ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 czerwca 12 (252) / 2014

Kamila Czaja,

ROZCIEŃCZONY MANHATTAN

A A A
Magia ekranu

„Pośród Amerykanów nowojorczycy są outsiderami, a że nie brakuje im dumy, wnioskują z tego, że tworzą elitarną klikę, o której poczynaniach i pragnieniach chciałaby się dowiedzieć reszta świata” (s. 62) – zauważa Verena Lueken w książce „Nowy Jork. Neurotyczna stolica świata”. I pewnie trudno się dziwić nowojorczykom. Faktycznie w powszechnej świadomości mogą wydać się bardziej interesujący od mieszkańców innych miast. Wszak Nowy Jork to mit, marzenie, za którym chciałoby się podążyć pod wpływem licznych (pop)kulturowych obrazów.

Lueken nie kwestionuje legendarnego statusu „Wielkiego Jabłka” w zbiorowej wyobraźni. Ciekawy rozdział poświęca Nowemu Jorkowi w kinie hollywoodzkim i pisze między innymi: „Nowy Jork jest jednak miastem zupełnie niezwykłym, bo prawie od samego początku istnienia filmu nie tylko stał się miejscem, gdzie się kręci, lecz także sam był raczej stwarzany przez kino” (s. 165). I chociaż autorka stwierdza, że tak naprawdę nikt nie wierzy na przykład w sąsiedzkie relacje z ekranizacji „Śniadania u Tiffany’ego”, to „Nowy Jork z naszych wyobrażeń powstał właśnie na podstawie takich obrazów i scen” (s. 166). W książce o Nowym Jorku pojawia się też, rzecz jasna, Allen: „Być może i wy należycie do osób, które pokochały je [miasto – K.Cz.] niejako okrężną drogą, przez Woody’ego Allena” (s. 126-127).

A jednak, mimo że Lueken niejednokrotnie przywołuje filmowy obraz miasta – na przykład podsumowując opis zimowego wieczoru w parku stwierdzeniem: „Znacie to z filmu” (s. 20) –to w tych nawiązaniach nie brak pobłażliwości dla marzycieli wierzących w Nowy Jork z ekranu. Autorka wspomina, że na początku też rozpoznawała zakamarki Upper West Side dzięki kinowym doświadczeniom. Ale kończy tę opowieść przewrotnie, wyznając, że nawet jej dom zagrał w filmie – bohaterki „Sublokatorki” znalazły w pralni… wielkiego szczura.

Wszystko, czego nie chcielibyście wiedzieć o Nowym Jorku

Niemiłych niespodzianek w Nowym Jorku z książki Lueken spotkać można więcej. Okazuje się, że wyolbrzymiany w marzeniach Manhattan jest... mały: „[...] Manhattan – dzielnica uznawana przez większość turystów, a także przez swych mieszkańców za cały Nowy Jork – nie jest zbyt duży” (s. 32). A w połowie dziewiętnastego wieku dzielnice sławnego miasta nosiły „wdzięczne” nazwy w rodzaju „Gates of Hell” i „Pigtown” (s. 35).

Lueken nie zamierza też ignorować codziennych niedogodności. Mityczny wizerunek miasta nie uwzględnia „drobiazgów” w rodzaju częstych awarii elektryczności oraz przestarzałych wodociągów, które sprawiają, że nowojorczycy nie zawsze mogą liczyć na wodę w kranie. Legendarne nowojorskie metro w oczach autorki książki staje się groźne: „Decydująca zaleta autobusu w porównaniu z koleją podziemną jest jednak inna: widzicie, kto was wiezie. Nie jesteście zdani na łaskę i niełaskę kierownika pociągu, który wprawdzie może być w wesołym nastroju, ale równie dobrze może też w gniewie naciskać na hamulce. Nie musicie się obawiać snów na jawie o pociągach, które pędzą tunelami niekierowane przez nikogo. W autobusie widzicie kierowcę i możecie się oddać iluzji, że on kontroluje ruch uliczny, a po trosze nawet i wy sami” (s. 50). Miasto pełne jest żebraków i nieszczęśliwych imigrantów, tkwiących godzinami w malutkich sklepach spożywczych: „Żadne dane statystyczne, żadne porównanie liczb, żadna mapa ilustrująca rozkład grup etnicznych nie powiedzą wam jednak niczego o tym, jak to jest zamienić własną ojczyznę, czy to dobrowolnie, czy z konieczności, na miasto oferujące nigdzie niezakorzenionym osobom z całego świata coś, co jedni nazywają po jakimś czasie swoim domem, inni zaś samotnością” (s. 56). W relacji Lueken Nowy Jork to miasto dla młodych i samolubnych, miasto spychające głęboko w podświadomość myśl o starości i śmierci: „Nowy Jork jest miastem wielomilionowego egocentryzmu, tak więc zniewaga związana z faktem, że zbliża się własna śmierć, jest większa od smutku” (s. 150).

Zastrzyk zwyczajności

Egocentryzmu nowojorczyków autorka nie próbuje sprowadzać do uroczej niedoskonałości, lecz przedstawia go jako wyraźną uciążliwość. Codzienne życie w Nowym Jorku to walka: „Maniery znajdują się w codziennym dręczącym konflikcie z asertywnością, przy czym często ponoszą one klęskę już podczas wsiadania do metra” (s. 144), a pozorna grzeczność jest zawoalowanym  rozkazem: „»Excuse me« – tak brzmi rutynowo mamrotana w takich przypadkach formułka, stanowiąca na dobrą sprawę grzeczną parafrazę dla »z drogi!«” (s. 25). Ale egocentryzm czytelnik pewnie mógłby jakoś wytłumaczyć (na przykład tym, że mieszkańcy miasta marzeń mają prawo pozwalać sobie na więcej). Z kolei informacja o gęstości zaludnienia może budzić przerażenie: „Spośród wszystkich amerykańskich miast Nowy Jork ma największą gęstość zaludnienia i prowadzi w tej konkurencji z dużą przewagą. Na jednej mili kwadratowej (10,194 kilometra kwadratowego) żyją tutaj dwadzieścia sześć tysięcy czterysta trzy osoby. Na Manhattanie jest ich prawie sześćdziesiąt siedem tysięcy” (s. 186). Ale w jakiś przewrotny sposób dziki tłum pasuje do wyobrażeń o Nowym Jorku, który – jak śpiewał Sinatra – „nigdy nie śpi”.

Ekstremalne historie, jakimi karmi odbiorców autorka, dadzą się jakoś oswoić. Jeśli miasto jest najbardziej bezczelne, najgęściej zaludnione, najbardziej nastawione na młodość, to wprawdzie trudno uznać je za idealne – ale nadal okazuje się w pewien sposób „naj”. Marzycielom chyba trudniej będzie pogodzić się z tymi fragmentami książki, w których autorka rozbraja niezwykłość, odświętność, jaką zwykle przypisuje się Nowemu Jorkowi. Lueken sporo pisze bowiem o rzeczach zwyczajnych: o kolorze drzew w różnych porach roku, o miejskich parkach, o sklepach, o zakazie palenia. Nawet gdy tytułuje rozdział „Drogi wiodące do sławy”, to skupia się nie na artystycznej bohemie, lecz na kolejnych burmistrzach. Autorka szuka niezwykłości w zwykłości. Takie ujęcie tematu „magicznego” miasta ma swój urok, ale to już zupełnie inny Nowy Jork niż ten skrajnie niezwykły, który żyje w zbiorowych wyobrażeniach. A jakby tego było mało, Lueken porywa się na świętości i podważa mit dobrze ubranego nowojorczyka: „Nie sposób nie dostrzec różnicy między tym, co się wystawia w witrynach sklepów, a tym, co noszą ludzie na ulicach. Te są zdominowane przez rozpowszechnioną na całym świecie odzież sportową, adidasy i dżinsy, T-shirty, dresy, a więc wszystko to, co jest wygodne, a co zazwyczaj okropnie wygląda” (s. 96).

W końcówce książki Lueken pisze: „Miasto już na zawsze pozostanie raczej magnesem przyciągającym neurotyków, megalomanów i paranoików, a także wszystkie te niegroźne, zabawne i stresujące wykoślawienia, produkowane i forsowane przez miejski styl życia” (s. 195). Nowy Jork z książki w wielu momentach wydaje się nie tyle prawdziwie neurotyczny czy paranoiczny, co raczej dość zwyczajny. Dziwactwa (jak wielogodzinne koczowanie w samochodzie związane z przestawianiem samochodów na drugą stronę ulicy, żeby umożliwić umycie drogi) są właśnie „niegroźne, zabawne”. Sięgając po pozycję zatytułowaną „Nowy Jork. Neurotyczna stolica świata”, można się spodziewać nieco bardziej spektakularnych opowieści z „Wielkiego Jabłka”. Ale to akurat nie tyle wina autorki, co raczej polskiego tłumaczenia tytułu. Niemiecki oryginał to „Gebrauchsanweisung für New York”, czyli „Instrukcja obsługi Nowego Jorku”. Ta wersja jest bardziej adekwatna, Lueken bowiem przede wszystkim opowiada o codzienności miasta i o nieco prozaicznych wyzwaniach, które stawia ono przed przybyszami – łącznie z wyzwaniem przestawienia się na prozaiczny ogląd Nowego Jorku.

Słodko-gorzki drink

Z powodu tej zwyczajności Manhattan w książce Lueken wydaje się nieco rozcieńczony – jak rozcieńczony mógłby się okazać drink o tej samej nazwie. Na szczęście autorka nie poprzestaje na odzieraniu miasta z otoczki niezwykłości. Gorycz nowojorskich wad i banałów może fanom mitu Nowego Jorku osłodzić kilka innych fragmentów – chociaż raczej nie ten z pocieszającym dla samych nowojorczyków odkryciem: „[...] [nowojorczycy] żyją średnio o cały rok dłużej niż inni obywatele Stanów Zjednoczonych. Krótko mówiąc: »Live smaller, live closer, drive less«” (s. 187), bo z legendą miasta lepiej współgrałoby pewnie: „Live fast, die young”.

Chwilami Lueken interesująco łączy Nowy Jork z literaturą. Miasto jest książkowe i filmowe – a może po prostu „opowiadalne”: „Życiorysy stają się tu powieściami, codzienne obserwacje – nowelami, dzienniki – balladami, obsesje – przedstawieniami teatralnymi, a zły dzień zamienia się co najmniej w tekst piosenki. [...] W ogóle dla kogoś, kto kocha Nowy Jork, miasto momentalnie sprawia wrażenie czarno-białego filmu. Wystarczy zajrzeć w głąb wąwozu ulicy, żeby się przekonać, że to miejsce wręcz prowokuje jakąś opowieść, jakieś ponowne spotkanie, jakieś morderstwo, jakąś ucieczkę lub przynajmniej zmianę perspektywy, która zostaje w pamięci na kilka minut. Dzięki swemu geometrycznego rozplanowaniu miasto oferuje widok nawet temu, kto je przemierza, a więc zawsze jest także kulisami. Nawet drobne wydarzenia zyskują więc niekiedy jakość literacką” (s. 193, 197). Ważne, że Lueken, często zajęta codziennością, nie ignoruje przy tym nieodłącznej dla Nowego Jorku ironii: „Wiąże się z tym również odrobina dystansu, podstawowa składowa ironii, należącej do najlepszych cech, jakie rodzi Nowy Jork” (s. 197). Sama czasem poddaje się tej ironii, mistrzowsko komentując niektóre realia. O nowojorczykach pisze na przykład: „większość z nich żyje w mieszkaniach wymagających pewnej zwinności, żeby nie potrącić samego siebie” (s. 25), a o ich ogródkach: „podziwiałam kobiety i mężczyzn [...] za ich zdolność do określania małego zakątka ziemi, powierzchnią przypominającego koci grób, mianem własnego ogródka” (s. 69).

Wprawdzie autorka w wielu momentach burzy (a przynajmniej „rozcieńcza”) mit Nowego Jorku, ale czasem sama go buduje, na przykład poprzez ukazanie miasta jako siedliska sprzeczności. Nowojorczyk musi być „jednocześnie widzem i aktorem” (s. 184), a miasto dzieli się na skrajnie bogatych i skrajnie biednych („Nowy Jork jest miastem z największą różnicą między bogatymi, których jest tu więcej niż w każdym innym amerykańskim mieście, a biednymi, którzy muszą sobie radzić z rocznymi dochodami poniżej dziesięciu tysięcy dolarów”, s. 139). I nawet Central Park powstał „jak wiele innych rzeczy, które czynią to miasto unikatowym [...] jako rezultat skojarzenia pobudek filantropijnych z czystą chciwością” (s. 74).

Kwintesencją kontrastów są fragmenty: „Nowy Jork to kwestia typu. Dla niektórych to miasto nie znaczy nic w porównaniu z Paryżem, inni lubią życie na wsi lub Wschód. A jednak Nowy Jork nawet dla nich ani dla tych wszystkich, których nigdy tu nie było i którzy nigdy tu nie przyjadą, nie jest po prostu jakimś tam dużym miastem. Każdy zna jego podwójny charakter, połączenie degeneracji i blasku” (s. 189) oraz: „Niezależnie od tego, czy się tego szuka, czy też przed tym ucieka, w literaturze oraz na pocztówkach oszołomionych z wrażenia turystów jako stały motyw powraca »too-much-ness of New York«, stanowiące wypadkową ogromnych przepaści między bystrymi i prostymi, silnymi i słabymi, biednymi i bogatymi, ignorantami i mędrcami, między rasami i kulturami, przepaści przezwyciężanych dzięki idei miasta, która jednak ich nie niweluje. Nowy Jork jest świeckim królestwem różnic, w którym toleruje się każdego. Od wielu stuleci jest miastem przyszłości, wiecznym miastem”. Cytaty te pochodzą z ostatniego rozdziału zatytułowanego „Wieczne miasto”. Właśnie zakończenie najbardziej zbliża książkę Lueken do typowych opowieści o Nowym Jorku jako spektakularnej stolicy świata.

Czytelnikom rozczarowanym zwykłością rozcieńczonego Manhattanu humor może poprawić też ostatni łyk, ostatnie zdanie książki przed listą rekomendowanych lektur: „Nie wiem, czy kiedykolwiek będę tam jeszcze mieszkała, wiem za to na pewno, że – czy mi się to podoba, czy nie – w żadnym innymi miejscu nie poczuję się już jak w domu” (s. 201). Tym stwierdzeniem Lueken wpisuje się w długi ciąg wielbicieli Nowego Jorku, kochających to miasto mimo jego licznych wad. Autorka zdaje się powtarzać opinię Johna Steinbecka z eseju „Making of a New Yorker”: „New York is an ugly city, a dirty city. Its climate is a scandal, its politics are used to frighten children, its traffic is madness, its competition is murderous.

But there is one thing about it – once you have lived in New York and it has become your home, no place else is good enough”.

Spożyć na własne ryzyko

W wersji Vereny Lueken Nowy Jork to miasto pod wieloma względami wymykające się kuszącym stereotypom. Autorka zdaje się ostrzegać, że jest to miejsce, na które trzeba się przygotować bardziej wnikliwie niż tylko przez oglądanie hollywoodzkich produkcji. Kilkakrotnie pojawia się ostrzeżenie przed nadmiernymi oczekiwaniami: „Jeśli się już znajdziecie w tym mieście, możecie być pewni, że wasze życie ulegnie zmianie. Nie oczekujcie jednak, że dokona się to niczym we śnie” (s. 7), „Jeśli przybywacie do miasta, aby oddawać się swoim marzeniom, to się tu nie odnajdziecie. Znaleźć się tutaj – oto marzenie. Będąc już na miejscu, trzeba zachować czujność. Nowy Jork jest stolicą świata, bo każdemu obiecuje, że znajdzie to, czego szuka. Nie oznacza to jednak, że poszukiwanie będzie łatwe” (s. 8).

Nieprzytomni marzyciele mogą okazać się – wręcz dosłownie – niebezpieczni: „Kurierzy rozwożący pizzę jadą zaś przed siebie na starych, ciemnych rowerach, a ich spodnie łopoczą na wietrze. Wydaje się, że są pogrążeni w marzeniach, jakby zapomnieli o całym Bożym świecie i o śmierci. Ci też są niebezpieczni. Najpewniej marzą o lepszych czasach, co sprawia, że są nieprzewidywalni” (s. 29). Lueken wspomina własne doświadczenia związane z zazdrością wobec tych, którym naprawdę się w Nowym Jorku powiodło, a przy tym przestrzega przed poddaniem się takim uczuciom: „Wszystko to wydawało się absurdalne. Wcale nie byłyśmy takie biedne, jak nam się wydawało. Nie byłyśmy ani biedne, ani zdegenerowane, a mimo to naszymi sumieniami szarpało straszne uczucie, mówiące, że nasze życie jest nędzne. Miarą naszego niezadowolenia stały się luksusowe kabriolety, którymi nie jeździłyśmy, i bardzo droga garderoba plażowa, której nie chciałyśmy nosić. Cierpiałyśmy, bo nie miałyśmy tego, czym gardziłyśmy. Ten rodzaj zazdrości jest nienasycony. Wielu nowojorczykom zatruwa to życie” (s. 143).

„Nowy Jork. Neurotyczna stolica świata” uczy, że legendarne miasto warto spożywać – ale świadomie i na własne ryzyko. I podobnie jest z samą książką Lueken. Książką pouczającą, która nie spełnia jednak wszystkich obietnic, jakie można by projektować, sięgając po pozycję o czymś tak mitycznym, jak Nowy Jork. Ale jeśli czytelnik jest gotowy poświęcić swoje wyobrażenia o tym mieście lub chociaż złagodzić nieco ostrość linii w jego obrazie, na pewno odniesie z lektury korzyści. Może nawet nauczy się – na razie „na sucho” – bycia nowojorczykiem? Wszak prawdziwym nowojorczykiem może czuć się „tylko ten, kto tu pozostaje, gdy już się nacierpiał i nauczył, że nie wszystkie obietnice się spełniają” (s. 191).
Verena Lueken: „Nowy Jork. Neurotyczna stolica świata”. Przeł. Dariusz Salamon. Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. Kraków 2014 [seria: Mundus].