ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (251) / 2014

Oliwia Betcher,

O WCHODZENIU W KSIĄŻKĘ

A A A
Tytuł nowego – szóstego – zbioru wierszy Roberta Króla „O wchodzeniu w ogień” otwiera przed nami wizję świadomego wkraczania w niszczący, ale i oczyszczający żywioł. Owo doświadczenie ma odmienić podejmującego to wyzwanie odbiorcę. W jaki sposób?  I co jest ogniem dla bohatera wierszy poety z Jasła?

Już otwierający tom wiersz stanowi próbę odpowiedzi na to pytanie: kraj lub szerzej – otaczająca rzeczywistość: „Ten kraj już cię nie chce, nie wypatruje twoich / powrotów”. Chciałoby się ad hoc odpowiedzieć: natrętny, modny, postmodernistyczny anarchizm – tępe uderzenie w naród, które doskonale wpasowuje się w mocno akcentowany ostatnio trend „odżegnywania się” od kategorii narodowości. Głęboko zaangażowane wiersze stają się boleśnie podobne do wszystkich swoich „braci” spod pióra kolegów z lewej strony barykady. Na szczęście nachalna polityczność nie jest całkowicie pozbawiona uzasadnienia, a co istotniejsze, nie staje się jedyną dominantą tematyczną tego tomu.

Obok postawy antypaństwowej pojawia się bowiem krytyka mediów. To właśnie one stają się niszczącym żywiołem, z którym podmiot się zmaga: „Już jutro przyjedzie telewizja i wszystko / nakręci” („Domy”) – czytamy w jednym z wierszy, a w  kolejnym (nomen omen noszącym tytuł „Telewizja”): „Za dwa, góra trzy tygodnie / powstanie sensacja i wszystkie pokoje trzeba / będzie poowijać w celofan, bawełnę lub papier”.

Poowijać, by zasłonić? Ochronić? Tutaj chyba mieści się wskazówka do zrozumienia tej twórczości. Popatrzmy bowiem dalej: „Za każdym razem, kiedy wstaję od telewizora, / ktoś pada od celnego strzału, ktoś inny detonuje” („Ten świat”). Później jeszcze natkniemy się na aluzję do Krystyny Czubówny (wiersz „Pora roku”) i sławnych komentatorów sportowych („Halo Warszawo!”). Widzimy zatem figury telewizyjne, język mediów – można by rzec: medialny ogień. A wszystko opowiada o świecie, którego nie ma i do którego się tęskni. Który chce się zobaczyć na ekranie z jednoczesną świadomością, że to właśnie ekran zasłania go i zabiera.

Okazuje się, że autor kładzie coraz mniejszy nacisk na aspekty polityczne i tzw. zaangażowanie, a skupia się bardziej na opisywaniu ludzi, ich mikroświata doświadczeń i emocji. Niesamowita żywotność połączona zostaje ze spokojem dobrze skrojonych zdań i obrazów, dzięki czemu nawet wulgaryzmy i kolokwializmy nie rażą, a wydają się integralną częścią rzeczywistości. I faktycznie, jakieś to wszystko znajome, bliskie. Wystarczyło nawet miejsca dla nudy i przywiązania połączonych tym samym tekstem (zob. wiersz „Sakrament”).

Poza wszystkim i przede wszystkim jest to kolejna książka o układaniu: siebie w świecie, myśli w zgrzebne wersy (skrupulatnie odmierzona liczba sylab i rozłożenie akcentów). Obserwujemy mechanizm ostentacyjnego, prawie gwałtownego porządkowania poprzez wskazywanie, nazywanie, katalogowanie i układanie zastanej rzeczywistości, którą można zamknąć w (neo)klasycystyczne formy nawiązujące między innymi do sonetu wiązankowego. Powtarzają się nie tylko wersy, motywy, ale i całe frazy czy zdania (co istotne, nie zawsze dzieje się to w obrębie następujących po sobie tekstów).

Wszystkie te elementy można by zaliczyć do cech charakterystycznych, punktów rozpoznawczych tej poezji. Wszak już w poprzednich książkach, zarówno jeśli chodzi o aspekty formalne, jak i sposoby budowania narracji, możemy wykazać szereg odniesień i wspólnych spraw. Typowa dla autora regularność przyjmuje, co prawda, nowe formy, jednak cały czas sprawia wrażenie projektu koherentnego w kontekście całej twórczości. Król zatem świadomie kontynuuje obraną drogę. I trzeba powiedzieć: robi to z niebywałą (a wciąż rosnącą) sprawnością.

W „O wchodzeniu w ogień” poeta podkreśla ulotność, kruchość chwil, a zarazem tempo i efekt pewnych zmian. Jest w tym wszystkim jakaś tęsknota za światem nie tak skażonym medialnością, egzaltacją, pogonią za błyskotkami. Wiersze pełne są cichej, niepatetycznej melancholii: „aż ciężko / na sercu i powstaje przykrość”; „a smutek tak wielki i rośnie”. Mimo wszystko jednak – obok całego smutku, tęsknoty, rozczarowania i zniechęcenia – łatwo dostrzec w nowych wierszach także „miłość, która będzie dana”, jakiś specyficzny rodzaj spokoju i afirmacji. W końcu złym nas „straszą / od dziecka i starczy”.  Autor nie chce straszyć, nie epatuje negatywnymi emocjami. Oddaje nam książkę bez sprzężeń i rozstrojeń, której jednocześnie nie sposób zaliczyć do tzw. bezpiecznej literatury. Momentami jest nawet autokrytyczny: „zerżnąłem życie z kilku twoich znajomych / próbowałem z tego zrobić literaturę” czy „proste historie, prostym językiem, o ludziach, rzeczach, o mnie, o tęsknocie, o pożyczaniu młotka”. Mnie owe historie przekonały, zaufałam im i weszłam w ten ogień, który nie niszczy. Równy, ale jednocześnie frapujący projekt zaprezentowany przez w pełni ukształtowanego poetę. Oby więcej takich książek znalazło się na mojej półce. Oby więcej takich wejść.
Robert Król: „O wchodzeniu w ogień”. WBPiCAK. Poznań 2014.