Maja Baczyńska, Sławomir Kupczak,
NIKT MNIE NIE MUSI OSWAJAĆ
A
A
A
Maja Baczyńska: Wieść niesie, że podkreśla Pan rolę rodziny w Pańskiej edukacji. Czy w przypadku zawodu kompozytora wsparcie rodziny jest szczególnie ważne, przynajmniej na początku drogi?
Sławomir Kupczak: Oczywiście, że tak. Rodzice pilnowali mnie, żebym ćwiczył grę na skrzypcach i przykładał się do zajęć lekcyjnych. Gdybym został pozostawiony sam sobie nic by z tego nie było, tym bardziej, że wolałem grać w piłkę niż ślęczeć nad gamami. Z kompozycją było inaczej, ponieważ nikt mnie do tego nie nakłaniał, sam chciałem pisać.
M.B.: Pierwszy utwór. Pamięta Pan jeszcze jak to się stało, że... zaczął Pan pisać?
S.K.: Wydaje mi się to przedziwne. Pewnego dnia postanowiłem, że napiszę utwór, ot tak po prostu, spontanicznie. Pomyślałem sobie, że skoro gram utwory Bacha, Wieniawskiego, Paganiniego, Szymanowskiego to dlaczego sam nie mogę czegoś skomponować. Napisałem utwór Żródła i kontrasty na kwartet smyczkowy. Doprowadziłem nawet do wykonania tego utworu w szkole. Ot, takie pierwsze wprawki.
M.B.: Ulubione instrumentarium.
S.K.: Orkiestra symfoniczna.
M.B.: Nie jestem zdziwiona. Co takiego jest w orkiestrze symfonicznej, że w oczach kompozytora wygrywa absolutnie ze wszystkim?
S.K.: Bo nadal - moim zdaniem – kryje się w niej niezgłębiony ocean możliwości.
M.B.: Czym kierował się Pan, zakładając autorski projekt audiowizualny "Fluxus"?
S.K.: Byłem tuż po ukończeniu studiów. Współpracowałem wtedy z teatrem ZAR działającym przy Instytucie Grotowskiego we Wrocławiu. Poznałem inne środowisko, fantastycznych ludzi, którzy mieli na mnie duży wpływ. Zacząłem poszukiwać innych form wypowiedzi scenicznych i chyba stąd wyszedł impuls. Mówiąc patetycznie: szukałem siebie, tego kim chcę być jako twórca, co chcę powiedzieć, jakimi narzędziami się posługiwać. Szukałem, eksperymentowałem, nie bałem się. Miałem głowę pełną pomysłów. Chyba zostało mi to do teraz.
M.B.: Największe inspiracje. Największe osobowości, jakie Pan spotkał na swojej drodze.
S.K.: Trudno jednoznacznie na to pytanie odpowiedzieć, ale na pewno inspirowała mnie muzyka skandynawska (Pelle Gudmundsen–Holmgreen, Anders Hillborg, Per Nørgård), Charles Ives, Paweł Szymański, Henryk M. Górecki, Witold Lutosławski, Tomasz Sikorski.
M.B.: Czego więc poszukuje Pan od muzyki jako słuchacz (gdybyśmy chcieli i mogli znaleźć wspólny mianownik dla wszystkich wyżej wymienionych)?
S.K.: Nie wiem. Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć. Tak jak nie potrafię odpowiedzieć na pytanie dlaczego twórczość Warhola tak silnie na mnie działa. Po obejrzeniu jego obrazów w Tate Modern byłem wstrząśnięty bezpośredniością - powiedziałbym nawet - wulgarnością i siłą jego sztuki. Wyszedłem z galerii odmieniony, stałem się w pewnym sensie inną osobą. Zabrzmi to może pretensjonalnie, ale dzieła sztuki właśnie tak na mnie potrafią działać - „zmieniać” mnie. Sądzę, że ma to duży wpływ na to jak piszę. Wymienieni kompozytorzy wywołali we mnie podobny wstrząs jak Warhol. Pozostałem tej muzyce wierny. Współbrzmi z moimi „wnętrznościami”, odnajduję w niej pewien rodzaj bliskości intelektualnej, emocjonalnej, psychicznej. Mogę to porównać do osób z którymi lubię spędzać czas, bo czuję się z nimi dobrze, co nie znaczy, że nie zdarzają się spory (śmiech).
M.B.: Wróćmy do Pańskiej działalności. Parę słów o Phonos ek Mechanes.
S.K.: To fantastyczna improwizowana zabawa dźwiękiem!
M.B.: Jak to się stało, że Pana muzyka znalazła się w filmie "Broken Vows"?
S.K.: W wolnych chwilach bawiłem się pisaniem ścieżek dźwiękowych do nie istniejących filmów, coś w rodzaju krótkich trzyminutowych tematów. Umieszczałem je na YouTubie. Ktoś polecił reżyserce te fragmenty i tak znalazły się one w filmie.
M.B.: Podobno chce Pan tworzyć muzykę piękną. Co kryje się pod pojęciem piękna, gdy mówimy o muzyce współczesnej?
S.K.: Muzyka złożona, niejednoznaczna, wciągająca intelektualnie i pobudzająca estetycznie, intrygująca…
M.B.: A czy piękna muzyka powinna być trudno zrozumiała? I odwrotnie – czy muzyka „rozrywkowa” musi być „łatwa”?
S.K.: Ale mnie intryguje najnowsza płyta Daft Punk i nie interesuje mnie, czy ona jest rozrywkowa czy nie. To po prostu świetna muzyka!
M.B.: Czy w pracy twórczej bardziej potrzebny jest impuls czy proces intelektualny?
S.K.: Impuls, natchnienie, czyli pomysł na utwór jest moim zdaniem niezbędny. A później podczas pisania trzeba pozbyć się emocji i „dziergać” jak zegarmistrz te nutki. Oczywiście zdarza się, i to nawet często, że pisze się „na ucho”, bo tak i już, bez racjonalizowania. Później okazuje się jednak, że tak musiało być, że taki proces ma sens w przebiegu całego utworu. Jest to wbrew pozorom skomplikowana sprawa i chyba nie potrafię tego wyjaśnić jednoznacznie. Na pisanie utworu składa się wiele czynników, decyzji często nieuświadomionych. Najczęściej wybieram drogę racjonalną, wykoncypowaną. Nigdy nie napisałem utworu czysto intuicyjnie, no może pierwszy utwór w szkole muzycznej.
M.B.: Lubi Pan kontrasty – np. teksty Mikołaja Reja i stylistyka bliska techno w „Figlikach” na elektronikę i fortepian preparowany, zamówionych w 2005 roku z okazji 500 – lecia pisarza.
S.K.: Wyraziłem muzycznie mój stosunek do twórczości Mikołaja Reja (śmiech).
M.B.: Czy muzyczne żarty w jakimś sensie stanowią odzwierciedlenie Pana osobowości, charakteru?
S.K.: Tak mi się wydaje.
M.B.: Które kompozycje w Pańskim dorobku są dla Pana szczególnie ważne i dlaczego?
S.K.: W pewnym sensie wszystkie utwory, których nie wyrzuciłem do kosza są dla mnie ważne. Dzięki utworom potrafię umiejscowić w czasie pewne wydarzenia z mojego życia.
M.B.: A jaki utwór chciałby Pan napisać, jakiego jeszcze Pan nie stworzył?
S.K.: Operę.
M.B.: Z uwagi na… ?
S.K.: ...to, że intensywnie o niej myślę i że moje pomysły zostaną najprawdopodobniej zrealizowane w 2015 roku.
M.B.: Twórca – odbiorca. Jak nawzajem siebie oswoić? A może oswajać nie należy?
S.K.: Sprawa jest prosta. Albo mi się coś podoba albo mi się coś nie podoba. Jeśli mi się podoba, to zaczynam to analizować, czytać, słuchać, oglądać, przebywać „z tym”, sprawdzać, drążyć. Nikt mnie z niczym nie musi oswajać, ponieważ sam mogę sięgnąć po sztukę, która mnie interesuje. Denerwuje mnie ocenianie czegokolwiek po jednokrotnym, powierzchownym kontakcie z „nowym” i wyrabianie sobie na ten temat opinii. Mamy teraz nieograniczony dostęp do informacji, więc to od nas zależy – przepraszam, będę mówił w swoim imieniu – ode mnie zależy jak bardzo będę się chciał – jak to Pani nazwała – oswoić. Poza tym uważam, że kontakt twórca – odbiorca jest relacją indywidualną a nie zbiorową. Inaczej sprawa wygląda jeśli chodzi o odbiorców bardzo młodych. Trzeba im umożliwić kontakt ze sztuką wszelaką, żeby mogli dokonywać wyborów, żeby wiedzieli, że powstaje sztuka różnorodna a nie tylko – na przykładzie muzyki - utwory pisane w systemie dur – moll.
Sławomir Kupczak: Oczywiście, że tak. Rodzice pilnowali mnie, żebym ćwiczył grę na skrzypcach i przykładał się do zajęć lekcyjnych. Gdybym został pozostawiony sam sobie nic by z tego nie było, tym bardziej, że wolałem grać w piłkę niż ślęczeć nad gamami. Z kompozycją było inaczej, ponieważ nikt mnie do tego nie nakłaniał, sam chciałem pisać.
M.B.: Pierwszy utwór. Pamięta Pan jeszcze jak to się stało, że... zaczął Pan pisać?
S.K.: Wydaje mi się to przedziwne. Pewnego dnia postanowiłem, że napiszę utwór, ot tak po prostu, spontanicznie. Pomyślałem sobie, że skoro gram utwory Bacha, Wieniawskiego, Paganiniego, Szymanowskiego to dlaczego sam nie mogę czegoś skomponować. Napisałem utwór Żródła i kontrasty na kwartet smyczkowy. Doprowadziłem nawet do wykonania tego utworu w szkole. Ot, takie pierwsze wprawki.
M.B.: Ulubione instrumentarium.
S.K.: Orkiestra symfoniczna.
M.B.: Nie jestem zdziwiona. Co takiego jest w orkiestrze symfonicznej, że w oczach kompozytora wygrywa absolutnie ze wszystkim?
S.K.: Bo nadal - moim zdaniem – kryje się w niej niezgłębiony ocean możliwości.
M.B.: Czym kierował się Pan, zakładając autorski projekt audiowizualny "Fluxus"?
S.K.: Byłem tuż po ukończeniu studiów. Współpracowałem wtedy z teatrem ZAR działającym przy Instytucie Grotowskiego we Wrocławiu. Poznałem inne środowisko, fantastycznych ludzi, którzy mieli na mnie duży wpływ. Zacząłem poszukiwać innych form wypowiedzi scenicznych i chyba stąd wyszedł impuls. Mówiąc patetycznie: szukałem siebie, tego kim chcę być jako twórca, co chcę powiedzieć, jakimi narzędziami się posługiwać. Szukałem, eksperymentowałem, nie bałem się. Miałem głowę pełną pomysłów. Chyba zostało mi to do teraz.
M.B.: Największe inspiracje. Największe osobowości, jakie Pan spotkał na swojej drodze.
S.K.: Trudno jednoznacznie na to pytanie odpowiedzieć, ale na pewno inspirowała mnie muzyka skandynawska (Pelle Gudmundsen–Holmgreen, Anders Hillborg, Per Nørgård), Charles Ives, Paweł Szymański, Henryk M. Górecki, Witold Lutosławski, Tomasz Sikorski.
M.B.: Czego więc poszukuje Pan od muzyki jako słuchacz (gdybyśmy chcieli i mogli znaleźć wspólny mianownik dla wszystkich wyżej wymienionych)?
S.K.: Nie wiem. Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć. Tak jak nie potrafię odpowiedzieć na pytanie dlaczego twórczość Warhola tak silnie na mnie działa. Po obejrzeniu jego obrazów w Tate Modern byłem wstrząśnięty bezpośredniością - powiedziałbym nawet - wulgarnością i siłą jego sztuki. Wyszedłem z galerii odmieniony, stałem się w pewnym sensie inną osobą. Zabrzmi to może pretensjonalnie, ale dzieła sztuki właśnie tak na mnie potrafią działać - „zmieniać” mnie. Sądzę, że ma to duży wpływ na to jak piszę. Wymienieni kompozytorzy wywołali we mnie podobny wstrząs jak Warhol. Pozostałem tej muzyce wierny. Współbrzmi z moimi „wnętrznościami”, odnajduję w niej pewien rodzaj bliskości intelektualnej, emocjonalnej, psychicznej. Mogę to porównać do osób z którymi lubię spędzać czas, bo czuję się z nimi dobrze, co nie znaczy, że nie zdarzają się spory (śmiech).
M.B.: Wróćmy do Pańskiej działalności. Parę słów o Phonos ek Mechanes.
S.K.: To fantastyczna improwizowana zabawa dźwiękiem!
M.B.: Jak to się stało, że Pana muzyka znalazła się w filmie "Broken Vows"?
S.K.: W wolnych chwilach bawiłem się pisaniem ścieżek dźwiękowych do nie istniejących filmów, coś w rodzaju krótkich trzyminutowych tematów. Umieszczałem je na YouTubie. Ktoś polecił reżyserce te fragmenty i tak znalazły się one w filmie.
M.B.: Podobno chce Pan tworzyć muzykę piękną. Co kryje się pod pojęciem piękna, gdy mówimy o muzyce współczesnej?
S.K.: Muzyka złożona, niejednoznaczna, wciągająca intelektualnie i pobudzająca estetycznie, intrygująca…
M.B.: A czy piękna muzyka powinna być trudno zrozumiała? I odwrotnie – czy muzyka „rozrywkowa” musi być „łatwa”?
S.K.: Ale mnie intryguje najnowsza płyta Daft Punk i nie interesuje mnie, czy ona jest rozrywkowa czy nie. To po prostu świetna muzyka!
M.B.: Czy w pracy twórczej bardziej potrzebny jest impuls czy proces intelektualny?
S.K.: Impuls, natchnienie, czyli pomysł na utwór jest moim zdaniem niezbędny. A później podczas pisania trzeba pozbyć się emocji i „dziergać” jak zegarmistrz te nutki. Oczywiście zdarza się, i to nawet często, że pisze się „na ucho”, bo tak i już, bez racjonalizowania. Później okazuje się jednak, że tak musiało być, że taki proces ma sens w przebiegu całego utworu. Jest to wbrew pozorom skomplikowana sprawa i chyba nie potrafię tego wyjaśnić jednoznacznie. Na pisanie utworu składa się wiele czynników, decyzji często nieuświadomionych. Najczęściej wybieram drogę racjonalną, wykoncypowaną. Nigdy nie napisałem utworu czysto intuicyjnie, no może pierwszy utwór w szkole muzycznej.
M.B.: Lubi Pan kontrasty – np. teksty Mikołaja Reja i stylistyka bliska techno w „Figlikach” na elektronikę i fortepian preparowany, zamówionych w 2005 roku z okazji 500 – lecia pisarza.
S.K.: Wyraziłem muzycznie mój stosunek do twórczości Mikołaja Reja (śmiech).
M.B.: Czy muzyczne żarty w jakimś sensie stanowią odzwierciedlenie Pana osobowości, charakteru?
S.K.: Tak mi się wydaje.
M.B.: Które kompozycje w Pańskim dorobku są dla Pana szczególnie ważne i dlaczego?
S.K.: W pewnym sensie wszystkie utwory, których nie wyrzuciłem do kosza są dla mnie ważne. Dzięki utworom potrafię umiejscowić w czasie pewne wydarzenia z mojego życia.
M.B.: A jaki utwór chciałby Pan napisać, jakiego jeszcze Pan nie stworzył?
S.K.: Operę.
M.B.: Z uwagi na… ?
S.K.: ...to, że intensywnie o niej myślę i że moje pomysły zostaną najprawdopodobniej zrealizowane w 2015 roku.
M.B.: Twórca – odbiorca. Jak nawzajem siebie oswoić? A może oswajać nie należy?
S.K.: Sprawa jest prosta. Albo mi się coś podoba albo mi się coś nie podoba. Jeśli mi się podoba, to zaczynam to analizować, czytać, słuchać, oglądać, przebywać „z tym”, sprawdzać, drążyć. Nikt mnie z niczym nie musi oswajać, ponieważ sam mogę sięgnąć po sztukę, która mnie interesuje. Denerwuje mnie ocenianie czegokolwiek po jednokrotnym, powierzchownym kontakcie z „nowym” i wyrabianie sobie na ten temat opinii. Mamy teraz nieograniczony dostęp do informacji, więc to od nas zależy – przepraszam, będę mówił w swoim imieniu – ode mnie zależy jak bardzo będę się chciał – jak to Pani nazwała – oswoić. Poza tym uważam, że kontakt twórca – odbiorca jest relacją indywidualną a nie zbiorową. Inaczej sprawa wygląda jeśli chodzi o odbiorców bardzo młodych. Trzeba im umożliwić kontakt ze sztuką wszelaką, żeby mogli dokonywać wyborów, żeby wiedzieli, że powstaje sztuka różnorodna a nie tylko – na przykładzie muzyki - utwory pisane w systemie dur – moll.
Fot. Marta Kędziora.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |