
O DALSZYM ŻYWOCIE NASZYCH KREACJI (ZRYWA SIĘ WIATR)
A
A
A
Czy człowiek odpowiedzialny za stworzenie myśliwców, przynoszących śmierć i zniszczenie żołnierzom w Pearl Harbor i inicjujących „japoński blitzkrieg” podczas II wojny światowej, mógł być przyjazną i rodzinną osobą? Zrazu wydawać by się mogło, że nie. Na szczęście zdarza się czasami, że przychodzi taki Hayao Miyazaki i ukazuje życie wspomnianego konstruktora, przefiltrowując je przez swoje wyczucie estetyki oraz czułość. Szkoda tylko, że mistrz ze studia Ghibli wieńczy swoją karierę tak średnią, nieangażującą emocjonalnie produkcją.
W zasadzie trudno jednoznacznie ocenić film „Zrywa się wiatr”. Z pewnością nie należy on do grona największych dzieł kultowego już animatora. Mimo to pewne aspekty sprawiają, że sporym błędem byłoby zakwalifikowanie go do szufladki z kinematograficznymi katastrofami. Zacznijmy od tego, że Miyazaki postanowił jedną nogą wyjść z bajecznego świata, jaki zaprezentował w „Latającym zamku Hauru” czy „Spirited Away”. Omawiany film absolutnie nie jest baśnią; to raczej biograficzna opowieść ukazana w konwencji realizmu magicznego. Jir? Horikoshiego poznajemy jako chłopca marzącego o lataniu samolotem. Z powodu ograniczeń zdrowotnych, bohater decyduje się realizować swoją pasję, ucząc się techniki i projektowania maszyn. Wkraczając do jego marzeń sennych i zapoznając się z metafizyczną więzią łączącą protagonistę z włoskim inżynierem Capronim, widz sięga do źródeł inspiracji wytyczających drogę Jir? aż do dni światowego konfliktu.
Historia Horikoshiego to słodko-gorzka opowieść o personie popychanej przez ducha historii (tytułowy „wiatr”) do realizowania swojego powołania i szczęścia poprzez pracę dla wojska, a co za tym idzie: dla państwa mającego imperialistyczne zapędy. Choć świat wykreowany przez Miyazakiego jest rozczulający, piękny, nostalgiczny i przeszyty (wydawać by się mogło) nieskazitelną niewinnością, to wyczuwalny jest w nim także osobliwy pęd ku anihilacji. Co prawda nie jest ona pokazana dosłownie; należałoby raczej stwierdzić, że twórca zawarł w swym dziele impresje na temat nadchodzącej tragedii i pożogi. Po części aura tego filmu wynika z podjętych przez autora prób eksperymentowania z motywami zaczerpniętymi z „Czarodziejskiej Góry” Tomasza Manna, która w „Zrywa się wiatr” jest co rusz cytowana w mniej lub bardziej wyrazisty sposób. Horikoshi w trakcie kolejnych etapów swej inicjacji przekonuje się o wartości życia, istocie cierpienia, będąc coraz bardziej świadomy niewygodnej sytuacji, w której sam się spełnia. Bohater nie może jednak niczemu w żaden sposób zaradzić – nie potrafi zatrzymać biegu wydarzeń. Może jedynie żyć, mimo wszystko.
Jak na czasy triumfu politycznej poprawności, kiedy to gorliwie odróżnia się Niemców od hitlerowców, film Miyazakiego jest całkiem odważny. Autor korzysta z wypracowanej renomy i nie owija w bawełnę, gdy przychodzi czas omówienia roli Japonii w okresie II wojny światowej. Jego ocena posiada iście pacyfistyczny wymiar, znany z wcześniejszych produkcji studia Ghibli. Ma się jednak wrażenie, że w „Zrywa się wiatr” Miyazaki jest więźniem wytworzonej przez siebie formy, niewolnikiem idyllicznego, bajkowego świata dającego poczucie radości, światła i piękna, do którego przyzwyczaił wierną publikę. Zasady tej rzeczywistości nieco nie pasują do historii ukazanej w fabule: dostosowując ją do realiów sentymentalnej rzeczywistości Miyazakiego, sprawiono, że została zmiękczona, a w pewnych aspektach wręcz stłumiona. I nie chodzi tutaj o drugoplanowych bohaterów, aczkolwiek prawie wszystkie postacie (oprócz głównej miłości Jir?, która – wierna mannowskim inspiracjom – choruje na gruźlicę) cierpią z powodu braku możliwości rozwinięcia skrzydeł. Wiele sytuacji w filmie, jak chociażby szpiegowska gonitwa tajnych agentów rządu za potencjalnym zdrajcą, odbywa się poza zasięgiem wzroku Horikoshiego. Wszystkie one sprawiają wrażenie jedynie napomkniętych tematów. Z racji tego, że film był adresowany głownie do japońskiego widza, pewne niuanse historyczno-społeczne mogą nie być dostatecznie czytelne dla zachodnich odbiorców. Bardziej jednak mogą im doskwierać dłużyzny i siermiężność fabuły. Te z kolei zdają się efektem twórczego rozkroku, w jakim stanął Miyazaki.
Autor niby to chce opowiadać historię prawdziwego człowieka w niełatwych czasach, ale jednocześnie pragnie zrealizować film w swoim stylu, wplatając w fabułę elementy bajeczności. Przez owo niezdecydowanie „Zrywa się wiatr” cierpi na brak stabilnego rytmu. Gdyby nie wciąż sprawna, zapierająca dech w piersiach technika animacji, mielibyśmy do czynienia ze słabym tworem. Produkcje Miyazakiego to marka sama w sobie i nie dziwi fakt, że film otrzymał nominację do Oscara w kategorii najlepszego filmu animowanego. W zestawieniu z poprzednimi dziełami autora „Zrywa się wiatr” charakteryzuje jednak osobliwy brak pazura. Nie ma tu żadnej pamiętnej sceny czy sekwencji powietrznej batalii.
Do kogo więc adresowana jest ta animacja? Z pewnością będą nią zachwycone osoby parające się lataniem oraz miłośnicy szybowców. Miyazaki doskonale oddał poczucie wolności i niezależności człowieka znajdującego się w przestworzach. Widz odczuwa radość płynącą z przekraczania ludzkich ograniczeń. Wieloletni fani twórczości autora również nie powinni odpuszczać seansu. Bez względu zresztą na moje krytyczne uwagi, i tak obejrzą ten film. Kto by nie chciał wejść – być może po raz ostatni – do promienistej krainy twórcy „Księżniczki Mononoke” czy „Ponyo”, tak mocno wierzącej w człowieka i jego dobro?
W kwestii rychłego odejścia Miyazakiego na emeryturę nic zresztą jeszcze ostatecznie nie jest przesądzone. Przez lata z okazji premiery każdego kolejnego ze swoich filmów twierdził, że widzowie obcują z ostatnim obrazem przez niego wypracowanym. Niedawne finansowe tarapaty studia Ghibli być może sprawią, że japoński mistrz będzie musiał odłożyć na bok rysowanie autorskich mang i rzuci na blat kolejny filmowy projekt.
W zasadzie trudno jednoznacznie ocenić film „Zrywa się wiatr”. Z pewnością nie należy on do grona największych dzieł kultowego już animatora. Mimo to pewne aspekty sprawiają, że sporym błędem byłoby zakwalifikowanie go do szufladki z kinematograficznymi katastrofami. Zacznijmy od tego, że Miyazaki postanowił jedną nogą wyjść z bajecznego świata, jaki zaprezentował w „Latającym zamku Hauru” czy „Spirited Away”. Omawiany film absolutnie nie jest baśnią; to raczej biograficzna opowieść ukazana w konwencji realizmu magicznego. Jir? Horikoshiego poznajemy jako chłopca marzącego o lataniu samolotem. Z powodu ograniczeń zdrowotnych, bohater decyduje się realizować swoją pasję, ucząc się techniki i projektowania maszyn. Wkraczając do jego marzeń sennych i zapoznając się z metafizyczną więzią łączącą protagonistę z włoskim inżynierem Capronim, widz sięga do źródeł inspiracji wytyczających drogę Jir? aż do dni światowego konfliktu.
Historia Horikoshiego to słodko-gorzka opowieść o personie popychanej przez ducha historii (tytułowy „wiatr”) do realizowania swojego powołania i szczęścia poprzez pracę dla wojska, a co za tym idzie: dla państwa mającego imperialistyczne zapędy. Choć świat wykreowany przez Miyazakiego jest rozczulający, piękny, nostalgiczny i przeszyty (wydawać by się mogło) nieskazitelną niewinnością, to wyczuwalny jest w nim także osobliwy pęd ku anihilacji. Co prawda nie jest ona pokazana dosłownie; należałoby raczej stwierdzić, że twórca zawarł w swym dziele impresje na temat nadchodzącej tragedii i pożogi. Po części aura tego filmu wynika z podjętych przez autora prób eksperymentowania z motywami zaczerpniętymi z „Czarodziejskiej Góry” Tomasza Manna, która w „Zrywa się wiatr” jest co rusz cytowana w mniej lub bardziej wyrazisty sposób. Horikoshi w trakcie kolejnych etapów swej inicjacji przekonuje się o wartości życia, istocie cierpienia, będąc coraz bardziej świadomy niewygodnej sytuacji, w której sam się spełnia. Bohater nie może jednak niczemu w żaden sposób zaradzić – nie potrafi zatrzymać biegu wydarzeń. Może jedynie żyć, mimo wszystko.
Jak na czasy triumfu politycznej poprawności, kiedy to gorliwie odróżnia się Niemców od hitlerowców, film Miyazakiego jest całkiem odważny. Autor korzysta z wypracowanej renomy i nie owija w bawełnę, gdy przychodzi czas omówienia roli Japonii w okresie II wojny światowej. Jego ocena posiada iście pacyfistyczny wymiar, znany z wcześniejszych produkcji studia Ghibli. Ma się jednak wrażenie, że w „Zrywa się wiatr” Miyazaki jest więźniem wytworzonej przez siebie formy, niewolnikiem idyllicznego, bajkowego świata dającego poczucie radości, światła i piękna, do którego przyzwyczaił wierną publikę. Zasady tej rzeczywistości nieco nie pasują do historii ukazanej w fabule: dostosowując ją do realiów sentymentalnej rzeczywistości Miyazakiego, sprawiono, że została zmiękczona, a w pewnych aspektach wręcz stłumiona. I nie chodzi tutaj o drugoplanowych bohaterów, aczkolwiek prawie wszystkie postacie (oprócz głównej miłości Jir?, która – wierna mannowskim inspiracjom – choruje na gruźlicę) cierpią z powodu braku możliwości rozwinięcia skrzydeł. Wiele sytuacji w filmie, jak chociażby szpiegowska gonitwa tajnych agentów rządu za potencjalnym zdrajcą, odbywa się poza zasięgiem wzroku Horikoshiego. Wszystkie one sprawiają wrażenie jedynie napomkniętych tematów. Z racji tego, że film był adresowany głownie do japońskiego widza, pewne niuanse historyczno-społeczne mogą nie być dostatecznie czytelne dla zachodnich odbiorców. Bardziej jednak mogą im doskwierać dłużyzny i siermiężność fabuły. Te z kolei zdają się efektem twórczego rozkroku, w jakim stanął Miyazaki.
Autor niby to chce opowiadać historię prawdziwego człowieka w niełatwych czasach, ale jednocześnie pragnie zrealizować film w swoim stylu, wplatając w fabułę elementy bajeczności. Przez owo niezdecydowanie „Zrywa się wiatr” cierpi na brak stabilnego rytmu. Gdyby nie wciąż sprawna, zapierająca dech w piersiach technika animacji, mielibyśmy do czynienia ze słabym tworem. Produkcje Miyazakiego to marka sama w sobie i nie dziwi fakt, że film otrzymał nominację do Oscara w kategorii najlepszego filmu animowanego. W zestawieniu z poprzednimi dziełami autora „Zrywa się wiatr” charakteryzuje jednak osobliwy brak pazura. Nie ma tu żadnej pamiętnej sceny czy sekwencji powietrznej batalii.
Do kogo więc adresowana jest ta animacja? Z pewnością będą nią zachwycone osoby parające się lataniem oraz miłośnicy szybowców. Miyazaki doskonale oddał poczucie wolności i niezależności człowieka znajdującego się w przestworzach. Widz odczuwa radość płynącą z przekraczania ludzkich ograniczeń. Wieloletni fani twórczości autora również nie powinni odpuszczać seansu. Bez względu zresztą na moje krytyczne uwagi, i tak obejrzą ten film. Kto by nie chciał wejść – być może po raz ostatni – do promienistej krainy twórcy „Księżniczki Mononoke” czy „Ponyo”, tak mocno wierzącej w człowieka i jego dobro?
W kwestii rychłego odejścia Miyazakiego na emeryturę nic zresztą jeszcze ostatecznie nie jest przesądzone. Przez lata z okazji premiery każdego kolejnego ze swoich filmów twierdził, że widzowie obcują z ostatnim obrazem przez niego wypracowanym. Niedawne finansowe tarapaty studia Ghibli być może sprawią, że japoński mistrz będzie musiał odłożyć na bok rysowanie autorskich mang i rzuci na blat kolejny filmowy projekt.
„Zrywa się wiatr” („Kaze tachinu”). Scenariusz i reżyseria: Hayao Miyazaki. Obsada (głosy): Hideaki Anno, Hidetoshi Nishijima, Miori Takimoto, Masahiko Nishimura i in. Gatunek: animowany dramat biograficzny. Produkcja: Japonia 2013, 126 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |