
GŁÓD SŁÓW
A
A
A
Dziewiąta książka Herty Müller. Można odnieść wrażenie, iż Noblistka napisała już o wszystkim i że jej kolejne publikacje mogą być wtórne. Nic bardziej mylnego. To pisarka, która opowiada o tym samym wciąż na nowo. Wciąż w inny sposób mierzy się z własną przeszłością, z językiem, z tożsamością kraju opuszczonego i tożsamością nabytą, niemiecką. Ze strachem, poczuciem zagrożenia, z widmami dyktatury i ze wspomnieniami, które nie dają o sobie zapomnieć. Robi to tak, że nie odnosimy wrażenia powtórki. Każda kolejna książka to próba nazywania inaczej tego, co zostało już nazwane, a co wciąż nie jest do końca określone. „Nadal ten sam śnieg i nadal ten sam wujek” – to słowa, które pisarka wzięła od matki. Müller usiłuje rozbić skamieniałe frazy z jej ust, bo w nich zaklęta jest mroczna przeszłość. Ten zwrot to metafora pewnej łączności zdarzeń oraz powtórek historii. Müller nie zamyka czasu, z jakiego wyrosła, bo ten czas rodzi się na nowo w pisaniu, o którym wypowiada się tak przejmująco: „To, co piszę, muszę zjeść, czego nie napiszę – pożre mnie. Nie zniknie, kiedy to zjem. I ja nie zniknę, chociaż mnie to pożre”. W tym pisaniu, którego nie użyje, by mówić i żyć, ale po to, aby trwać świadomie – pomimo czasu, który tę świadomość próbował jej odebrać. Herta Müller daje się pożreć słowom zapisanym i jednocześnie odradza się, lepiej i dojrzalej rozumiejąc kontekst, z jakiego wypłynęły inwazyjne frazy. Najnowsza książka udowadnia, że autorka w poprzednich fabułach zamknęła przeszłość, ale ta przeszłość wciąż się o nią upomina. Wciąż też zmuszona jest pisać o niej na nowo. Inaczej. Coraz bardziej świadomie.
„Nadal ten sam śnieg i nadal ten sam wujek” to drugi już po wydanym przed sześcioma laty „Głodzie i jedwabiu” zbiór esejów oraz odczytów. Zawarte tam tezy i przemyślenia ulegają w najnowszej propozycji autorki rozwinięciu, modyfikacji, uzupełnieniu. Müller ponownie powraca do momentu, w którym przyszło jej zamienić Rumunię na Niemcy i po raz kolejny opowiada o bolesnym doświadczeniu wydobywania się ze świata opresji, które samo w sobie – paradoksalnie – jest dla niej opresyjne. Pojawią się liczne wspomnienia Oskara Pastiora oraz opowieści o pracy nad „Huśtawką oddechu”. Znajdziemy w zbiorze rozważania poświęcone rodzinie, czytanym lekturom oraz wspomnienia fraz, jakie wciąż chodzą za autorką, a których jeszcze nie wyraziła, bo nie była gotowa na konfrontację z językiem. Ten zaś wciąż na nowo się w niej rodzi, by opowiadać o świecie rozpaczliwie rozpiętym między traumatyczną przeszłością a traumą doświadczania czasu minionego w słowach i gestach, od których nie można się uwolnić. Jest także sporo rozważań dla Herty Müller chyba niezwykłych, bo są poszukiwania tego, co nazywa się szczęściem, jest próba określania radości życia i jest mowa o wolności wewnętrznej. Tej konfrontowanej z latami niewoli w dyktaturze, której nie można zapomnieć.
W przemówieniu na bankiecie noblowskim pisarka wyraźnie mówi o współczesnych dyktaturach. Wymienia Iran, który nie dba o pozory demokracji oraz Rosję i Chiny, które ukrywają swe mordercze sidła - duszące zapewne tak jak oddech Securitate i głos Nicolae Ceau?escu przypominający psie szczekanie. Dosadnie mówi o tym, że świat dyktatu wciąż jest obecny, nabiera innego znaczenia i przybiera inne formy. System strachu i opresji działa tak jak w Rumunii, choć mechanizmy działania nieco się zmieniły. Nadal są ludzie, którzy żyją w wiecznym lęku i w świecie wartości na opak. Müller podkreśla rolę literatury: „Literatura nie może tego wszystkiego zmienić. Ale może - nawet jeśli po fakcie – wynaleźć w języku prawdę, która pokaże, co dzieje się w nas i wokół nas, gdy wykolejają się wartości”. Dziękuje za to, iż wartość, siła i misja literatury zostały docenione. Jej literatury. Mówiącej wciąż na nowo o tym, co nadal nie jest do końca zrozumiane.
W obliczu wiecznego strachu zrodził się w autorce głód prawdziwego życia, głód słów, zapisywania, wyrażania siebie i swojego lęku. W tytułowym eseju przeczytamy rozważania o bolesnym dysonansie rzeczywistości i języka, jaki próbuje ją opisać. Wszystkie teksty – tak jak wcześniejsze – będą dla Müller próbami wyjścia naprzeciw temu, co każe się określić. Brak siły tymże określeniom, bo one same toną w morzu znaków, jakie z trudem interpretuje sam pisarz. Nie znaczy to jednak, iż pisanie Herty Müller jest niepewne. Tym esejom brak może takiej stanowczości i bezkompromisowości jak tekstom z „Głodu i jedwabiu”, ale obrazują one też inny okres jej życia, inny rodzaj przemyśleń, zanurzanie w sobie, świecie minionym i historiach innych ludzi.
Sporo miejsca autorka poświęca rodzinie, co zostało już zasygnalizowane we wstępie niniejszego omówienia. Wspomina syna swoich dziadków, który uwierzył w nazizm, stał się nazistą i był pewien, że dokonał jedynego słusznego wyboru. Jest sam dziadek, sparaliżowany i przez lata przykuty do łóżka z powodu błędu lekarskiego. Obecny tylko fizycznie, obecny jako świadek, nigdy już jako pełnoprawny członek rodziny sportretowanej w „Nizinach”, o odbiorze których także przeczytamy dosyć sporo. Obok dziadka, w zasadzie już niefunkcjonującego w rodzinie, znajduje się jego żona – latami uwięziona w odmierzanym przez budzik czasie półtorej godziny, kiedy trzeba było zajrzeć do dziadka i ulżyć jego odleżynom. Największy problem dla Müller to problem z określeniem relacji względem ojca i uczuć, jakie do niego żywiła. Dopiero gdy zmarł, zrozumiała w pełni istotę tej trudnej miłości do kierowcy ciężarówki i alkoholika, do człowieka wciąż oddalonego i wciąż odmiennego od córki w poglądach i zachowaniu. Ojca odbiera śmierć, matkę trzeba odebrać Rumunii. Przejmujący jest opis drogi ku lepszemu światu – Herta Müller wie, że opuszcza świat opresyjny. Stara matka nie rozumie, dlaczego stworzony przez lata ład się rozpada i dlaczego podąża z córką gdzieś, gdzie nie ma tej małej wolności własnego podwórka, które przestało się liczyć tak jak słowa, jakimi można było je opisać.
Bardzo ciekawe są końcowe eseje, w których pisarka daje wyraz bliskości z twórcami o podobnej wrażliwości i podobnie zagmatwanych życiorysach. Pisze o tym, jak czytała na opak Canettiego, jeszcze w Rumunii, jeszcze w kraju, gdzie należało zrozumieć różnicę między masą a władzą. Opowiada o istocie opisu rzeczy przez Biechera, czyta Fuchsa, analizuje motywy porzucenia Rumunii przez Ciorana. Wspomina wiecznie zaszczutego Kramera, którego smutna biografia opowiada o tym, jak traci się oczywistość życia. Szuka kontaktu z twórcami, którzy – jak ona – zawsze żyli wewnątrz siebie, zawsze tam zgodni i zawsze harmonijni. Wspominając Oskara Pastiora, Müller przywołuje jego lingwistyczne eksperymenty w poezji i żałuje, iż „Huśtawka oddechu” to nie jest książka o tym, co może najważniejsze, czyli o czasie po powrocie Pastiora z obozu, kiedy można było zadać mu pytania, na jakie już nie odpowie.
Pisarka sama zadaje sobie mnóstwo pytań, bo tylko taka postawa może ratować ją przed przemijaniem i starością. Opisuje moment, w którym wreszcie dotarła do swoich rumuńskich akt. Opisana jako Cristina, czyta tylko sfabrykowane historie. Securitate posprzątała po swojej działalności, ale w gruncie rzeczy Müller wciąż jest szpiegowana i wciąż dla wielu stanowi zagrożenie, chociaż nigdy dla nikogo zagrożeniem być nie chciała. Securitate ma obecnie nowe, europejskie oblicze, a wrogość inwigilacji daje się odczuć także w nowej ojczyźnie, gdzie niemieckie ziomkostwo nie może wybaczyć pisarce tego, w jaki sposób sportretowała swoją wieś w „Nizinach”.
To zbiór ważnych tekstów. Kolejne słowa, którymi chce się oddać prawdę. Kolejna karkołomna próba zawarcia w języku tego, co rozgrywa się poza przestrzenią słów i znaczeń. Dziewiąta książka o czasie zatrzymanym. Tym razem jednak książka pełna świadomości życia i możliwości, jakie niesie porzucenie świata minionego. Opowiadająca także o pięknie życia mimo wszystko i o strzępach szczęścia, jakie można było wydrzeć ze świata dyktatury. To kolejne świadectwo improwizacji językiem, językowych fantazji. Komunistyczna Rumunia z wiecznym niedoborem wszystkiego była krajem, gdzie improwizowało się ze wszystkim. To może taki ślad nie do usunięcia – eksperymentowanie z tym, jak wiele znaczy słowo i ile można nim wyrazić. Wciąż na nowo w improwizacji, która ma uzasadnienie.
„Nadal ten sam śnieg i nadal ten sam wujek” to drugi już po wydanym przed sześcioma laty „Głodzie i jedwabiu” zbiór esejów oraz odczytów. Zawarte tam tezy i przemyślenia ulegają w najnowszej propozycji autorki rozwinięciu, modyfikacji, uzupełnieniu. Müller ponownie powraca do momentu, w którym przyszło jej zamienić Rumunię na Niemcy i po raz kolejny opowiada o bolesnym doświadczeniu wydobywania się ze świata opresji, które samo w sobie – paradoksalnie – jest dla niej opresyjne. Pojawią się liczne wspomnienia Oskara Pastiora oraz opowieści o pracy nad „Huśtawką oddechu”. Znajdziemy w zbiorze rozważania poświęcone rodzinie, czytanym lekturom oraz wspomnienia fraz, jakie wciąż chodzą za autorką, a których jeszcze nie wyraziła, bo nie była gotowa na konfrontację z językiem. Ten zaś wciąż na nowo się w niej rodzi, by opowiadać o świecie rozpaczliwie rozpiętym między traumatyczną przeszłością a traumą doświadczania czasu minionego w słowach i gestach, od których nie można się uwolnić. Jest także sporo rozważań dla Herty Müller chyba niezwykłych, bo są poszukiwania tego, co nazywa się szczęściem, jest próba określania radości życia i jest mowa o wolności wewnętrznej. Tej konfrontowanej z latami niewoli w dyktaturze, której nie można zapomnieć.
W przemówieniu na bankiecie noblowskim pisarka wyraźnie mówi o współczesnych dyktaturach. Wymienia Iran, który nie dba o pozory demokracji oraz Rosję i Chiny, które ukrywają swe mordercze sidła - duszące zapewne tak jak oddech Securitate i głos Nicolae Ceau?escu przypominający psie szczekanie. Dosadnie mówi o tym, że świat dyktatu wciąż jest obecny, nabiera innego znaczenia i przybiera inne formy. System strachu i opresji działa tak jak w Rumunii, choć mechanizmy działania nieco się zmieniły. Nadal są ludzie, którzy żyją w wiecznym lęku i w świecie wartości na opak. Müller podkreśla rolę literatury: „Literatura nie może tego wszystkiego zmienić. Ale może - nawet jeśli po fakcie – wynaleźć w języku prawdę, która pokaże, co dzieje się w nas i wokół nas, gdy wykolejają się wartości”. Dziękuje za to, iż wartość, siła i misja literatury zostały docenione. Jej literatury. Mówiącej wciąż na nowo o tym, co nadal nie jest do końca zrozumiane.
W obliczu wiecznego strachu zrodził się w autorce głód prawdziwego życia, głód słów, zapisywania, wyrażania siebie i swojego lęku. W tytułowym eseju przeczytamy rozważania o bolesnym dysonansie rzeczywistości i języka, jaki próbuje ją opisać. Wszystkie teksty – tak jak wcześniejsze – będą dla Müller próbami wyjścia naprzeciw temu, co każe się określić. Brak siły tymże określeniom, bo one same toną w morzu znaków, jakie z trudem interpretuje sam pisarz. Nie znaczy to jednak, iż pisanie Herty Müller jest niepewne. Tym esejom brak może takiej stanowczości i bezkompromisowości jak tekstom z „Głodu i jedwabiu”, ale obrazują one też inny okres jej życia, inny rodzaj przemyśleń, zanurzanie w sobie, świecie minionym i historiach innych ludzi.
Sporo miejsca autorka poświęca rodzinie, co zostało już zasygnalizowane we wstępie niniejszego omówienia. Wspomina syna swoich dziadków, który uwierzył w nazizm, stał się nazistą i był pewien, że dokonał jedynego słusznego wyboru. Jest sam dziadek, sparaliżowany i przez lata przykuty do łóżka z powodu błędu lekarskiego. Obecny tylko fizycznie, obecny jako świadek, nigdy już jako pełnoprawny członek rodziny sportretowanej w „Nizinach”, o odbiorze których także przeczytamy dosyć sporo. Obok dziadka, w zasadzie już niefunkcjonującego w rodzinie, znajduje się jego żona – latami uwięziona w odmierzanym przez budzik czasie półtorej godziny, kiedy trzeba było zajrzeć do dziadka i ulżyć jego odleżynom. Największy problem dla Müller to problem z określeniem relacji względem ojca i uczuć, jakie do niego żywiła. Dopiero gdy zmarł, zrozumiała w pełni istotę tej trudnej miłości do kierowcy ciężarówki i alkoholika, do człowieka wciąż oddalonego i wciąż odmiennego od córki w poglądach i zachowaniu. Ojca odbiera śmierć, matkę trzeba odebrać Rumunii. Przejmujący jest opis drogi ku lepszemu światu – Herta Müller wie, że opuszcza świat opresyjny. Stara matka nie rozumie, dlaczego stworzony przez lata ład się rozpada i dlaczego podąża z córką gdzieś, gdzie nie ma tej małej wolności własnego podwórka, które przestało się liczyć tak jak słowa, jakimi można było je opisać.
Bardzo ciekawe są końcowe eseje, w których pisarka daje wyraz bliskości z twórcami o podobnej wrażliwości i podobnie zagmatwanych życiorysach. Pisze o tym, jak czytała na opak Canettiego, jeszcze w Rumunii, jeszcze w kraju, gdzie należało zrozumieć różnicę między masą a władzą. Opowiada o istocie opisu rzeczy przez Biechera, czyta Fuchsa, analizuje motywy porzucenia Rumunii przez Ciorana. Wspomina wiecznie zaszczutego Kramera, którego smutna biografia opowiada o tym, jak traci się oczywistość życia. Szuka kontaktu z twórcami, którzy – jak ona – zawsze żyli wewnątrz siebie, zawsze tam zgodni i zawsze harmonijni. Wspominając Oskara Pastiora, Müller przywołuje jego lingwistyczne eksperymenty w poezji i żałuje, iż „Huśtawka oddechu” to nie jest książka o tym, co może najważniejsze, czyli o czasie po powrocie Pastiora z obozu, kiedy można było zadać mu pytania, na jakie już nie odpowie.
Pisarka sama zadaje sobie mnóstwo pytań, bo tylko taka postawa może ratować ją przed przemijaniem i starością. Opisuje moment, w którym wreszcie dotarła do swoich rumuńskich akt. Opisana jako Cristina, czyta tylko sfabrykowane historie. Securitate posprzątała po swojej działalności, ale w gruncie rzeczy Müller wciąż jest szpiegowana i wciąż dla wielu stanowi zagrożenie, chociaż nigdy dla nikogo zagrożeniem być nie chciała. Securitate ma obecnie nowe, europejskie oblicze, a wrogość inwigilacji daje się odczuć także w nowej ojczyźnie, gdzie niemieckie ziomkostwo nie może wybaczyć pisarce tego, w jaki sposób sportretowała swoją wieś w „Nizinach”.
To zbiór ważnych tekstów. Kolejne słowa, którymi chce się oddać prawdę. Kolejna karkołomna próba zawarcia w języku tego, co rozgrywa się poza przestrzenią słów i znaczeń. Dziewiąta książka o czasie zatrzymanym. Tym razem jednak książka pełna świadomości życia i możliwości, jakie niesie porzucenie świata minionego. Opowiadająca także o pięknie życia mimo wszystko i o strzępach szczęścia, jakie można było wydrzeć ze świata dyktatury. To kolejne świadectwo improwizacji językiem, językowych fantazji. Komunistyczna Rumunia z wiecznym niedoborem wszystkiego była krajem, gdzie improwizowało się ze wszystkim. To może taki ślad nie do usunięcia – eksperymentowanie z tym, jak wiele znaczy słowo i ile można nim wyrazić. Wciąż na nowo w improwizacji, która ma uzasadnienie.
Herta Müller: „Nadal ten sam śnieg i nadal ten sam wujek”. Tłum. Katarzyna Leszczyńska. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2014.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |