniem jest budowa wielkiej arki po to, by uratować po parze każdego z gatunków zwierząt. Bohaterowi pomagają w tym kamienne olbrzymy, będące upadłymi aniołami, chcące na nowo zyskać łaskę Stwórcy. O miejsce na łodzi będą się jednak dobijać także tłumy ludzi pod przywództwem Tubal-Kaina…
Chociaż Darren Aronofsky to twórca oryginalny i uzdolniony, trudno nazwać jego najnowszy film inaczej niż porażką, przede wszystkim dlatego, że „Noe” opowiada o niczym, wydaje się bełkotliwy i po prostu bzdurny. Nie chodzi tu przy tym nawet o typowe hollywoodzkie niedopatrzenia, budzące refleksje w stylu: jak zdolni musieli być w tamtych czasach wszelakiej maści dentyści, fryzjerzy i szewcy! Piękne uśmiechy, idealnie skrojone stroje i nienagannie ułożone włosy bądź przycięte brody nie powinny ani dziwić, ani nikomu przeszkadzać. Dużo większym problemem są za to bohaterowie. Abstrahując od rysowanego bardzo grubą kreską wstępnego podziału na dobrych i złych, przyznać trzeba, że po jakimś czasie główni antagoniści – Noe i Tubal-Kain – wydają się siebie warci. Biblijny patriarcha jawi się w pewnym momencie jako fanatyczny psychopata, którego w żaden sposób nie da się zrozumieć. Szczerze mówiąc, bardziej trafiały do mnie przemowy Tubal-Kaina, chociaż w tym kontekście należy je uznać jedynie za mniejsze zło, tym bardziej, że i ten bohater najczęściej plecie bzdury. Pojmuję również, że „Noe” opowiada o innych czasach i ludziach reprezentujących inne niż współczesne poglądy, wydaje mi się jednak, że trochę za często twierdzi się tu, że kobiety nadają się wyłącznie do tego, by rodzić dzieci, a poza tym żadnego pożytku z nich nie ma.
Można oczywiście spojrzeć na „Noe: Wybranego przez Boga” jako na dość typowy (pod względem tematyki) film Aronofsky’ego. W końcu twórca ten w każdym dziele podejmuje wątek jednostki staczającej się – z różnych powodów – w otchłań szaleństwa. Tyle że tutaj motyw ten zaprezentowany został w sposób zupełnie nieprzekonujący, dość wydumany, a w pewnym momencie po prostu straszny – i to bynajmniej nie w dobrym sensie tego słowa: pod koniec miałem nawet wrażenie, że za chwilę będę oglądać na ekranie biblijną „Piłę”.
Na nic więc zdaje się dobra rola Russella Crowe’a, która cieszy tym bardziej, że ostatnio aktor ten sprawiał wrażenie, jakby był w bardzo słabej formie. Mimo jego wysiłków Noe pozostaje postacią raczej komiczną niż dramatyczną. W odbiorze filmu nie pomagają też bardzo słabe występy innych gwiazd. Jennifer Connelly przez większość czasu gra nieźle, ale w kilku momentach wyraźnie przekracza granicę kiczu, co sprawia, że sceny z jej udziałem są niezamierzenie śmieszne. Bardzo sztucznie wypada z kolei Emma Watson, której obecność na ekranie głównie irytuje – podobnie zresztą rzecz ma się z Anthonym Hopkinsem, momentami przypominającym parodię samego siebie. Bardzo smutne jest oglądanie tak wielkiego aktora w tak słabej roli.
Niezbyt wielkie wrażenie robią efekty specjalne. Po filmie, w którym cały świat zostaje zalany wodą, spodziewałem się jednak większej spektakularności. A zwierzęta, chociaż ładne (wszystkie wygenerowane przy pomocy komputera) pojawiają się na krótko, ponieważ – gdy tylko znajdują się na arce – szybko zapadają w sen, jak gdyby twórcy uznali, że będzie to łatwiejsze rozwiązanie niż wydanie kolejnych pieniędzy na stworzenie kolorowego, zróżnicowanego i hałaśliwego zwierzyńca, z którym będą musieli sobie radzić bohaterowie.
Moja niechęć do „Noe: Wybranego przez Boga” może też w jakimś stopniu wynikać z faktu, że oglądałem ten film w technologii 4D. Nie wiem, czy tak jest zawsze, ale tutaj 80% efektów typu: ruszające się fotele pojawiało się wtedy, gdy bohaterowie bili się ze sobą i wzajemnie mordowali. Jeśli rzeczywiście po to stworzono tego typu kino, to wnioski z tego płynące są dość przerażające. Może więc ludzkość zasługuje, jak to zostało powiedziane w filmie, na zagładę? Jeśli tak, to wcześniej chętnie obejrzałbym produkcję na ten temat. Taką, która byłaby znacznie lepsza od nowego tworu Darrena Aronofsky’ego.
Podstawy historii zostały oczywiście zachowane: Noe to boży wybraniec; jego zadaniem jest budowa wielkiej arki po to, by uratować po parze każdego z gatunków zwierząt. Bohaterowi pomagają w tym kamienne olbrzymy, będące upadłymi aniołami, chcące na nowo zyskać łaskę Stwórcy. O miejsce na łodzi będą się jednak dobijać także tłumy ludzi pod przywództwem Tubal-Kaina…
Chociaż Darren Aronofsky to twórca oryginalny i uzdolniony, trudno nazwać jego najnowszy film inaczej niż porażką, przede wszystkim dlatego, że „Noe” opowiada o niczym, wydaje się bełkotliwy i po prostu bzdurny. Nie chodzi tu przy tym nawet o typowe hollywoodzkie niedopatrzenia, budzące refleksje w stylu: jak zdolni musieli być w tamtych czasach wszelakiej maści dentyści, fryzjerzy i szewcy! Piękne uśmiechy, idealnie skrojone stroje i nienagannie ułożone włosy bądź przycięte brody nie powinny ani dziwić, ani nikomu przeszkadzać. Dużo większym problemem są za to bohaterowie. Abstrahując od rysowanego bardzo grubą kreską wstępnego podziału na dobrych i złych, przyznać trzeba, że po jakimś czasie główni antagoniści – Noe i Tubal-Kain – wydają się siebie warci. Biblijny patriarcha jawi się w pewnym momencie jako fanatyczny psychopata, którego w żaden sposób nie da się zrozumieć. Szczerze mówiąc, bardziej trafiały do mnie przemowy Tubal-Kaina, chociaż w tym kontekście należy je uznać jedynie za mniejsze zło, tym bardziej, że i ten bohater najczęściej plecie bzdury. Pojmuję również, że „Noe” opowiada o innych czasach i ludziach reprezentujących inne niż współczesne poglądy, wydaje mi się jednak, że trochę za często twierdzi się tu, że kobiety nadają się wyłącznie do tego, by rodzić dzieci, a poza tym żadnego pożytku z nich nie ma.
Można oczywiście spojrzeć na „Noe: Wybranego przez Boga” jako na dość typowy (pod względem tematyki) film Aronofsky’ego. W końcu twórca ten w każdym dziele podejmuje wątek jednostki staczającej się – z różnych powodów – w otchłań szaleństwa. Tyle że tutaj motyw ten zaprezentowany został w sposób zupełnie nieprzekonujący, dość wydumany, a w pewnym momencie po prostu straszny – i to bynajmniej nie w dobrym sensie tego słowa: pod koniec miałem nawet wrażenie, że za chwilę będę oglądać na ekranie biblijną „Piłę”.
Na nic więc zdaje się dobra rola Russella Crowe’a, która cieszy tym bardziej, że ostatnio aktor ten sprawiał wrażenie, jakby był w bardzo słabej formie. Mimo jego wysiłków Noe pozostaje postacią raczej komiczną niż dramatyczną. W odbiorze filmu nie pomagają też bardzo słabe występy innych gwiazd. Jennifer Connelly przez większość czasu gra nieźle, ale w kilku momentach wyraźnie przekracza granicę kiczu, co sprawia, że sceny z jej udziałem są niezamierzenie śmieszne. Bardzo sztucznie wypada z kolei Emma Watson, której obecność na ekranie głównie irytuje – podobnie zresztą rzecz ma się z Anthonym Hopkinsem, momentami przypominającym parodię samego siebie. Bardzo smutne jest oglądanie tak wielkiego aktora w tak słabej roli.
Niezbyt wielkie wrażenie robią efekty specjalne. Po filmie, w którym cały świat zostaje zalany wodą, spodziewałem się jednak większej spektakularności. A zwierzęta, chociaż ładne (wszystkie wygenerowane przy pomocy komputera) pojawiają się na krótko, ponieważ – gdy tylko znajdują się na arce – szybko zapadają w sen, jak gdyby twórcy uznali, że będzie to łatwiejsze rozwiązanie niż wydanie kolejnych pieniędzy na stworzenie kolorowego, zróżnicowanego i hałaśliwego zwierzyńca, z którym będą musieli sobie radzić bohaterowie.
Moja niechęć do „Noe: Wybranego przez Boga” może też w jakimś stopniu wynikać z faktu, że oglądałem ten film w technologii 4D. Nie wiem, czy tak jest zawsze, ale tutaj 80% efektów typu: ruszające się fotele pojawiało się wtedy, gdy bohaterowie bili się ze sobą i wzajemnie mordowali. Jeśli rzeczywiście po to stworzono tego typu kino, to wnioski z tego płynące są dość przerażające. Może więc ludzkość zasługuje, jak to zostało powiedziane w filmie, na zagładę? Jeśli tak, to wcześniej chętnie obejrzałbym produkcję na ten temat. Taką, która byłaby znacznie lepsza od nowego tworu Darrena Aronofsky’ego.
„Noe: Wybrany przez Boga”. Reżyseria: Darren Aronofsky. Scenariusz: Darren Aronofsky, Ari Handel. Obsada: Russell Crowe, Jennifer Connelly, Emma Watson, Anthony Hopkins, Ray Winstone i in. Gatunek: dramat / fantasy. Produkcja: USA 2014, 138 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |