ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 września 18 (258) / 2014

Angelika Łuszcz,

KOLOROWY FACET (MAREK HŁASKO: 'LISTY')

A A A
Recepcja twórczości Marka Hłaski, skądinąd bogata, obfitująca w liczne książki z zakresu tzw. „literatury przedmiotu”, w dużej mierze dotykająca zaledwie kilku problemów (miłość, kobiety, alkohol), znalazła doskonały aneks w postaci książek Andrzeja Czyżewskiego. W 2005 roku bliski krewny autora „Pięknych dwudziestoletnich”, będący po śmierci Marii Hłasko jedynym spadkobiercą archiwum Marka Hłaski, ogłosił jego biografię. W czerwcu, w przeddzień 45. rocznicy śmierci autora, ukazały się w jednym tomie niemal wszystkie jego zachowane listy, obejmujące lata 1944-1969. Na antenie Polskiego Radia Czyżewski wyjaśniał: „Z chwilą, gdy jako jedyny spadkobierca odziedziczyłem po śmierci mojej ciotki Marii Hłasko, notatki Marka, uzbierane dokumenty, fotografie czy rękopisy, zabrałem się do ich porządkowania i opracowania biografii. Potem w ramach kolejnych porządków doszedłem do przekonania, że dobrym uzupełnieniem tejże biografii byłaby właśnie edycja listów”. W tej samej rozmowie autor biografii dopowiada, że prace nad uporządkowaniem zachowanej korespondencji trwały blisko dziesięć lat. Długotrwały proces redakcyjnego przygotowania dobrze widać w rzetelnym opracowaniu publikacji, ułożonej chronologicznie, wyjaśniającej większość wątpliwości w obszernych komentarzach.

W jednym z listów do Jerzego Andrzejewskiego Hłasko uprzedzał: „Listów to ja zupełnie pisać nie potrafię”, w tym samym tonie notował również do Marii Hłasko: „Co do pisania listów, oświadczam stanowczo i raz na zawsze, że pisać będę tylko wtedy, jeśli będę miał o czym, bo nie znoszę głupiego ględzenia […]”. Poczynione przez Hłaskę spostrzeżenie widoczne jest w ogłoszonej przez Wydawnictwo Agora korespondencji – nie są to listy spisane ad hoc, autor „Ósmego dnia tygodnia”, zwalczając swój „piórowstręt”, kontaktuje się z redaktorami i wydawcami, informując ich o swoich poczynaniach, koresponduje z matką, meldując się co rusz z nowych miejsc (m. in. Warszawa, Wrocław, Berlin, Tel Awiw, Paryż, Kalifornia), kreśli także smutną historię emigranta.

Początkowe listy portretują rozdrażnionego młodzieńca, przepełnionego żalem do matki, która po odejściu Macieja Hłaski (ojca pisarza) związała się z innym mężczyzną. Swoje niezadowolenie z kontaktów z Kazimierzem Gryczkiewiczem wyrazi Hłasko kilkakrotnie, notując m. in.: „Kocham Ciebie tak samo, jak kochałem, lecz mi przykro, że wolisz obcego człowieka niż mnie”. Późniejsza korespondencja wskazuje na ocieplenie stosunków między synem Marii Hłasko, a jej drugim mężem. W 1949 roku Hłasko o tej relacji napisze: „Jednak znaleźliśmy wspólny język Tak musiało być […]”. To porozumienie widoczne będzie w kolejnych listach, w których pisarz przesyła serdeczne życzenia ojczymowi i troszczy się o jego zdrowie. W kontaktach z Marią Hłasko pozwala sobie jednak na zbyt wiele, pojawiają się listy pełne gróźb i emocjonalnych szantaży, jak choćby ten, datowany na rok 1953, w którym prosi matkę o wstawiennictwo u ciotki: „Ty napiszesz do Cioci, że przyjechałem z Baligrodu i jestem w Warszawie. Nawet nie napiszesz a zatelegrafujesz. I to zaraz! Nie pozwolę, żeby ktoś wtrącał się do moich spraw! Nie pozwolę, żeby wystawiano mnie na idiotę, tak jak Ty to zrobiłaś […]. Więc napisz, bo inaczej naprawdę mamusiu obawiam się, że nigdy nie znajdziemy jakieś wspólnej platformy porozumienia […]”. Przyjmuje również rolę „skrzywdzonego” syna, wciąż potrzebującego uwagi matki, wciąż zwierzającego się ze swoich bolączek i rozczarowań: „Chciałbym, żebyś przyjechała i poszła ze mną do jakiegoś dobrego doktora, na przykład zauważyłem, że na lewe ucho nic nie słyszę, a prawe mnie ciągle boli. Mamo, nie wiem, co to jest, ale co dzień po parę razy mam torsje [….]. Mamo, zęby. Codziennie biorę po parę proszków [….]. Mamo przyjedź koniecznie, bo sobie zrobię coś złego”. Często jednak reflektuje się, przepraszając za swoje niewłaściwe zachowanie („Wiem, że napisałem głupi i zły list. Wiem i bardzo mi teraz przykro i smutno”). Barbara Stanisławczyk w książce „Miłosne gry Marka Hłaski” czyni cennie spostrzeże: „Marek zachowywał się tak, jakby miał dwie matki: jedną, tę ukochaną, tylko jego […] i tę drugą, która go w jakiś sposób zdradziła, nie rozumiała […]”.  Rzeczywiście, ów dysonans łatwo zauważyć i – jak się wydaje – jest on klarowny również dla samego pisarza, który w jednym z listów do Agnieszki Osieckiej gorzko napisze: „[…] jest człowiekiem [matka], przez którego najwięcej w życiu wycierpiałem”. Równocześnie wysyła matce prezenty, wspiera ją finansowo („Pisałem Ci już, że chcę Ci kupić płaszcz kosmaty […]”, „Czy dostałaś te dwie dychy, które Ci wysłałem?”), troszczy się o jej zdrowie („Jeśli chodzi o lekarstwa, to powiedz jakiego rodzaju choroba, gdyż polska nazwa leku nie przyda się na nic”), informuje także o swoich literackich dokonaniach („U mnie nic nowego: skończyłem książkę […]”). Tę silną więź, synowskie oddanie, dobrze puentuje wyimek z opowiadania „Dom mojej matki”: „Przecież wiesz, że nikogo na świecie nie kocham bardziej od Ciebie”.

Życie osobiste Hłaski było szczelnie wypełnione licznymi „przyjaciółkami”, z niektórymi łączyły go krótkotrwałe relacje (Hanka Kruszewska, Hanka Golde, Luise Schaffer), z innymi kobietami pielęgnował kontakt niemal przez całe życie. Z całą pewnością na mocniejszą uwagę zasługuje blok listów pisanych do Agnieszki Osieckiej, z powracającą jak mantra frazą „Czekaj. Jeszcze czekaj”. Ten związek na odległość nie mógł się jednak udać. Do „Panny Czaczkes” – jak ją nazywał – docierały niepokojące głosy o romansach Marka i na nic zdały się jego liczne zapewnienia: „ż żadną panną nie flirtuję”. Obszerne miejsce zajmują wyznania miłosne kierowane do jego jedynej żony Soni Ziemann, którą zauroczył się na planie filmowym „Ósmego dnia tygodnia”, i z którą pięć lat później wziął rozwód, tłumacząc: „Ożeniłem się z czystego oportunizmu, tylko dlatego, że Ester mnie nie chciała”. W tym liście Hłasko wyjaśnia nie tylko społeczne przyczyny tego radykalnego gestu, ale wskazuje także osobę o znaczeniu dla swego życia szczególnym. Mówi tu o ostatniej (wielkiej i prawdziwej) miłości do Esther Steinbah, którą poznał w Izraelu („[…] nie widziałem Cię tylko przez 5 godzin, a ja już jestem pewien tęsknoty za Tobą”).  Adresowane do adorowanych kobiet listy, kwestionując powszechną opinię na temat domniemanej brutalności pisarza, przekazują obraz przepełnionego troską człowieka, którego cechuje silna, często gwałtowna emocjonalność, postrzegana przez samego Hłaskę w kategoriach piętna. W kłopotliwych i trudnych chwilach ukojenie znajdował w „Kameralnej” – tu uświadamiał sobie własne słabości, konstatował chęć zmian, czemu dawał świadectwa głównie w  listach do  Jerzego Andrzejewskiego: „No cóż. To niestety nałóg, który robi ze mnie bydlę […] Ja wiele razy kłamałem przed Tobą ze wstydu, nie chciałem przyznać się, ze piłem. Tak dalej już nie można. W piątek pójdę do lekarza […]”.

Inny, nie mniej ciekawy temat wydanego tomu stanowią refleksje wymieniane z wydawcami: korespondencja z Juliuszem Sakowskim czy Jerzym Giedroyciem. Początkowa faza znajomości Hłaski z redaktorem paryskiej „Kultury” może budzić uczucia ambiwalentne. W 1957 roku Redaktor zaproponował Hłasce druk opowiadania na łamach „Kultury” – przebywający w Warszawie pisarz replikuje entuzjastycznie i poświadcza przesłanie tekstu. Okazuje się jednak, że zajęty pracą na planie filmowym, nie mógł wywiązać się z danej obietnicy i prosi zaprzyjaźnionego Henryka Berezę o wstawiennictwo: „Heniu – Błagam Cię, załatw mi taką sprawę: napisz do Naczelnego Redaktora Paryskiej Kultury – Giedroycia – w moim imieniu, że ja – M.H. – jestem ciężko chory – zapalenie mięśnia sercowego – i że nie mogę na razie przysłać obiecanego materiału”. Sześć miesięcy później już sam napisze do Giedroycia i przeprosi za „szalone przeciągnięcie terminu”. Najwyższą temperaturę osiągają listy napisane na przełomie 1960-1961 – w dużej mierze dotyczącą one prac nad kolejnymi publikacjami, referują postępy pracy twórczej, są także prośbami o wskazówki redaktorskie. Natomiast w 1965 roku, kiedy Hłasko przebywa już w Maisons-Laffitte, niespodziewanie i bez zapowiedzi, ukradkiem opuszcza bezpieczny azyl; przyczynę swojej „ucieczki” wyjaśni dużo później w liście do Giedroycia: „Bardzo bym Pana prosił o to, abyśmy – jeśli czas pozwoli – mogli spotkać się i porozmawiać, gdyż winien jestem Panu wyjaśnienie, dlaczego opuściłem Maisons-Laffitte, nie podziękowawszy Panu za gościnę i nie pożegnawszy się z Panem”. Te liczne faux pas oraz – wpisane poniekąd w charakter Hłaski – „przekręty” i zmyłki, zostały mu wybaczone. Po jego śmierci Giedroyc napisze do Czesława Miłosza: „Strata Hłaski bardzo mnie ciągle dotyka. Nie jestem dobrą Panią, która wspomina romans ze zwierzakiem, ale miałem do niego duży sentyment. Był to kolorowy facet”.

Odnoszę mocne wrażenie, że budowany przez dekady obraz Hłaski, bardzo często kreślony negatywnymi rzeczownikami, układa się kontrastowo z korespondencją i w efekcie daje pewien portret podwójny, choć logiczny i spójny, który najlepiej określa figura tułacza. Będzie to człowiek wrażliwy, nienażyty, ciągle spragniony i poszukujący wiecznej miłości – z jednej, i bezdomny pisarz, wieczny podróżnik, pragnący powrócić do kraju poszukiwacz własnego miejsca, z drugiej strony.

Widziane w tej perspektywie strategie autokreacji, poszukiwanie uznania i w gruncie rzeczy częste krygowanie się autora „Palcie ryż każdego dnia” można czytać jako nieustającą próbę podtrzymania relacji z Polską i bliskimi, próbę zagospodarowania własnej tęsknoty, lęków i samotności.

„Listy” nie kończą jednak opowieści o Hłasce. Wkrótce ogłoszona zostanie reedycja książek pisarza.
Marek Hłasko: „Listy”. Wydawnictwo Agora. Warszawa 2014.